DiscCity, Amerykańska Rubież
Statek kosmiczny, strącony przed laty nad Elko przez Ruch Oporu śmiało można nazwać ósmym cudem świata. Monument potwierdzał potęgę istot, które niemal doprowadziły do zagłady gatunek ludzki. Zbudowany z metali nie występujących w układzie okresowym pierwiastków, powierzchnią dorównywał małym amerykańskim miasteczkom, przejście między ogonem a mostkiem kapitańskim wyznaczającymi długość spodka zajmowało równą godzinę. To nie był statek, lecz potwór, machina wojenna zdolna transportować całe armie, przesiedlać tysiące kolonistów z jednej planety na drugą. Gdy trwały zacięte walki z ocalałymi wypluwała z siebie swoje własne zminiaturyzowane klony, podobne do tego, który kiedyś rozbił się w Roswell. Ile takich bestii dotarło na Ziemię, nie wiedział nikt. Ważne, że jedna znalazła się w rękach ludzi. Ogrom statku przytłaczał, lecz dopiero z lotu ptaka zobaczyli go w całej okazałości. Rzeczywiście przypominał talerz. Na prawym skrzydle znajdowała się paskudna blizna, pamiątka po zderzeniu z ziemią. Wokół powstał wielki krater a fala uderzeniowa zmiotła z powierzchni wszystkie domostwa znajdujące się w Elco. Resztę okolicznych osad pogrzebało trzęsienie ziemi odczuwalne według świadków tamtych wydarzeń w trzech sąsiednich hrabstwach. Przez lata statek zamienił się w miasto ukryte we wnętrzu kadłuba, perłę w koronie bojowników o wolność, miejsce gdzie szkolono elity, tworzono nowe technologię, wysyłano pomoc humanitarną, uprawiano wielką politykę. DiscCIty było oczkiem w głowie Ruchu Oporu, ukochanym dzieckiem, dlatego statku broniły kilometry drutów kolczastych i zasieków otaczających krater. Co kilkadziesiąt metrów dało się zauważyć wieżyczki strażnicze a żeby dostać się w okolice statku, przy bramie należało okazać wartownikom specjalne pozwolenie i dokument potwierdzający tożsamość. Przez lata krater w ziemi zapełniał się sadybami, które przytulały się do statku niczym brzydka narośl. Jeśli chciałeś coś kupić, sprzedać, urżnąć się w trupa, złapać francę nie mogłeś trafić w lepsze miejsce.
Zmiennopłat zatrzymał się w powietrzu a potem rozpoczął pionowe lądowanie. Ledwo zdążył dotknąć płozami płyty lądowiska, przy śmigłowcu pojawili się żołnierze Ruchu Oporu, twarde draby i żylety zaprawieni w wojaczce. Komandosi otworzyli drzwi wypuszczając pasażerów. Dwóch z nich na noszach wyniosło nieprzytomnego Vanhoose’a. Kanibal pozostawał nieprzytomny, na twarz założono mu maskę tlenową, znalazła się nawet kroplówka. Nie każdy mógł się cieszyć takimi przywilejami, ale w końcu po latach wróg publiczny numer jeden znalazł się w rękach patriotów. Czekał go pokazowy proces a wcześniej bolesne przesłuchania o ile uda się go utrzymać przy życiu.
Żołnierzom Ruchu Oporu przewodziła Jane Denvers. Mimo, że nie skończyła jeszcze trzydziestki to ona odpowiadała za bezpieczeństwo miasta-statku. Złośliwy powiadali, że awansowała za nazwisko, jej ojciec należał do legendarnej drużyny straceńców , która zestrzeliła spodek a potem dokonała abordażu i wyrżnęła w pień załogę dając początek DiscCiy. Coltowie mieli jednak przyjemność oglądać wygoloną do łysa żyletę w akcji, to że dziewczyna ma talent mogły też potwierdzić bandy wałęsających się po okolicy mutantów, gdyby jeszcze żyły.
Denvers spojrzała na kanibala a potem zmroziła wzrokiem Lennego Paslacka.
-
Co tu się dzieje do kurwy nędzy!?
-
Też cieszę, że cię widzę Jane – uśmiechnął się beztrosko naczelnik.
-
Kto autoryzował tą akcję? Jakim prawem wpierdalasz się w moje kompetencje!?
-
Nie było czasu, otrzymaliśmy sygnał SOS z czterdziestki siódemki, zebrałem paru ludzi, żeby sprawdzić co się stało. Skąd miałem wiedzieć, że zastaniemy tam Vanhoose’a?
-
Prędzej wyrośnie mi kutas, niż uwierzę, że to Vanhoose.
-
Ty i te twoje teorie spiskowe Jenny – Lenny pokręcił głową uśmiechając się pobłażliwie –
Nie zaczynaj od początku.
-
Żadne teorie spiskowa, tylko kurwa praca wywiadowcza. W Carson City żyje facet, który znał go zanim usunął się w cień i zaczął dowodzić z tylnego siedzenia. Prawdziwy Vanhoose według moich informacji zaszył się w Vegas, jest w twoim wieku Paslack, to facet po pięćdziesiątce, tak wychodzi z mi obliczeń. Ten tutaj jest za młody.
-
Jeśli masz rację, niedługo przebieraniec wszystko nam wyśpiewa.
-
To teraz mój więzień, ty idź liczyć puszki i konserwy, to jest twoja praca.
Jane szybko straciła zainteresowanie naczelnikiem po czym spojrzała na Caroline i Caleba.
-
A ci cywile, to kto!?
-
Rita i Truposz. TA Rita i TEN Truposz. – podkreślił dowódca oddziału komandosów, który przyleciał na ratunek Azylantom z Nowej Nadziei. Denvers wbiła wzrok w przybyszów a potem wystarczyło jedno nieznaczne skinienie w stronę uzbrojonych żołnierzy, by ci momentalnie znaleźli się przy łowczyni skarbów i strzykawie. Powalili ich brutalnie na kolana.
-
Co ty wyprawiasz Denvers!? - od razu zaprotestował naczelnik –
Przylecieli tu z nami dobrowolnie, zgodzili się na pełną współpracę!
Dowódczyni zupełnie ignorowała naczelnika zwracając się do Rity i Truposza.
-
Gdzie jest złom, który sprzedał wam Śliski Jimmy Cho? Ruszaliście go?
-
Nie mają robota! Coltowie za nich poręczyli, oni są w porządku!
-
Sram na twoich chłopców…i dziewczynkę na posyłki. Ufam tylko swoim ludziom Paslack – odpowiedziała twardo Denvers. Po chwili jednak obrzuciła Bogumiłę i Bożydara nieprzyjemnym spojrzeniem -
A wy co macie do powiedzenia. Słucham? Zdajcie raport.