Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-11-2020, 21:50   #2
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
„Oto stoję u drzwi i kołaczę; jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy,
wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną.”

- Apokalipsa św. Jana 3,20


21 kwietnia 2051 roku.
Nowe Jerusalem
Chatka Logana


- Dzień dobry Faith. - odpowiedział basowy, nieco chropowaty, ale ciepły męski głos zza uchylonych z lekka drzwi do sypialni. - Tak, kawa. Poproszę. - dodał po chwili mężczyzna stając w rozwartych już szeroko drzwiach.

Wysoki, dobrze zbudowany brunet ubrany był w lekko obcisły, oliwkowy T-shirt i bawełniane spodenki tego samego koloru. Po twarzy było widać, że był lekko zaspany, a jego zmierzwione włosy lekko podrygiwały przy każdym poruszeniu. Faith doskonale znała poranną rutynę Krzyżowca. “Saint” najpierw pił czarną, gorzką, średniej mocy kawę, a później zabierał się za poranny trening, który był jedynie rozruszaniem przed tym co miał przynieść kolejny dzień.

Zwykle po treningu następowały zabiegi higieniczne czyli mycie ciała, zębów, zajęcie się zarostem. W tym czasie Crimson chciał być zupełnie sam. Po ubraniu facet lubił zjeść śniadanie przed którym, już przy stole, się modlił. Kolejna modlitwa następowała już po jedzeniu, a przed opuszczeniem chaty, w zależności co danego dnia robił gospodarz. Faith wiedziała, że modlitwa była dla Logana bardzo ważna i nie podchodził do niej kiedy nie był wyszykowany. Mimo iż traktował ją jak ważne wydarzenie to często do Stwórcy mówił prostymi, zrozumiałymi słowami jakby rozmawiał ze starszym, szanowanym przez wszystkich człowiekiem.

- Pogoda nas dzisiaj nie rozpieszcza. - powiedział wojownik wchodząc do salonu i wyglądając przez wielkie okno.

Uliczka przed domem tonęła w szarym mroku tym ciemniejszym, im głębiej zapuszczał swoje macki pomiędzy pnie drzew i bryły okolicznych zabudowań. Mokra, zimna ciemność, skraplająca się rzęsistymi kroplami deszczu osiadała na szybach, tłukąc w dach i wybijając werble subtelnej melodii na powierzchni kałuż rozsianych na dróżce przed gankiem. Ciepłe, miękkie halo dawane przez naftową lampę pozwalało zerknąć odrobinę poza teren wyznaczony przez ciemne deski schodów, lecz wystarczyły dwa metry, by błoto i trawa mieszały się w jedną, czarną powierzchnię, otuloną delikatnymi niczym babie lato nitkami mgły. W oddali dało się dostrzec czarne plamy żywego cienia, poruszające się między domami. Niektóre posiadały latarnie, inne spacerowały bez żadnego światła, lecz wprawne oko Sainta z łatwością dostrzegało charakterystyczne, podłużne rury karabinowych luf, bądź krzyże rękojeści mieczy, odznaczające się od humanoidalnych kształtów przez co nie dało się pomylić straży i Krzyżowców z nikim innym. Zadziwiająco dużo ludzi krzątało się tego poranka po opłotkach, lecz tego właśnie można się było spodziewać. W dni takie jak ten Nowe Jeruzalem gotowało się w oczekiwaniu, zupełnie jak mieszkający w nim ludzie.

Jeden taki człowieczek grasował mu w domu, przynosząc ze sobą ożywienie oraz zwykłą, ludzką troskę. Może dyktowaną obowiązkiem, a może i szczerą.


- Pan otworzy dla ciebie bogate swoje skarby nieba, dając w swoim czasie deszcz, który spadnie na twoją ziemię, i błogosławiąc każdej pracy twoich rąk… tak, zapowiada się chłodny dzień. Na szczęście w nocy nie było mrozu. Ziemia jest miękka, grabarze nie będą mieli kłopotów przy… no wie pan. Łatwiej machać łopatą, niż wpier rozbijać ziemię oskardem i kilofami. Deszcz też nie powinien zamarzać, z dwojga złego chyba lepiej ubrudzić buty w błocie, niż się ślizgać. Pani Lailah na pewno nie byłaby zadowolona, gdyby ktoś złamał albo skręcił nogę. Przecież i tak ma tak dużo pracy, że prawie nie sypia - łagodny, wciąż trochę dziecięcy głos przerwał ciszę. - Wczoraj gdy wracałam do domu widziałam jak w jej oknie pali się światło, a była prawie północ. Teraz, kiedy do pana szłam, ona już nie spała. Dobry Bóg musi jej błogosławić siłą i hartem ducha.

Bliższą perspektywę mężczyzny wypełnił znajomy, pobudzający zapach kawy, od strony kuchni dochodziły dźwięki kobiecej krzątaniny. Po chwili rozległo się skrzypienie podłogi, gdy Faith podeszła pod to samo okno, dzierżąc w dłoniach metalowy kubek pełen ciemnej, parującej kawy.
- Proszę się nie gniewać - spuściła oczy, dygając wedle protokołu zanim wyciągnęła kubek w stronę Krzyżowca - Pozwoliłam sobie wyciągnąć z pańskiego kufra płaszcz i go wyczyścić. Czeka razem z resztą ubrań w łaźni. Kąpiel będzie na czas, nie się pan nie obawia...i wiem, powinnam spytać najpierw, ale był pan zajęty, a potem - przełknęła nerwowo ślinę, równie nerwowo się uśmiechając gdy strzelała oczami gdzieś na boki - Przepraszam.

Mężczyzna przyjął od Faith kubek przez dłuższą chwilę trzymając jego metalowy bok. Jego gruba, naznaczona miejscami bliznami skóra długo wytrzymywała gorączkę wywaru dopiero po pewnym czasie przypominając Krzyżowcowi aby odstawił naczynie na drewniany parapet. Logan spojrzał na Faith z lekkim uśmiechem.

- Zupełnie nie masz za co przepraszać. - odpowiedział dziewczynie. - Płaszcz był brudny, potrzebował czyszczenia. Dziękuję, że się tym zajęłaś. - Logan chwycił kubek za metalowe ucho upijając niewielki łyk kawy. - Takie dni jak ten, kiedy żegnamy wielkiego człowieka, są bardzo emocjonujące. Lailah zapewne nie mogła spać. Ojciec Teodor był bliski nam wszystkim. Świeć, Panie, nad jego duszą. - kolejny łyk kawy był niemal jak haust przed niechcianym detoksem. Wojownik przy akompaniamencie skrzypiącej podłogi postąpił kilka kroków zatrzymując się na jednej ze skór. - Odejście ojca Teodora to wielka strata nie tylko dla naszej społeczności, ale też całej ludzkości. Zawsze kiedy opuszcza nas ktoś żyjący jeszcze przed wojną zdaje mi się, że tracimy część nieskażonego świata. Wolnego od Blaszanej Bestii, Neodżungli i zwykłego zbłądzenia nie potrafiących się w tym odnaleźć ludzi. - po chwili i kolejnym łyku kawy Saint kontynuował, ale zmienił temat. - Jak zdrowie Pana Brasel? - zapytał Logan jak zawsze z szacunkiem do starszej osoby.

Dziewczyna kiwała głową gdy mówił, a jej oczy wypełnił autentyczny smutek. Milczała nie przerywając póki nie skończył. Wtedy przez delikatną twarz przemknął grymas cierpienia, mięśnie drgnęły i zaraz zakrył go wymuszony uśmiech, niesięgający oczu.

- Bóg w swoim miłosierdziu wystawia nas na próby. Musimy być jak Hiob, pełni ufności i wiary, bo każda próba jest nauką i Pan doświadcza nas, abyśmy oczyścili duszę, jednocząc się w Nim i dla chwały Jego imienia. - przeżegnała się odruchowo, wracając pod kuchnię. Ujęła pogrzebacz i moment pomajstrowała w palenisku, a w powietrzu zatańczyło kilka jasnopomarańczowych świetlików.

- Chciałabym iść na pogrzeb - powiedziała nagle, patrząc na ogień nieobecnym wzrokiem - Ale ojciec Shaw… na mnie liczy. Na pana również. Prosił abym panu przypomniała, że przed ósmą będzie czekał przy głównej bramie, razem z panią Lailah i panem Danielem… i po drugiej stronie Capitol Peak szaleje burza, ale może nie przejdzie przez górę i zostanie po tamtej stronie. Słyszałam ją, gdy tu szłam. Każdy z nas ma swoje zadanie, pójdę na cmentarz już po wszystkim. - wzdrygnęła się, zamykając czarne od sadzy drzwiczki. Przebywając z dziewczyną dłużej nie szło nie zauważyć, że boi się gromów i błyskawic. Chciała powiedzieć coś jeszcze, otworzyła nawet usta, jednak przerwały jej odgłosy ciężkich kroków i skrzypienie podłogi na ganku. Zaraz do kompletu rozległ się stukot pięści o drzwi, a blondynka popatrzyła na gospodarza pytająco, zamierając z rondelkiem przyciśniętym do piersi.

Mężczyzna szybko i bez zbędnego ociągania się podszedł ukradkiem pod okno po drodze zostawiając na stoliku kubek z kawą. Miał zamiar przez nie wyjrzeć ukazując się w jak najmniejszym stopniu. Jego ruchy były sprężyste i sprawne jakby z ociężałości zaspanego człowieka nie zostało już zupełnie nic. Okno znajdowało się bardzo blisko drzwi zatem można było całkiem niepostrzeżenie zerknąć na ganek. Pierwszy z ukrytych w pomieszczeniu noży był przyczepiony pod jesionowym parapetem okiennym. Jego drewniana rękojeść idealnie komponowała się z wszędobylskim brązem drewnianej konstrukcji. Słychać było, że mimo sporej postury mężczyzna musiał mieć pewne doświadczenie w cichym poruszaniu się. Logan znał też dokładnie swoją chatkę nadkładając dwóch kroków aby tylko nie stanąć w miejscach, w których podłoga przeciągle skrzypiała. Saint wyjrzał przez okno nie chcąc aby jego gość czekał zbyt długo.

Mglista ciemność za oknem zazdrośnie strzegła swoich tajemnic, powoli zmieniająca się w chacie temperatura zostawiała drobne kropelki rosy na szybach, współgrające z drobinkami zacinającego mimo dachu deszczu. Ciepły blask lamp kładł długie cienie na wszystkim wewnątrz chaty, podbijając kontrast pomiędzy jasnością i mrokiem - ten drugi przyjął mężczyznę łaskawie w swoje objęcia, pozwalając stać się jeszcze jedną plamą czerni pośrodku skaczących kształtów na ścianach i szkle. Intruz nie zorientował się, że jest obserwowany, to dało się dostrzec gołym okiem. Dla niego zapewne główna izba chaty pozostawała pusta i martwa, bo za plecami Sainta Faith również zamarła, kuląc się przy piecu tak, aby zasłaniał jej sylwetkę. W razie potrzeby zawsze szło wyjaśnić podobne zachowanie dokładaniem do pieca, lub sięganiem po pogrzebacz, lecz nie drobna gosposia zajmowała myśli gospodarza, a niespodziewany gość.

Za zamgloną szybą, gdy wytężył wzrok, ujrzał zwalisty cień prawie dotykający głową niskich belek daszku. Odziany w czarny płaszcz z kapturem głęboko nasuniętym na twarz, miał w sobie coś niepokojącego, lecz pozostawał człowiekiem - z otchłani kaptura wylatywały jasne smużki pary, współgrające z poruszaną oddechem, szeroką piersią. W pewnej chwili podniósł dłonie do ust i w nie chuchnął, owiewając mlecznym oparem zapewne skostniałe palce jak i skórzane, nabijane ćwiekami rękawice bez palców. Mężczyzna, bo był to bez wątpienia mężczyzna, przypominał kolejną z majestatycznych gór otaczających Roaring Fork Valley z tym, że wzniesieniem był jak najbardziej żywym i z niecierpliwością przypisaną żywym raz jeszcze załomotał pięścią w drewnianą zaporę. Uchylona poła płaszcza ukazała charakterystyczny przód kamizelki kuloodpornej wyprodukowanej na długo przed ostatnią wojną. W dzisiejszych czasach kamizelka tej klasy ochronności stanowiła prawdziwy skarb. Chroniła choćby przed wystrzałami automatu AKM kalibru 7.62 z hartowanymi pociskami. Niestraszny był jej też AK-74 kalibru 5.45, bądź karabin SWD kalibru 7.62 z pociskiem pełnopłaszczowym… ani nawet postrzał z karabinu SWD Dragunov. Mimo wieku gambel posiadał pełen komplet płyt, zaś jedyną modyfikacją na jaką właściciel sobie pozwolił, było przemalowanie go na czarno i umieszczenie srebrnego krzyża na samym środku piersi.

Saint poznał Daniela jako perfekcyjny przykład opanowania. Ponad dwumetrowy olbrzym, cięższy od Logana o dobre 30 kilo ułożeniem mógłby zawstydzić niejednego przedwojennego sędziego. Jego przywiązanie do podstawowych wartości było godne podziwu. Crimson nie chciał aby jego gość musiał dłużej czekać dlatego spokojnie, powoli - tak aby nie było widać wcześniejszej obserwacji mężczyzny - podszedł pod drzwi i błyskawicznie je otworzył. Piwne oczy ochroniarza musiały zostać wycelowane nieco wyżej, a sama twarz gospodarza uformowała się w spokojny wyraz, z którego ciężko było cokolwiek wyczytać.

- Dzień dobry Danielu. - powiedział Logan otwierając szeroko drzwi. - Proszę. Wejdź do środka. - dodał wojownik stając tak aby przepuścić Krzyżowca. - Wybacz, ale nie przypominam sobie abyśmy byli umówieni aż tak wcześnie. - na twarzy Świętego malowało się lekkie zakłopotanie.

Blask lamp wydobył z mroku kaptura zarys dolnej części twarzy pokrytej jednodniowym zarostem, co było dość niespotykane. Saint miał swoje poranne rytuały, wykonywane dzień w dzień jako celebracja rodzącego się poranka oraz przygotowanie do niego w pełni. Najstarszego syna Ojca Shaw znał na tyle dobrze, by wiedzieć o jego perfekcjonizmie zwykle nie pozwalającym pokazać się w stanie niegodnym… chyba, że sytuacja wymagała pełnej mobilizacji. Bądź Dobry Pasterz tak postanowił.

- Witaj Logan. Dobrze widzieć cię gotowym do służby Panu - basowy głos olbrzyma wypłynął spod kaptura, wibrując w chłodnym powietrzu podobnie do pomruku gromu. Wyciągnął dłoń na powitanie, ściskając przedramię gospodarza mocnym, oszczędnym ruchem. Kiwnął też krótko głową, a parę kropli deszczu oderwało się od kaptura, lądując już za progiem. Nie poleżały długo, gdyż ciężki but gościa rozgniótł je podeszwą, zaś podłoga chaty zaskrzypiała pod jego ciężarem. Ściągnął też kaptur, ukazując poważną twarz przeciętą linią wciąż jeszcze płytkich zmarszczek.


Przetarł ręką krótko przycięte, szpakowate włosy i popatrzył na Logana z tym swoim niezmąconym spokojem. Dowódca Krzyżowców nigdy się nie denerwował, ani nie okazywał wzburzenia. Wymagały tego jego obowiązki oraz pozycja pierworodnego i prawej ręki ich duchowego przywódcy, którego osobistym ochroniarzem od długiego czasu był właśnie Saint. Dzięki temu często współpracowali dla dobra ogółu ich rodziny.

- Wiem przyjacielu. Grzechem jest nachodzić dobrych ludzi przed poranną modlitwą, niestety czasem musimy być grzeszni dla dobra tych, których dano nam pod opiekę - dodał ponurym tonem, na oko Sainta bardziej ponurym niż zazwyczaj.

- Rozumiem, że sprawa jest pilna dlatego od razu przejdę do przygotowań ograniczając je do minimum. - powiedział Święty wskazując na jedno z krzeseł. - Proszę, usiądź. Chciałbyś się czegoś napić? - zapytał gospodarz układając w głowie plan działania. Logan wiedział, że “minimum” w jego przypadku było ubranie się w kompozycji pośredniej między świętem, a oporządzeniem taktycznym.

W przeciwieństwie do zewnętrznej aury, wnętrze chaty koiło suchym ciepłem, tak różnym od lodowatej pluchy panującej pomiędzy pniami okolicznych drzew. Dodatkowo teren należał do bezpiecznych, gdzie człowiek nie musi zachowywać ciągłej czujności, więc bez zbędnej zwłoki olbrzym skinął głową na zgodę, przymykając przy tym lekko oczy.

- Nie odmówię prawdziwej kawy, jeśli masz - basowy pomruk miał wyraźnie pogodne zabarwienie, choć na jego dnie pobrzmiewały nuty skrywanej tęsknoty. Podłoga zatrzeszczała raz jeszcze, zaś Saint poczuł na ramieniu ciężkie klepnięcie, gdy gość przeszedł obok niego, kierując się do stołu. Zatrzymał się jednak nagle, obracając twarz w stronę pieca.

- Wstań - powiedział spokojnie, a z plamy cienia za kaflowym piecem wyłoniła się drobna, dziewczęca sylwetka: blada, z rozszerzonymi lękiem oczyma i zaciśniętymi w wąską kreskę ustami, przyciskająca do piersi cynowy czajniczek, jakby mógł ją ochronić przed nagłą uwagą otoczenia.

Niestety tarcza była to mizerna, gdyż wzrok wielkoluda sięgał poza niego przewiercając blondynkę i przygniatając do ziemi. Próbowała coś powiedzieć, otworzyła nawet usta lecz miast słów wyleciał z nich krótki, zduszony pisk. Wyglądała niczym kupka nieszczęścia, nie wiedzącego gdzie uciec oczami, które najchętniej zapadłoby się pod ziemię, znikając gościowi z radaru. Zdenerwowana ani nie ukłoniła się jak nakazywały obyczaje, ani nie powiedziała słowa na usprawiedliwienie.

- Młoda Brasel - napiętą ciszę przeciął głos Daniela, wbijającego dziewczynę wzrokiem w podłogę. Odwrócił się do niej frontem, a ona jeszcze mocniej skuliła się w sobie. Zachowała jednak na tyle opanowania, aby energicznie pokiwać głową. Pękło ono sekundę później.
- Jest brakiem wychowania podsłuchiwać pod drzwiami, człowieka rozumnego zaś okrywałoby to hańbą - gość dokończył. Saint widział jak z jej twarzy odchodzi cała krew, zaś oczy wypełnia przerażenie.

- Wybacz jej Danielu albowiem posłuchała jedynie mojego polecenia wcześniej dokładając do pieca. - powiedział po krótkim westchnieniu zakłopotany Saint. - Nie spodziewaliśmy się gości, tym bardziej w postaci samego dowódcy Krzyżowców. Wiem, że niegodnym jest ukrywać się, ale czasem bierze nade mną górę zawodowa podejrzliwość.

Widać było, że Crimson chciał dla dziewczyny jak najlepiej. Pokazywał ją jako bezbronną istotę, która w tamtym momencie zbłądziła ślepo zawierzając mu i przyjmując podobną reakcję do niego. Dla ochroniarza dostosowanie się do sytuacji było normalne niczym oddychanie jednak drobna kobieta widząc opancerzonego, uzbrojonego olbrzyma zareagowała nijak bardziej okazując bierność aniżeli umyślne znieważenie. Saint poniekąd rozumiał dlaczego Faith nie zachowała się odpowiednio jednak nie mógł jej bronić do końca. Logan - przy wszystkich zaletach Daniela - wiedział, że jego dowódca był dość rygorystyczny i nie zapominał nawet drobnych przewin.

Oczywistym było, że wspomnianą kawę dla gościa powinna zrobić gospodyni jednak Krzyżowiec zamiast błyskawicznie zabrać się za szykowanie zdecydował się poświęcić chwilę aby zobaczyć jak rozwinie się sytuacja. Spokojnie szukał wzrokiem elementów odzienia i broni, które powinien zabrać. Kamizelka, wyjściowy płaszcz, bluza, czarne trekkingi i rękawice znajdowały się w łaźni natomiast broń - w postaci noża bojowego, miecza, karabinu i klamki - czekała w składziku. Jak zawsze wyczyszczona i gotowa chociaż Święty nie znał się na rusznikarstwie. Mimo panującego napięcia Crimson zachował spokój i czekał na decyzję prawej ręki ojca Shaw.

Żywa góra słuchała jego słów, przyjmując je ze spokojem równym tym okazywanym przez Capitol Peak. Cisza wierciła w uszach, rwana jedynie szeptem płonącego w piecu drewna i coraz bardziej spazmatycznym oddechem, wydobywającym się z piersi bladej niczym sama śmierć dziewczyny. Skakała oczami od Sainta do Daniela, a gdy ten drugi ruszył w jej kierunku wydała z siebie zduszony pisk, choć zachowała na tyle zimnej krwi, aby pozostać w miejscu.

- P… pro-proszę… - wyskomlała, składając ręce na piersi i splatając je błagalnie. Wielkie oczy patrzyły na zbliżającego się kata. Chciała chyba powiedzieć coś jeszcze, ale mężczyzna uniósł dłoń, więc zacisnęła wargi, trzęsąc się jakby wyrzucono ją nagą na lodowate piekło grudniowej śnieżnej zamieci.

- Nasz litościwy Bóg jest dobry. Nie zmienia tej prawdy fakt, że czasem także i karze. - basowe dudnienie rozeszło się po chacie, wibrując gdzieś pod skórą słuchaczy. Głos był spokojny, cichy… miał jednak w sobie coś, co jeżyło włosy na karku. Logan dostrzegł jak olbrzym napiął mięśnie ramienia i sekundę później wyprowadził cios. Podniesiona dłoń błyskawicznie skierowała się ku dołowi i opadłaby pewnie do pasa z mieczem, gdyby po drodze nie napotkała dziewczęcego policzka. Do śpiewu ognia dołączył pojedynczy, suchy trzask. Ruch nadgarstka wydawał się drobny, uczyniony od niechcenia. Wystarczył jednak, aby niewielką kobietą szarpnęło. Głowa odskoczyła jej w bok i do tyłu, za nią zaś poleciała reszta sylwetki. Niesiona siłą uderzenia wpadła na ścianę, po drodze strącając z kuchni pusty garnek. Oboje upadli na podłogę i oboje przez długą chwilę okazywali podobny poziom ożywienia, nim przez ludzkie ciało nie przeszedł pierwszy spazm duszonego szlochu, pokonując zamroczenie od upadku i uderzenia.

Daniel Shaw w tym czasie wrócił do stołu i jak gdyby nigdy nic usiadł na krześle pod oknem, by móc obserwować pomieszczenie.

- Zrób nam kawy - nakazał, a widząc jak leżąca sylwetka potakuje głową, ścierając niemrawo krew z rozbitej wargi i próbuje się podnieść, przeniósł uwagę na gospodarza. Przez ułamek sekundy Logan ujrzał w jego oczach ogień przywodzący na myśl szalejącą pożogę. Szybko jednak zgasł, schowany głęboko za maską stoicyzmu. W dłoni Krzyżowca pojawił się różaniec, sękate paluchy płynnie przeniosły się na pierwszy od krucyfiksu koralik - Dokończ przygotowania, przyjacielu. Zdążymy jeszcze pokrzepić się przed służbą. Obawiam się, że nim nadejdzie pora odpoczynku nie zyskamy drugiej takiej okazji.

Crimson ze spokojem skinął głową. Wojownik nie pokazywał po sobie zadowolenia, ale był niezwykle rad ze stosunkowo niewielkiej kary jaka za tak poważne przewinienie spotkała jego gosposię. Logan udał się do łaźni, w której pospiesznie się wykąpał i umył zęby. Ciepła woda przyjemnie grzała smaganą porannym chłodem skórę. Zarost mężczyzny był ledwie jednodniowym mchem, który ten zdecydował się zostawić. Skoro Shaw przybył do niego tak wcześnie nie było czasu do stracenia. Saint nie chciał nadwyrężać cierpliwości gościa dlatego po ograniczonej higienie zabrał się za ubieranie.

Nogi okryte zostały czarnymi bojówkami, a tors mężczyzny przykryła bluza, na którą nałożona została kevlarowa kamizelka kuloodporna chroniąca przed większością kalibrów pistoletowych. W części centralnej pancerza wyszyty był wielki, srebrny krzyż. Stopy z zewnątrz chroniły wysokie buty trekkingowe. Święty nie zapomniał zabrać skórzanych rękawic bez palców i długiego, czarnego płaszcza z kolejnym krzyżem wyszytym z boku, na pole.

Szef ochrony ojca Shaw udał się do składziku, w którym czekał jego wychuchany arsenał. Na skórzanym pasie zamocowana została polimerowa kabura, w której spoczywał chromowany pistolet Browning. Po przeciwnej stronie, przyczepiona została parciana pochewka z nożem bojowym. Wojownik nie mógł zapomnieć o półtoraku i karabinie, który na czas uroczystości będzie zmuszony zostawić w aucie.


Gotowy do akcji Logan wrócił do swojego gościa. Poza Danielem czekała na niego gorąca kawa, którą całkiem sprawnie wypił kilkoma solidnymi łykami. Crimson pozwolił sobie na krótką modlitwę po czym wraz z olbrzymem przystąpili do ostatecznych przygotowań. Obszerny płaszcz bez problemu zakrył przymocowane do pasa ostrze i kaburę z pistoletem. Dłonie skryły się w rękawiczkach, które bardziej chroniły prze otarciami aniżeli nachalnym chłodem. Przekraczając próg ochroniarz zwiększył czujność. Nabyte latami doświadczeń nawyki dały o sobie znać. Wojownik nie mógł pozwolić aby cokolwiek zakłóciło skrupulatnie zaplanowany przez ojca Shaw pogrzeb jego przyjaciela...
 
Lechu jest offline