Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-10-2020, 21:03   #124
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Obmierzła kreatura sądziła zapewne, że sztuką magii zaskoczy rycerza. Villem jednak nie bał się tajemnych arkan, co zasługą było oczywiście Carys. Magia jakkolwiek nadal zdawała mu się sekretną dziedziną, ale czuł się z nią oswojony. Przygotował się więc na to co wiedźma miała do zarzucenia i… cokolwiek miałoby to być, planował przechylić się po czarze w siodle na głęboki bok, tak by wiedźma uznała, że spadł z konia.

To co wiedźma jednak zrobiła za pomocą różdżki… no tego się Villem raczej nie spodziewał. Gdy magiczny "patyczek" na moment rozbłysnął magią, po chwili coś zaskrzypiało i zazgrzytało, i drzewa, cholerne drzewa się poruszyły, by za moment wprost wyjść z ziemi, przybierając przy okazji nieco bardziej humanoidalne kształty.


Ruszyły czym prędzej na rycerzy, gotowe zgnieść ich na miazgę, wśród wrednego śmiechu wiedźmy. Pierwszy z nietypowych przeciwników trzasnął wielkimi łapo-gałęziami towarzyszącego Villemowi zbrojnego, który wprost wystrzelił od siły ciosu ze swojego siodła, rozbijając się z hukiem zbroi kilka metrów dalej, na jakimś zwyczajnym drzewie, na którym zakończył swój lot. Jeśli to przeżył, był w naprawdę kiepskim stanie…

Drugi drzewo-potwór dopadł konnego Villema, ale rycerz zdołał chwilowo uniknąć potężnego ciosu.

Nowi przeciwnicy bezsprzecznie zaskoczyli Villema. Wielkie ożywione drzewa dysponowały dużą siłą. Rycerz jednak nie zamierzał ustępować im pola. Gdy tylko sękaty konar minął go chybionym ciosem, odwinął się i ciął Falsenrigiem. Jednocześnie umożliwił Melody, by i ona mogła się osłaniać stawaniem dęba rażąc wroga kopytami. Miecz Villema co prawda trafił ożywione drzewo, jednak efekty owego ciosu… były beznadziejne. Ledwie zadrapanie na korze i tyle. Roślinny przeciwnik z kolei wyprowadził podwójną kontrę, i chybił aż dwa razy.

W tym czasie nadciągnęła reszta rycerzy, i związała walką oba drzewa. Samo starcie z kolei było dosyć ciężkie… miecze bowiem wyraźnie zadawały znikome obrażenia, i chyba trzeba było takich nietypowych przeciwników wziąć sposobem? No i kolejny rycerz poleciał kilka metrów w bok, po otrzymanym razie solidną gałęzią.

A z kolei, wrednie się śmiejąca wiedźma, zaczęła się wycofywać gdzieś między zwyczajne drzewa i krzewy, pewnie by po prostu uciec…

Kora strzeliła spod ostrza Falsenriga, który stuknął głucho o stuletnie drewno. Villem dość było po tej próbie. Gorączkowo zaczął analizować inne sposoby. Umysł rycerza jednak nawykł chyba do towarzystwa Carys, bo bez niej za nic nie mógł obmyślić fortelu. Toporów nie mieli. Tak samo ognia pod ręką. Jak więc zaradzić na takiego wroga? Co zrobiłaby Carys??? Myśl! A może…
- Liny! - Zawołał do rycerzy. Niektórzy musieli je mieć. Podczas patrolu może być wszak konieczność związania kogoś, czegoś, lub choćby koni. Sam miał jedną. Olbrzymy mogły dać się wymanewrować - Oplątać nogi i obalić! Kapitanie Ridhrog! Wiedźma!
Wskazał Ianowi kierunek i wyciągnął linę. Musiał decyzję co do czarownicy zostawić Ridhrogowi, by samemu wdrożyć obalenie drzew w życie.
Jeden koniec przytroczył do kulbaki, a drugi rzucił do najbliżeszego rycerza by ten uczynił to samo. Jeśli otoczą drzewołaka ze dwa razy, powinno podziałać… trochę czasu to zajęło, kosztowało i utratę kolejnego rycerza, posłanego ciosem w botanikę, w końcu jednak jedno z monstro-drzew miało oplątane korzenne nogi, i po chwili się przewaliło z hukiem. Wtedy też, zbrojni odpalili pochodnie(jednak je kurde mieli!), co wywołało małą panikę u obu roślinnych przeciwników. Ten, który mógł, po prostu zwiał, a ten obalony zaczął dziwacznie buczeć, jakby skomląc o swe życie?

Ian gdzieś poleciał za wiedźmą, trzech zbrojnych było rannych - lub nie żyło? - jeden czy drugi zaczął doglądać poszkodowanych. Villem stał więc z piątką rycerzy przy przewalonym monstro-drzewie…
Rycerz na magii nie wyznawał się w ogóle. Sądził, że przyzwanym magicznie sługusom zła, obce jest przerażenie, czy instynkt przetrwania, a odpowiedzią na nie może być wyłącznie stal. Dźwięki jakie wydawał z siebie drzewolud sprawiały jednak, że sam nie mógłby pozbawić go życia. A co zatem szło, nie mógł pozwolić na to, tym którzy nie słyszeli w nich prośby o łaskę.
- Niech uchodzi - powiedział do piątki rycerzy wskazując drzewca. Zauważył, że żaden nie kwapił się do przejęcia buławy przywództwa pod nieobecność Iana więc uczynił to sam - A wy za mną! Kapitan może potrzebować pomocy!
Postanowił iść śladem konno, lub pieszo w zależności od możliwości jakie zostawiała leśna gęstwa.

….

Po kilkunastu metrach jazdy przez dzicz, Villem musiał zostawić rumaka i udać się piechotą w dalszy pościg, co też szybko uczynił, słysząc gdzieś z przodu w gęstwinach czyjeś… charczenie. Za rycerzem podążali pozostali zbrojni, choć chyba nie wszyscy. Rzut oka za siebie wystarczył, by stwierdzić iż było ich trzech.

Ian leżał na trawie, twarzą ku ziemi, i lekko dymił. Gdy Villem go odwrócił na bok, ujrzał w torsie mężczyzny sporą dziurę, zupełnie jakby Ridhrog oberwał jakimś wyładowaniem… żył jeszcze, choć ledwo co, i był nieprzytomny. A gdzieś z przodu rozległ się znowu wredny śmiech wiedźmy.
- Tutaj! - zawołał rycerzy i przy kapitanie zostawił swój eliksir leczniczy od Carys.
Liczył, że zdołają ocucić Rihroga na tyle by przełknął miksturę… Sam ruszył dalej.

Po kolejnych kilku metrach, dziwnie gęstego lasu, wielu krzewów na drodze i… dziwnych cieni w środku słonecznego dnia, Villem zatrzymał się, po czym obserwował okolicę, a nawet i nasłuchiwał wroga, którego najwyraźniej zgubił.
- Pssst… - Rozległo się wtedy cichutkie nawoływanie z prawej strony Adlerberga. A gdy spojrzał w tamtą stronę…

Pod jednym z drzew, przycupnęła zakrwawiona, wystraszona kobieta, wyglądająca chyba na kapłankę. Towarzyszka wisielca?? Wskazała drżącym paluszkiem na kolejne krzewy przed Villemem, po czym przytknęła owy palec do ust, nakazując ciszę. Czyżby tam siedziała plugawa wiedźma?

Młody Adlerberg obejrzał się podejrzliwie za siebie. Był jednak sam. Czy to możliwe, że tyle odszedł? I skąd te cienie? W głowie słyszał wypowiedziane tembrem Carys ostrzeżenia… Magia! Trzymał się tego głosu jak jedynej prawdy.
Skinął kapłance i nisko pochylony ostrożnie ruszył w jej stronę… by ogłuszyć ją uderzeniem jelcem Falsenriga. Co też po chwili uczynił, choć może odrobinkę za mocno, z główki kapłanki popłynęło bowiem kilka kropelek krwi… kobieta jednak padła na ściółkę, a o to w tej chwili chodziło?
Wątpliwości wkradały się nieproszone do serca młodego Adlerberga. Nie słuchał ich jednak. A przynajmniej bardzo się starał. Uderzona jego dłońmi dziewczyna leżała u jego stóp. To nadal mogła być zła mara. I wierzył, że jest. Wiedźma mogła udawać. Przełknął ślinę i przystawił ostrze klingi do podbródka dziewczyny. Następnie zaś wzniósł je by zapozorować dobicie. Nie zamierzał tego czynić. Ale jeśli to w istocie była wiedźma to przecież o tym nie wiedziała.
- Co ty wyprawiasz?? - Rozległ się nagle syk z boku. Jeden z rycerzy, podejrzanie przyglądający się Villemowi, pojawił się w odległości pięciu kroków.
- Gdzie wiedźma? - Dodał po chwili.
- To ona - Villem wskazał leżącą dziewczynę - Skryła się za tym fałszywym obliczem, by nas omamić jak kapitana.
W duchu zaś zaklął. Jeśli blef się uda wiedźma się ujawni, ale rycerz go wcześniej zaatakuje.
- Mam linę. Weź ją i zwiąż jej dłonie, by czarów rzucać nie mogła - Co rzekłszy ponownie przystawił ostrze klingi do łabędziej, krwią skalanej szyi dziewczyny… która się nagle przemieniła w mgłę.
Młody rycerz odetchnął na ten widok. Zdecydowanie milsze mu było niedognanie wroga niż ranienie niewinnego. Choć… unoszącą się mgłę, której nie mógł już ugodzić, odprowadził gniewnym wzrokiem.
- Umykaj jędzo… - pokazał jej Falsenrig, którym obił jej łeb, po czym odwrócił się do rycerza - Do kapitana!
Trzeba było sprawdzić co z rannymi.

Kapitan Ridhrog nie miał się specjalnie dobrze, ale znać było od razu po jego minie, że potrzeba na niego znacznie więcej niż jednego wyładowania od zdziczałej wiedźmy. Wielki wojownik stał już o własnych siłach nad jednym z nadal walczących o życie rycerzy. Widocznie słaby. Ale równie widocznie nieugięty. W jakiś sposób Villem był pod wrażeniem tej postawy. I przez myśl mu przeszło, że tak stoi właśnie mąż, który ma o co walczyć. Władcę. Żonę. Dziecko. Ludzi.
Zdał kapitanowi relację ze spotkania z wiedźmą i pomógł pozostałym przy rannych. Czas był wracać do miasta.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline