Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-11-2020, 12:17   #60
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Szpital

Odpowiedzi na pytania „ Co się stało wcześniej” i ”Co się z nią dzieje teraz” przyszły dość szybko. Co dziwne – Robin nie poczuła ani strachu, ani żalu. Tak jakby informacja, że zawalił się na nią (nieistniejący) dom wcale jej nie poruszyła. Podobnie jak informacja, że teraz oscyluje gdzieś pomiędzy życiem i śmiercią. Tak jak nie czuła bólu, tak samo nie czuła wagi tych informacji. „Ach tak” odpowiedziałaby tylko, gdyby ktoś opowiedział jej o tej sytuacji. „Ach tak”. Miała wrażenie, że kotara, która zdawała się odcinać ją od słów medyków otaczała szczelnie jej ciało i mózg. Odcinała emocje. Odcinała ból. Odcinała ciało. W tej… nicości było jej … przez chwilę szukała słowa… bezpiecznie. Miło? Spokojnie. Miała ochotę usiąść obok siebie samej leżącej na łóżku i poczekać. Na co? Nie wiedziała. Ale też nie czuła, żeby ta odpowiedź była jej do czegokolwiek potrzebna.

Pozwoliła, żeby myśli płynęły spokojnie, niczym nie zakłócane. Ale one wydawały się… leniwe. Zagrzebały się gdzieś w zwojach jej neuronów i nie chciały się ruszać. Robin stała, nieruchoma, spokojna, jakby zamrożona w tej sekundzie istnienia, a życie szpitala toczyło się obok. Nieważne. Nieistotne. Nieznaczące. Było jej w tym stanie.. spokojnie.

Nie wiedziała, ile czasu minęło, kiedy poczuła coś jeszcze. Długo nie potrafiła nazwać tego odczucia. Wiedziała tylko, że słowa Nieważne Nieistotne Nieznaczące nie pasują. Szukała innych. Nie przychodziły. Ale to dziwne uczucie ciągle ją dotykało . Męczyło. Odbierało spokój. Nie potrafiła go nazwać. Męczące uczucie. Nie, to nie to. Szukanie nazwy dla męczącego uczucia też było męczące , odbierało spokój i już chciała zrezygnować i po prostu zaakceptować to męczące uczucie, kiedy wpadła jej do głowy świetna myśl.

Nieważne Nieistotne Nieznaczące. One pasowały. Ale nie do męczącego uczucia. A gdyby odciąć przedrostek? Nieważne Nieistotne Nieznaczące.

Ważne Istotne Znaczące
Foxy! Gdzie jest Foxy? Myśli przyśpieszyły , wyrwały się z niewoli neuronów. Poczuła strach. Gdzie jest jej pies? Został tam, pod domem, pod domem którego nie ma, podwójnie nawet nie ma, skoro podwójnie nie ma, to jest? Myśli rozbiegały się, jak stado królików, nie chciały jej słuchać. Focus! Skup się. Foxy!
Foxy! Może jest tu, w szpitalu? Lecznica.. pamiętała. Była tu. Podejdzie i sprawdzi.

Nowy pomysł zaprowadził Robin na zewnątrz sali. Czuła, że cały czas musi się pilnować i skupiać na swoim planie, co jednak było bardzo trudne. Miała pewność, że jedna chwila nieuwagi dzieliła ją od tego, aby myśl o Foxy ponownie gdzieś uleciała.

Na korytarzu otoczyły ją kolejne widma, które, tak jak mogła się tego spodziewać, mijały ją bez żadnej reakcji. Ledwie „przeszła” kawałek, a wszystkie kierunki kompletnie jej się pomieszały. Czasem miała wrażenie, że podłoga, ściany oraz sufit były tym samym, a grawitacja kompletnie jej nie dotyczy. Kiedy indziej towarzyszyło jej uczucie, że zatacza się jak pijak. Kolejne niby-kroki powodowały, że nagle wzlatywała ponad przechodzącymi i zmierzała wprost na jakąś przeszkodę, nigdy jednak w nią nie uderzając. Jakieś urywki rozmów docierały do niej, ale były niewartym uwagi tłem.
W jakiś sposób udało jej się opuścić oddział. Próbowała choć trochę sobie przypomnieć układ szpitala. Nic z tego - orientacja w przestrzeni właściwie nie istniała. Z braku lepszych alternatyw po prostu skręciła w kolejną odnogę.
Minęła długą ladę, za którą krótkowłosa pielęgniarka dyskutowała z kimś przez telefon. Przejście rozciągające się przed Robin usiane było plastikowymi ławeczkami oraz roślinami w dużych, drewnianych donicach. Kiedy przechodziła między kolejnymi drzwiami, dostrzegała sale podobne do tej, w której (prawdopodobnie) sama leżała. Z pewnością to nie tego miejsca szukała.

