Remer Sędzia uśmiechnął się półgębkiem rzuciwszy traperowi mieszek. Ten rączo go schwycił i wsupłał w pas. Trudno było się nie cieszyć urzędnikowi z Remer. Pomógł wiedźmie, a jednoczesnie pozbył się z Remer półgłówka Hansa, którego Mauer nawet nie musiał ukatrupić na bagnach.
Uczciwie w człeczym tego słowa znaczeniu, zarobione korony ciążyły we Franzowym mieszku niemiłosiernie, ale traper wiedział, że ich zarobienie okupione było świętokradztwem, wszak wyparł się Morra nie pomagając w zgładzeniu niemiłego bogu Pana Wron. Miał iść ku domu, ale skierował swe kroki do morryckiej świątyni, gdzie wyjąszy letowy amulet i miecz o charakterystycznej głowicy rzekł do kapłana:
- Słuchajże, mus mi się widzieć z jakowym morryckim kapłanem, ale bez obrazy, wyższej szarży, bo sprawa to gardłowa.
- Skąd to masz? - spytał kapłan nie kryjąc zdziwienia.
- Wybaczcie panie ale już żem rzekł będę gadać jeno z przeoryszą.
***
Z rzewnymi łzami żalu, kwiląc jak dziecko, opowiedział starej kapłance o wszystkim co stało się losem Leto i jego przybocznych. Jak ametystowa czarodziejka z upadłym czarodziejem walczyła. Jak Hans Hans i Pan Niers drogę Leto zastawili, zapewne za ametystowej czrodziejki woli, Pana Wron broniąc i śniącego pocięli śmiertelnie. Jak potem czarodziej cieni reszte letowych towarzyszy wygubił, tak iż wszyskim włosy dęba stanęły z grozy. I jak musiał łgać i grać fanta na cztery łapy kutego, aby dowoda w postaci letowego miecza i wisiora do morryckiej świątyni znieść niepostrzeżenie i prawdę całą wyznać.
- ...jakby nie ludzie, tu w mieście mnie bliscy, co szczeźliby bez mojej pomocy, to klnę się na boga, iż wolałbym tam trupem paść, niźli teraz w poczuciu sromotnego grzechu żyć.
- Nie frasuj się synu. - odpowiedziała kapłanka spokojnym głosem, po czym dodała tajemniczym głosem: - Niezbadane są wyroki boskie. Morr chciał aby się tak stało i stało się tak nie bez powodu. Wracaj do swoich, a gdy cię Morr wezwie, nie czekaj, jeno za jego wezwaniem idź.
***
Nie poszedł do swej chaty a skierował kroki na targ, gdzie spiniężył koron większosć i poszedł do czynszówki, gdzie w izbie jednej z dziatwą mieszkała Britta. Tłuszcza jak zwykle bojąc się klątwy czyraków jaką pewnikiem mógł rzucić traper, albo po prostu trzonka jego toporzyska schodziła posłusznie z drogi, znaki boskie czyniąc aby się ode złego chronić. Odgarnął połę szmaty służacej za drzwi i spojrzał na śpiącą w barłogu kobietę z dzieciakami. Podszedł cicho i położył szorstką dłoń na ciepłym czole Britty budząc ją i pokazując zaręczynowy wisiorek, jaki zakupił ledwie kilka pacierzy temu:
- Wróciłem Britta... Chodźmy stąd... Chodźmy do domu...