Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-10-2020, 19:04   #77
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację

Denvers była kurwą i wcale się z tym nie kryła. Nie wiadomo co za kretyn wybrał ją na stanowisko, ale z jej boskim talentem do irytowania ludzi cud, że jeszcze nie zarobiła noża we śnie. Baron nie rozumiał jakim cudem ten przykry wytwór czyjejś macicy był w stanie przekonać do swojej sprawy szeroki przekrój osobników, którzy zasilali szeregi Ruchu Oporu. Na niego w każdym razie czar nie zadziałał. Kapelusznik obiecał sobie, że nie kiwnie palcem w żadnej sprawie, która miałaby pomóc szmatławcowi w obowiązkach, co mógł spokojnie rozszerzyć na jakąkolwiek pracę na rzecz DiscCity. Niech wyśle swój wianuszek białorycerzyków. Caroline najwyraźniej odniosła podobne wrażenie. Wolni strzelcy posiadali swoisty kodeks, który kazał im jebać łyse pały.

Poirytowana zachowaniem Denvers Rita wypuściła gniewnie:
Mówiłam, że ADA i ich kolesie z Ruchu Oporu to banda kutafonów. Pytasz gdzie złom? Otóż, w PIŹDZIE, ty łysa wyorderowana suko! Nacharać ci w ryj? Tylko podejdź!

Truposz zaśmiał się w duchu. Dziewczyna miała krótki lont i cholerną rację. Zamiast usiąść i porozmawiać jak przystało na XXI wiek, piździsko będące najwyraźniej laboratoryjną hybrydą człowieka ze zmutowanym chihuahua, uwielbiającym szarpać nogawki i szczać do butów robiło pokazówkę na płycie lądowiska.

Na twarzy Denvers nie pojawił się ślad emocji. Podeszła do Rity, zamierzyła się, by sprzedać pyskatej żylecie siarczysty policzek. Samedi wychwycił moment i zaczął swoją tyradę, odciągając uwagę.

Caaała prawda, Rita. Rozwalamy dwa oddziały Czaszek, przechwytujemy dowódcę Syndykatu, drugiego posyłamy do piachu. Ryzykując życie, ratujemy mieszkańców Nowej Nadziei – wyliczał głośno by wszyscy dobrze słyszeli, jak Ruch Oporu traktuje bohaterów pustkowi, wywołać w nich psychiczny dyskomfort i uczucie bycia żałosnym ścierwem.
TEN Truposz chuja wam powie, dopóki nie zaprosicie go do gabinetu, nie poczęstujecie kawą i do kurwy nędzy nie przeprosicie za ujebanie świeżo wypranych spodni – podsumował, odrywając wzrok od zakurzonej płyty lądowiska. Wzrok godny przerażającej woźnej, gdy bachor–samobójca przebiega w zabłoconych buciorach po dopiero co mytej podłodze.

Wojskowy beton chciał zrobić wrażenie? Na człowieku, który lata lawirował wśród bezwzględnych morderców z Kartelu, samemu wrysowując się w obraz. Mierzącego się z duchami zmarłych, demonami i śmiercią? Cenna próba. Ranga zmuszała podwładnych do znoszenia humorów chodzącego ucieleśnienia pms’u. Dla niego była kolejnym pozbawionym smaku amatorem, który wrzaskami próbuje zamaskować brak kompetencji społecznych. Zdradza desperację w odzyskaniu części bliskie karłowi.

Ostrzegam, rozmawiam tylko z ludźmi na poziomie, więc radzę wysłać „zaufanego” człowieka, który zna więcej słów niż „pierdole”, „sram”, „kurwa” oraz odnosi się z szacunkiem do braci z Alternatywy, którzy mimo, że nie należą do zbrojnego ramienia, wykonują równie odpowiedzialną i potrzebną pracę. Ojciec, mimo że przysłużył się mocno dla Ameryki, nie zdążył nauczyć manier, co? – jeśli chciała z nim tańczyć to trafiła na godnego przeciwnika. Wybrzmiało coś o czym zapewne wielu myślało, kilku artykułowało głośno, ale nikt nie odważył się powiedzieć prosto w twarz. Caleb celowo wsadził kij w mrowisko. Zyska szacunek, albo złamany nos. Szacunek, którejś z okolicznych osób na pewno.

Przywódczyni stała przez chwilę, wyglądała na zdumioną, po czym roześmiała się. Straciła zainteresowanie żyletą i kucnęła przy Truposzu.
Powinnam ci wyciąć ten za długi jęzor, ale szkoda mi czasu na takie pizdy. W karcerze nauczycie się, że kiedy ja pytam, wy grzecznie odpowiadacie.

Ocho, liczba mnoga jak u sowietów. Zdyyychaj komuchu bolszewicki. Caleb wymyślał, coraz to nowe epitety.

Nie wiadomo jakby nie rozwinęła się sytuacja, gdyby nie z młodszy braci Colt.

Pani Generał ma rację, że ten mężczyzna to nie prawdziwy William Vanhoose. – powiedział Bożydar spokojnie. – Prawdziwy Vanhoose dowodzi Syndykatem zza kurtyny, a ten mężczyzna został za niego podstawiony lata temu. O samej zmianie wiedzieli jedynie ludzie Syndykatu. To, że ten facet to nie Vanhoose nie znaczy jednak, że nie jest przydatny. To on od lat napadał na społeczności, gwałcił, zabijał, zbierał haracze i był odpowiedzialny za wszystkie działania w polu równocześnie podając się za przywódcę Syndykatu.

Colt spojrzał na Denvers z prawdziwym spokojem w oczach.
Caroline oraz Samedi początkowo byli jedynie elementem naszego zadania jednak z czasem stali się częścią zespołu. W zasadzie dzięki nim żyjemy, a być może i oni żyją dzięki nam. – Dar spojrzał na dwójkę krótko po czym znowu zwrócił się do Generała. – Misja zaczęła się w Nowej Nadziei, gdzie napotkaliśmy oddział Syndykatu. W wymianie ognia, w której braliśmy udział my, Coltowie, John Ridd oraz Caroline i Samedi zginęło kilku bandytów, a niedobitki uciekły pojazdami zostawiając tego człowieka na naszą łaskę. Wraz z burmistrzem Nowej Nadziei ustaliliśmy, że Syndykat będzie chciał dokonać odwetu i dlatego opuściliśmy wioskę, z całą społecznością kierując się do Azylu 47. Caroline pokonała zabezpieczenia i dostaliśmy się do środka. W środku napotkaliśmy jednak utrudnienia, a największym z nich była horda szczurów. Gdyby nie Samedi pewnie nie dotarlibyśmy w całej grupie do komory ratunkowej azylu. Kiedy byliśmy w komorze pojawili się ludzie Syndykatu, którzy zapewne wcześniej zobaczyli, że w mieścinie nikogo już nie było. Mieli ze sobą terminal i przejęli SI kierujące azylem. Odcięli podtrzymywanie życia poza komorą i wszystkie szczury padły. W zasadzie uwięzieni w komorze ratunkowej byliśmy zdani na łaskę ich speca od elektroniki. Podjąłem decyzję o ułożeniu się z tym mężczyzną, którego roboczo nazwę Williamkiem. Zatem Williamek ma syna, któremu zobowiązałem się pomóc, a wtedy on zabrał części robota na zewnątrz, do ludzi Syndykatu. Wcześniej jednak poprosiłem brata, Boguchwała, aby wyciągnął z robota ważną część, bez której wspomniany jest całkowicie bezużyteczny. W trakcie przekazania robota musiało wyjść na jaw, że człowiek Syndykatu i tak by nas podusił dlatego oberwał granatem, który zabił go, kilku innych i zniszczył ich terminal. Nieliczni zdołali jednak zbiec z częściami robota, które bez kości pamięci są o kant dupy roztrzaskać. W trakcie naszego oczekiwania w komorze ratunkowej Boguchwał nadał SOS do Lennego, który na złamanie karku przybył z odsieczą. Dlatego ludzie Syndykatu nie mogli tam na zewnątrz czekać w nieskończoność, bo wiedzieli, że lada moment przybędą posiłki “prawdziwych twardzieli”, przy których ja jestem zupełnie nieznaczącym “chłopcem na posyłki”. I nie ważne, że w polu narażam życie, wykonuje rozkazy, a przy rozgrzewce treningowej większością “komandosów” wytarłbym matę.

Colt uśmiechnął się nieznacznie czekając na srogi opierdol. Jego zdaniem Truposz miał całkowitą rację. To jak zostali z Caroline potraktowani pasuje bardziej do przedstawicieli Syndykatu, a nie kreujących się na bohaterów ludzkości przywódców Alternatywy. Bożydar był odpornym na obrzucanie gównem jego osoby, ale kiedy chodziło o jego bliskich, rodzeństwo lub przyjaciół, nie odpuszczał. Nie ważne jakie były tego konsekwencje. Chociaż on i tak patrząc na standardowego “gwardzistę” był tym spokojnym i wstrzemięźliwym.

Nazywa się ich ścierwem, rzuca patyk umazany gównem, a oni z radością biegną, aportując. Caleb wymienił z Ritą porozumiewawcze spojrzenie, kolejne pełne politowania posłał stojącym na baczność żołnierzykom, wyszczekującym swój raporcik i z pogardą splunął na beton. O ile nożownik zrobił to jeszcze z pewną dozą od-niechcenia-nonszalancji, snując nużącą epopeję ku wkurwieniu Denver. Postawa Bogumiły wyprężonej jak klasowy kujon-włazodup przy tablicy, zgarnęła większą część zdegustowania.
Pilnie strzeżona, chłodna cela byłaby dobrym miejscem by przeczekać odwet Syndykatu i aferę z częściami, a oni niech się przedzierają przez pustynie, żrą piach i narażają w walce z kanibalami. Za nędzne ochłapy, w pogoni za złomem, ku chwale ojczyzny. Zgadywał, że niedługo padnie propozycja. Frajernia przyklaśnie, bo to świetny pomysł, o niczym innym nie marzą. Zamerdają ogonami, w końcu do tego byli tresowani. Ciekawe czy zdawali sobie sprawę, że chodzą na smyczy równie sprawnie jak Moriarty i Vanhoose. Tylko na tamtych chociaż potrzebne były dobre haki, tym tutaj wsadzono do głowy tanie ideały i to w zupełności wystarczyło by nakręcić kukiełki.

Rita uśmiechnęła się krzywo do Caleba i przewróciła oczyma skrytymi za ciemnymi oprawkami. Nie spodziewała się, że trafi na turniej mierzenia kutasów, gdzie przodować będzie chciała kobieta. Obecna sytuacja była dość kuriozalna. I choć wizyta w karcerze jej się wcale nie uśmiechała, to w sumie niczego lepszego nie spodziewała się po wymoczkowatych obrońcach ameryki. Wojna nigdy się nie zmienia, ludzie także. Wszyscy, którzy pchali się do władzy byli tacy sami. Teorie psychiatry Alfreda Adlera, które wyczytała kiedyś w przedwojennej książce, dobrze to tłumaczyły.

~*~*~

Motor? W plecy. Części do robota? W plecy. Nagroda za Vanhoosa? Nawet jebanego „dziękuje”. Straty w paliwie i amunicji. Jeszcze upierdolą spodnie i nazwą „pizdą”, a to was kosztować będzie najwięcej. Caleb wędrował przez tłum, zastanawiając się cynicznie, jakąż to zabawną ofertę złoży mu Paslack, by zachęcić go do współpracy. Nie sądził, by było go stać. Na kolacje miał zamiar iść głównie by się rozerwać z jego nędznych prób. A niech tylko powie o odbudowywaniu Ameryki, to śmiech usłyszą nawet na orbicie.

Tłok, przekrzykiwanie, kieszonkowcy i naganiacze. Targ w kraterze. Zwykle w takich miejscach ceny bywały niższe, Willburn podejrzewał jednak, że Bożydar specjalnie zaciągnął ich do naciągacza, z którym dzielił się potem nadwyżką. Sam dostał korzystne stawki, czego nie można było powiedzieć o Ricie i Baronie, przypadek? Chyba zreflektował się jednak, że został przejrzany, bo podejrzanie chętnie dorzucił dziesięć pocisków Strzykawie do zakupu.

Willburn darowanej amunicji od poważnego gracza w zęby nie zaglądał. Nic dziwnego, że go tu znali, gdy z każdą wizytą wypluwał tyle towaru.
No, to trzeba mi się jeszcze pozbyć opróżnionej butli po paliwie, po co mi to dźwigać. I daje dwie flary za półprodukty chemiczne – postukał się po zębach zastanawiając czy coś jeszcze mu się nie przyda. – Jeśli chcesz porcję niecertyfikowanego MEDEX’u – zwrócił się do Dara. – Też ich trochę załatw. Co mi za różnica, czy gotuje dla jednej czy dwóch osób i tak trzeba zmywać. Paslack, mam nadzieję, jest w stanie zorganizować dostęp do labu? Zgaduje, że tak, w końcu jest szychą ze słowem „logistyka” w tytule.

Najwyraźniej Gabriel zadowolił się tym co udało mu się utargować od Rity i Truposza, bo na propozycję Dara przytaknął bez słowa sprzeciwu i wyciągnął do żołnierza rękę.
Umowa stoi Dar. Interesy z tobą to zawsze czysta przyjemność. Zaczekaj tu chwilę.

Handlarz zniknął na zapleczu swojego kramiku po czym zaczął po kolei znosić wszystkie przedmioty, o które poprosił Maruder. Ściągnął z pod lady pas amunicji do karabinu. Wyciągnął kilka pocisków, resztę oddał Bożydarowi. Na koniec z blaszanego pudełeczka odliczył piętnaście kul do rewolweru.
Flary i butlę chętnie odkupię, ale półproduktów musisz szukać gdzie indziej. Ja się chemią nie zajmuję. – odpowiedział Truposzowi.

Samedi przytaknął, co będzie na daremno buty zdzierał, nosząc się ze zbędnymi gratami.
Możesz polecić kogoś kto i owszem? Mniej biegłego w podbijaniu stawki… – znajomość kierunku również ochroniłaby podeszwy. – Choć pewnie jeden chuj, wszyscy tu żyjecie z marży. Taki to handlarski los.

W Kraterze nikt takimi rzeczami nie handluje, za mały popyt. Popytaj na Statku, u botaników. Tyle, że bez przepustki raczej się tam nie dostaniesz – stwierdził mulat.

Dziwne – Truposz się zainteresował. – Musi się wam za dobrze żyć, skoro nikt nie próbuje pływać na chałupniczej Euforii, albo macie ostre restrykcje firmowane łysą czachą. Jak jest? – zagaił. – Naloty na niekoncesjonowane wytwórnie?

 
Cai jest offline