Jedna rzecz zwróciła jednakże jej uwagę. W trzecim z kolei pomieszczeniu, koło jednego z łóżek, stał młody mężczyzna. Widziała go wyraźniej od innych ludzi: miał kruczoczarne włosy, ostre rysy twarzy oraz średnią budowę ciała. Nie wyglądał na pacjenta i był ubrany raczej casualowo. Przede wszystkim jednak zdawał się patrzeć gdzieś w przestrzeń i z kimś rozmawiać.
Podeszła bliżej. Nie dlatego, że chciała. Chciała iść gdzieś indziej, dobrze to pamiętała, choć nie pamiętała już dlaczego. A może nie chciała? Myśli znów się rozpierzchały, jakby żyły własnymi życiem, jakby nie należały już do niej. Stado królików, przypominały jej stado królików. Niektóre spały, zwinięte w kłębki, albo rozciągnięte na bokach. Inne biegały, tak szybko, że nie mogła ich złapać, rejestrowała je jakimś odłamem świadomości, gdzieś w kącie pola widzenia, a potem znów znikały. Zamrugała oczami. Coś miała… a ! Nie pamiętała.

Mężczyzna przyciągał ją, jak magnes przyciąga opiłki żelaza, może dlatego że był taki ’’wyraźny” na tle tego rozmytego wszystkiego, a może z innego powodu? Znów zapomniała. Weszła do sali (podłoga jest tam, gdzie nogi), króliki zbiły się w ciasną kulę i patrzyły na nią ciemnymi oczkami. Czegoś chciały. Ale czego?
- Gdzie szłam? - zapytała , a może po prostu myśl sformułowała się w jej umyśle. Puchata, różowa.

- Casualowo? – nie pamiętała co to słowo znaczy.
Podążyła wzrokiem za spojrzeniem ciemnowłosego mężczyzny, który zdawał się jej nie zauważać. Robin wkrótce zrozumiała dlaczego. Nieznajomego otaczała delikatna poświata, w której widziała zarys jakiegoś pomieszczenia oraz umieszczonych wewnątrz mebli. Człowiek ten był w klinice i jednocześnie gdzie indziej. To zaprzeczenie zdawało się wcale nie naruszać jej własnej logiki.

Brunet zrobił krok, a otaczająca go bańka, zawierająca obraz mieszkania, przemieściła się razem z nim. Obserwowała teraz jak rozmawia z jakąś dziewczyną, u której od razu zwróciła uwagę na duże oczy i lśniące, proste włosy. Młoda kobieta nosiła brązową sukienkę z szerokimi rękawami.
- ...szpitalu? A jak mogło być? - słowa mężczyzny docierały do Robin bez udziału zmysłów. - W każdym razie nic mi już nie jest.

Robin przez chwilę patrzyła, zaciekawiona. Jakby mężczyzna zabrał kawałek swojej rzeczywistości i przeniósł ją tu , do szpitala. Ciekawa zdolność.
A potem wyciągnęła rękę , żeby przebić się przez ścianę bańki i dotknąć bruneta. Tym samym ją również otoczyła przestrzeń domu, konkretnie jakiegoś salonu. Kolejne elementy otoczenia stopniowo zaczęły się pojawiać, stawiane coraz szybciej przez niewidocznego scenografa. Robin zarejestrowała mały kredens, lustro, zegar i długi stół, lecz to wszystko był nieistotne. Z jakiegoś powodu czuła, że te wszystkie rzeczy są tutaj kompletnie umownie i równie dobrze mogły zostać zrobione z kartonu. Tymczasem mężczyzna odwrócił się w jej kierunku i spojrzał na nią lekko zdziwiony.
- Ty… nie znam cię. Co robisz w moim domu?

Nie zdążyła odpowiedzieć. Miraż mieszkania zniknął, a ona znów wróciła do szpitalnej sali oraz leżącego pacjenta. Ten coś tylko mruknął i przewrócił się na drugą stronę.
Nachyliła się nad leżącym i spojrzała na jego twarz. Dotknęła jego ramienia.
- Śpi pan? - zapytała,
Mężczyzna nie zareagował. Próbując go dotknąć, Robin napotkała tylko delikatny opór. Jej obecność musiała być nie bardziej zauważalna niż lekki wietrzyk.

Uznała, że ta jej… niematerialność jest całkiem zabawna. Sprawdzanie, czego i jak może dotknąć pochłonęło ja zupełnie. Im więcej różnic zauważała, tym bardziej była rozbawiona całą sytuacją. Najśmieszniejsze było jednak to, ze teraz potrafiła myśleć o jednej rzeczy na raz. Kiedy królik odpowiedzialny za dotykanie zrywał się, inne układały się i zasypiały. A ona zapominała.
Zafascynowana możliwościami swojego stanu, zaczęła przechadzając się po pomieszczeniu. Wkrótce odkryła, że poszczególne obiekty oraz ściany stanowią dla niej tylko częściową przeszkodę. Część z nich potrafiła przeniknąć, ale też nie do samego końca. Nie wyglądało zatem na to, że mogłaby opuścić mury szpitala w dowolnym miejscu.

Tymczasem myśli nadal wirowały w jej głowie jak szalone. Jedna z nich stale zdawała się przypominać, że przecież po coś tu przyszła. Słowo na F… co to mogło być?
W głowie zabrzęczał jej znajomy dźwięk. Telefon, sięgnęła po niego, ale natrafiła na pustkę. Mimo tego dźwięk przypomniał jej o innym świecie, który był gdzieś obok.

Foxy!
Gdzieś tam było coś więcej, w tym jej pies, którego musiała wreszcie odnaleźć.
Foxy!

Uczepiła się myśli o psie, ta jednak – zamiast zatrzymać się w jej mózgu – zaczęła znów uciekać. Już nikła na polu świadomości, kiedy Robin przywołała się do porządku.
- Focus! Skup się. – potrząsnęła głową. – Focus. Foxy. – to ciągle było za mało, jakby jedna lina w postaci słowa „Focus” nie mogła zatrzymać uciekającego królika.- Focus. Foxy. Find. – powtórzyła sobie. – Foxy. Focus. Find. Foxy. – królik przyhamował i spojrzał na nią.


Był taki słodki.. wyciągnęła dłoń, żeby dotknąć puchatego futerka. Kalifornijski, czy biały nowozelandzki? A może duński biały? Trudno jej się było skupić … Focus! Coś.. - Foxy. Foxy. Focus. Find. Foxy – powtórzyła znów. Pochyliła się, żeby przyjrzeć się królikowi. Ale zamiast niego dostrzegła swoje buty.

Widziała je bardzo wyraźnie, . musztardowe trapery . , które założyła w góry. 4F. Widziała teraz wyraźnie na języku buta. 4 F. Foxy.Focus.Find.Foxy. Królik rozmył się, ale już nie uciekał.

Pamiętała, co ma robić. A gdyby nawet zapomniała, to wystarczyło spojrzeć w dół. 4F, Musi znaleźć swojego psa. Weterynarz. Ruszyła do przodu, nie przejmując się ścianami. Szukała zwierząt.

Nie pamiętała którędy właściwie idzie. Kierunki nadal jej się mieszały, nie wiedziała już właściwie gdzie jest góra, a gdzie dół. Jak tylko opuściła salę ze śpiącym mężczyzną, wszystkie przejścia i korytarze ponownie splotły się w całość. Stale jednak pamiętała o „kotwicy”. Buty. Były jedynym łącznikiem z zewnętrznym światem. Ilekroć traciła rezon, spoglądała w dół. To pomagało przynajmniej na chwilę. Nazywała się Robin i szukała Foxy - to właśnie teraz się liczyło.

