Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2020, 15:54   #16
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Podróż upłynęła w miarę spokojnie, nie licząc drobnych zgrzytów. Pani Bernadeta podeszła do Alana i skonfiskowała wszelki alkohol. Powiedziała mu i każdej pijącej osobie, że osobiście dopilnuje, by każdy, kto umoczył usta w etanolu, zrobił wieczorem wokół ośrodka dwadzieścia okrążeń.
- Nie ma sensu rozmawiać z trudną młodzieżą - powiedziała głośno. - Nie ma takich słów, które by do was dotarły. Odpowiedzią na wszystko jest wysiłek fizyczny. Zakwasy wybiją z głowy głupotę, a mocniejsze ciało to coś, co niesłusznie otrzymacie w nagrodę - powiedziała oschle. - Nie żebym musiała wam się tłumaczyć.
Pani Bernadeta nigdy nie musiała się tłumaczyć. Była sportową celebrytką i nawet bardziej roszczeniowi rodzice nie składali na nią skarg. Dąb-Słonicka stanowiła odpowiednik Krystyny Jandy, która często przychodziła na zajęcia kółka teatralnego, aby nim właściwie pokierować. Była jedną z przyczyn, dla której Liceum św. Jana Chrzciciela cieszyło się takim zainteresowaniem wśród elit.

Pan Zenon - kierowca - w trakcie jazdy zgłodniał. Zjechał na stację benzynową, niedaleko znajdował się również McDonalds. Agata się rozpłakała i schowała nisko pod siedzeniem.
- Marta, czy widzisz paparazzi? - zapytała. - Nikt nie może przyłapać mnie w takim miejscu jak to.
Nałożyła głębiej okulary przeciwsłoneczny na oczy, a chustką owinęła głowę, chcąc schować włosy.
- Szybko, dorysuj mi brwi - podała Marcie konturówkę. - Bezbrewie to mój znak charakterystyczny, a okulary nie maskują go odpowiednio. Wszyscy mnie od razu rozpoznają!
Wiśniak zagryzła wargę i drżącą ręką zaczęła nakładać odpowiedni makijaż na twarz Agaty. W międzyczasie pozostali wychodzili z autobusu po drugie śniadanie. W końcu wrócili. Wreszcie autobus ruszył.

Mateusz szeroko rozstawił nogi, jedząc Big Maka. Spoglądał w oddali na panią Anię. Czuł znów budzącą się erekcję i nieco mu przeszkadzała.
- Z alkoholu mogę zrezygnować - mruknął do Alana. - Z niej będzie ciężej.
Zdawało się, że kompletnie nie miało dla niego znaczenia to, że obok siedziała jego dziewczyna Amanda. Bez wątpienia wiedział o jej obecności, bo chociażby w tej chwili obejmował ją muskularnym ramieniem, a drugą ręką trzymał za dłoń.

Aaliyah w pewnym momencie drogi odłożyła komputer. I tak już się wyładował. Czuła nerwowość, bo może dotarła już do niej odpowiedź od biura ministra, ale nie miała tego jak sprawdzić. Była zirytowana i pewnie dlatego zdecydowała się odwrócić do tyłu. Niesforne kosmyki odgarnęła za ucho. Jej oczy były duże, przenikliwe i niebieskie. Wiesław poczuł coś, czego nie doświadczył od naprawdę dłuższego czasu. Otóż jego serce zaczęło nieco szybciej bić.
- Ciągle czuję na tobie mój wzrok - powiedziała dziewczyna.
Przez chwilę świdrowała go spojrzeniem, jakby próbując obudzić w sobie moc telepatii. Mocniej chwyciła ramię Marty Perenc. Bliskość przyjaciółki dodawała jej otuchy. Nagle otworzyła szeroko usta i je zamknęła. Zrozumiała. Nachyliła się i szepnęła tak, aby tylko Czartoryski usłyszał.
- Pracujesz dla Gazpromu, prawda? - syknęła. Zerknęła w stronę Julii. - Ile zapłacił ci ojciec Ulyanovej?
To było jedyne sensowne wytłumaczenie.

Na drugim przystanku, już tylko pięćdziesiąt kilometrów od Rowów, pan Turlecki wstał.
- Zapomniałem o jednej rzeczy - powiedział głośno. - Otóż otrzymaliśmy od naszego ośrodka w Rowach przesyłkę. Dotarła dopiero wczoraj. Znajduje się w niej masa kopert. Ma to związek z grą, która odbędzie się w ośrodku, ale jeszcze nie znam żadnych szczegółów - rzekł. - Kopert jest dwadzieścia dwa, co znaczy, że nauczyciele też będą brać w niej udział - powiedział niezbyt podekscytowanym tonem. - Jest tylko jedna zasada - rzekł. - Nie wolno ich otwierać, póki nie zostanie to powiedziane głośno i wyraźnie.
Wnet zaczął przechadzać się po pojeździe. Każdy otrzymał swoją własną kopertę z imieniem i nazwiskiem. Kilka osób spróbowało wyczuć, co jest w środku. Pod światło spostrzegli kartę - mniej więcej piętnaście centymetrów na osiem. Koperta zdawała się zbyt gruba, aby odkryć, co takiego zostało umieszczone na samej karcie.
Jednak każdy bez wyjątku poczuł, że rzeczywiście nie można jej otwierać przedwcześnie. Nawet najbardziej krnąbrne jednostki i najwięksi indywidualiści zdecydowali się tego nie uczynić. Jak gdyby samo dotknięcie koperty kazało wszystkim posłuchać przynajmniej tego jednego polecenia. Nie otwieraj. Poczekaj.

- To ciekawe - powiedział Turlecki. - Na jednej kopercie znajduje się nazwisko twoje i pana Sebastiana - rzekł, podając kopertę Julii. - To musi być kuriozalny błąd. Zwłaszcza, że pan Ceyn nie miał w ogóle z nami jechać.

Wszyscy schowali swoją kopertę i bus ruszył dalej. Wnet dotarli na skraj miejscowości. Rowy. Tablica informacyjna informowała, że bez wątpienia dotarli do celu. Autobus nawet nie zwolnił na jej widok. Jednak gdy tylko przejechał obok znaku, pasażerowie zaczęli czuć się… inaczej. Jakby bardziej śpiący. Wszyscy znienacka zaczęli walczyć z obezwładniającą sennością. Wnet powieki okazały się zbyt ciężkie. Nie można było dłużej pozostać na jawie. Najdłużej wytrzymała Marta Perenc, Łukasz, Piotr, Berenika i Olga. Jednak i oni zasnęli. Ostatnimi osobami walczącymi z Morfeuszem byli Adrian oraz Wiesław, ale i oni przegrali tę walkę - w tej właśnie kolejności.




Marta Perenc

Marta stała na środku sceny. Rozpoznała ją – to była sala teatralna Liceum św. Jana Chrzciciela. Znajome deski, aksamitne kurtyny, jasne reflektory… Nie musiała być aktorem, żeby często pojawiać się w tym miejscu. Wystawiano tu przedstawienia, na które niejednokrotnie ciągnęła ją Aaliyah. Tyle że przedtem Perenc znajdowała się po stronie widowni. Teraz natomiast to ona była w centrum uwagi. Widziała nieskończone miriady oczu skoncentrowanych na niej i tylko na niej. Choć rozejrzała się dookoła, to nie widziała innych aktorów. Stała sama na scenie.

„Dziwi cię to? Zawsze będziesz sama”, usłyszała cichy głos z tyłu głowy. Nie była pewna, czy to jej własne myśli, czy też może ktoś inny odezwał się w jej umyśle. „Umrzesz w samotności. Nawet teraz jesteś samotna w tym wielkim teatrze. Jest pełen ludzi, ale oddziela cię od nich nieprzekraczalna bariera. Chcesz zeskoczyć z platformy i do nich dołączyć? Czemu nie! Spróbuj.”

Marta rzeczywiście podeszła na skraj sceny. Zerknęła w dół. Mimowolnie zastanowiła się nad propozycją tajemniczego głosu… jednak dystans w dół zdawał się w jej mniemaniu stanowczo zbyt wielki. Mimo to mogła spróbować. Mogła udowodnić zjadliwemu tonowi, że mylił się. Że wszystkie bariery istniały tylko w jej głowie i nic tak naprawdę nie oddzielało ją od pozostałych.

Wtem poczuła, że ktoś pojawił się za jej plecami. Chwycił ją za ramię delikatnie, ale stanowczo. Drugą rękę położył na jej podbródku i podciągnął go do góry. W ten sposób obejmował ją od tyłu… Był niebezpiecznie blisko. Jednak nie mogła się wycofać.
- Spójrz na nich – usłyszała za sobą głos. Nie mogła określić, czy był damski, czy też męski. – Patrz, jak śmieją się z ciebie. Jesteś dla nich rozrywką. Sama twoja sylwetka przepełnia ich zarówno chorobliwym zainteresowaniem jak i odrazą. Może też litością.

Wnet uświadomiła sobie, że była kompletnie naga. Wszystkie łuki jej ciała zostały wyeksponowane dla oczu każdego, kto chciał patrzeć. A zdawało się, że takich osób było wiele. Ludzie śmiali się, nieznośnie rechotali. „Gruba beka…”, „paskudna słonica”, „zwał tłuszczu”… to były tylko niektóre komentarze.
- Moje biedne, słodkie dziecko. Nikt nie bierze cię na poważnie. Zostaniesz ze mną na scenie? – komentował głos. – Masz na to odwagę? Oni cię nigdy nie pokochają. Jak mogą, skoro nawet ty sama nie kochasz siebie. A może dołączysz do nich? Pragniesz tego? Czyż nie zabijesz się, próbując?
Nie widziała komentatora, ale była pewna, że uśmiechnął się w tej chwili niezwykle szyderczo.
- Zostaniesz ze mną? Jestem twoją Samotnością, jedyną kochanką. Przyoblecz się we mnie – mówił głos. – Będę twoją zbroją, nic przeze mnie nie przeniknie. Tylko ja cię nie zranię. Naprawdę chcesz mnie dla nich porzucić? Przestali obgadywać cię za twoimi plecami… ale tylko po to, aby otwarcie zacząć się z ciebie śmiać! Nie bądź głupia… Cierpienie jest wyborem. Zamiast niego wybierz mnie. Nie istnieje taka liczba babeczek, których upieczenie miałoby znaleźć ci prawdziwych przyjaciół. Ani miłych karteczek z wiadomościami, które nie liczą się dla nikogo.

Marta zauważyła na widowni całą swoją rodzinę, wszystkich przyjaciół… Ali, Amanda… nawet one rechotały na widok jej nagości.
- Myślisz, że naprawdę chciałbym przeżyć mój pierwszy raz z kimś takim ja ty?! – krzyknął Adrian. – Powiedziałem to tylko po to, aby móc cię później upokorzyć!
- Nie słuchaj ich, kochanie, jesteś piękna! – krzyknęła Grażyna Perenc, która była szczuplutka i w ogóle nie musiała borykać się z podobnymi problemami co córka.
- Moja słodka kruszynka! – ojciec dziewczyny również był modelem. Wyglądał jak lekarz z serialu telewizyjnego, a nie prawdziwego szpitala.
Idealna matka, idealny ojciec, ale na pewno nie idealna córka. A jedynie Marta.

Samotność pogłaskała ją po policzku i uśmiechnęła się.
- Jak więc będzie? – zapytała. - Zostaniesz ze mną, czy do nich dołączysz?


Łukasz Zieliński

Było niezwykle upalnie. Po czole Łukasza lała się strużka potu. Stał na zapleczu jednej z niewielkich restauracji w centrum Manchesteru. Niezwykle śmierdziało starym tłuszczem oraz smażonymi rybami. Niby przyzwyczaił się do tego zapachu, jednak to nie było coś, do czego mógłby tak naprawdę przywyknąć. Najgorszy jednak zdawał się ból kręgosłupa od wielogodzinnego stania. Oraz to nieznośne pieczenie rąk. Niby używał rękawic, ale od dwudziestu lat zmywał naczynia w tej restauracji… to miało swoje konsekwencje. Skóra łuszczyła się, odchodziły z niej drobne płaty. Była sucha, szorstka oraz pokryta drobnymi zmianami rumieniowymi.

- I pomyśleć, że niegdyś te ręce miały mnie pieścić – powiedziała Marta Wiśniak. – Teraz nie chcę na nie nawet spoglądać.
Siedziała na krześle w rogu pomieszczenia. Założyła nogę na nogę i spoglądała na niego z niesmakiem. Była piękna i młoda – taką ją zapamiętał z czasów liceum. On natomiast bardzo się postarzał. Pracował w Anglii od wielu lat. Tutaj też nabył nałogu alkoholowego oraz cierpiał z powodu nikotynizmu.
- To były ręce, które miały trzymać pędzle i ołówki. Miałeś tworzyć dzieła. Miałeś dostać się na ASP. I miałeś na mnie zasługiwać – mówiła Marta. – Okazałeś się cholernym rozczarowaniem. Nic dziwnego, że najpierw odeszła od ciebie Agata. A potem ja.
Westchnęła głęboko.
- Myślałam, że upokarzam się, będąc jej służką. Potem jednak liceum skończyło się, nasze drogi rozeszły się, a ja odzyskałam szacunek do siebie. Straciłam go jednak do ciebie. Bo w momencie, gdy ja stałam się wolna, ty zmieniłeś się w parobka. Obrzydlistwo.

Łukasz uświadomił sobie, że naczyń wokół zaczęło przybywać. Brudne, porcelanowe powierzchnie otaczały go ze wszystkich stron. Tworzyły ściany jego więzienia, których naprawdę nie mógł przekroczyć. Marta tymczasem wstała i zbliżyła się. W szpilkach była wyższa od niego.
Delikatnie, ale stanowczo chwyciła go za szczękę i nakierowała ją tak, aby mogli nawiązać kontakt wzrokowy.

- Miałeś być moim pierwszym – szepnęła z żalem, ale jakby nieco uwodzicielsko. – Miałam być twoją pierwszą. Co poszło nie tak? Czy myślisz, że byłaby dla nas jeszcze jakaś szansa? Czy warto jest walczyć o coś, co było z góry skazane na porażkę? – mówiła. – Z drugiej strony los nie istnieje. Jesteśmy tylko my i nasze wybory. Może mogłabym tu zostać. Może moglibyśmy spróbować.
Wyjęła z kieszeni kopertę i podała ją Łukaszowi. Spostrzegł logo uczelni, do której niegdyś bardzo pragnął się dostać.
- Albo możesz wrócić do Polski i udać się do Krakowa. Moja koleżanka jest rektorką ASP. Miałbyś prywatne lekcje. Wyrwałbyś się z tego piekła. Nie jest jeszcze za późno i jeśli kiedykolwiek miałeś jakiś talent… a wierzę, że miałeś… to mógłbyś wreszcie go rozwinąć. Mógłbyś kimś się stać, coś osiągnąć. Ale musiałbyś wybrać. Albo ja i moja miłość… jej blada perspektywa. Coś, o co moglibyśmy razem walczyć… Albo też twoja sztuka i twoja nadzieja. Oraz ucieczka z Manchesteru. Ucieczka ze zmywaka.
Nachyliła się uwodzicielsko. Jej usta znajdowały się tak blisko. Prawie się stykały.
- Jest tylko jeden haczyk. Jak raz zadecydujesz, nie będzie odwrotu. Albo mnie pocałujesz i rozkochasz w sobie… albo weźmiesz list i staniesz się z powrotem artystą. W życiu nie można mieć wszystkiego. Specjalnie jednak pofatygowałam się aż tutaj, aby pomóc ci przynajmniej na jednym życiowym polu. Jestem sentymentalna, może wciąż się dla mnie liczysz. Nie mogę jednak oddać ci za darmo wszystkiego. Jestem prawdziwą kobietą, nie cholerną chrzestną wróżką. Ja czy sztuka? Wybieraj.


Alan Wiaderny

Alan wisiał do góry nogami. Niczym wisielec na karcie tarota. Lub też może raczej…
- Jak świnia w kolejce do zarżnięcia… - powiedział ostry, męski głos.
Rzeczywiście, Wiaderny znajdował się w rzeźni. Jednej z wielu należących do jego rodziny. Panowało tutaj lodowate zimno. Został podwieszony na mocnym sznurze, który uporczywie wbijał mu się w kostki. Jednak nie to było jego największym zmartwieniem.
- Oko za oko, ząb za ząb – powiedział kolejny napastnik. – Życie za życie.

Zamachnął się i uderzył Alana w twarz – w tej pozycji był łatwym celem. To nawet nie zabolało. I to tak naprawdę zdawało się najgorsze. Skrępowała go i schwytała banda słabeuszy, korzystając z elementu zaskoczenia. A teraz był zdany na ich łaskę. Rozejrzał się, ale w zimnej chłodni nie mógł liczyć na niczyją pomoc. Wokół znajdowały się jedynie rzędy nieżywych świń.
- Przypominasz jedną z nich. Oprócz tego, że twoje serce jeszcze bije. Ale to się niedługo zmieni.

Ściągnęli go i zaczęli ciągnąć w sobie znanym kierunku. Był zbyt obolały, aby walczyć. Wisiał w niewygodnej pozycji zbyt długo i jego nogi były kompletnie ścierpnięte.
- Zabiłeś Dianę – rzekł kolejny. – Naszą ukochaną siostrzyczkę. Rozpowiadając o niej tę paskudną plotkę. Robiła ci loda w toalecie? Jak ci urżniemy kutasa i wsadzimy do pyska, to sam sobie zrobisz – mówił, ciągnąc go po podłodze. – Twoje problemy skończyły się, kiedy zmieniła szkołę. Na początku próbowała się przystosować, zapomnieć o tym całym upokorzeniu. O tym, co rozpowiadali na jej temat twoi kumple. Fałszywe informacje trafiły do naszej rodziny i ojciec uwierzył w nie, zrobił Dianie piekło. Próbowaliśmy ją wspierać. Ale ona nie mogła sobie z tym poradzić i zabiła się. Twój tatuś zdołał to ukryć nawet przed tobą. Ale twój tatuś zapłaci wkrótce tak samo jak ty.

Przywiązali go do lodowato zimnej deski. Po drugiej stronie znajdowała się okrągła, zębata piła, którą krojono świnie. Bracia Diany włączyli ją i zaczęła powoli zbliżać się w stronę Alana. Przywiązali go tak mocno, że nie mógł się ruszyć. Nie rozumiał czemu przy tym ustawili go w dziwnej pozycji – zamiast położyć równo na blacie.
- Zepsuliśmy mu hamulce w samochodzie. Właśnie teraz jedzie autostradą, krzyżyk na drogę. Niestety nie mogliśmy go podejść tak jak ciebie. Związać jak prosię i wrzucić do chłodni. Jest na to zbyt bystry. W przeciwieństwie do ciebie. Jesteście mężczyznami na kompletnie innych poziomach – kontynuował następny. – Ciebie będziemy kroić kawałek po kawałku. Jak szynkę. Najpierw oderżniemy ci prawą łydkę.
Jeden z nich nacisnął przycisk i maszyna zawibrowała. Zaśmiali się i opuścili rzeźnię. Chyba nawet oni nie chcieli spoglądać na tę okropną, krwawą scenę. No cóż, wciąż pozostawali słabeuszami. Co to jednak świadczyło o samym Alanie, który dał się tak podejść?

Piła zbliżała się w stronę odsłoniętej kończyny. Wiaderny walczył i udało mu się wyswobodzić obie ręce, więzy były fatalne. Spostrzegł, że jeden z braci Diany zostawił swoją bluzę, w której kieszeni wystawała komórka. Mógł spróbować po nią sięgnąć… znajdowała się jednak daleko. Tyle że znał na pamięć numer ojca. Jak go ostrzeże, to ten może przeżyje. Staruszek miał dobry wóz, a na dodatek uwielbiał wdusić gaz do dechy. Bez hamulców niechybnie zginie, o ile już nie był trupem.

Alan mógł też zapomnieć o ojcu i zacząć walczyć z więzami krępującymi mu prawą nogę. Inaczej zostanie kaleką. A może i zginie z powodu utraty krwi. Musiał wybierać.


Piotr Ozimski

Piotr leżał w wannie. Była piękna, pozłacana. Świadczyła o prawdziwym przepychu. Jednak przywykł do niego. Jako gwiazda rocka światowego formatu rzeczywiście posmakował tego wszystkiego, o czym śpiewano w piosenkach. Wielkie wille, sznur pięknych fanek przewijających się przez łóżko, tygrysy na smyczy, diamentowe klamki… Cholera, nawet grał na oryginalnej gitarze Kurta Cobaina, którą odkupił od byłego męża Francis Cobain.

Osiągnął wszystko. Miał wszystko. Dlaczego więc czuł się tak źle? Nie miał siły, żeby żyć, żeby oddychać. Miał zaczerwienione spojówki, a nos piekł go od wciągniętej kokainy. Alkohol tym razem nie złagodził bólu, lecz go spotęgował. Piotrek posiadał tak wiele, czemu więc dzień w dzień odnosił wrażenie, że nie miał niczego?
- Może dlatego, bo wszyscy twoi przyjaciele odsunęli się od ciebie, kiedy zacząłeś osiągać sukcesy – szepnęła Kasia, wychodząc z sąsiedniego pokoju. – Co tylko znaczy, że nigdy nimi nie byli – uśmiechnęła się. Wydęła wargi. – Czemu jeszcze? Może dlatego, że bezosobowy, podrygujący tłum to tylko morze obcych osób. Nikt bliski. Czemu jeszcze? Może dlatego, że to jedynie rekwizyty – dotknęła drogich rzeźb i dzieł sztuki. – Cenne pamiątki, ale tobie niczego nie przypominają. Zgubiłeś się, Piotrek. Jednak nie martw się. Ja się tobą zaopiekuję.

Usiadła na skraju wanny. Chwyciła do ręki grzebień i zaczęła go czesać. Ozimski przymknął oczy, będąc na skraju utraty przytomności. Ciepła woda wzywała do snu.
- A cóż to jest? – zapytała dziewczyna.
Wyciągnęła z grzebienia całkiem dużo włosów. Znów zaczęła czesać Piotra. I od skalpu mężczyzny oderwało się jeszcze więcej pasemek.
- Łysiejesz. Zupełnie jak twój tata – Kasia czesała go tak długo, aż pozostał kompletnie łysy. – Nie martw się jednak, kupisz sobie perukę. Masz tyle pieniędzy. Po co ci one jak nie po to, aby dalej oszukiwać się, że jesteś kimś, kim naprawdę nie jesteś? – zapytała słodko.

Wstała i ruszyła w stronę pięknej, antycznej komody. Pociągnęła szufladę i wyjęła z niej pudełeczko. Przez chwilę przy nim majstrowała, po czym wróciła i usiadła w tym samym miejscu co wcześniej. Tyle że teraz trzymała w dłoni strzykawkę.
- Masz ochotę na więcej przyjemności? – zapytała słodko. – Od przyjemności można zginąć. Czyż to nie najlepszy sposób na śmierć? Wolisz gnić z rakiem w trzewiach? Czekać na starość? Po co, skoro może pocałować cię słodki anioł ekstazy – zaświergotała. – Nie udawaj, że nie przyszło ci to wcześniej do głowy. Już raz próbowałeś się zabić. Podjąłeś odważną, dobrą decyzję. Szkoda, że nic z tego nie wyszło – westchnęła. – Decyzja była dobra, bo sama ją niegdyś podjęłam. Kiedy zmusiłeś mnie, abym zabiła nasze dziecko. Kiedy mnie opuściłeś. Jak śmiałeś rozpowiadać, że podjąłeś próbę samobójczą dlatego, bo rodzice się rozwodzili? Trzeba było powiedzieć prawdę. Wstydziłeś się tego, co mi zrobiłeś? Czy wytatuowanie tego jebanego tatuaża w moim imieniu zmyło wszystkie twoje grzechy? Jak sądzisz? Stałeś się dobrym człowiekiem? Czemu więc tak mocno cierpisz?

Przysunęła igłę do jego zgięcia łokciowego.
- Jak więc będzie, Piotrusiu? – zapytała. – Wystarczy tylko słowo, żeby dokończyć to, czego nie mogłeś uczynić jako nastolatek. A może wolisz rzucić się z okna tak, jak ja rzuciłam się z mostu? Ty mi nie dałeś wyboru, musiałam wykonać aborcję. Tobie jednak pozwolę wybrać.
Zastygła w oczekiwaniu na jego decyzję.


Jacek Gołąbek

Jacek znajdował się w gorącej saunie. Było tutaj trochę duszno, ale i tak bardzo przyjemnie. Gorąca para unosiła się w powietrzu. Podobnie jak aromatyczny zapach najróżniejszych olejków. Wyczuwał słodkie nuty róż, fiołków i konwalii. Zdawały się intensywne, ale nie na tyle, żeby móc go kompletnie przytłoczyć.

Był sam, ale wnet miało się to dramatycznie zmienić. Szklane, przyciemniane drzwi otworzyły się i weszły do środka wszystkie dziewczyny z jego klasy. Ku swojemu zaskoczeniu uzmysłowił sobie, że były kompletnie nagie. W pierwszej chwili nie było to oczywiste – zarówno ze względu na skąpe światło jak i ciężką mgłę. Szybko jednak pozbył się jakichkolwiek wątpliwości.

Zaczęły zbliżać się do niego. Usiadły wokół nastolatka. Zaczęły go delikatnie głaskać po ramionach i uśmiechać się do niego. Były piękne i kuszące. Łuki ich ciał kompletnie zachwycały, podobnie jak linie piersi. Każda z dziewczyn zdawała się kompletnie inna, a i tak wszystkie były atrakcyjne. Połączona siła ich seksapilu po prostu druzgotała.
- Czy mógłbyś mi powiedzieć… - zaczęła jedna.
- Powiedzieć! Ha! – roześmiała się kolejna, jakby to był jakiś żart. - On ma coś powiedzieć?!
- Ćśś… - zgasiła ją poprzednia. Następnie nachyliła się z powrotem w stronę chłopaka. – Dlaczego taki silny i krzepki mężczyzna jest tak niepewny siebie? – zapytała. – Dlaczego ciągle się jąkasz? Czy to dlatego, że jesteś biedny?
- Po co pytasz go, skoro i tak ci nie odpowie… przecież nie potrafi mówić – zaśmiała się następna, całując go delikatnie w ramię.
- Wiesz, że samymi mięśniami nie sprawisz, że kobieta poczuje się przy tobie bezpiecznie? – odezwała się następna. – Po co więc trenujesz trójbój siłowy? Chcesz powiedzieć, że robisz to dla samego siebie?
- Myślisz, że któraś z nas kiedykolwiek spojrzy w twoją stronę?
- A może budujesz muskulaturę dlatego, żeby kogoś dotkliwie pobić? Twój ojciec jest z tego powodu w więzieniu. Jaki ojciec taki syn.
- Niby taki grzeczny, a jednak kryminalista. Niestety nie jeden z tych seksownych.

W zasięgu wzroku pojawiła się Marta Perenc.
- Mogłabym z tobą być. Ale nawet ja uznałam, że stać mnie na coś lepszego i wybrałam Adriana.
Kolejna była Amanda.
- Naprawdę chciałam być dla ciebie miła. Próbowałam wysłuchać, co masz do powiedzenia. Niestety nie mam kilku godzin dla ciebie na oczekiwania aż dokończysz pierwsze zdanie.
Potem Berenika.
- Nawet podziwiałam cię za ten trójbój i dyscyplinę. Umówiłabym się z tobą nawet na trening… może… Ale żeby mi to zaproponować, musiałbyś przestać być pizdą i się odważyć. Nie do przeskoczenia.
Następna Julia.
- Charakter mężczyzny jest w stanie podniecić kobietę bardziej niż jego wygląd. Uważam, że wyglądasz świetnie. Ale co z tego, skoro nie masz charakteru? – westchnęła i przeszła dalej.
Wreszcie Majka.
- Miły, ale gamoń – podsumowała. – Nie mam nic więcej do powiedzenia. Ty może i miałbyś, ale co z tego, skoro mówić nie potrafisz?

Zaczęły go okrążać, mieszając się. Wreszcie Jacek przestał rozpoznawać twarze. Czuł się przytłoczony.
- Jąkała – wzgardliwie rzuciła jedna.
- Jąkała – powtórzyła druga.
- Jąkała – zaśmiała się trzecia.
- Jąkała – przypieczętowała czwarta.

Ostatnia, piąta, nachyliła się w jego stronę. Jej pełne, jędrne piersi poruszyły się hipnotyzująco przy tym ruchu. Ręka dziewczyny spoczęła na jego udzie. Pogładziła je, po czym skierowała się w stronę krocza chłopaka. Chwyciła jego męskość w dłoń i mocno ścisnęła. Wręcz boleśnie.
- A może jednak odezwiesz się? Czy w ogóle masz coś do powiedzenia? – spojrzała na niego kpiąco. – Zwierzęta głosu nie mają. A obawiam się, że jesteś jedynie umięśnionym bykiem. Może i masz penisa… ale to jeszcze nie czyni z ciebie mężczyzny – zaciskała uchwyt. - Przestaniesz się dla nas jąkać i powiesz, którą z nas kochasz? To twój wybór.


Adam Wakfield-Kowalski

Adam tańczył. Znajdował się w dużej sali Liceum św. Jana Chrzciciela, w której spotykał się z innymi szkolnymi tancerzami. Ćwiczyli nowy układ taneczny i zdawało się, że dzisiaj była ostatnia próba przed występem. Wszyscy już dawno temu poszli do domu, ale Adaś nie mógł przestać. I to dosłownie. Jego kończyny poruszały się wbrew woli Wakfielda i choć próbował nad nimi zapanować, to nie mógł. Pocił się. Było mu gorąco. W mięśniach zaczęły pojawiać się piekące zakwasy, ale nawet one nie mogły przerwać czaru. Ten z kolei nie słabł, wręcz przeciwnie - wzmagał się z każdą sekundą. Adaś tańczył coraz szybciej i szybciej.

Wnet drzwi do sali otworzyły się i wszedł do środka Feliks. Spoglądał na Wakfielda spokojnie i chłodno. To był nieprzyjemny wzrok pozbawiony jakichkolwiek uczuć. A może właśnie wypełniony wszystkimi niewłaściwymi.

- Jak myślisz, co stanowi o wartości człowieka? - zapytał.
Powoli okrążał chłopaka. Podniósł aparat fotograficzny i zaczął go fotografować. Głośny dźwięk flesza rozdzierał ciszę, jako że Adaś tańczył bez muzyki.
- Sprawia ci to przyjemność? Mam na myśli to, że cię dostrzegam - nacisnął przycisk i z polaroidu wyskoczyło kolejne zdjęcie. - Skoro na ciebie patrzę, to znaczy, że istniejesz. Że się liczysz. Pragniesz tego i nie ma w tym nic złego. Dość częsta przypadłość, zwłaszcza w naszym liceum. To jednak cholernie smutne, że inni pragną uwielbienia z powodu próżności. Ty natomiast dlatego, bo jesteś marionetką swojego własnego bólu. Nawet nie wiem, czy jesteś prawdziwym człowiekiem, czy może tylko efektem krzywdy jaką ci wyrządzono.

Wakfield podniósł głowę i ujrzał, że w sali nie było sufitu. W odległym mroku gdzieś ponad nimi znajdował się paskudnie wyszczerzony demon, który poruszał nim jak pacynką. Wtedy też dostrzegł srebrne nitki przyczepione do swoich kończyn. W międzyczasie Feliks podniósł jedno z porozrzuconych zdjęć. Przytrzymał Adama tak, aby ten mógł przyjrzeć się obrazowi. Ukazywało jednak nie tańczącego chłopaka, ale wykorzystywanego seksualnie. Jak to miało miejsce dawno temu, przed wieloma latami.

- Jak myślisz, co stanowi wartość człowieka? Otóż niekrzywdzenie innych, choć sami zostaliśmy skrzywdzeni. Ty natomiast chciałeś zrobić ze mnie swojego ojca. Choć dobrze wiedziałeś, jak duże mam wyrzuty sumienia z powodu sprzedawania towaru tym wszystkim narkomanom. Krzywdzę ich dla mojej siostry. Ty natomiast chciałeś, żebym skrzywdził cię dla samego ciebie. Wykorzystał. Bo jesteś cholerną marionetką swojego własnego bólu i nie potrafisz przestać być wykorzystywanym. Dlaczego więc z kolei sam czuję się taki wykorzystany… przez ciebie? - parsknął gniewnie. - Byłem dla ciebie niczym więcej jak narzędziem, rekwizytem, dzięki któremu mógłbyś znów poczuć się ofiarą. Bo od tego się uzależniłeś. I najchętniej sam pociągnąłbyś mnie za sobą w otchłań swojego własnego szaleństwa.

Feliks zamilknął na moment.
- Udowodnij, że jest inaczej - powiedział. - Wyrzeknij się swoich marzeń. Zero Broadwayu, zero tańca i zero reflektorów. Zmyj z siebie makijaż i doprowadź do porządku swoje włosy. Zero seksu. Jakiegokolwiek, ani ze mną, ani z nikim innym. Wtedy będę z tobą. Kiedy pokażesz mi, że zależy ci na mnie jako na mnie. Kiedy przestaniesz rozpaczliwie krzyczeć o pomoc i może wreszcie sam siebie uratujesz.
Feliks zamilkł na moment.
- Zrobisz to? Porzucisz wszystko, co cię definiuje dlatego, żeby ze mną być?
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 22-11-2020 o 17:00.
Ombrose jest offline