Dirana podeszła do mapy i pokazała miejsce, które przedtem wskazał Cobb. Wyglądało to na trzy dni drogi, dla zwykłego piechura przynajmniej, od fortu Trevalay [i]– Spotkałam ich tutaj, kilka godzin marszu na północny zachód od Nunder, stamtąd było nawet widać skraj lasu. –[i] stwierdziła tonem, jakby uważała to za coś głupiego – Ubrania mieli porządne, ale niewiele zapasów i żadnego bydła. Wyglądało to, że uciekli kilka dni wcześniej i nie mieli czasu na zabranie dobytku. Nie byli zbyt rozmowni, a ich przywódca, Jarth jakiśtam, to w ogóle niezły gbur – to stwierdzenie z ust doświadczonej i gruboskórnej traperki, która więcej życia spędziła w dziczy niż wśród ludzi, było zaskakujące – ale ma u nich posłuch. Stwierdził, że sobie „świetnie” radzą sami i niepotrzebna im niczyja łaska. Nie dogadałabym się z nimi, więc tylko wskazałam drogę do ruin fortu. Tam będzie im wygodniej i bezpieczniej, o ile Jarth ma tyle oleju w głowie, żeby posłuchać – łowczyni wyraźnie nie była co do tego pewna.
Cobb kiwnął głową na propozycję Jace’a.
- Każda para rąk się przyda, na szczęście miejsca i zapasów mamy dość. Nad obsadzeniem Ristin pomyślimy wiosną, na razie lepiej się nie rozpraszać. –