Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-11-2020, 09:18   #7
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
- Wszystko będzie dobrze córeczko - ściskał małą za rękę i kątem oka obserwował pielęgniarkę, która wkłuwała się w plastikowy wężyk spływający z wieszaka kroplówki, ku kaniuli dożylnej umocowanej na żyle podskórnej przedramienia. Wiedział, że Jenny zaraz odpłynie i zabiorą ją do kriokomory. Chciał, by ostatnią rzeczą jaką zapamięta dziewczynka, była jego twarz. Trzymał ją za rękę, uśmiechał się do niej, ale po policzkach spływały mu łzy… Wiedział, że wszystko co mówił, było kłamstwem… Nie wiedział co się z nią stanie, bo wbrew złożonej obietnicy, nie mógł zapakować się do kolejnej kapsuły, bo wszystkie pieniądze wydał na jej kriokomorę. Jenny zamknęła oczy, a on wstał z łóżka, otarł łzy i zacisnął palce w pięści, aż mu pobielały kłykcie… już wiedział co musi zrobić.

*****
Patrzył prosto w oczy klęczącego na ziemi zakrwawionego Jose Fernandeza, w Wyoming był prawą ręką Sinaloa. Koordynował przerzut koki przez granicę z Kanadą, dzięki siatce gangów motocyklowych. Leżał na górze hajsu, a że był poszukiwany przez wiele agencji federalnych, Jacob w ramach swojej “drugiej” działalności zszywał jego podopiecznych,a kilka razy i samego Jose. Bandzior nie bał się czarnej roboty, ale pomimo całego swojego obrzydzenia do niego i siebie, za to co robił, meksykaniec płacił bardzo dobrze… Teraz nie miał nic do stracenia, potrzebował jego forsę, której dwie pełne brezentowe torby leżały obok jego stóp. Szybko ściągnął spust dziewięćset jedenastki… głowa Fernandeza pękła jak arbuz, nie oglądał się za siebie. Komora kriogeniczna w Utah czekała na niego, personel przyjmował gotówkę i nie zadawał zbyt dużo pytań.

*****

Oszołomiły go wszystkie bodźce, każdy promień światła, każdy dźwięk, każdy dotyk odbierał wielokrotnie silniej. Osłabione, nieużywane mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Spotkanie zimną, wykonaną z ryflowanej blachy posadzką było bolesne. W jego głowie wykwitły czerwone kwiaty bólu, purpurową falą niemożności rozlewały się po czaszce. Podniósł się z trudem na nogi, z pomocą jakiegoś odzianego, chyba w mundur faceta. W niczym nie przypominał kogoś z obsługi personelu medycznego. Na chwilę świat zawirował i ściemniał, a podłoga znowu się o niego upomniała.

Ocknął się na przednim fotelu terenowego samochodu, podskakującego na nierównościach a przez uchylone okno do środka wdzierał się pustynny pył. Pustynia… pieprzona pustynia...
Spojrzał już przytomniejszym wzrokiem na prowadzącego z sąsiedniego fotela kierowcę. Ten zaczął nim potrząsać i cucić go uderzeniami dłoni w twarz...Gdyby nie był taki słaby i zdezorientowany… Puściły by mu nerwy… ale na razie tylko jego świadomość zarejestrowała kolejne razy, kiedy dłoń uderzała go w policzek, pozostawiając uczucie nieznośnego pieczenia… Wreszcie oprzytomniał na tyle, że przestał być okładany.

Spojrzał na siebie i zaczął niezgrabnie zapinać kolejne suwaki i guziki… szło mu nieporadnie, a krzyk z boku wwiercający się w czaszkę nie pomagał. Wreszcie skupiając całą swoją wolę i odchylił głowę na bok w kierunku kierowcy. Młody sierżant postanowił na chwilę skupić się na prowadzeniu samochodu. Pokonał suchość w ustach, odkleił spierznięty i skołowaciały język od podniebienia i wycedził z trudem: - Sierżant… to nie stopień oficerski… - powiedział to na tyle stanowczym tonem, na ile pomagał mu jego stan. Oparł głowę z powrotem na zagłówku, spodziewając się uderzenia ze strony kierowcy. - W Iraku za taki tekst, każdy porucznik skopałby Ci dupę…

- Tak samo jak to nie jest wojsko. Nikt Cię nie będzie szkolił kocie. Mamy tylko Was utrzymać przy życiu i dobrej woli do współpracy. Zobacz jak kolega z tyłu ładnie się zachowuje, nie zdychając jak Ty. Cobb nawet nie zadał sobie trudu sprawdzić, kto siedzi z tyłu. Ciężka głowa i obolały
- Jak nie wojsko, to spierdalaj z tymi kotami, oficerami i pieprzeniem - głowa napierdalała go niemożliwe. - Jesteś od Fernandeza??? - nie mógł wyobrazić sobie innego logicznego wyjaśnienia tego pierdolnika… Poprawił się w fotelu pasażera i sprawdził, czy coś z dobytku zostało w jego kieszeniach. Starał się robić to dyskretnie, nie zdradzając się przed kierowcą terenówki.

- Od Harper. - odciął się krótko. - Stawianie się w tych czasach to dobry nawyk, będą z Ciebie ludzie, a nie tylko mięso.
"Harper?? Kto to kurwa jest??" -
miał mętlik w głowie. - Tych czasach? To znaczy jakich… który mamy rok… - miał się obudzić pięćdziesiąt lat później, w tym samym czasie co Jenny… Szmat czasu. "A może to zmyła z tą Harper? Może wiozą mnie prosto do Fernandeza?" Jebany meksykanin sprawiłby, że cierpiałby długo gdyby wpadł w jego łapy.

- Jakoś 2054, czas bohaterów i wolności. Jeśli ktoś Cię ścigał w dawnych czasach, możesz być prawie pewien, że dawno zdechł na nuklearny, chemiczny lub biologiczny pomór. Nawet lodówka była w stanie przetrwać jedna na kilka tysięcy. - wojskowy zerknął na Cobba ciągle klepiącego się po kieszeniach - Już się tak nie trzep przy samych facetach, bo się Big będzie skłonny przesiąść. Resztę gratów macie w bagażniku w swoich skrzynkach. Nikt Wam niczego nie ruszał, ale nie warto było ryzykować dłuższy postój.

W pierwszym odruchu, myślał że się przesłyszał… Datę by jeszcze zrozumiał, ale nie bardzo rozumiał resztę. - O czym Ty do cholery pierdolisz…
- O jedynej rzeczy jakiej teraz nie masz - pewności co się kurwa dzieje.

Jego towarzysz podróży miał rację, nie miał bladego pojęcia. - Nie ułatwiasz mi zrozumienia… Ale nie dziwię się, nie odróżniasz podoficera od oficera… Jak nie chcesz mi wyjaśnić czegokolwiek, to wal się…- odwrócił się do okna, jakby w krajobrazie przesuwającym się za szyba, miał znaleźć odpowiedź. - Poczekam, aż zawieziesz nas do kogoś bardziej kompetentnego… - na razie nie widział innej opcji niż czekać na rozwój sytuacji.

Doubies prychnął pogardliwie nic sobie nie robiąc z oceny pasażera. Nie mieli się przyjaźnić mieli dowieźć ich całych do Vegas. Nie zabraniało mu to jednak w mamrotaniu pod nosem przekleństw w obcym języku.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline