Wyszli na ulice Royportu. Wokół pachniało gęstą, ale zatęchłą morską bryzą. Wyrastające jak betonowe kwiaty budynki tworzyły wąską sieć uliczek i pasaży. Wszędzie świeciły się kolorowe neony i krzykliwe hologramy. Przeszli ledwie dwie przecznice i już znaleźli się w okolicy rozrywkowej obecnej części miasta, zgodnie z poradą właściciela hangaru. Draug nie zastanawiał się co stanie się z Dugiem i pozwolił SID’owi działać na własną rękę. Pewnie i tak nikt nie zauważy nagłej śmierci tego krętacza.
Różnorodność rasowa oraz gatunkowa na ulicach była naprawdę spora. Wszyscy pędzili do stolicy Irium, szukając nowego miejsca na start lub po prostu z wolą wydania kredytów z wypłaty po harówce na górnictwie kosmicznym.
Jeden prawdziwy i jeden udawany, choć przykryty ponczo Mandalorianin zwracał na siebie uwagę. Czystki Imperium wśród pobratymców Tempesta robiły swoje, więc groźnie wyglądający wojownik budził zarówno zainteresowanie, jak i też respekt.
W końcu znaleźli się przed najbardziej polecanym klubem wedle wynajemcy. Był to budynek dawnego kina, takiego w starym stylu klasycznych widów jak “Przeminęło z Blastem” czy “Rebeliant z Wyboru”. Obecnie wykładane litery na oświetlonym jarzeniówkami górnym pulpicie przedstawiały napis:
KOBIETY, LEGALNA ALE MOCNA PRZYPRAWA, DOBRY ALKOHOL, MUZYKA WYKONYWANA NA ŻYWO- WITAJ W KLUBIE BROADWAY.
Kelsan poprawił włosy i kołnierz kanarkowej koszuli, która została solidnie wyprasowana. Przed wejściem jakieś nastolatki łoiły tanie wino, a zmarnowany droid prokoralny chodził w kółko w katatonicznym błędzie oprogramowania. Oreik złapał łyka z piersiówki, rozejrzał się i wyjmując z srebrnej papierośnicy jednego papierosa i patrząc na wieczorne niebo, przekreślone wąskimi długimi chmurami i pierścieniem asteroid otaczających Irium rozpalił tsu’bako czekając na decyzję kapitana. Nie można było zarzucić krzepkiemu, ale niskiemu mężczyźnie, że potrafił dopasować się do przełożonych nawet mimo gromkiego temperamentu.