Po jakimś czasie musiała zejść na najniższy poziom szpitala, ponieważ nagle straciła z oczu okna, których widok dotychczas jej towarzyszył. Czyżby zjechała windą (o ile miała prawo wobec niej działać)? A może zeszła schodami? Tego nie pamiętała. Tak czy inaczej, znalazła się w pustym, zaciemnionym korytarzu. Dalej rozciągała się już tylko ciemność. Dalej, wśród pomroków potrafiła jednak dostrzec kontury jakichś… łóżek? To chyba było coś innego. Spojrzała na swoje buty. Myśli na chwilę wskoczyły na właściwe miejsce. Pro-sek-to-rium. To właśnie tego słowa szukała.
Nie była tu sama. Ta myśl spłynęła na nią kompletnie nieoczekiwanie. Powoli odwróciła się za siebie, aby ujrzeć starszego mężczyznę. Miał na sobie luźny strój, prawdopodobnie więc był jednym z pacjentów. Nie należał jednak do jednego z widm, które mijała wcześniej na korytarzach. Był zaskakująco wyraźny, potrafiła wręcz dostrzec poszczególne zmarszczki oraz przekrwione białka oczu.
Skądś go znała. Buty. Jedno zerknięcie w ich kierunku wskazało odpowiedź. Winston Blake.

Umarł? Czy to oznacza, że ona też umarła? Byli przecież w chłodni.. w prosektorium. Czy w takim miejscu mogli by trzymać Foxy? Tego nie wiedziała, ale Blake był zadziwiająco wyraźny, dużo bardziej wyraźny niż wszystko inne, co ostatnio widziała.
- Dzień dobry, panie Blake. - przywitała się. - To ja, Robin Carmichell. czy widział pan mojego psa? Taki rudy, gładka sierść, dłuższa.. jak retriver, tylko mniejszy i rudy. Nazywa się Foxy. Widział pan Foxy?
Blake pokręcił głową. Robin zdała sobie sprawę, że wyglądał bardzo przytomnie, jak na ironię o wiele bardziej, niż kiedy widziała go na jawie.
- Jestem tu od jakiegoś czasu - powiedział Winston. - Na górze widziałem kilka psów, ale chyba żaden nie był twój - tu zrobił pauzę i zastanowił się nad czymś. - Nie spodziewałem się ciebie tutaj zobaczyć. To miła niespodzianka, ale teraz lepiej się cofnij - wskazał na ciemność. - Nie chcesz tam wchodzić, wierz mi.
- Nie chcę - potwierdziła patrząc w stronę, którą wskazał. – Szukam mojego psa. Gdzie widziałeś te inne?
- Na oddziale weterynaryjnym. Mogę cię tam zaprowadzić - Blake wskazał schody za sobą. - Nie bardzo potrafisz się tu odnaleźć, prawda? Wszystko jest dziwne i trudno to nazwać?

Pokiwała głową.
Choć tak naprawdę to wcale się nad tym wszystkim nie zastanawiała. Było inaczej, ale czy dziwnie? Nie, po prostu było.
Mężczyzna podszedł bliżej i posłał jej uśmiech. W jego oczach kryła się jakaś przenikliwość.
- Spokojnie. Wtedy, na oddziale, byłaś dla mnie miła, więc ci pomogę - zrobił krótką pauzę i ponownie otaksował ją wzrokiem. - Obydwoje śnimy, to zapewne już wiesz. Tyle tylko, że ja na jawie odchodzę od zmysłów. Zaskakujące jaką klarowność daje to po tej stronie…

Gestem głowy dał znać Robin, aby szła za nim. Już za chwilę obydwoje zaczęli wspinać się po wysłużonych stopniach klatki schodowej. Powietrze wokół falowało, ale przynajmniej tym razem kobieta miała jakiś punkt oparcia.
- Obawiam się, że nawet jeśli twój pies tutaj przebywa, to i tak zapewne cię nie ujrzy - stwierdził Winston.
- Jestem pewna, że mnie wyczuje - powiedziała Robin. Foxy była priorytetem, słowem kluczowym. hakiem. Znacznikiem. Mózg szybko je wyłapywał. - Ona wyczuwa różne rzeczy.
Chwilę zajęło jej zebranie myśli i dopuszczenie innych słów Blaka do świadomości.
- Jak mogę się obudzić? - powiedziała w końcu.
- Musisz skupić się na czymś, co wzbudza w tobie emocje. Najlepiej te pozytywne - wyjaśnił mężczyzna. - Niektórym przychodzi to łatwiej, innym trudniej. Trudno powiedzieć dlaczego.

Robin powoli zaczęła rozpoznawać miejsca, które teraz mijali. Automat z colą, odrapane drzwi, świeżo pomalowana ściana - poszczególne elementy otoczenia stawały się coraz bardziej znajome. Blake zakręcił jeszcze kilka razy i wreszcie obydwoje dotarli do celu.
Razem minęli dwie rozmazane osoby, które rozmawiały ze sobą tuż przy wejściu. Carmichell dość sprawnie znalazła odnogę, która prowadziła do pokoju z boksami. Podobnie jak ludzie, tak i wszystkie psy były dla niej dość niewyraźne. Bez problemu jednak zlokalizowała kształt, którym musiała być Foxy. Pies podniósł się z miejsca i spojrzał… może nie bezpośrednio na swoją właścicielkę, lecz w jej kierunku.


Fala ulgi rozlała się po ciele Robin.
- Moja kochana - powiedziała, podchodząc bliżej. - Foxy? - wyciągnęła dłoń w stronę psa.
Zwierzę zastygło w miejscu. Potem powoli odwróciło łeb to w lewo, to w prawo. Choć Robin stała tuż obok, tak ciche kwilenie usłyszała w zniekształcony sposób, jakby z daleka.
- Jest cała - popatrzyła na Blake'a z radością i wdzięcznością. - Moja śliczna. Nie martw się, pani jest tutaj.
Znów spróbowała dotknąć psa.

Foxy ją wyczuwała, wiedziała to już na pewno. Pupil lgnął do niej, mimo że nie mogli nawiązać właściwego kontaktu. Jej popiskiwania zaalarmowały również kilka innych czworonogów, które teraz wstały ze swoich boksów i zaczęły kręcić się w miejscu. To z kolei przywołało na miejsce jakiegoś pracownika szpitala. Mężczyzna wszedł do środka i zaczął chodzić od jednej przegrody do drugiej.
- ...się dzieje? - Robin usłyszała końcówkę pytania, prawdopodobnie zadanego przez doktora Powella.

Robin pomyślała, że musi nawiązać z dr Powellem kontakt. Wielki, czarny królik w jej umyśle poderwał się, stanął słupka, odstraszając wszystkie inne króliki. Przykuł jej uwagę. Zaczęła gorączkowo szukać sposobów na kontakt.
Foxy denerwowała się, inne psy też. Foxy. Focus. Przypomniała sobie. Już ją znalazła. Była bezpieczna.
- Zostań Foxy – powiedziała. – Wszystko ok.

Wycofała się z lecznicy. Chciała się już obudzić.
Trudno powiedzieć jak, ale być może Blake to wyczuł. Kiedy byli już z powrotem na zewnątrz kliniki, ponownie zbliżył się do niej.
- To zapewne nasze ostatnie spotkanie - stwierdził. - Nie spodziewam się wrócić do swojego ciała. Czuję, że wkrótce ruszę poprzez korytarz ostatni raz - jakby na potwierdzenie tych słów, jego obraz na chwilę zblakł, zaraz jednak wrócił do normy. - Jeśli chcesz jeszcze o coś zapytać, zrób to teraz.
Robin wyciągnęła dłoń, jakby chciała dotknąć ramienia mężczyzny w pocieszającym goście.
- Przykro mi – powiedziała. – Na pewno tego chcesz? Coś przekazać Twojemu synowi?
- Czy chcę. To nie ja wybieram. Tunel przyciąga nas do siebie i ostatecznie pożera. Ale w tych ostatnich chwilach człowiek zaczyna widzieć i rozumieć więcej. Może to dlatego, że już prawie nie należy do fizycznego świata. A co do syna… - mężczyzna przez chwilę zamilknął. - To pewnie banalne, ale żałuję, że więcej z nim nie rozmawiałem. O takich zwykłych sprawach. Niech nie popełni tego błędu, jeśli sam będzie miał dzieci. Gdybyś mu to przekazała, to będę wdzięczny.
- Postaram się - obiecała.

Szli razem poprzez szpital jako taki. Teraz nie mieli ściśle określonego celu. Na pewien sposób otoczenie było spokojne, kojące wręcz, choć gdzieś pod tą efemeryczną tkanką tkwiło mnóstwo ludzkiego bólu, chorób oraz pojedynczych tragedii.
Uspokojona tym, ze Foxy ma się dobrze, Robin opanowała już trochę króliki. Nie do końca, oczywiście , ale wystarczająco, by mogła formułować pytania. A raczej pozwolić sobie na ciąg skojarzeń.
- Ktoś nas tutaj ściągnął – powiedziała. – Mnie, znajomego, jeszcze jedną osobę na pewno. Wszyscy śnimy to samo, czy ty. Ściągnął nas po prostu, mailem. Nie żadna telepatia, żadne świadome śnienie. Mail. Coś się tu dzieje. Nie wariujesz, a jeśli nawet – to w odpowiedzi na tą anomalie.
Mówiła szybko, gorączkowo, jakby obawiała się że nie zdąży i Blake po prostu się rozpłynie.
- Psy wariują. Ptaki. Widziałam dziwnego chochoła za szmat, nie tylko ja.. on zaburza czas, zaburza działanie telefonu. I widziałam tez dom, który nie istniał. A potem zwalił się na mnie. Jakby przeniesiony z innego czasu. Dwie małe dziewczynki… zginęły w wypadku, potrącił je samochód. One mieszkały w tym domu, mam wrażenie, ze je widziałam , ślady stóp na pewni i słyszałam. Foxy też.

Potarła czoło nerwowym gestem.
- Jakby przeszłość splatała się z teraźniejszością. Oddziaływała na nią. Czy to ma sens?

Blake spojrzał gdzieś przed siebie. Jego oczy były spokojne, ale Robin czuła wręcz jak mężczyzna intensywnie nad czymś myśli.
- Widzę, że coraz lepiej sobie radzisz, ale teraz postaraj się wyjątkowo skupić. Mam na ten temat pewną teorię. Coś zaburzyło granicę między naszą rzeczywistością, a światem snu. Widzisz, śnienie to swojego rodzaju energia. Pamiętasz jak wyglądało prosektorium, tamtą ciemność? Normalnie to miejsce jest dobrze oświetlone, ale my widzieliśmy je w ten sposób ze względu na to, co o nim myślą ludzie. Wszystkie nasze marzenia i obawy, które normalnie siedziały w naszych głowach, teraz łączą się i przebijają do naszego świata. Podejrzewam, że stoi za tym ta sama istota, która czeka na końcu korytarza. Sny to także wspomnienia, a mając do nich dostęp, to coś ma na nas haka. Wykorzystuje jakieś traumy z życiorysu i stopniowo osłabia naszą wolę. Miałem swoją przeszłość, ty pewnie też, wiesz o czym mówię - w tym momencie spojrzał bezpośrednio na Carmichell. Ta tylko pokiwała głową, potwierdzając.
- Z dziewczynkami nic nie przychodzi mi teraz do głowy. Ale być może to jest właśnie to. Mogłaś widzieć czyjeś wspomnienia. Obawiam się, że takich sytuacji będzie coraz więcej.
- Coś lub ktoś - powiedziała. - Coś nie wysłałoby do mnie maila. Choć może tego maila posłał ktoś taki jak my, szukający pomocy.
- Taaak… ze mną również ktoś próbował się kontaktować. To grupa, która posługiwała się symbolem ognia w jakimś owalu czy kółku. Byli też inni. Nie podobało im się, kiedy próbowałem zrozumieć z tego coś więcej. Problem jest taki, że im dłużej tu zostaję, tym mniej pamiętam swoje prawdziwe życie. Coś za coś - Winston wzruszył ramionami.

Przeszli przez długi hall. Robin miała wrażenie, że rozpoznaje woźnego, który zaprowadził ją do weterynarza, kiedy podczas pierwszej wizyty w szpitalu zgasło światło. Miał właśnie przerwę w pracy, stał oparty o ścianę i coś jadł.
- Nie mogę przestać śnić, nikt nie może. Nie mogę wymazać traum z mojej przeszłości - stwierdziła kobieta, kiedy minęli tamtego.
- Ale ten dom spadł na mnie. To było realne. Chodziłam po nim. Jak czyjeś wspomnienie może mnie fizycznie skrzywdzić? Nie pojmuje tego.
Winston pokręcił tylko głową na znak, że dla niego to również jest zagadką. Przeszli na kolejny, nie wiadomo który już, oddział. Czasem tu i ówdzie pojawiały się wyraźniejsze sylwetki - oto któryś z pacjentów tkał właśnie swój sen.

Z czasem Robin odkryła, że skupianie się szło jej coraz lepiej, nauczyła się już usypiać króliki i zatrzymywać - czasem nawet zawracać, przywoływać - te, co odbiegały. Spojrzała na mężczyznę koncentrując spojrzenie na jego twarzy.
- Domyślasz się, kto jest na końcu korytarza?
- Nie, choć widziałem… różne rzeczy - mężczyzna zamilkł i spuścił głowę.
Nagle Carmichell zdała sobie sprawę, że w tym stanie ludzkie emocje pozostawały widoczne jak na dłoni. Aura Blake’a była teraz rozedrgana, a on sam wyraźnie unikał kontaktu wzrokowego.
Zatrzymała się gwałtownie, zadziwiona tym odkryciem. Behawiorysta przede wszystkim musi umieć czytać ludzi, bo tylko wtedy pomoże ich zwierzętom. I Robin to potrafiła, ale intuicyjnie, a teraz , po raz pierwszy, zobaczyła wizualizację swojej intuicji. Aurę innego człowieka. Stała, wpatrując się, zanim dotarło do niej, co widzi.
- Ściemniasz – stwierdziła. Nie pytała, stwierdzała fakt. – Coś wiesz i chcesz przede mną zataić. Albo się wstydzisz, albo boisz, albo chcesz mnie ochronić . Powiedz mi o tych różnych rzeczach. I o tym, co jest na końcu korytarza..

Blake przystanął i przez chwilę chciał zaoponować, ale najwyraźniej uznał, że negowanie słów Robin mijało się z celem.
- Raz śniłem o wielkiej jaskini - zaczął mówić z pewnym ociąganiem. - Była tak ogromna i ciemna, że ledwo mogłem dostrzec jej ściany. Nikogo tam nie widziałem, ale czułem jakąś obecność. To kompletnie mnie sparaliżowało. W życiu nie czułem się tak, hm, odsłonięty. Jakby coś otworzyło mi czaszkę i grzebało w myślach, a ja nie mogłem nic zrobić. Nie wiem czy to czeka na końcu tunelu, ale sama myśl, że mógłbym tam znów trafić…
Myśl, że ktoś mógłby mieć dostęp do wszystkich jej pragnień, marzeń, doświadczeń, wspomnień, niezależnie od jej woli, była przerażająca. Świat wokół niej znów się rozmył, króliki zerwały się i zaczęły biegać jak oszalałe. Miała wrażenie, że obijają się o jej mózg powodując fizyczny ból.
- To jak gwałt - wyszeptała.. - Gwałt na umyśle...Choć twój opis przypomina też sąd ostateczny… jesteś wierzący?

Mężczyzna odszedł kawałek od Carmichell i spojrzał gdzieś przed siebie, a potem w głąb najbliższego przejścia - jak gdyby przeprowadzał szybki zwiad. Dopiero potem wrócił do kobiety.
- Jeśli pytasz mnie o boga, to straciłem wiarę. Ale wiem, że nie jesteśmy tylko materią. Inaczej co byśmy tu robili?
- Czego szukasz? - zwróciła uwagę na jego zachowanie, słowa wydały się mniej ważne .
- To ostatnia rzecz, o której chciałem z tobą porozmawiać. W śnie o korytarzu zawsze pojawia się postać w długich szatach, ale to już wiesz sama. Tyle że ja zacząłem widzieć takich tych gości również w innych snach. Zawsze miałem wtedy wrażenie, że stoją gdzieś z boku i mnie obserwują. Kto wie, może robią to nawet teraz - Blake znacząco spojrzał na odnogę, którą dopiero lustrował. - Ale to nie koniec. Kiedy moja choroba postępowała, zacząłem ich widzieć również na żywo. Chyba ci już o tym mówiłem, kiedy widzieliśmy się na oddziale. Choć pewnie wtedy brzmiało to jak bełkot - Winston zrobił pauzę i dał chwilę Robin, aby przetrawiła nowe informacje. - Właśnie wtedy zacząłem rozumieć, że te dwa światy się przenikają.
- Może tak być - Robin pokiwała głową, niepewnie. - Chyba nawet widziałam kogoś takiego.. w mieście, na dachu. Ale to nie tłumaczy.. - potrząsnęła głową, zdezorientowana. Króliki znów szalały. - Winston, co mogę zrobić, żeby to zatrzymać? Co mogę zrobić?
Tym razem jej rozmówca tylko bezsilnie rozłożył ręce.
- Szczerze mówiąc, to nie wiem. Ja już przegrałem. Ale na twoim miejscu trzymałbym się innych ludzi, którzy śnią o tunelu. I próbował znaleźć tych od płomienia.
- Tak - pokiwała głową, machinalnie. Znów trudno jej było się skupić. - Dziękuję. Powodzenia.

Blake uśmiechnął się do Robin, lecz jego aura pozostała bez zmian. Potem odszedł w swoją stronę. A może po prostu zniknął. Trudno było to określić, bowiem gdy zabrakło drugiej osoby, z którą można było porozmawiać, kobieta znów zaczęła się gubić.
Błądziła wśród szpitalnych murów jeszcze jakiś czas. Czasem spojrzenie na buty pomagało, ale momentami skupienie przychodziło jej wyjątkowo trudno. W pewnym momencie wszystkie kąty, zaułki i przejścia stały się jedną wielką fantasmagorią. Mogła już tylko obserwować jak misz-masz rozmaitych miejsc rozmywa się wokół niej. I wtedy właśnie, gdy Robin zatraciła się w chaosie, wszystko nagle ustąpiło.

Zdała sobie sprawę, że leży na szpitalnym łóżku. Czuła pod sobą twardy materac, a odgłosy wokół stawały się coraz klarowniejsze. Zaryzykowała otworzenie jednego oka, zaraz potem drugiego. Ujrzała salę szpitalną, która dla odmiany wyglądała całkiem realnie. Sen dobiegł końca, choć zawroty głowy i rozmazany wzrok miały jej towarzyszyć jeszcze przez kilka minut.
- A więc… wróciłam – pomyślała Robin.

Czuła zawroty głowy, delikatnie spróbowała poruszyć rękami i nogami, aby sprawdzić swój stan. Zerknęła na leżąca obok komórkę - nieodebrane połączenia od dr. Powella oraz Huwa. Oddzwoni… ale najpierw potrzebowała sprawdzić, na ile to, czego doświadczyła w górach, było realne. Czy rzeczywiście coś ją przysypało, czy tylko się jej tak zdawało? Pójdzie do Foxy, oddzwoni do Huva, Gryffith! Do niego też powinna zadzwonić. On więcej jej wyjaśni. Gdzie jest? Chyba nie został tam w górach, ktoś ją tutaj przywiózł... Zawroty głowy powoli ustępowały. zaraz będzie mogła się podnieść. Poczuła się przytłoczona ilością zadań, które przed nią stały.

Zatęskniła za Willem. Zabierze swojego psa i wróci do niego.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline