Wątek: X-COM
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-10-2020, 00:30   #221
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 96 - 2037.V.18; pn; ranek

Czas: 2037.V.18; pn; poranek; g. 09:20
Miejsce: Old St.Louis, Sek VIII Rzeka; Marina Villa; klub “The Hood”
Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho


Gdyby brać pod uwagę tylko scenę przy stole to można by ulec wrażeniu, że mają do czynienia z jakimś biznesmenem. Alvarez nie miał ani zakazanej gęby, ani nie posługiwał się ulicznym żargonem. Przed nimi siedział nienagannie ubrany, zadbany mężczyzna w średnim wieku, porządnym garniturze o latynoskich rysach twarzy. Z takim wizerunkiem i manierami bez problemu mógłby się wtopić w centrum aglomeracji zamieszkałej przez różne korposzczury i urzędników nowej władzy. Ale nie mógł. Bo był poszukiwany listem gończym przez przedstawicieli tej nowej władzy za kierowanie grupą zorganizowanej przestępczości.

Teraz też pozornie wydawał się przyjacielski. Chociaż “The Hood” wydawał się typowym klubem nocnym co potwierdzało wrażenie, że o tak wczesnej porze był właściwie pusty. Dlatego można było się w nim spokojnie spotkać. I o dziwo coś zjeść. I to całkiem coś co wyglądało bardzo apetycznie. Gospodarz nawet wskazał im menu i by sobie coś wybrali. A ładna kelnerka przy barze czekała w gotowości jeśli miałaby im służyć pomocą. Sam ojciec chrzesny w spokoju kroił kolejne drobne kęsy frytek, jajek sadzonych i steku jakby naprawdę przyszedł tutaj zjeść w spokoju te smaczne śniadanie. Ale wszyscy wiedzieli, że nie tylko po to tu przyszedł. Na początku bowiem gdy obaj xcomowcy podeszli do jego stolika nie był sam. Siedział z nim Bailey.

Obaj z Rubenem mieli się okazję temu przyjrzeć gdy przy wejściu jeden z ludzi Alvareza, też odstawiony w garniak, zatrzymał ich i przeszukał ich sylwetki skanerem. I chociaż widział broń w kaburach i skaner pikał na nią to jednak ani po nią nie sięgnął ani nie kazał im jej zostawić. No ale zanim skończył ten sprawdzian obaj xcomowcy widzieli jak w głębi sali, przy jednym ze stołów siedzi sobie Alvarez. A naprzeciwko niego Bailey. O ile mafioz zachowywał się spokojnie i swobodnie to szef chemików siedział jak trusia. Jakby bał się głębiej odetchnąć. Ale gdy podeszli bliżej do samego stolika Alvarez zaprosił ich gestem.

- Dzień dobry, cieszę się, że już jesteście. Mam nadzieję, że nic nie jedliście i dotrzymacie mi towarzystwa. Bo jak widzicie wasz kolega Bailey stracił apetyt. A może zmieniłeś zdanie Bailey co? - gdyby nie to, że wszyscy tutaj dość dobrze wiedzieli kto jest kto to naprawdę można by uwierzyć, że to takie tam sympatyczne i miłe rozmówki biznesmena z klientem. Tylko niemy strach chemika psuł efekt. Nie odważył się nawet odezwać tylko nerwowo pokręcił głową, że nadal nie jest głodny. A mafioz jowialnym tonem kontynuował dalej.

- Nie wiem czy wiecie ale Bailey zmienił swój biznesplan. Uznał, że jeszcze z nami troszkę zostanie. Narobił sobie troszkę zaległości no i musi je spłacić. Prawda? - powiedział Alvarez jakby wyjaśniał za kolegę skąd ta zmiana planów.

- Tak, tak, zostaniemy panie Alvarez. Oczywiście, że zostaniemy. Tu jest świetny, chłonny rynek dla naszych produktów. Bardzo przepraszam jeśli pana zawiodłem. To już się nie powtórzy. - nagle szef chemików zaczął trajkotać jak nakręcana zabawka z początku mówiąc do dwóch pozostałych gości ale szybko zaczął tłumaczyć się szefowi podziemia. I to tak gorliwie jakby wczoraj wieczorem wcale nie planował wyjechać stąd jak najszybciej zanim właśnie ten facet po drugiej stronie stołu się połapie co i jak. Ale wyglądało na to, że się połapał.

