Talia miała bardzo dobre serce, jak przystało na kogoś, kto wyznawał Shelyn. Wikt i dach nad głową w sytuacji, gdy - prawdę mówiąc - nie można było być pewnym, że gość (czy raczej goście) będą kiedykolwiek w stanie zapłacić za gościnę? Faktycznie trzeba było mieć głęboką wiarę.
-
Ja też nie lubię mieć pustej sakiewki - uśmiechnął się Darvan -
ale zdecydowanie nie musi być wypchana. Nie wszyscy mają dobre serce - ponownie się uśmiechnął, tym razem do Talii -
a pusty żołądek szkodzi zdrowiu.
- A ta zupa jest pyszna - dodał. -
Proszę przekazać moje gratulacje szefowej kuchni. Jak pomyślę, czym karmił nas Gribb... Koszmar prawdziwy. - Wzniósł wzrok ku niebu, by podkreślić wielkość tego koszmaru.
-
Jeśli zaś chodzi o pracę, to żadnej uczciwej się nie boimy - stwierdził. -
Prędzej czy później coś znajdziemy - dodał.
Gdy Talia poszła do swych obowiązków, Darvan zwrócił się do pozostałych członków ich małej grupki.
-
Czy będziemy tu czekać, aż dobry los się do nas uśmiechnie - spytał cicho -
czy ruszymy dalej? Póki nas stać na opłacenie gospody? * * *
Drżenie ścian i łoskot skojarzyły się zaklinaczowi z trzęsieniem ziemi, lecz przyczyna tego zjawiska leżała gdzie indziej.
-
Co to jest ta wieża czarownic? - spytał.