Dom pielgrzyma, noc 1 lipca 2595
A mbasador przez chwilę myślał w ciszy dając sobie na to stosowną ilość czasu.
- Oczywiście, że tak... - uderzył się w końcu w uda, podsumowując na głos wnioski ze swoich myśli, które przetaczały mu się przez umysł z prędkości karabinowej kuli, jaką oberwał Dumas.
- W życiu, tak jak w szachach, każda drobna przewaga, każdy dobrze wykorzystany drobny szczegół, daje niewielką przewagę nad przeciwnikiem. Te z pozoru drobne i nieistotne elementy powodują, że po pewnym czasie, jeśli jesteśmy odpowiednio konsekwentni w swych działaniach, pozwalają nam ostatecznie zaaranżować taką sytuację dzięki której możemy wyprowadzić ostateczne, rozstrzygające partię uderzenie. My tej ostatniej opcji jeszcze nie posiadamy, niemniej jednak z cierpliwością i wytrwałością będziemy budować nasze drobne przewagi, aż w końcu zaprowadzą ród Sangliere do zwycięstwa. A dzisiaj... dzisiaj właśnie otrzymaliśmy, niemal darmo... - spojrzał przelotem na skarbnika - właśnie taką drobną przewagę, którą zamierzam wykorzystać w pełni.
Wstał przyglądając się tym razem dłużej Dumasowi, który cichutko leżał pogrążony w swoim bólu.
- Poza tym, nie możemy przecież dopuścić do sytuacji w której cierpienie naszego kochanego skarbnika poszło by na marne. - Dziedzic podszedł do rannego i uprzejmie poklepał rannego tak delikatnie jak chciał. Tamten jęknął z bólu. Kąciki oczu dziedzica drgnęły dyskretnie, uradowane tymże jakże przyjemnym widokiem. Abdel obrócił się na pięcie, nie dając niczego po sobie poznać.
- Zamierzam polecić, by niezwłocznie zawieziono naszego dzielnego skarbnika do doktora, w waszej asyście. Pierwotnie chciałem wprawdzie sprowadzić go tutaj. Jednakże, nie będzie nam dane nazbyt łatwo spenetrować jego siedziby nawet jeśli się zgodzi tu przybyć. Nie z tym ogonem, który nam przyszył Furor. Dlatego też uznałem, że ostatecznie to my odwiedzimy szpitalnika. Powinien tam pojechać co najmniej Leon oraz Lea. Przemyślałem sprawę i pochodowi trzeba nadać odpowiednio cierpiętniczy i dramatyczny charakter. Potrzebujemy pochodni by lepiej wyeksponować cierpiętniczą twarz naszego towarzysza. Sporo bowiem jako delegacja ugramy, jeśli publicznie przetransportujemy rannego przez miasto. Spójrzcie na to w ten sposób. Wszakże ten oto człowiek, który tu obok nas leży i jęczy z bólu to przecież niemal drugi święty! - Zakończył podniosłym głosem Abdel dodając do tego nieco teatralny ruch. - Dumas! Tak, to on. Przetrwał zabójczy atak, którego nie odparł nawet Neognostyk, niech mu ziemia lekką będzie. Niechże ulica w to uwierzy. Nie brońmy jej tejże prawdy. Frankowie są niemal tak samo pokrzywdzeni jak bratni naród z Lucratore! Toż to może być wrogi plan mający pokrzywdzić oba narody przed zbrataniem!
Dziedzic opadł z powrotem, tracąc impet.
- Et cetera, et cetera... - powiedział nieco znudzonym głosem. - Jak na razie to taki wstępny szlif był zaledwie, abyście wiedzieli w którą stronę zmierzamy. Oczywiście, muszę jeszcze dopracować tą wypowiedź by o poranku być gotowym. - Wykonał przy tym zdawkowy ruch dłonią świadczący o nieważności tego szczegółu. Ziewnął, sięgnął po kieliszek i upił drobny łyczek.
- Zanim jednak nastanie ów świt, powiedzcie mi proszę, jakie możliwości widzicie by pozbyć się ogona który nieudolnie starają się nam przyczepić aby skrępować ruchy. Jesteście wszak profesjonalistami: od ochrony którzy znają słabości swego zawodu, naukowcami którzy zyskują przewagi dzięki potędze wiedzy oraz osobami o niezwykłym czarze osobistym, więc... łatwo będzie wam coś wymyślić. Słucham?