Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-12-2020, 17:45   #63
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Szpital / Pod Jemiołą / wieczór



- I trochę się tak czuję - Robin uśmiechnęła się blado do Powella, a potem przykucnęła, żeby otworzyć drzwi boksu Foxy.
- Moja śliczna – powiedziała, przesuwając dłońmi po ciele psa, który wił się wokół jej nóg, skamląc – Nic się jej nie stało?

Powell uśmiechnął się, przez chwilę obserwując kobietę i jej suczkę.
- Była osowiała, ale to z tęsknoty. Poza tym to okaz zdrowia.
- Bardzo dziękuję. - Robin gestem odesłała psa do kennela. - Dziś wychodzę, więc ją zabiorę, ale to chwilę potrwa.. oczywiście, pokryję wszystkie koszty.
Na szczęście Foxy była cała.. albo zdążyła, albo.. nie chciała dopuszczać tej myśli do siebie, ale myśl znów jej nie słuchała – nie było żadnego starego domu. Halucynacja, bardzo realistyczna i tyle.
- Policjant ją tu przywiózł? – coś jeszcze przyszło jej do głowy. - Nie dopytałam… a pana pies? Minty?
- Tak, ponoć był tu Owen i dostarczył was oboje. A potem gdzieś go wcięło - lekarz wzruszył ramionami. - Mint? Po tym zajściu w Ynseval była nieswoja. Na szczęście też jest w jednym kawałku.

Weterynarz obrócił się i zachęcił Robin gestem dłoni, aby przeszła z nim do gabinetu obok. Uwadze Carmichell nie uszedł bandaż na jego ręce.
- Jeśli chodzi o zawody, to przekonałem tamtejszych, że nie muszą już badać Foxy - mówił przez ramię, nadal kierując kobietę do pomieszczenia. - Potem zostałem tam jakiś czas i próbowałem wytłumaczyć, że to nie psy były problemem, ale coś z zewnątrz. Tylko że równie dobrze mogłem gadać do ściany.
- Któryś pana dziabnął? - wskazała na bandaż, kiedy weszli już do środka.
- No niestety - Powell obrócił rękę, na której spod materiału wystawał fragment czerwonej szramy. - Ale mogło być gorzej. Ponoć jest kilka trupów.
- Huv też jest pogryziony.. tyle dobrego, że to rasowe psy, szczepione. – uświadomiła sobie, jak kuriozalnie brzmią jej słowa, dopiero kiedy je wypowiedziała. Trupom nie robiło różnicy, czy psy były sczepione… Postarała się o tym nie myśleć. - Policja wierzy, że psy same z siebie oszalały? Mówili coś jeszcze?

Mężczyzna zachęcił, aby obydwoje usiedli.
- Kilka osób twierdziło, że tuż przed atakiem mieli problemy z prądem i łącznością telefoniczną. Były też sygnały o lekkich wstrząsach w górach. Tym bardziej naciskałem, aby skupić się na tym, a nie na zwierzętach - Powell potarł skronie, był wyraźnie tym wszystkim zmęczony. - Słuchaj, może to szalone, ale… - nagle wyraźnie się zawahał.
- No? - Robin zachęciła mężczyznę. - Ja myślę, ze to jakiś dźwięk, niesłyszalny dla ludzi, lub fala elektromagnetyczna, czy coś takiego.. nie znam się na tym.
- Nie o to chodzi. Znaczy, źródło tego bajzlu to jedno, ale zwróciłem uwagę na jeszcze jedną rzecz - Powell wpatrywał się intensywnie w Robin. - Kiedy próbowałem wbić komukolwiek do głowy, że trzeba to wszystko jakoś połączyć… miałem wrażenie, że mało kto mnie słuchał. Przecież to oczywiste: to nie była jakaś jednorazowa histeria u zwierząt, ale grubsza sprawa. Bardzo podobnie jest tutaj w Sionn, nawet nie wiem czy nie bardziej - weterynarz zrobił pauzę i przez chwilę podejmował jakąś decyzję. Najwyraźniej jednak postanowił zaufać kobiecie. - Tak jak mówiłem, może zabrzmię jak wariat, ale odnoszę wrażenie, że ktoś w okolicy stoi za dezinformacją. Nie wiem czy zastrasza ludzi albo jakoś im perswaduje, że mają siedzieć cicho. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich, ale coś jest na rzeczy - lekarz zamilkł na chwilę i spojrzał za okno.

Robin zrobiła to samo. Dopiero teraz dotarło do niej jak późno się zrobiło. Przez chwilę siedzieli tak i tylko Foxy posapywała cicho przy nogach swojej pani.
- Mieszkam tu już kilka ładnych lat i dopiero teraz to zauważyłem - skonkludował doktor. - Może dlatego, że zawsze bardziej interesowały mnie zwierzęta niż ludzie.
- Ciekawa teoria - Robin machinalnie pogładziła łeb psa. - Po tym, czego.. doświadczyłam, nic ani nikt nie wydaje mi się już szalony. Jedna osoba by tego nie ogarnęła.. Potrzeba grupy, zespołu. Kto jest najważniejszy w Sionn? Kto tu rządzi? Nie pytam o oficjalne struktury władzy… Kto ma największe wpływy?
- Niech pomyślę - Powell zabębnił palcami o blat swojego biurka. - Na pewno ordynator szpitala, pan Collins. Z jego zdaniem każdy się tutaj liczy. Potem będzie Isla, chyba ci już o niej mówiłem przy okazji Sparks. Jakby nie patrzeć, wszystkie dzieciaki w mieście są pod jej opieką, więc rodzicom zależy na dobrych relacjach z nią. Hmm, kto tam jeszcze. No tak, ojciec Gregory. Nie znosi anglikanów jak tylko się da, więc z miejsca wygrywa plebiscyt na popularność - weterynarz przez chwilę cierpko się roześmiał. - Jest jeszcze… Edd? Tylko o nim słyszałem i nie wiem nawet czym się zajmuje, ale ludzie raczej go poważają. Poza tym jakiś zaopatrzeniowiec, wybacz, ale nie pamiętam imienia. Odpowiada za trzy czwarte dostaw do miasta, więc można powiedzieć, że jest ważny i na pewno ma kontakty
- Czy któreś z tych osób się znają? .
- myślała głośno Robin. - Jedna osoba nie dałaby rady…
- Wszyscy tutaj się znają, ale jeśli pytasz o bliższe relacje, to znów muszę cię zawieść
- stwierdził sarkastycznie Powell i rozłożył ręce. - Nie jestem lwem salonowym, że tak powiem.

Wstała. Zmęczenie przelało się nagłą fala przez jej ciało.
- I tak bardzo mi pan pomógł dziękuję. I za opiekę nad Foxy, oczywiście. Wrócę po nią , jeszcze dziś , załatwię tylko wypis. Nie chcę tu nocować.
Zatrzymała się w drzwiach.
- Jeśli nawet przyjmiemy, że ktoś sieje tą dezinformację.. to po co? Albo czerpie korzyści, albo chce coś ukryć . Lub przykryć.
Powell włożył ręce do kieszeni i głośno wypuścił powietrze.
- Jeszcze niedawno sam bym siebie wyśmiał za takie teorie. Początkowo myślałem, że stoi za tym mafia, ale to bez sensu. Nie ma na czym tu zarobić. Mam wrażenie, że to sprawa bardziej ideologiczna.
Pokiwała głową, powoli.
- Ochrona jakiś wartości. Ważnych dla społeczeństwa. To nawet miałaby sens, tylko dlaczego echo tych działań uderza w mnie? I innych, którzy są setki mil stąd?
- Cóż, sam chciałbym to wiedzieć. Niech pani, ah… naprawdę wygodniej będzie dla mnie, jeśli konsekwentnie przejdziemy na „ty”. Po prostu proszę na siebie uważać i bądźmy w kontakcie.
- Oczywiście - wyciągnęła dłoń. - To będzie dla mnie zaszczyt, przecież prawie ze mną – z nami - wygrałeś. Robin.
- Chyba przez to wszystko nigdy nie powiedziałem ci swojego imienia - stwierdził weterynarz, odwzajemniając gest. - Jack Powell.
- Musze zadzwonić - podniosła telefon. - Wrócę po nią niedługo. Zostań, Foxy.


Robin wyszła, a potem usiadła na krześle, w osłoniętym załomie korytarza. Wybrała nr Owena.
- Odbierz. Odbierz - ponaglała mężczyznę w myślach.
Odczekała pięć długich sygnałów. Potem rozległ się trzask, jakby ktoś upuścił telefon lub nim w coś uderzył.
- Czego? - jedno słowo Gryffitha wystarczyło, aby Robin zrozumiała, że... był pijany.
Miała to gdzieś.
- Co tam się stało? - warknęła. - CO TAM SIĘ, KURWA, STAŁO - powtórzyła, wolnej i wyraźniej, starannie akcentując każde słowo.
- Co za różnica? - usłyszała szorstką odpowiedź. - Powiedzmy, że źle się poczułaś i zawiozłem cię do szpitala. Reszta nie po-owinna cię interesować.

Zacisnęła zęby.
- Bardzo uprzejmie dziękuję za pomoc. Jestem zobowiązana - wycedziła. - Dość pierdzielenia. należą mi się jakieś wyjaśnienia. Co widziałeś? Opisz, co widziałeś. Tylko tyle.
Owen milczał dłuższą chwilę. Przez ten czas Robin dochodziły odgłosy pijackich rozmów oraz brzęk szkła. Czekała jednak, chwilami słyszała ciężki oddech mężczyzny, a zatem nie odłożył telefonu na bok.
- Co widziałem? - powtórzył wreszcie. - Przeszłość. Sadowolona z odpowiedzi? Mam na-adzieję, że tak, bo to wszystko co ode mnie dostaniesz. Najpierw ten siwy d-dupek zawraca mi głowę, a teraz ty. Dajcie mi wszyscy śśświęty spokój - od razu jak policjant skończył mówić, w słuchawce rozległ się sygnał zakończonego połączenia.

Siwy dupek. hmm,,.. ciekawe, kogo miał na myśli.

Wybrała nr Huva. Odebrał po pierwszym sygnale jakby trzymał telefon w ręce.

- Robin? - upewnił się. - Jak się czujesz? Jadę do ciebie do szpitala.

- Dobrze. Stało się.. coś dziwnego. Widziałeś się z Owenem?
- Taaa… właśnie od niego wyszedłem. Opowiesz mi wszystko na miejscu, jestem już pod szpitalem. Gdzie cię szukać?
- Poczekaj po prostu przed wyjściem, dobrze? Zrobisz mi przysługę i zawieziesz mnie do pensjonatu? Nie mam tutaj samochodu… A nic mi nie jest. Zejdę za 15 minut. Możesz poczekać?

- Hmm.. jasne. Nie ma sprawy.



Wszystko potem nastąpiło zaskakująco szybko. Robin migiem wróciła do swojego łóżka, wzięła swoje rzeczy, a zaraz potem zadeklarowała, że chce wypisać się ze szpitala. Lekarze kilkukrotnie pytali czy jest tego pewna, lecz musieli odpuścić. Kilka minut później odebrała psa i wkrótce była już na dole.




- O… - Robin zmieszała się na widok Huva i taksówki - sądziłam, że jesteś swoim wozem. Sorry, nie chciałam cię naciągać. Oczywiście, ja zapłacę.
Podrapał się po głowie w konsternacji.
- Doceniam, ale ten gest bardzo by ukłuł moje ego - odpowiedział z lekkim uśmiechem. - To był ciężki dzień i trochę wypiłem... Chyba mamy sobie dużo do opowiedzenia. Czujesz się na siłach?
Pokiwała głową. Choć czuła się niespecjalnie. Dla niej to też był ciężki dzień, ciało domagało się odpoczynku, a mgła z mózgu ciągle nie chciała wywietrzeć. Ale Robin nie chciała być teraz sama.
- Podjedziemy do mnie, na knajpę się nie nadaję. Zapraszam cię czysto towarzysko i mam nadzieję, ze twoje nadwątlone ego to przetrwa - uśmiechnęła się blado.

Huw przystał na propozycję, po czym obydwoje skierowali się do auta. Taksówkarz, który dotychczas czekał obok, zrobił wielkie oczy na widok Foxy i od razu zaprotestował. Jego decyzja nie miała jednak silnych podstaw, co obydwoje szybko wyczuli. Wystarczyło kilka zachęt oraz obietnica drobnej dopłaty, a mężczyzna postanowił zrobić dla zwierzęcia wyjątek.


Pod Jemiołą.
23.35




- Co tam zaszło? - Huw przeszedł do rzeczy gdy tylko usiedli wygodnie w pokoju Robin, przy kubkach gorącej herbaty.
Robin nakarmiła psa, a potem zakutana w koc, usiadła na fotelu.
- Tak na prawdę to nie wiem. - powiedziała. - Ominę te wszystkie kawała o tym, że zwariowałam i inne takie – powiedziała, upijając nieco herbaty. – Przyszliśmy w miejsce, gdzie wg Owena powinniśmy zacząć szukać. Stał tam dom, stary, raczej taka ruina. Owen zaczął panikować, twierdził, ze domu tu nigdy nie było, że pamięta pieńki, ale domu nie. Sadziłam, ze pomylił lokalizacje. Weszliśmy do środka, wszystko trzeszczało, część była zawalone. Potem weszłam ja samo, z Foxy, oknem. Wszędzie był kurz, znalazłam wycinki o wypadku samochodowym. Jakieś dzieci chyba zginęły.. – nie pamiętam dobrze. – zawinęła się szczelniej. - Potem pojawiały się ślady stóp, małe, jakby dziecka. Foxy kogoś wyczuła, pokazała gdzie poszedł. Potem wszystko zaczęło trzeszczeć, wyskoczyłam oknem. Nie zdążyłam odejść… dom jakby wybuchł. Przysypało mnie i odpłynęłam. Owen twierdzi, że - wykonała manualny cudzysłów - "złe się poczułam". - prychnęła. - Był kompletnie nawalony.
- Obudziłam się w szpitalu, raz jakby we śnie, tak, jak opisują śmierć kliniczną. Widziałam siebie z góry. Chodziłam po szpitalu, spotkałam Blacka, poszłam do lecznicy weterynaryjnej, znalazłam Foxy
– drzemiąca suczka podniosła łeb na dźwięk swojego imienia. – Wyczuła moją obecność. Powell wszedł sprawdzić, co się dzieje.
- Potem obudziłam się normalnie. Nic mi nie jest. Nic nie wskazuje na to, że zostałam przysypana. Dzwoniłam do Owena… zawiózł mnie do szpitala, ale nie chce powiedzieć, co się stało. Mówi tylko, ze widział przeszłość
- spojrzała na Huva - I że jakiś siwy dupek go nachodził.

Huw wysłuchał uważnie kobietę nie przerywając, grzejąc dłonie o kubek..
- Nim coś skomentuję - powiedział gdy skończyła, - chciałbym, żebyś zobaczyła to.
Wyciągnął komórkę i puścił filmik z kukłą. Gdy się skończył, wytłumaczył.
- W pierwszej scence rozmawiałem z moim kumplem z sierocińca. W drugiej, okładam po gębie szefa z komendy. Byli dla mnie wtedy tak samo realni jak ty teraz Zniknęli gdy zniszczyłem straszydło.
- Sądzisz, że ta kukła jest odpowiedzialna za nasze omamy? Kiedy ją zniszczyłeś? Masz tam nagraną godzinę , prawda?


Westchnął. Ściągnął czapkę z głowy pokazując srebrną wkładkę wklejoną od środka.
- Myślałem, że to zatrzyma fale, którymi oddziaływają na nasze umysły ale… cholera, to chyba coś innego i… pytałaś o zespół stresu pourazowego. Wiesz, wtedy nie bardzo wiedziałem o co ci chodzi, ale teraz myślę, że coś jest na rzeczy. Te wizje miały miejsca w trudnych dla mnie czasach. Owen… jego córki zginęły potrącone przez pijaka. A ty? Przepraszam, że pytam… - zauważyła zakłopotanie na jego twarzy.

Mięśnie szczęki Robin napięły się mocno, ale tylko na moment.
- Nie będę o tym rozmawiała…, ale tak. - potwierdziła . - Spotkało mnie coś, co można określić jako traumę. Myślisz , że nasze przeżycia powodują, że jesteśmy bardziej podatni?
- Rozumiem
- odparł wbijając wzrok w kubek. Nawet jeśli nie rozumiał, to nie miało sensu naciskać na kobietę. Sama musiała dojrzeć do tego by zechcieć podzielić się z obcym jej mężczyzną tymi wspomnieniami. - Myślę... Rozważam opcję, że to może mieć jakiś związek. Sama zresztą to zasugerowałaś. Owen, ty, ja... wszyscy przechodziliśmy ciężkie chwile. Ja miałem projekcje związane z tymi ludźmi, miejscami. Gryffith, z tego co rozumiem też. Być może te przeżycia otwierają jakąś furtkę, zwiększają wrażliwość na pewne bodźce. - Wzruszył ramionami.
- Moje wspomnienia.. doświadczenia nie mają związku z tym miejscem. Chodziłam po tym domu, ale to była projekcja Owena. Podobnie szpital… - potrząsnęła głową. - Chcę powiedzieć, że zanim tu przyjechałam widziałam tylko korytarz. Ta cała podróż była niepotrzebna. Moje wizje.. nasilają się. Wydawało mi się, że Foxy mnie zaatakowała i wróciły wspomnienia mojej traumy. To się wcześniej nie zdarzało. Nie lepiej stąd po prostu wyjechać?
- To samo mówił Owen
- odparł cicho Huv - i mnie też przyszło to do głowy. Mam jednak nieodparte przeczucie, że to nie minie gdy stąd odjedziemy. Nie zwykłem odwracać się do problemów plecami. One wtedy mogą nas dopaść, gdy się tego nie spodziewamy.

Robin popatrzyła na mężczyznę smutno.
- Zazdroszczę ci. I mam nadzieję, że kiedyś nauczę się takiego podejścia… Na razie mam ochotę uciec. Już by mnie nie było, gdyby nie to, że mój samochód został w górach.
- Oczywiście nie odwiodę cię od tego, zrobisz jak uważasz, chociaż…
- spojrzał na suczkę leżącą u stóp swojej pani, - myślę, że możecie mieć znaczący wpływ na rozwiązanie tej sprawy. Ale, jeśli… - westchnął. - Możemy podjechać jutro po samochód - zaoferował pomoc.
- To by mi wiele ułatwiło… - pokiwała głową. - dziękuję.

- Fakty! To wszystko były tylko teorie niepoparte faktami. - podjął temat ponownie odstawiając kubek na stolik. - Fakty są takie, że ta kukła była jakimś emiterem, przekaźnikiem. To przy niej miałem odlot. Gdy ją tłukłem, kamera rejestrowała zakłócenia, więc zaburzenia pola, będę się na razie upierał, że to jakieś fale elektromagnetyczne, da się pewnie wychwycić jakimiś urządzeniami elektrycznymi. Gdy ją zaś zniszczyłem, wizje zniknęły.

Rozejrzał się po pokoju.

- - Mogę prosić o kartkę i coś do pisania? Tak lepiej mi się myśli.
- Jasne.
– kobieta podniosła się i przeszła kilka kroków. Koc ciągnął się za nią na kształt nieforemnej peleryny. Wygrzebała z torby podróżnej szkicownik z sztywnych grubych okładkach. Otworzyła, szukając czystej kartki, Huv mógł zobaczyć kilka szkiców korytarza i postaci. Nie zdołał się przyjrzeć dokładniej, kobieta obróciła szkicowniku i otworzyła go na ostatniej stronie.
Położyła na stole obok ołówka , po czym znowu zapadła się w fotel. Napięcie powoli z niej schodziło, robiąc coraz więcej miejsca dla strachu.

Detektyw złapał ołówek i zaczął kreślić proste zdania:
Cytat:
1) trauma (?)
2) kukła - emiter
3) urządzenie pomiarowe - pole elektromagnetyczne
Odłożył ołówek i sięgnął do pasa. Wyciągnął fajkę.
- Nie będę zapalał - uspokoił dziewczynę. - Pomaga myśleć. - Wetknął ustnik między zęby. - Coś jeszcze przychodzi ci do głowy?
- Dym mi nie przeszkadza
- pokręciła głową. - Ale nie wiem, jak tutaj z przepisami przeciwpożarowymi… No i magnesiki. Magnesiki powinny spadać, nie wydaje ci się? - spróbowała zażartować. Atmosfera rozbiła się nieznośnie ciężka.
- Nie, nie trzeba.. - skomentował kwestię dymu, natomiast pominął milczeniem temat magnesów.
- Powell twierdzi, że to spisek. Prowadzą akcję dezinformacyjną. Coś chronią.
Ołówek znowu powędrował do Lwyda.
Cytat:
4) spisek - akcja dezinformacyjna - Edd Pieniek - Mark Hodder
5) zwierzęta, reakcja - pole elektromagnetyczne
- Ma rację - przyznał. - Jest jakaś grupa, której zależy na ukryciu prawdy a kluczem do niej jest Edd - postukał ołówkiem w kartkę, - którego nie udało mi się namierzyć. Z drugiej strony…
Cytat:
6) zaproszenie - ??
- ...ktoś nas tutaj ściągnął. Wydaje mi się, że to nie jest ta sama grupa. Jak myślisz?

Robin pokiwała głową
- Jakby komuś zależało, żeby przerwać to, co się tutaj dzieje… Ale skoro nas wezwali, to powinni się jakoś skontaktować, prawda? Jesteśmy tu już dość długo a to miejsce nie wydaje się oblegane przez turystów. Łatwo namierzyć przyjezdnych.
- Może powinniśmy sprawdzić, kto ostatnio zaginął? Ktoś stąd? Bo jeśli się nie kontaktuje, to może znaczyć, że .. no wiesz.
- A z drugiej strony – warto ustalić, kto należy do tego grupy trzymającej władzę. Według Powella ważny jest tutaj pan Collins, ordynator szpitala. Potem IIsla, ta nauczycielka. Miałam ją śledzić na zlecenia pani Sparks…
- podrapała się po brodzie. – To mi przypomniana, ze powinnam do niej pójść i zdać sprawozdanie. No i dalej ojciec Gregory. Oraz – podniosła palec, dla podkreślenia wagi słów – Edd. Nie znam nazwiska Twój Edd Pieniek? I jeszcze jakiś zaopatrzeniowiec.. dostarcza podobno większość wszystkiego do miasta.
- Mark? Nie… to nic nie znaczący pionek.
- Robin potrząsnęła głową w geście “nie wiem”. Huv złapał za ołówek i dopisał kolejny punkt.
Cytat:
7. Sparks - ?
- Sparks wydaje mi się ważna dla rozwiązania tej zagadki. Myślisz, że możemy do niej pójść razem? Wydaje się jako jedyna wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi, choć może to tylko… - chciał powiedzieć "wariatka", ale się powstrzymał w ostatnim momencie. - Pozostali? Nie wiem, sama zdecyduj - podał jej ołówek i odwrócił kartkę wpychając z powrotem fajkę w usta i odchylając się w krześle.
- Wariatka, hmm? - Robin zdawała się czytać w myślach mężczyzny. - Blaka też uznają za wariata… pewnego dnia i nas uznają, jeśli nie zaczniemy normalnie spać. Ale często wariaci.. widzą więcej. Nie sądzisz? - westchnęła, wypuszczając ołówek z palców. - Masz racje, ucieczka nic nie pomoże. Albo odkryjemy, co tu się dzieje i to przerwiemy, albo skończymy jak wariaci.
- Przepraszam. Masz rację.
- Przetarł zmęczone oczy. - To jak? Zaczniemy jutro… - spojrzał na zegarek, - dzisiaj rano od wspólnej wizyty u pani Sparks?
- Dobry pomysł. To był długi dzień.


Kobieta zawahała się, aby po chwili dokończyć:
- Jest bardzo późno, a ty nie masz samochodu… Pomyślałam że w każdym razie ta kanapa jest całkiem wygodna.
Spojrzał na nią z wdzięcznością.
- Dziękuję za propozycję. Nie wypadało mi pytać.

Robin przerzuciła koc, kappę z łózka i jedną poduszkę na kanapę. Nie powiedziała tego, ale to ona była wdzięczna mężczyźnie, że zostaje.

Bała się.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline