Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-10-2020, 13:07   #123
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wizyta w bibliotece przyniosła całe góry informacji, które mogły (acz nie musiały) kiedyś się przydać. W gruncie rzeczy druid nie uznał czasu spędzonego wśród ksiąg za stracony - przy okazji "wyprawy" do biblioteki poznał parę osób i zwiedził kawałek (nie za duży) pałacu.
Zastanawiał się właśnie nad tym, jak spędzić resztę popołudnia i wieczór, gdy 'dostarczono' mu pismo.
Gdyby był arystokratą i miał swoją służbę, to z pewnością dowiedziałby się o piśmie wcześniej, wiedziałby również, kto, jak i kiedy je dostarczył. A tak... musiał pozostać w nieświadomości, bowiem bieganie po pałacu i rozpytywanie, kto, co, jak i kiedy zdało mu się marnotrawstwem.
Powątpiewał we wspomniany w piśmie kwadrans, raczej skłonny był sądzić, iż była to godzina z hakiem. W ranę również nie wierzył, a przynajmniej nie do końca. Jak by nie było miasto było spore, kapłanów i medyków z pewnością było tu pod dostatkiem. I z pewnością byli to więksi specjaliści od leczenia ran wszelakich. Chyba że chodziło o zranione serce, ale na tym znał się jeszcze mniej...
Ale co mu szkodziło sprawdzić?
- Laura, idziemy na spacer - powiedział, gdy już był całkiem gotów do wyjścia.

Tym razem nie musiał nikogo o nic pytać - drogę pamiętał, i to dość dobrze, a jedyne, co się zmieniło, to liczba osób na ulicach. Nie dało się nie zauważyć, że im bliżej wieczora, tym większym powodzeniem cieszyła się dzielnica płatnych przyjemności.
"Ubity Wół" stał tam, gdzie poprzednio i wyglądał tak samo zniechęcająco, co za pierwszym razem, a jedyna różnica polegała na tym, że w środku było nieco więcej osób, niż poprzednio. A karczmarz był jak zwykle "wielce uprzejmy".
- Czego? A… to zaś ty… piwa? - Mężczyzna najwyraźniej rozpoznał Druida.
Daveth rozejrzał się po sali, wypatrując swej 'rannej' znajomej.
- Piwa. - Skinął głową. - Czy ktoś o mnie pytał?
Karczmarz spojrzał na Davetha, jakby ten urwał się z przysłowiowej choinki, po czym przecząco pokręcił głową, nalewając piwa do kufla.
Druid położył na ladę sztukę srebra, po czym upił łyk piwa.
Ktoś kłamał - albo karczmarz, albo Galai... a on był przekonany, że to półelfka łaskawie zechciała sobie z niego zażartować. Co prawda spacer nikomu nie zaszkodził, ale... co za dużo to niezdrowo. Piwo też nie było na tyle dobre, by opłacało się tak daleko chodzić.
Wypił jeszcze parę łyków.
- Półelfka, rudowłosa...- Spróbował raz jeszcze. - Zapewne w niebieskiej sukni... Nie było tu takiej parę chwil po moim wyjściu?
- Nie przypominam sobie… a zresztą bez jakiegoś imienia, czy coś, to jak szukanie monety w lesie...
- Karczmarz wzruszył ramionami.
Podawanie imienia kogoś, kto - być może - miał na pieńku z przedstawicielami prawa, w takim miejscu, zdało się Davethowi rzeczą niezbyt rozsądną. A nuż jakiś osobnik wziąłby go za jakiegoś łowcę przestępców i zrobiłaby się awantura. Z drugiej strony... zapewne Laura byłaby zachwycona możliwością pobawienia się z ludźmi.
- Mówiła, że ma na imię Galai - powiedział.
- Galai? Hmmm… Galai… nie… nie znam chyba... - Powiedział karczmarz, spoglądając najpierw na Druida, a potem po klienteli przybytku - A z czystej ciekawości, kto o nią pyta?
- Nic dziwnego. - Druid uśmiechnął się lekko. - Klienci dość często się nie przedstawiają... Daveth - przedstawił się wbrew swym wcześniejszym słowom.
- Aha - Przytaknął dziwnie właściciel przybytku - To pij te piwo na spokojnie… - Powiedział równie dziwacznie, i odszedł trochę na bok, po czym zagadał coś do młodzika pomagającemu jemu przy kontuarze, a ten po chwili podreptał na piętro.
Po takiej zachęcie pozostawało do zrobienia tylko jedno - stać spokojnie przy kontuarze i popijać piwo.
I czekać. Po chwili zaś młody wrócił, coś szepnął karczmarzowi, a ten z kolei podszedł na powrót do Davetha.
- To jak panie, może izba na noc? Tanio i czysto, polecam pokoik numer cztery! - Powiedział głośno karczmarz.
Najczystszy nawet pokój w tej spelunie z pewnością nie dorównywał temu, co oferował pałac, ale łatwo było się domyślić, że w tej ofercie kryje się drugie dno.
- Chętnie - odparł Daveth. - Jak rozumiem, to na piętrze, prawda?
- Ano
- Przytaknął karczmarz.
Daveth skinął głową, po czym skierował się na piętro. Laura pomaszerowała za nim.

Pokoje były numerowane i odnalezienie numeru cztery bylo bardzo proste. Przed izbą stał dwumetrowy dryblas, łypiący złowrogo na Davetha, typ z takich, co to nikt nie chciał spotkać wieczorową porą w jakimś ulicznym zaułku…
- Szukam Galai. - Daveth od razu przeszedł do rzeczy.
- A ty kto? - Warknął dryblas.
Laura warknęła jeszcze głośniej.
- Daveth - odpowiedział druid, mający powoli dosyć całej sytuacji. I opowiadania się każdemu, kto stanie mu na drodze.

Dryblas przytaknął głową, po czym zastukał trzy razy w drzwi, a te otwarto. Wewnątrz… stał podobny osiłek, robiący za kolejną ozdobę drzwi, tym razem już wewnątrz izby. A w środku śmierdziało krwią. W ubrudzonym posoką łożu leżała z kolei Galai, choć wyglądała zdecydowanie inaczej, niż przy ostatnim spotkaniu. Miała inny kolor włosów, a na sobie czarne, obcisłe wdzianko (chyba skórznię?), do tego leżała w owym łożu z buciorami. Co jednak najważniejsze, miała paskudnie zranione prawe biodro, i zalewała posłanie posoką, wśród kompletnie amatorskich opatrunków na jej ciele… oraz walających się po podłodze.



Galai piła wino prosto z flaszki, przy okazji bawiąc się jakimiś nożami…
- Zostaw nas samych - Powiedziała do dryblasa w izbie, a ten się zawahał - No już! - Fuknęła, i w końcu zostali sami za zamkniętymi drzwiami.
Daveth podszedł bliżej i pokręcił głową.
- Kapłana trzeba było wezwać - mruknął niezadowolony. - Dlaczego nikt go nie przywołał? Albo chociaż mikstury... Chyba że jesteś odporna na taką magię?
Wolał się upewnić, zanim użyje choćby jednego z posiadanych przez siebie zaklęć leczących.
- To nie jest zwykła rana… trucizna, plugawa magia, dziwaczny oręż, chyba wszystkiego po trochu - Półelfka wzruszyła ramionami - Eliksiry niewiele pomagają, wypiłam już trzy. A kapłana… no cóż, nie znam takiego, co by mi pomógł, bez donoszenia straży.
Daveth westchnął.
- Niewiele ci pomogę w tej chwili - powiedział cicho, przygryzając wargi. - Rano... do rana zapewne coś wymyślę. I wymodlę odpowiednie zaklęcia - dodał.
Pomodlił się do swej bogini z prośbą o łaskę, po czym delikatnie dotknął nogi półelfki, rzucając równocześnie jedyne w miarę mocne zaklęcie leczące jakie posiadał… co po chwili wyraźnie przyniosło nieco ulgi poszkodowanej. Jednak rana, jak była, tak była. Coś tu nie do końca grało.
- Co się za pomoc należy? - Powiedziała Galai, spoglądając Davethowi prosto w oczy.
- Opowiedz mi lepiej, co się stało - odparł. - Kto, jak, gdzie, kiedy, dlaczego... A potem pomyślimy, co robić dalej.
- Im mniej wiesz, tym lepiej?
- Zaśmiała się sucho półelfka - No… w trakcie roboty oberwałam. To był jakiś cholerny bełt, leży tam - Wskazała na jakieś wiaderko.
- Słyszałem to już kiedyś - uśmiechnął się druid. - Jeśli to klątwa, to ja ci nie pomogę - dodał, po czym podszedł do wiaderka, w którym znajdował się złamany na pół bełt, najwyraźniej połamany podczas wyciągania z rany.
A potem rzucił wykrycie magii na bełt, co w sumie niewiele dało… magia - jeśli jakaś w nim była - już dawno uleciała, najpewniej przy zniszczeniu owego pocisku, co mogło mieć miejsce i godziny temu?
- Jeśli nie chcesz czekać do jutra - powiedział - to twoi ludzie musieliby kupić parę zaklęć. Neutralizacja trucizny, przełamanie choroby... Jeśli to nie podziała, to nie wiem, co mogłabyś zrobić.
Skoro nie wchodziło w grę wezwanie kapłana, to możliwości Davetha były zdecydowanie ograniczone.
- Hmmm… - Zamyśliła się na chwilę Galai - Neutralizacja trucizny brzmi dobrze… choroba? Nie no, chora się nie czuję… jak bełt zatruty, to chyba trucizną, a nie choróbskiem? A może jakaś klątwa?? - Głośno myślała kobieta.
Daveth rozłożył ręce.
- Jeśli to klątwa, to potrzebny ci będzie jakiś czarodziej. Albo bard, skoro kapłan odpada. Paladyn raczej też nie wchodzi w grę, prawda? - Wymienił parę możliwości. - Jak już wspomniałem, w klątwach, ich rzucaniu czy usuwaniu, się nie wyznaję.
- Kupisz mi eliksir?
- Spojrzała na niego wyjątkowo słodko, po czym przez chwilę grzebała w zakamarkach swego stroju, i wyciągnęła małą sakiewkę. Podała ją Druidowi. W środku było kilka czerwonych kamyków. Chyba jakieś… spinele, czy jak to się tam zwało? No bo przecież nie rubiny. No ale ich ilość, to by chyba starczyło tylko na jedną miksturę?
- Przełamanie klątwy... - Daveth skinął głową. - Powinno starczyć. Gdzie można kupić taki eliksir? I czy załatwisz mi przewodnika? Lepiej żeby to nie był któryś z twoich osiłków - dodał. - Za bardzo rzucają się w oczy - wyjaśnił.
- Najlepiej w jakiejś świątyni? A te chyba znajdziesz bez przewodnika? Oddaję się w twoje ręce Daveth… i będę wdzięczna - Mrugnęła Galai.
- Postaram się szybko wrócić - obiecał Daveth, chowając sakiewkę. - A w międzyczasie nakłoń swoich ludzi, by wynieśli stąd te... śmieci. Trochę porządku dobrze wpłynie na twój nastrój - dodał z uśmiechem.
Skierował się w stronę drzwi. Laura ruszyła za nim.

- Gdzie jest najbliższa świątynia? - spytał karczmarza.
- Hmm… to by była… "Hala Wiecznego Czuwania", to kościół Helma, to najbliższa świątynia… będzie z kwadrans piechotą w kierunku Wzgórza Pałacowego… - Wyjaśnił właściciel przybytku.
- Dzięki. - Daveth skinął głową, po czym opuścił gościnne progi "Wołu" i ruszył, z wiernie mu towarzyszącą Laurą, w stronę Wzgórza Pałacowego.
Cała sprawa niezbyt mu się podobała. Miał tylko nadzieję, że Galai nie próbowała okraść jakiejś świątyni... I nie rozumiał, dlaczego półelfka nie wysłała po tę miksturę któregoś ze swoich ludzi.

* * *


Symbol wiecznie czujnego boga rzucał się w oczy z daleka. I nie można było wątpić, do kogo należy dość surowo wyglądająca, przypominająca bardziej twierdzę niż miejsce kultu, świątynia, nad bramą której wisiała ozdobiona symbolem oka rękawica.
Kręcący się niedaleko wejścia młodzik w prostej szacie akolity skrzywił się nieco na widok Laury, ale po chwili wahania skierował Davetha do kolejnego, odrobinę starszego kapłana, mającego pieczę nad świątynnymi zapasami mikstur, eliksirów, środków opatrunkowych.
Eliksir przełamania klątwy również znajdował się wśród tych zapasów, ale zarządzający zapasami kapłan albo się nudził, albo był bardzo ciekawski, bowiem zamiast po prostu sprzedać eliksir zasypał Davetha serią pytań 'po co, na co, dlaczego, dla kogo...' Całkiem jakby chęć zakupienia takiego eliksiru była czymś nad wyraz dziwnym. W końcu jednak zawartość sakiewki zmieniła właściciela, a druid stał się posiadaczem niewielkiej fiolki zawierającej - być może - ratunek dla Galai.

Droga powrotna nie zajęła Davethowi zbyt wiele czasu i nim na miejskich zegarach wybiła osiemnasta druid ponownie znalazł się w izbie półelfki.
- Proszę. - Podał fiolkę dziewczynie. Sakiewkę z ostatnim kamykiem w środku położył na stoliku. Galai wypiła czym prędzej miksturę, po czym spojrzała najpierw na pustą fiolkę, a potem na Druida.
- Jakoś nic się nie zmieniło? - Powiedziała.
Daveth przeniósł wzrok z twarzy półelfki na ranę, a potem ponownie na twarz Galai.
- W takim razie będziesz musiała poczekać do rana - powiedział. - Wrócę z zapasem nowych zaklęć, które powinny postawić cię na nogi - obiecał.
Rzucił, tak na wszelki wypadek, ostatnie jakie mu pozostało leczące zaklęcie. Mogło ono wyleczyć najwyżej drobne skaleczenie, ale i tak było to lepsze, niż nic.
- Jeśli dożyję jutra... - Stwierdziła Galai, po czym spojrzała na Davetha, mrużąc oczy - Co chcesz w zamian za pomoc?
- Porozmawiamy jutro
- uśmiechnął się Daveth.
Skierował się do drzwi.
- Z pewnością dożyjesz - dodał. - I coś wymyślisz. - Do słów dorzucił lekki uśmiech.
Skinął głową na pożegnanie i wyszedł.
 
Kerm jest offline