Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-11-2020, 00:02   #9
rudaad
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Gdy oddalili się wystarczająco poza zasięg broni ostatniego mijanego konwoju i gnającej za nim grupki gangerów, Big Tom powoli podniósł Waltera do pozycji siedzącej. Dzięki temu każdy z nowo-wybudzonych mógł obserwować monotonny, pustynny krajobraz przewijający się przez ich, wciąż nieprzystosowane do światła dziennego, oczy. Powiedzieć, że w większości z nich nie budził on specjalnych emocji to mało. W wypadku jednych wynikało to z ociężałości umysłu ciągle trawiącego chemię przywleczoną z komory hibernacyjnej. W wypadku innych, beznamiętność oglądu sprowadzała się do znajomości scenografii równie dziwnej, co obrazy za szybami wozów. Pozostali mieli głęboko w dupie jak wygląda cały współczesny świat, bo skupiali się jedynie na próbach złapania kolejnego oddechu, który pozwoliłby na choćby fragmentaryczne rejestrowanie czegokolwiek wokół. W końcu, dla ostatnich, retorycznie wybrzmiewało pytanie: co do chuja w ogóle może być ciekawego w setkach mil ciągnącej się bez końca pustyni pełnej identycznych krzaków i usianej pojedynczymi rozpadającymi się szczątkami pojazdów i chyba ludzi?





W czasie beznamiętnego seansu jałowego krajobrazu, niezmiennie ciężki, ciemny piach przesuwał się zwałami po felgach obciążonych terenówek prowadzonych przez najprawdziwszych speców do zadań specjalnych. Nie pozwalających im ugrzęznąć w rozpadającym się świecie na granicy radioaktywnego piekła, niezgłębionej przez człowieka pustki i upragnionej krawędzi normalności. Pejzaż mimo, że na pozór nieruchomy pełen był przemykających między skruszonymi głazami nienaturalnych cieni nie przypominających niczego co ożywieńcy do tej pory widzieli. Pęd wozów i głuchy zgrzyt rozbryzgiwanej na boki sypkiej nawierzchni nie pozwalał im niczemu przyjrzeć się bliżej, a więc i poddać, nowym rodzącym się dopiero strachom. Mimo to kiełkował w nich niepokój, a ich oddechy, stopniowo, stawały się coraz cięższe. Wszyscy mieli wrażenie, że ich serca poczęły w jednym momencie wybijać rytm szybszy i głośniejszy niż ryki silników katowanych Hiluxów. Widoki, do których nie przykładali wagi straciły na ostrości, a ich głowy na nowo objęły okowy bólu promieniującego od wnętrza czaszki do samych oczodołów.

Wcześniej, zalany słonecznym blaskiem horyzont zdawał się rażąco jednolity. Teraz począł rozdzierać się na dwie części. Pierwszą zasnutą nawałnicą ciemnych chmur i drugą cyklicznie drgającą odbiciem ostatnich refleksów białego poblasku pierwotnego tła. Walter zobaczył, że Biga zemdliło do tego stopnia, że musiał wbić sobie zaciśniętą pięść w brzuch żeby powstrzymać wymioty. Ku zdziwieniu Jacoba Dubois bez ostrzeżenia przywalił w kierownicę głową osłonięta futurystycznym kaskiem.

- Sprawdzaj - wydusił przez zaciśnięte zęby młody sierżant podnosząc ponownie wzrok na trasę i auto jadące przed nimi.

Po tych słowach brodacz wyszarpał z wewnętrznej kieszeni bluzy busolę zegarowego barometru i zacinając się wpierw w niemym ostrzeżeniu, odpowiedział :

- Minus pięćdziesiąt. Idzie. Możemy mieć od kilku do kilkudziesięciu minut, a potem nas rozerwie.





W drugim aucie sytuacja nie była lepsza:

- Mallory…

- Wiem, mamy przejebane. - odpowiedział Madsowi medyk i wyciągnął spod siedzenia maskę tlenową dla Wicka. Wprawnie założył ją na twarz ledwo przytomnego biznesmena i zaczął systematycznie uciskać ręczny worek do tlenoterapii samemu dysząc przy tym ciężko nad pacjentem. Miał prawo być wykończony, a nagły spadek ciśnienia atmosferycznego wymusił na nim odruchy obronne organizmu.

Mads wbił wzrok w kartę wyjęta z bocznych drzwi auta. Wprawnie przestawił częstotliwość radiostacji zamontowanej w wozie i wywołał jeden z awaryjnych kontaktów na liście:

- Boby, odbiór.

Po serii trzasków w z głośnika przyszła odpowiedź w tonie, którego nikt nie lubił:

- No synek, a myślałem, że dzisiaj gamblem mi już nie zaśmierdzi. Dawaj szybko, bo huragan Wam dupy rozerwie jak najebany Big. - głos był wesołą kompozycją świszczących wdechów przewalających się przez zgrzytliwy słowotok. Dziwna mieszanka tylko Madsa nie była w stanie wyprowadzić z równowagi. Odpowiedział krótko:

- Dziewiędziesiątka piątka, dwadzieścia minut. Szykuj się na parszywą ósemkę.

- Kurwa tylko nie Bobby "Kurier" House. - jęknął medyk i skupił się na swojej pracy.

Zgodnie z ustaleniami dowódcy ich “wesołej kompani” - Madsa Mikkelsena z tajemniczym kurierem po kilkunastu minutach wjechali na dawną drogę międzystanową nr 95.




Najdłuższą autostradę w Nevadzie łączącą samo Vegas ze zjazdami w stronę Carson City i Reno, z których pozostało jedynie to pierwsze. Sama droga widziała lepsze dni, nikt już od dawna, nie uzupełnia licznych spękań w nawierzchni, które rozciągały się po asfalcie jak pajęczyna pęknięć na szybie. Była jednak na pewno lepsza niż pustkowia, którymi poruszały się koła ich terenówek. Opony nagle nabrały lepszej przyczepności do podłoża. Ta niewielka zmiana mogła już dawno sprawić, że szybciej osiągnęliby cel podróży, jednak nie była brana wcześniej pod uwagę, bo narażała ich na większe niebezpieczeństwo ze strony gangów przemierzających Nevadę poza Vegas. Zgodnie ze wskazówkami Bobby'ego House'a rzucanymi przez radio dla zabicia grozy momentu przed epicentrum nadciągającej burzy, powinni ponownie zjechać na pustynię za ok. 10 minut - zaraz przy najbliższym skręcie w prawo. Wszyscy byli poddenerwowani. Zbliżało się tornado, a dwa samochody z,w połowie zdolną do sukcesywnej walki, załogą nie napawały wielkim optymizmem.






- Psia jego owłosiona…

Zaklął Wesker opluwając przy okazji siedzącego obok Waltera.

- Widzicie to chłopcy? Bikerzy.

Rzeczywiście, w oddali, zarysowały się kontury maszyn, które tworzyły specyficzną formację podróżujących autostradami gangów motocyklowych. Była to jedna z niewielu rzeczy, która nie zmieniła się po wybuchu bomb. Mimo odgłosów dobiegających spod masek ich Toyot Hilux, zaczynali słyszeć ryki silników, a czarne punkciki z każdą chwilą zmniejszały do nich swoją odległość. Ciszę radiową przerwał sierżant Doubies.

- Gonią nas. Możliwe?

- Możliwe. Chociaż tylko ostatni cep próbowałby konfrontacji w samym środku zbliżającej się burzy.

Mads był pewny swoich słów albo przynajmniej nie chciał wywoływać paniki wśród oddziału. Wątpliwości jednak szybko rozwiały się same, gdy ktoś bezpardonowo wbił się na ich częstotliwość radiową.

Początkowe trzaski zaraz zamieniły się w zrozumiały dźwięk głosu przepitego wieprza.

- Halo? Chłopaki? Jak mnie słychać? Tu Wujek Joeee z waszej ulubionej radiostacji - Gambelki albo życie. To jak będzie, grzecznie zatrzymacie się w środku naszej wspólnej przygody i dalej pójdziecie piechotą?

Terenówki tylko docisnęły gaz i zebrały pierwsze tumany kurzu z wbitych w glebę rozsianych wcześniej automatem kul. Przed maskami aut pojawił się zarys pustynnej trasy, w którą mieli się wbić.




Mundurowi wiedzieli, że na końcu czekało na nich “Cmentarzysko samolotów” stanowiące ostatnie miejsce spoczynku blisko 40 różnych maszyn lotniczych rozsianych na blisko 10 tys m2 piaszczystego terenu. Plac stanowił idealną miejscówkę na zasadzkę, szemrane transakcje biznesowe czy, tak jak w tym wypadku, schronienie przed naciągająca pustynną burzą. Historia tego miejsca sięgała jeszcze lat 80-tych ubiegłego wieku, kiedy to ówczesny gubernator Nevady przeforsował pomysł wymiany blisko połowy samolotów ze stanowego lotniska w ramach rządowego programu modernizacji floty lotniczej. Z biegiem lat na złom trafiały kolejne jednostki. Część z nich, zwłaszcza mniejszych maszyn, kupowały za psie pieniądze prywatne osoby by przystosować je z powrotem do użytku. Część została przekazana muzeum lotnictwo w Austin lub robiła za odrestaurowane bary na zjazdach z międzystanowej autostrady przyciągające zachwycone rodziny miłośników awiacji z dziećmi. Jednak samo cmentarzysko stało zapomniane na odludziu przez ponad pół wieku. Nie odczuło za bardzo upadku Stanów Zjednoczonych, gdyż upadło znacznie wcześniej. Odgrodzone jedynie drutem kolczastym, z którego teraz ostały się jedynie szczątki i to tylko w kilku miejscach, stanowiło smutny memoriał dla dokonań ludzkości, która niegdyś rządziła w przestworzach, a nawet wzbijała się w kosmos. Rdza pokrywała kadłuby większości stalowych ptaków. Wiele z nich nie miało okien, drzwi lub brakowało w nich zdecydowanie większej ilości elementów. Dość regularnie dochodziło tu do starć zbłąkanych bestii, bandytów, przemytników i podróżujących przez pustynię, którzy akurat mieli nieszczęście trafić na siebie w tym samym czasie. Wyglądało na to, że i tym razem, miejsce to, da świadectwo podobnej potyczki. Dla oddziału Pazurów kłębiły się czarne chmury na horyzoncie. Dosłownie i w przenośni.


 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 12-12-2020 o 18:31.
rudaad jest offline