Dalsza droga ku Belhaim miała spokojny przebieg - ani napad, ani narzekania Silasa nie przerwały ciszy i spokoju panujących dokoła. Można się więc było rozkoszować widokami - jeśli, oczywiście, ktoś lubił się przyglądać sennym wiejskim krajobrazom.
Samo miasteczko musiało najwyraźniej przeżywać chwile, gdy tego spokoju nie było, bowiem tak liczna gromada strażników 'witających' karawanę była czymś, z czym Darvan nigdy jeszcze się nie spotkał.
Albo z przyjezdnymi bywały tutaj kłopoty, albo też strażnicy mieli zamiar skorzystać na przyjeździe karawany i uszczuplić odrobinę dobytek Gribba. Zazwyczaj strażnicy nie byli najlepiej opłacanymi mieszkańcami miast i wsi i niejeden dorabiał sobie na własną rękę, niekiedy w niezbyt legalny sposób.
Oczywiście mogło się okazać, że niecnemu procederowi pobierania zbyt wielkich opłat przewodził sam szeryf...
Nie sposób było ocenić i docenić uczciwość szeryfa, można było za to po raz kolejny ocenić uczciwość ich szanownego pracodawcy, który zdołał znaleźć sposób by nie tylko pozbawić ich zarobku, ale i wpakować w kłopoty.
Strażników było zbyt wielu, więc Darvan bez słowa sprzeciwu oddał kuszę i sztylety i pozwolił się zaprowadzić do celi.
Nie wierzył, że uda im się łatwo wybrnąć z tych opałów obronną ręką, bowiem jasną rzeczą było, iż pozostali strażnicy i wozacy natychmiast potwierdzą słowa Gribba - bądź ze strachu przed utratą pracy czy zarobku, bądź z obawy przed oskarżeniem o współudział.
Równie dobrze mogło się okazać - i to była ta mroczniejsza wizja - że szeryf wziął łapówkę, przesłuchanie się nie odbędzie, a oni wyjdą z lochu parę miesięcy.
Marzenia o przerobieniu Gribba na skwarki można było schować bardzo, bardzo głęboko, a jedyne, co można było zrobić w tym momencie, to czekać.
Darvan oparł się o ścianę.
- Nieźle nas urządził, suczy syn - mruknął. |