Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-11-2020, 20:58   #127
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Laboratoria

Kapral Evanson podczas aresztu miał nadzieję, że zwyczajnie się zdrzemnie. Zamknęli go w pomieszczeniach mieszkalnych i zabrali broń. Nie pełnił więc żadnych obowiązków. I mógł mieć wszystko w dupie. Nie miał. Ale mógł. I choć przez chwilę miał ochotę mieć. Sen jednak nie zdążył do niego przyjść gdy budynkiem wstrząsnęła eksplozja. Najpierw jedna… potem druga i zaraz za nią trzecia.
Arc zerwał się z niezbyt wygodnego łóżka i dopadł do okna. W sam raz by zobaczyć jak wyrwę w ogrodzeniu przekraczają androidy bojowe w standardowej formacji trzy na dwa.
- Kurwa - wydusił z siebie.
Po czym rzucił się do drzwi pomieszczenia, które po włączeniu się alarmów pożarowych były…odblokowane.
Szybko omiótł wzrokiem kolejne pomieszczenie. “Kovalski… nie mów, że nie zostawiłeś mojej M56 gdzieś tutaj…”.
Kovalski nie powiedział. I nie zostawił. Na szczęście nie sprawdzał jego kieszeni. Kapral założył więc kastet na knykcie. Marna broń na androidy, ale zawsze coś... Evanson ruszył więc pośpiesznie dalej, wychodząc na korytarz w kierunku biur.

Usłyszał na parterze odgłosy serii z karabinów, i wrzaski cywili. Czyżby androidy zabijały kolonistów bez względu na fakt, czy ci są uzbrojeni, czy nie? To było… to było istne szaleństwo. Na korytarzu zjawiła się nagle Chezas, wybiegająca z innej strefy mieszkalnej, z pistoletem w ręce. Była blada ze strachu… a na schodach prowadzących na piętro, prosto ku Evansonowi i wytatuowanej kobiecie, pojawiły się ciężkie kroki wrednych androidów. Chyba nadciągały dwa…Bez głębszego zastanawiania się, kapral zerwał ze ściany gaśnicę halonową i złapawszy Chezas za rękę pociągnął ją za sobą w kierunku biura. Miał zamiar po pierwsze rzucić okiem czy w biurze nie ma jego karabinu, a po drugie zamknąć drzwi i zniszczyć panel i mechanizm nimi sterujący. Pistolet laborantki się przyda do tego… A potem… sam jeszcze nie wiedział. Albo wiać oknem, albo chuj… będzie się napieprzał z androidem wręcz. Sukinsynom było chyba wszystko jedno czy walą do cywili, czy marines. A ponieważ porucznik tak jak w przypadku reaktora na zwiad wysłał wszystkich swoich ludzi włącznie z sobą, to cywile byli sami. Kurwa! Dobrze, że chociaż da Silva miała Agnes…

Evanson zniknął za drzwiami biura, zgarniając ze sobą po drodze Chezas, po czym Marine rozwalił gaśnicą panel kontrolny drzwi, uniemożliwiając ich otwarcie. A zrobił to tak szybko, iż Bioinżynier nie zdążyła zaprotestować, iż można było...
- Twój karabin jest za ścianą - Szepnęła z rezygnacją w tonie Erica, wpatrując się w dzielącą ich od niego zaporę… a ktoś najpierw próbował otworzyć drzwi, by się do nich dostać, po czym w nie przywalił. Raz, drugi, trzeci.

I nagle wywalono z dwóch luf karabinów, prosto przez drzwi i przez ściany. Drzwi wytrzymały owy ostrzał, ściany już nie. Chezas krótko krzyknęła, po czym okręciła się wokół własnej osi, i upadła na podłogę, jęcząc z bólu i trzymając się za prawy bok. Pojawiła się jej krew…
- Żyjesz? Możesz strzelać? - Pytanie żołnierza choć nosiło pewne znamiona troski, miało w sobie zdecydowanie dominujący aspekt praktyczny. Ustawił się przodem do ściany, za którą był jego sprzęt i… postanowił wykorzystać to co było pod ręką. A właściwie w jego stalowej ręce skierowane w kierunku ściany. - Strzel w zawór. Już!
Jeśli badziew nie był przeterminowany, to te kilkadziesiąt barów powinno wysadzić łatwą do poszerzenia dziurę.
- Sam se strzelaj… - Warknęła blada Erica, i szurnęła pistoletem po podłodze pod nogi Arca, po czym ona sama, zaczęła pełznąć szorując tyłkiem, by schować się za jakimś meblem przed ostrzałem. Przy okazji sporo biadoliła:
- Najciężej pracująca wątroba w tej części galaktyki, a teraz kurwa jeszcze ma dziurę…
Arc szybko wziął pistolet. Coś mu podpowiadało, że gdyby kazał jej go po prostu sobie oddać to by się nie zgodziła.
- Zostań tam.
Po czym przymierzył i wystrzelił.I spudłował… o milimetry. Pocisk co prawda trafił w instalację, ale nie centralnie. Rurka grubości 2cm nie jest łatwym celem, nawet z dwóch metrów. A gdyby nie zaistniała sytuacja, Chezas pewnie by się roześmiała, jednak nie tym razem… Arc warknął, po czym spróbował jeszcze raz, i tym razem się udało. Strzał, narastający świst instalacji, i mini-wybuch. I spore rozczarowanie. Dziura w ścianie miała może ze 30 centymetrów.

A androidy na korytarzu posłały kolejną, podwójną serię po ścianach, pociski zaś na szczęście mijały Evansona, choć bardzo blisko jego ciała. Trafiały za to w okna, w sprzęt biurowy, zewnętrzne ściany... demolowały sporo budynku, jak i jego sprzętu.

Marine dopadł do powstałej dziury. Ściana nie wyglądała na solidną. Pociski świstały i kwestią chwil było nim któryś go w końcu trafi. Nie pozostało więc nic innego jak spróbować gołymi rękami poszerzyć dziurę i przedostać się, co było dosyć mozolnym zajęciem, a czasu Arc nie miał. W tym czasie, Chezas schowana za jakimś biurkiem, zaczęła się nagle czołgać… w przeciwną stronę, niż ta gdzie znajdował się Evanson. A podłogę znaczyła śladami krwi.

Nagle również pojawiło się walenie w ścianę, oraz próby fizycznego sforsowania i drzwi. Androidy próbowały dostać się do nich siłowo, na chwilę zaprzestając ostrzału.

Marine odskoczył od ściany, zaklął niewyraźnie pod nosem, spojrzał na słabo poszerzoną dziurę w ścianie i ruszył na nią, by przebić się zwyczajnie z bara. Dwa, trzy kroki dla rozbiegu, po czym łuuuup i… zajebiście zabolało, ale Evanson się przebił przez ścianę. Przebił, i wygrzmocił w następnym pomieszczeniu, zauważył jednak w końcu swoje M56, pancerz, cały jego sprzęt bojowy, wszystko sobie spokojnie leżało na jakiejś cholernej kanapie. A w biurze, które opuścił, również rozległo się spore łupnięcie, i przynajmniej jeden z wrogich Syntków wdarł się do środka.
Jak pijany z obolałym barkiem rzucił się do kanapy i złapał za… zasobnik z granatami. Umysł wyłączył. Doktor Chezas odeszła na szczęście co dało mu dodatkowe pole do manewru bez narażania jej. Rzucił granat tak by ten wylądował za otworem w ścianie i skoczył ku drzwiom na korytarz.
Granat rzucony przez dziurę w ścianie wylądował perfekcyjnie pod nogami nadchodzącego androida, sam podskoczył w górę na gdzieś 2 metry i ku wielkiej satysfakcji Arca pieprznęło naprawdę wspaniale, rozrywając wroga na strzępy! Jego jedna noga wpadła nawet przez dziurę do biura w którym przebywał... drugi android stał z kolei na korytarzu, celując z karabinu w dziurę w ścianie, którą wszedł do biur jego kumpel, i jeszcze nie zauważył Evansona pojawiającego się w drzwiach strefy mieszkalnej. Ale chyba za sekundę lub dwie, to mogło się zmienić… Arc jednak nie zamierzał na to czekać. Korzystając z osłony wejścia do biura podrzucił drugiemu androidowi ten sam prezent. Tym razem jednak, android przetrzymał eksplozję, choć był nieźle pokiereszowany. Został również odrzucony o dobre trzy kroki w tył, szybko jednak się pozbierał, i tym razem już wypatrzył Evansona, otwierając do niego ogień z karabinu. Framuga drzwi dała Marine osłonę, i pociski go nie dosięgnęły…
Marine wycofał się do biura i pochwyciwszy ciężki karabin, ruszył ku dziurze w ścianie. Obstawiał może mylnie, że algorytmy sterujące androidem każą mu ścigać zagrożenie w kierunku otwartych drzwi. Planował więc zajść go od strony rozstrzelanych drzwi i dobić serią w plecy.
Evansonowi udało się jakoś utrzymać w odpowiedniej pozycji M56 w swych łapach bez uprzęży, po czym przeszedł dziurą z pomieszczeń mieszkalnych do biurowych, a następnie tam znowu drzwiami na korytarz… ale androida nie było. Wróg gdzieś sobie kurde polazł.
A drobny ślad białych kropli płynu ustrojowego androidów wiódł do strefy mieszkalnej… gdzie była reszta sprzętu Evansona. Zakląłby, ale tylko sięgnął po spory strzęp stali oderwanej od drzwi i rzucił w kierunku wybitej przez siebie wnęki.
A potem szybko ruszył do drzwi do sekcji mieszkalnej. Nadal licząc na element zaskoczenia. I na to, że pozbawiona już broni Chezas nie wyjdzie ze swojego ukrycia.
Nadal więc trwała dziwaczna gonitwa między parą pomieszczeń i korytarzem, a obaj przeciwnicy co chwilę zmieniali pozycje. Na dole zaś dało się słyszeć jakąś eksplozję, a po niej krzyki kolonistów, i… uruchamiany pojazd w garażu?

I nagle pojawiła się seria w biurze, i wrzaski Chezas. Na co Evanson dopadł do wybitej w ścianie dziury by zobaczyć plecy oddalonego o jakieś trzy metry androida… zabijającego Ericę chowającą się za biurkiem?
- Kukło! - zawołał do napastnika i od razu wypalił do niego ze Smartgunna, niszcząc w końcu drugiego, cholernego napastnika.
Od razu pobiegł do szefowej laboratorium. Jej kryjówka wyglądała na ostrzelaną. To mogło oznaczać… Oby nie kolejny niewinny cywil…
- Pani doktor?

Chezas leżała na plecach, z szeroko rozłożonymi rękami… niczym trup. Miała zakrwawiony bok i ramię, bladą twarz, a oczy zamknięte. Nie poruszyła się na nawoływanie.
Jednak. Kolejny cywil. Kurwa!
Marine zarzucił sobie ramię Eriki na kark i unosząc ją i opierając jej tyłek o korpus ciężkiego karabinu ruszył powoli po resztę swojego sprzętu. Po drodze też rozglądał się za apteczkami, które przecież BHP każdej korpo musiało znakować w pomieszczeniach. Liczył, że chaos na dole da mu kilka chwil. Dopiero po paru krokach uprzytomnił sobie, że przecież apteczkę miał w swoim sprzęcie. Po dwóch nerwowych minutach, grzebania w apteczce, używania paru saszetek, reanimacji, i ogólnym próbą ratowania życia Chezas… kobieta odkaszlnęła, po czym spojrzała półprzytomnie na Arca.
- Co jest… kurwa? - Wychrypiała na swój pokrętny sposób.
- Żyjesz doktoreczko. To jest, kurwa. - Evanson uśmiechnął się. Coś się czasem jednak udawało. - Ale i tak jest źle. Nie odpływaj. I słuchaj, czy ktoś nie idzie.
Wcisnął w jej zakrwawione dłonie swoją Barrettę zaciskając jej palce na rączce by się upewnić, że jej nie puści i zaczął się przyodziewać w uniform bojowy. Jako pierwszy wziął hełm, w którym był komunikator.
- Evanson do Bravo. Laboratoria zaatakowane przez androidy bojowe. Ciężkie straty kolonistów. Co najmniej 6 przeciwników. 2 unieszkodliwionych. Evanson do Bravo. Potrzebne wsparcie. Odbiór.
Jednocześnie gimnastykował się z uprzężą. W radiu jednak były tylko szumy i trzaski… których zdecydowanie być nie powinno. Chezas z kolei, siedząc przy kanapie na podłodze, opierając się o nią plecami, przyglądała się Evansonowi.
- Na lodzika zasłużyłeś… ale najpierw oczywiście musisz się umyć… - Powiedziała, po czym zaśmiała się, chodź jej śmiech szybko zmienił się w "ał, ał" z powodu rany na boku.

Na łączności Evanson się nie znał więc mógł tylko zgadywać czemu kanał szumiał i trzeszczał. I jeśli Goliath nie eksplodował to ktoś po prostu zagłuszał ich komunikatory.
Dopiął ostatnie sprzączki pancerza i spojrzał na Erikę unosząc lekko jeden kącik ust.
- To miłe pani doktor, ale na odwodnienie polecam jednak zwykłą wodę. - dał jej jednorazową strzykawkę z morfiną - A teraz musi pani zagryźć zęby i wstać. Trzeba zejść na dół i zobaczyć, czy ktoś jeszcze przetrwał…

Kucnął przy resztkach androida, które bez specjalnych ceregieli pozbawił amunicji i granatów. A następnie, gdy wraz z Chezas wyszli na korytarz, wtedy kątem oka zobaczył rzucony na bok poplamiony krwią blezer, który całkiem nieźle kojarzył. Podniósłszy go nie mógł nie zobaczyć w materiale dziury jak po kuli, oraz osmolonego i zakrwawionego materiału. A drobne ślady krwi prowadziły do kolejnego biura, w którym Arc jeszcze nie był.
<Veronica i Agnes były w tym biurze po prawej, to tam prowadzą ślady krwi>
Trybiki w prostym umyśle żołnierza trzeszczały powoli, ale miarowo do celu.
- Mieliście tu działający pojazd?
- Tak. Mały, terenowy, taki na 5 osób, a co?
- Powiedziała Erica.
- Odjechał - odparł Evanson podchodząc do drzwi do biur i ustawiając się przy framudze by dała mu osłonę - A androidy nie śpieszą na górę. Uważaj.
I otworzył drzwi przez które wiódł ślad krwi. Wewnątrz zastał… puste biuro. Ale był i przestrzelony monitor komputerowy, spryskany krwią, przewrócone przed nim krzesło, i znowu ślady krwi, również jako nieco większa kałuża, będąca początkiem małej ścieżki posoki, która go do tego miejsca doprowadziła z korytarza.
- Co tam znalazłeś? - Spytała Chezas, pilnując schodów z bronią w dłoni.
Krew. Sporo. Ale brak posoki androida. Androida, który nie odstępował da Silvy.
- Agnes… - Mruknął marine ni to do siebie ni to w odpowiedzi, po czym wycofał się z pokoju - Zostań na górze. Sprawdzę dół.

Ledwie Arc zszedł trzy stopnie w dół po schodach, pojawił się na nich, idący z parteru, lekko osmolony, i zapłakany Mart Schmith.
- Czemu… czemu androidy... zabijają… - Wychlipiał.
Marine dłonią przeciągnął chłopaka za siebie nadal niepewny co do obecności wrogów.

Na parterze panował mocny rozpiździaj, wywołany rakietą posłaną w główne drzwi wejściowe. Leżał tam również zastrzelony kolonista(Jespersen). Chezas zignorowała słowa Arca, i również zeszła na parter, by pocieszyć smarka… który w pewnym momencie palnął coś, co wyprostowało włosy na karku Evansona:
- Widziałem jak Agnes z panią dyrektor odjechała, i z tymi innymi androidami… dlaczego?
Obejrzał się na chłopca i zmełł w ustach przekleństwo.
- Na razie musimy sprawdzić kto ocalał i kto jest ranny. Sprawdźcie we dwoje piwnicę. Mart, nie zostawiaj pani doktor. Bez względu na to co powie. Jest ciężko ranna. Ja zobaczę tu i na zewnątrz.
Oczywiście asysta Marta nie miała na celu ratowania pani doktor, a danie mu misji, na której mógłby się skupić…
- Pani doktor? Czy pojazd ma lojacka?
- Tak, ma
- Usłyszał na odchodne.

Smart Gunner sprawdził na szybko parter i najbliższy teren przy wejściu do samego kompleksu, po wrogich androidach jednak nie było śladu…
- Evansooon!! - Wydzierała się z piwnicy Chezas - Evanson! Chodź tu!

Marine więc pognał do piwnicy, napotykając po drodze ciało kolejnego martwego kolonisty(Leach), a to co po chwili zobaczył… lekko go przytkało. Schron-bunkier miał nieco zaspawane drzwi, zza których dobijali się koloniści. Nie to jednak było najważniejsze. Do drzwi - podłączone paroma kablami na magnesach - leżały sobie trzy plecaki, również połączone jakimiś kablami.

Przy jednym z nich kucała Chezas, i lekko odchyliła wieko plecaka, pokazując Arcowi odliczający timer.

Zostało 16 minut. Czas malał nieubłaganie.

- Odejdźcie od drzwi!!! Są zaminowane!!! - Wrzasnął przez nie marine czując lodowaty dreszcz na karku. Czemu JJ nie strzelił porucznikowi w pysk i nie został tutaj, żeby rozbroić bomby?? Myślał przez chwilę gorączkowo nad tym całym ustrojstwem, ale komentarz nasuwał mu się wyłącznie jeden - Noż kurwa mać!
Nie miał pojęcia, czemu androidy zaminowały piwnicę.
- Jest stamtąd jakiekolwiek inne wyjście? - spytał przeczuwając odpowiedź po czym dodał jeszcze jedno pytanie. - Macie tu jakiś megafon, albo syrenę alarmową?
- Innego wyjścia stamtąd nie ma… a na dachu chyba jest ręczna syrena alarmowa… ale czy to nie przyciągnie Xeno?
- Powiedziała Chezas.
- To będziemy się martwić. Biegnij i włącz ją. Porucznik musi nas usłyszeć, a łączność nie działa. Bez JJ’a… mogę tego gówna nie zdjąć.
Co rzekłszy nie mając lepszego pomysłu, wyciągnął spawarkę i zrobił podejście do wycięcia kawałka drzwi z okablowanym magnesem.
- Mart! Skocz do waszego warsztatu i poszukaj, czy nie znajdziesz jeszcze jakiegoś palnika.
- Łapy precz od drzwi i magnesów - Warknęła nagle Chezas - Dla mnie to wszystko wygląda wyjątkowo podejrzanie… Mart, nie słuchaj go. Idź na dach i tak ze trzy razy pyknij syreną, nie więcej, może to zwróci uwagę Marines w terenie, a nie Xeno w okolicy. A ja chcę się przyjrzeć dokładniej tej bombie, zanim cokolwiek zaczniesz robić żołnierzu. Jeśli się bowiem nie znasz na materiałach wybuchowych, to nie szarżuj. Daj mi minutę, ok? A zresztą… drzwi i tak są chyba za grube i się nie przetniesz na czas - Wytatuowana kobieta spojrzała na Arca z wyjątkowo poważną miną.
- Działaj - powiedział marine. Bez wątpienia przeczytała więcej książek niż on - Minuta.

Chezas zaczęła najpierw oglądać magnesy na drzwiach, pomrukując coś pod nosem… następnie przesunęła się wzdłuż kabli, do plecaków, później między plecakami po kablach, aż w końcu najwięcej czasu spędziła przy timerze. Oczywiście niczego nie dotykała… no poza ponownym, lekkim odchyleniem klapy materiałowej tego głównego plecaka.
- Uch, nie jest dobrze. Jak się nie mylę, w magnesach są czujniki. Jakbyś je wyciął z kawałkiem drzwi to bum. Oprócz magnetycznych czujników, mamy tu chyba i akcelerometr i żyroskop, więc dupa zimna z przenoszeniem, póki całość uzbrojona. Nie widzę innej możliwości, niż rozbroić ten piękny podarek. Serio, nie widzę… - Powiedziała z paroma kropelkami potu na czole.
To wyczerpywało pomysły Evansona właściwe do zera. Pozostało czekać i liczyć na JJa. A androidy, Agnes i da Silva były coraz dalej. Cokolwiek zamierzały, właśnie osiągnęły cel.

14:56

A na dachu zawyła syrena.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline