Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-11-2020, 09:00   #24
Sindarin
DeDeczki i PFy
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Jarth przez kilka chwil patrzył jeszcze nieufnie na drużynę, lecz magia Jace’a w końcu przyniosła efekty – uparty mężczyzna westchnął niezadowolony i pomógł w rozdzieleniu przywiezionych okryć, skupiając się przede wszystkim na najbardziej potrzebujących uchodźcach. Gdy skończyli, bohaterowie bezzwłocznie wyruszyli z powrotem w las, by zdobyć znaleźć lekarstwo na trawiącą tych biedaków chorobę.

Prowadzeni przez Hannskjalda, pędząc na grzbietach magicznych wierzchowców, dotarli na miejsce w zaledwie kilkanaście minut. Płytki wąwóz przecinał las ze wschodu na zachód, będąc zapewne jedynie pamiątką bo większym dopływie Marideth – gdyby śniegu było więcej niż parę centymetrów, mógłby stać się kompletnie niewidoczny. Jego dnem płynął jedynie niewielki strumień, wzdłuż którego w cieniu rosło kilkadziesiąt drobnych krzaczków o liściach połyskujących w słabym świetle zachodzącego słońca. Na szczęście tego roku nie było jeszcze poważnych mrozów i listki jeszcze nie opadły, więc mieli z czego przygotować lekarstwo.

Laura i Hannskjald nie zdążyli nawet zacząć tłumaczyć towarzyszom trudnej sztuki zbierania roślin leczniczych, gdy do uszu bohaterów dobiegły zaskakujące odgłosy. Głośne śmiechy i piękne brzmienie instrumentów nie były czymś, czego można by spodziewać się w głębi Fangwood, do tego przy takiej pogodzie i takich czasach… A jednak, ktoś niedaleko stąd grał na lirze do wtóru wesołych rechotów. Odgłosy dobiegały zza porośniętego gęstym młodnikiem wzgórza – trudno było je zignorować, dlatego bohaterowie odłożyli na chwilę zbieranie liści i pospieszyli by sprawdzić ich źródło. To w końcu mogli być kolejni uchodźcy, bardzo odważni, bardzo głupi, albo oba jednocześnie…

Chwilę później oczom drużyny ukazała się przedziwna scena. Oto na masywnym pniu drzewa, wygładzonym i wypolerowanym niczym najlepszy stół w karczmie, pyszniła się prawdziwa uczta. Smakowicie wyglądające i pachnące pieczone mięsa, owoce, warzywa na drewnianych misach, podobnie jak w wyczarowywanych przez Hannskjalda ucztach, a do tego jeszcze spora beczułka, zapewne pełna przedniego wina lub piwa. Wokół „stołu” siedziało czterech nagich od pasa w górę krasnoludów, zajadając, czy raczej obżerając się tymi frykasami, opróżniając kielich za kielichem i co jakiś czas wybuchając głośnym śmiechem. Wydawali się w ogóle nie zwracać uwagi na panującą wokół temperaturę, chociaż ich ciała były już sine od zimna. Wokół nich tańczyły dwie przepiękne ludzkie kobiety, przygrywając im na lirach i zachęcając do dalszego ucztowania. Gdy jedna z nich zauważyła bohaterów, uśmiechnęła się szeroko i wykonała dworski ukłon.
- Witajcie, strudzeni podróżni! – zawołała melodyjnym głosem - Zapraszam do naszego stołu, posilcie się, napijcie, zabawcie! – wykonała zapraszający gest, który powtórzyli także biesiadnicy, robiąc miejsce przy wielkim pniaku.
 
Sindarin jest offline