Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-11-2020, 14:00   #132
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Heliogabalus,
stolica Damary

Całe miasto żyło nadchodzącym wielkimi krokami ślubem księżniczki, który miał się odbyć już za dwie godziny, podczas gdy “Pogromcy Smoków” szykowali się do podróży. No cóż, awanturnicy musieli obejść się smakiem, i przechodzącą im pod nosem uroczystością, i związanymi z nią ucztami, jednak obowiązki - jakich się podjęli - były ważniejsze… obowiązki, za które co niektórzy wytargowali spore sumki, obowiązki których się podjęli dla samego króla owej krainy.

Amaranthe zniknęła.

Zostawiła Olgrimowi krótki liścik, w którym zapewniała, iż wszystko jest w jak najlepszym porządku, jednak musi chwilowo opuścić towarzystwo. Pisała również, iż wkrótce się spotkają, że Krasnal nie ma się czym martwić, i tym podobne. Niespodziewanie pojawiło jej się coś wielce ważnego, czym musi się zająć, a co w niedługim czasie Olgrimowi i pozostałym wyjaśni… no cóż...

Ogólne przygotowania do drogi, oraz zebranie odpowiedniego ekwipunku, podarowanego im przez władcę, zajęły wszystkim parę ładnych godzin. W tym czasie odbyła się również ceremonia ślubna, co zostało obwieszczone bijącymi dzwonami w stolicy, oraz wiwatami słyszalnymi w każdym zakątku Heliogabalus.

Towarzystwo otrzymało praaaawie wszystko, co chciało na ową podróż.W tym i różdżkę z czarem “Języków”, zapewniającą rozumienie i posługiwanie się damarskim. Carys jednak musiała obejść się smakiem… nowego Naszyjnika Kul Ognistych nie było. Dostali za to również dwa magiczne kamienie(jeden jako zapasowy), dzięki którym można było rozmawiać bezpośrednio z samym królem.

~

Kwiaty na ulicach, wesołe krzyki, tańczące tłumy, wszyscy rozbawieni, wszyscy świętujący… a między nimi mała karawana zbrojnych śmiałków, opuszczająca miasto. Trochę to denerwowało, no ale trudno się mówi. Nie samymi zabawami się żyje…

Przewodnik zapewniony na tą wyprawę okazał się… przewodniczką. Półelfka Darleen, o licznych piegach, Tropicielka.

Po opuszczeniu murów stolicy, “Pogromcy Smoków” udali się gościńcem na północ, w kierunku krasnoludzkiego miasta Ironspur. Nie mieli jednak dotrzeć do niego, lecz w pewnym momencie odbić na zachód, mało uczęszczanym szlakiem prosto ku Górom Galena, gdzie czekało ich wykonanie powierzonej misji… i spotkanie po drodze z królewskimi siłami zbrojnymi, które gdzieś tam stacjonowały.

A więc kilometr za kilometrem, coraz dalej i dalej mając za plecami stolicę Damary, kwadranse w siodłach… godziny... powolnej jazdy. Wszystkich bowiem zwalniały dwa muły, i do nich należało niestety dostosować tempo podróży. Na jednym z owym mułów zasiadał Olgrim, drugi był załadowany masą wszelakiego ekwipunku.

Z wczesnego popołudnia zrobiło się zwyczajowe, a następnie i późne, i już powoli nawet robił się wieczór.


Stuk stuk po gościńcu, kopyto za kopytem, metr po metrze, kilometr po kilometrze… jak tak dalej pójdzie, to będą i ze trzy dni jechali do celu. No cóż.

A Damara, sama w sobie, była dosyć pustą krainą. Przez długie lata panowały tu armie potworów i nieumarłych, toczono potyczki i bitwy, łupiono, niewolono, lub zabijano prosty lud. Wsi i siół praktycznie brak, jedynie jakieś ruiny, pola uprawne już dawno opuszczone i zapuszczone, rozpadające się chaty, resztki jakiegoś zajazdu… to były więc widoki, jakie mieli okazję przed sobą podziwiać śmiałkowie.

Stuk stuk po gościńcu, kilometr za kilometrem, nudy, powoli już bolące tyłki od siodeł… nuuuuudy do bólu. Ach, gdyby chociaż była z nimi Amaranthe, to by zagrała coś w trakcie jazdy… chociaż pogoda dopisywała. Było słonecznie, było dosyć ciepło.

….

Pierwszy nocleg w terenie nie okazał się niczym szczególnym. Poza typowymi(albo i nie?) odgłosami w nocy, nie wydarzyło się absolutnie nic. Ot rozłożenie obozu, kolacja, nocleg w namiotach. Poranek, śniadanie, wymodlenie - czy wystudiowanie - nowego zasobu magii na nowy dzień, spakowanie wszystkiego, i w dalszą drogę…




Gdzieś na gościńcu, kolejnego dnia

Stuk stuk kopyt na gościńcu, kolejny dzień, kolejne kilometry, kolejne nudy, i znowu coraz bardziej i bardziej obolałe tyłki.

Raz napotkali jadącą z naprzeciwka, zbrojną karawanę składającą się głównie z ludzi. Obie strony zatrzymały się na chwilę, profilaktycznie pokazano fakt, iż jest się uzbrojonym… w końcu i chwilę porozmawiano. Co na szlaku w jedną i drugą stronę, jaka pogoda tu i tam, co tam kto słyszał nowego w różnych częściach krainy… ci jadący z północy nie mieli nic ciekawego do powiedzenia.

I znowu stuk stuk. Do znudzenia, do powoli już…

~

To, co z początku brano za dziwne, szare skały, stojące przy gościńcu, i na polach wokół niego, po podjechaniu na jakieś 100 kroków od nich, okazało się… Ogrami.

Ale te Ogry były jakieś dziwne. Stały to tu, to tam, zupełnie bez ruchu, bez żadnych dźwięków, bez nawet drgnięcia. Może to były posągi? Albo ktoś je magią w nie przemienił? Ubrane były w łachmany, trudne do dokładniejszego rozpoznania z takiej odległości, i posiadały maczugi i chyba oszczepy. Było ich zaś osiem, nieco rozproszonych po terenie… wszystkie jednak stały z gębami zwróconymi ku drodze.

A tygrysica Druida zawarczała.







***

Komentarze jeszcze dziś...
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline