Skoczyli prawie jednocześnie. Wiedzieli, że to głupota. Że ryzyko jest duże. Zamykający się portal mógł ich przeciąć na pół. Może to by był lżejszy los niż to co mogło ich spotkać po drugiej stronie. Już po chwili wiedzieli, że coś jest nie tak. Normalnie przejście było niczym przejście przez wodospad jednocześnie zimny i gorący. Chwila i po krzyku, teraz czas i przestrzeń zdawały się rozciągać jak z gumy. Sylwetki oddalały się i odpłynęły w dal.
Nagle wszystko się skończyło, wrażenie zawieszenia znikło. Upadli na kamienną posadzkę. Byli w jakimś holu, na wprost majaczyła brama skąd padało ostre słoneczne światło. Za nimi i po prawej ciągnęły się korytarze oświetlone pochodniami.
- Mamy kolejnych ochotników - usłyszeli z bocznego korytarza, wyszło stamtąd kilku barczystych osobników w przepaskach biodrowych i w hełmach z czaszek jakieś zwierząt. -
Nie jesteście stąd. - bardziej stwierdził niż zapytał ich przywódca. -
Po sakiewce złota na głowę za wygraną...
Przerwał mu mrożący krew w żyłach przedśmiertny krzyk, a chwilę później rozległ się triumfalny ryk.
- No, to akurat na czas. Wygracie, a może Shao Khan was zauważy i doceni wasze umiejętności. Ruszajcie - wskazał skąpaną w słońcu bramę.
Coś całej trójce mówiło, że i tak czeka ich walka. Pytaniem było z kim.
Jak oglądaliście filmik to wiecie co czeka na arenie
Strażników jest kilku, ale więcej może być w zasięgu słuchu.