Bełt drasnął czarodziejkę, odwracając jej uwagę i dając wojownikowi czas na rozpęd i dobycie miecza w intencji zaserwowania głównego dania. Powiadali, że zemsta, na wzór chłodnika z botwinki najlepiej smakuje wystudzona. Choć Anton ze wszech miar podzielał ten pogląd, nie mógł pozwolić sobie na luksus delektowania się nią na tę modę w obecnych okolicznościach. Atmosfera była napięta jak niedawno zwolniona cięciwa kuszy oraz gorąca jak wkrótce mająca rozgrzać się rękojeść jego brzeszczota.
Ten ostatni zafurkotał w straszliwym, obliczonym na efekt młynku, tnąc powietrze lekko niby brzozowa witka. Nie tylko powietrze – finiszując cięcie zyskanym bezwładem impetem, uderzył w elfkę samym końcem przedłużanej klingi, obalając ją na zbryzgany jej własną krwią piach. Oskoma talionu i upojenie walką uderzyły mu do głowy na tyle mocno, że płonący w rękach miecz zaczął przeszkadzać dopiero wówczas, gdy wzniósł go do poprawin.
Brzeszczot, pomimo rękawic oraz oprawionej w skórę rękojeści, parzył mu dłonie niby wyjęty z paleniska pręt, co wskazywało, że cholerny żar był magiczny. Oraz na jedynego możliwego sprawcę w okolicy. Nim zdążył pożałować początkowego zlekceważenia czarownika, otoczyli go wynajęci przez wiedźmę obrońcy, rąbiąc i żgając z wprawą zaskakującą jak na lokalnych ciołków. I fantazją niegodną ochłapów, które oferowano im za dzisiejszą wartę.
Raniony wiarus zabluźnił urwanie, gdyż ból i zadane mu razy wydusiły z niego powietrze, zmuszając do cofnięcia, a rozogniona klinga do zwolnienia chwytu i wypuszczenia jej na ziemię.
- Kundle! - warknął, spluwając krwią i odstępując, nie odmawiając sobie przyjemności przydeptania wijącej się wśród traw żmii, do niedawna wydającej tu dyspozycje, obecnie broczącej i toczącej wkoło pełnym paniki wzrokiem. - Oto czemu służycie miast sobie i ojcowiźnie!
Choć pozbawiony broni i pozostający po gorszej stronie układu sił, Anton wcale nie patrzył na bezbronnego. Zbryzgany posoką, z rozwianym włosem i ciężko dyszący, spozierał wkoło tak hardo i wyzywająco, że mógłby pasować się wzrokiem z samym bazyliszkiem. W kąciku ust, wespół ze wzbierającą strugą krwi, kwitnął mu złośliwy uśmiech.
- Co? Dudy w miech? Nie lza skończyć czego się zaczęło? We czterech winniście wydolić. Nie bronię się, bo i nie z wami mam zwadę. Baczcie, oto stoję przed wami z pustymi rękami! Pustymi i zbrukanymi krwią, jak zażyczyła sobie wiedźma!
Rechot, łacno przechodzący w ochrypły, nieładny kaszel wstrząsnął słaniającym się mężczyzną, odruchowo opatulającym się płaszczem, jakby ten zdolny był osłonić go od wymierzonych w niego zębów sztychów i łbów obuchów.
- W jednym tylko miała rację... Teraz faktycznie nie przysporzą nikomu spokoju. Chodź między bogami a prawdą, były ćwierci od przysporzenia jednej oszukańczej gadzinie wiekuistego. Żal, iście, żal...
Anton zakaszlał raz jeszcze, spluwając krwawą śliną pod nogi.
- Na co czekacie? Na zaliczkę? Czterdzieści lwów samo do kiesy nie wpadnie. Czarowniku, nie chowaj się po krzakach! Przyjdź i ty! Tobie to pierwszemu wypada uczynić honory jako przeniewiercy!
Zatem jak w poście. W razie wątpliwości, odpowiem na pw. |