Dakkar i
Astaroth powoli przygotowywali się do rzucenia w siebie kilkoma kulami ognia. Na szczęście gospodarz w porę wypatrzył zagrożenie. Zajął wszystkich jakąś wzruszającą opowiastką o drowa, demonach i druidzie, który nieostrożnie natknął się na pozostałych bohaterów baśni. Na koniec jeszcze napomniał o jakimś mieczu wbitym w szczyt sekwoi. W kulminacyjnym momencie centaurowi przerwał jakiś mały bzyczący ludek i coś tam nawrzeszczał, że idą demony z drowem z zamiarem zrobienia wszystkim źle.
Pierwsze decyzje gospodarza, o zabraniu osobników nie nadających się do walki gdzieś, gdzie nie będą przeszkadzać, były całkiem sensowne. Niestety później stres pomieszał dziadziowi zmysły, który wysłał drużynę na poszukiwanie tajemniczej broni, o której wcześniej opowiadał. Elf początkowo chciał zaprotestować, ale szybko stwierdził, iż musiał w nudnej paplaninie centaura coś przegapić bo nikt inny nie miał większych zastrzeżeń co do ich nowej misji. Tropiciel wziął więc plecak i ruszył trochę osłupiały za resztą drużyny.
* * *
Neelowi nie za bardzo chciało się biegać za jakimś mistycznym mieczem ukrytym na drzewach przed stadem pożądliwego bydła. Przecież centaury obiecały im w nagrodę zaprowadzenie ich, jeśli nie samo wskazanie drogi, do obozowiska drowów. To samo można uzyskać jeśli zaczekało by się za wioską półkoni, aż demon skończy zabawę i wróci do domu – wytropić dwie tony w lesie gdzie nic innego się nie rusza to żaden problem. No tak, ale centaury tego planu by raczej nie przeżyły, a wypadało by im chyba pomóc. Chyba. Chociaż, tyle zachodu dla stada śmierdzących... Nie, trzeba im pomóc i nieważne jak prymitywni są!
Elf wrócił myślami na ziemię, gdzie jego towarzysze już rozpoczynali małą dyskusję, na temat taktyki jaką mieli zamiar zastosować w przyszłej walce. Cóż, tropiciel nigdy nie brał udziału w regularnych starciach z chmarą walczących (znaczy powyżej dziesięciu) po obu stronach. Jego „strategia”, jaką wyrobił sobie podczas swej krótkiej najemniczej kariery to: Punkt pierwszy, bycie podczas walki z dala od przeciwników. Punkt drugi, gdy to się nie udaje zwiększyć wysiłki względem punktu pierwszego. Jak na razie
Neel żył i nie odniósł większych uszkodzeń na ciele, czyli powyższy tryb walki spisywał się wyśmienicie.
Zdecydowawszy, że bohatersko zrobi to co „dowódcy” postanowią (a w razie czego zwieje do lasu), elf zastanowił się co zrobić z problem transportu do i przez wieżę. Pierwsza odpowiedź, która przyszła mu do głowy, była tak banalnie oczywista, że
Neel przez chwilę zastanawiał się nawet czy ta propozycja już nie padała.
- A czy zamiast udziwniać kto kogo będzie podwoził, ktoś po prostu nie mógłby wlecieć do najwyżej położonego okna na tej wieży i przywiązać tam kilka lin? Reszta wtedy sobie po porostu wejdzie. Przy odrobinie szczęścia, najwyższe piętro będzie miało dziurę w ścianie (w razie czego czarodzieje szczęściu pomogą) i nie trzeba będzie się przepychać przez pełne niespodzianek pozostałe piętra. A i drow powinien sprawdzić czy nie ma żadnych pułapek w tym miejscu gdzie przywiążecie sznury.
- Ciekawe jak ? - odburkną drow.
- Ręką? Twardy jesteś, powinna pozostać przy ciele, a gdyby nie? Cóż, nie martw się złapie i jak skończymy to sobie dokleisz.
Dintalath powoli spojrzał na własną rękę, tak jakby zastanawiając się czy dobrze wkomponowałaby się w twarz
Neela. Po chwili jednak zrezygnował z tej przyjemności i odrzekł. - Mogę przywołać nam coś co zneutralizuje ewentualne pułapki.
- Nie widzę żadnego ważnego powodu by marnować cenne zaklęcia, zwłaszcza te, które, według naszych magów, powinny się przydać w dużej ilości podczas walki z twoimi kolegami. - Leśny elf spojrzał znużonym wzrokiem w niebo, poczym dodał. - Przecież w najgorszym wypadku do rzucania czarów potrzebna jest tylko jedna dłoń. – Tropiciel nie był tak dobry w denerwowaniu mrocznego elfa jak
Acheont, ale szybko się uczył.
Rzecz jasna żaden z elfów nie odpuścił, więc gdy magowie zastanawiali się jak przeżyć następne kilka godzin, tropiciel i kapłan wprawiali siebie i resztę drużyny w bojowy nastrój.