- Oczywiście Bailey, nie ma o czym mówić, już to sobie wyjaśniliśmy. Raz. Raz Bailey. Takie wyjaśnienia składam tylko raz. - uniósł palec do góry i chociaż nie zrobił żadnego gwałtownego, ani groźnego ruchu, ani nie podniosł nawet głosu to i tak wiadomo było, że to jest ostrzeżenie. Ostatnie ostrzeżenie zanim pora negocjacji się skończy i trzeba będzie przejść od słów do czynów. Szef chemików otworzył usta i coś zaczął tłumaczyć ale mafioz uciszył go gestem ręki niczym natrętną muchę i podobnie dał mu znać aby odszedł. Co ten skwapliwie uczynił. Posłał w przelocie dówm xcomowców przestraszone spojrznie po czym szybko odszedł jakby ostatkiem sił zmuszając się aby nie wybiec. A Alvarez na zwolnione miejsce zaprosił swoich kolejnych gości. No i właśnie pozwolił im coś zamówić i zachowywał się jak ciepły, jowialny gospodarz.

- X-COM. - powiedział patrząc ze swojej strony na Japończyka i Murzyna po drugiej stronie stołu ubranych w swoje barwy i firmowe emblematy. Latynos pokiwał w zadumie głową i zaczął kroić kolejny kęs. Już mu niewiele na tym talerzu zostało.

- Tak, doszły mnie słuchy, że są nowi kowboje w mieście. - powiedział wsadzając sobie kawałek do ust. Pokiwał głową przeżuwając i rozmyślając nad czymś aż przełknął.

- Mam pewien sentyment do waszej firmy. No ale sentyment czy nie muszę dbać o swoich ludzi i dbać o interesy. - westchnął po chwili i spojrzał na swój talerz. Chwilę tak go oglądał jakby zastanawiał się czy będzie jeszcze jadł czy nie. Uznał widocznie, że nie bo odsunął talerz. Jeden ze stojących obok ochroniarzy widząc to pstryknął palcami i ta smukła kelnerka zaraz ruszyła w ich kierunku aby zabrać talerz.

- Kawę poproszę Cindy. I może dla naszych goście jeśli czegoś sobie życzą. - dał znać, że jak Law i Ruben mają na coś ochotę to mogą sobie zażyczyć. Zresztą Cindy też zaczekała czy im coś przynieść. A potem poszła. Widocznie Alvarez na to czekał bo zaczął mówić dopiero gdy już była ładny kawałek od nich.

- Więc tak, robienie interesów… - rozparł się wygodnie na swojej sofie i wznowił to o czym przerwał przed chwilą. - Widzę, że chcecie sobie wykroić swój kawałek z tortu. Jestem skłonny to zrozumieć. To naturalne u takich rzutkich chłopaków jak my. Nie mam o to żalu. - powiedział pojednawczym tonem co chyba zaskoczyło Rubena bo zmrużył oczy jakby podejrzewał, że się przesłyszał. Posłał więc na Lawa szybkie spojrzenie by sprawdzić jego reakcję.

- Chcecie sobie wyrobić markę, mieć swoją firmę, swoją działalność no ja to wszystko rozumiem. I wierzę, że dojdziemy do biznesowego porozumienia. No ale panowie. Jak mamy się traktować jak partnerzy i robić interesy to musimy grać w tej samej drużynie. W końcu mamy tych samych wrogów. Myślicie, że dla nich X-COM czy Alvarez to jakaś różnica? Żadna. Każdego z nas przerobią na befsztyk gdy tylko będą mieli okazję. - powiedział biznesowym tonem. I chociaż grupa zorganizowanej przestępczości miała całkiem inne cele strategiczne niż X-COM to dla władz rzeczywiście byli takimi samymi szkodnikami które należy wytępić. Dał im czas by to przemyśleć. A także by odebrać kawę od Cindy która z sympatycznym uśmiechem wróciła do nich z zamówieniem na tacy. A potem wróciła na swoje stanowisko za barem.

- No a wy przyjeżdżacie na nasze podwórko, my was witamy z otwartymi ramionami, jak nowych kolegów a wy co? Udajecie, że nie widzicie tej wyciągniętej dłoni. Mieliście kłopoty z zaopatrzeniem. Pomogliśmy wam. Znaleźliśmy pudełko z blaszanym drwalem w środku. Oddaliśmy go wam w zamian za przysługę o jaką się jeszcze nie upomnieliśmy. Potrzebowaliście miejsca by zmyć swoje brudy. Znaleźliśmy wam takie miejsce. Potrzebowaliście jakieś miejsce rozrywki dla swoich ludzi. Wszyscy goszczą was jak swoich. Chcecie firmować nową aptekę swoim logo by sobie wyrobić markę na ulicy. Mogę się na to zgodzić. Ale jak my przychodzimy do was po koleżeńskiej prośbie. Że nas wspólny wróg złapał naszych kolegów. I chce ich przerobić na befsztyk. To wy udajecie, że nie słyszycie. Że was to nie dotyczy. Doprawdy? Nie interesuje was, że trójkę ludzi. Moich ludzi a nie waszych. Ale ludzi. Prawowitych mieszkańców tej planety. Jakieś kosmiczne sukinsyny przerobią na befsztyk. To was nie obchodzi? Was? X-COM? Obrońców tej planety? Obrońców ludzi? - w miarę jak mafioz mówił powoli tracił swój wystudiowany spokój. Zaczynało być słychać napięcie. I rodzącą się złość. Albo stopniowo ujawnianą złość. Gdy punkt po punkcie wyliczał coś co widocznie uważał za swoją pomoc i ustępstwa względem drużyny gości a jak sam nie mógł doczekać się podobnego traktowania. Ale chociaż głos mu trochę stężał to nadal nie krzyczał. Właściwie nawet trudno było powiedzieć aby podniósł głos.

- No ale nie. Wy uważacie się za lepszych. Brzydzicie się nami. Nie chcecie się z nami zadawać. Bo my jesteśmy wstrętnymi kryminalistami a wy dzielnymi bojownikami o wolność. Ale trudno. Jak się wybiera moją ścieżkę kariery to to jest wliczone w cenę. Nie musimy się lubić by robić razem interesy prawda? - głos mu znów złagodniał i nawet zaśmiał się cicho. Chociaż ironicznie. Podmuchał swoją kawę sprawdzając ustami czy ostygła już wystarczająco. Ale widocznie uznał, że nie bo nie upił z niej ani trochę.

- W takim razie dobrze. Niech tak będzie. Róbmy interesy. No ale przy interesach nie wypada mieć partnera za głupca prawda? Z głupcami nie robi się interesów. - wskazał spojrzeniem na dość odległe okno za jakim Bailey odjeżdżał swoim samochodem.

- A interes wygląda tak. Macie możliwości jakich my nie mamy. A my takie jakich wy nie macie. Mamy też wspólnego wroga który nas tak samo gnębi i chce zniszczyć. I my i wy chcemy się go pozbyć zanim on pozbędzie się nas. Nie jestem gołosłowny. Nie będę obrażał waszej inteligencji i możecie sprawdzić choćby w mojej kartotece, że też mam z nimi na pieńku. Wszyscy mamy. - dodał znów wracając do biznesowego tonu. Tym razem mówił szybciej i bardziej zdecydowanie a z głosu zniknęła jowialność jaką prezentował na początku rozmowy.

- Dlatego oczekuję, że pomożecie nam odbić naszych ludzi. Mamy sprzęt, mamy ludzi, wozy. Mamy już sporo. Ale brakuje nam przykrywek. Legitymacji, zezwoleń i tego całego chłamu potrzebnego by przejechać przez centrum miasta. No i tacy spryciarze jak wy by nam się przydali. Im bardziej będzie to dyskretne tym mniejsza szansa na chryję. A biorąc pod uwagę miejsce akcji chryja nie jest nam na rękę. Dlatego oczekuję, że będziecie tam z nami i solidarnie nas wesprzecie. Razem wchodzimy w to i razem wychodzimy. - Alvarez przedstawił zarys planu i rolę jaką przewidział dla xcomowców. Na razie bez wnikania w detale skoro nie wyrazili swojej zgody.

- Naturalnie to jest moja oferta. I jako partnerzy w tym biznesie możecie zgłosić swoje obiekcje i uwagi. Chętnie je z wami omówię. Możecie też odmówić. Wtedy każdy z nas wróci do siebie. Ale pozstanie mi wówczas uznać, że nie jesteśmy po tej samej stronie. A jesteście zbyt silni i sprytni by was ignorować. Dlatego będę musiał was uznać za osoby niepożądane w tym mieście i prosiłbym was o opuszczenie miasta do końca miesiąca. Jeśli nie to obawiam się, że będziecie musieli sobie wywalczyć ten kawałek torta. I każdy kolejny. Ale taka walka bynajmniej nie zaszkodzi naszemu wspólnemu wrogowi. Z którym podobno przyjechaliście tu walczyć. Daję wam okazję z nim walczyć. A nawet swoje wsparcie. Moi ludzie zostali uznanych za tak niebezpiecznych i groźba ich odbicia jest tak duża, że pilnuje ich ADVENT. A chyba macie na pieńku z tymi odmieńcami. - szybko dokończył przedstawiać swoje ultimatum. Przedstawił je jak na rasowego biznesmena przystało. Chociaż odmowa wsparcia jego działań oznaczała ciężkie konsekwencje, może nawet otwartą wojnę z Alvarezem.

- A jeśli sobie pomożemy. To takie głupotki mogą pójść w niepamięć. - wskazał z uśmiechem na miejsce gdzie za oknem odjechał szef chemików. - Tutaj jest wystarczająco miejsca i dla was i dla nas. Możemy sobie pomóc nawzajem. Oczywiście nie musicie odpowiadać od razu. Rozumiem, że musicie to przemyśleć. Możemy się umówić na przykład na jutro. Zapraszam na śniadanie, naprawdę pyszne tutaj robią śniadania. - jowialny ton i uśmiech znów wrócił mu na twarz jakby mieli do czynienia z dobrym wujkiem i dobroczyńcą całej okolicy.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline