Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2020, 20:13   #1
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
[D20 modern] Apokalipsa (+21)

"Wszystkie postacie w tej sesji mają 18 lat
lub więcej, nawet jeśli stwierdzono inaczej. Sesja
ta nie odzwierciedla pragnień ani marzeń MG,
i nie powinna być przez nikogo traktowana
poważnie, a najlepiej... w ogóle nie czytana :P"








Woodbury (Tennessee)

Miasteczko oddalone o niecałe 100 kilometrów od Nashville, już w “dawnych czasach”, było niezłą dziurą, w której nie działo się nic szczególnego. Ot panujące tu farmerskie klimaty, pipidówa jakich wiele, i w szczytowych okresach czasu, tylko niecałe 3000 mieszkańców.

Gdy nastał koniec znanej wszystkim cywilizacji, nie zmieniło się ogólnie zbyt wiele. Miasteczko nieco opustoszało, wielu uciekło “w świat”, niektórym się umarło z różnych powodów, żadne bomby jednak nie spadły, wielkich zniszczeń, radiacji, czy i odwiedzin skrzydlatych stworów nie było. Okoliczna ludność, której populacja spadła do niecałego 500, jako tako sobie żyła, i w sumie tyle…


No dobra, Woodbury posiadało kilka - w miarę interesujących - rzeczy, o których wypadało wspomnieć:

Pierwszą taką informacją, było posiadanie najprawdziwszego doktora, który nadal wykonywał swe powołanie w rozpadającej się praktyce. Doktor Flynn był jednak już starym capem, grubo po sześćdziesiątce, zaczynały telepać się jemu łapy(chyba i częściowo przez chlanie), wzrok też już nie ten, i ogólnie, owy Flynn powoli… “się kończył”. Z tego też powodu, z wieeeelką radością przyjął na praktyki(i do własnego domu) niejaką Orianę, która zjawiła się pewnego razu w Woodbury, i pokazała, iż zna się na tym i owym, mimo wielce młodego wieku. A wraz z biegiem czasu, okazało się, iż zna się na medycynie równie dobrze, co sam doktorek, i często wprost to ona przejmowała wszystko związane z pomocą medyczną dla miejscowych w imieniu Flynna.

A doktorkowi to pasowało, by wyręczać się Orianą, i zgarniać zapłatę za jej pracę, oraz pochwały za wiedzę, którą dziewczyna od niego niby otrzymywała. Ona sama z kolei jakoś to jeszcze znosiła, choć z coraz większym trudem. A do tego dochodził również fakt, iż Flynn lubił sobie na nią popatrzeć. Tak po prostu, gapić się na nią, na jej ciało, wprost pożerać ją wzrokiem… ale mało kiedy stary wdowiec pozwolił sobie na coś więcej niż “przypadkowy”, krótki dotyk. Był już za stary, i pewnie mu nie stawał, więc co wielce miałby próbować… no jasne, że były również prochy, które mogą w tym pomóc, ale z drugiej strony, tego z kolei mogło nie wytrzymać serce starego capa… a może po prostu to mu wystarczało? A cholera tam wie.


Drugim interesującym zjawiskiem w Woodbury był warsztat samochodowy. Należał do Grubego Eda, ale wraz z biegiem lat, Ed nie potrafił już znieść ksywki jaka do niego przylgnęła, pewnego więc dnia, darł mordę na ten temat na głównym skrzyżowaniu tej pipidówy, do tego popierając swoje argumenty słowne waleniem z Magnum po budynkach i w powietrze, i od tamtego pamiętnego dnia nazwano go więc Dużym Edem… a warsztat się nieco rozrósł, a oczywiście koleją rzeczy, nie zajmowano się jedynie pojazdami(których było mało), lecz naprawiano, co tylko kto do naprawienia miał.

Wspólnikiem Gr… Dużego Eda, był z kolei niejaki Bob, potrafiący również oprócz w pełni zasługiwania nazwania “złotą rączką”, pędzić naprawdę niezły bimber, interes się więc kręcił… a kręcił się tak dobrze, iż obaj panowie mogli sobie nawet pozwolić na własnych pracowników. Tak oto, w Woodbury, znalazły sobie miejsce Klara i Cora.

Ta pierwsza, potrafiąca nieźle strzelać, nocami pilnowała warsztatu, pół dnia przesypiała, a kolejne pół… a to różnie, w zależności, co było do roboty. Cora z kolei również znała się na “śrubkowaniu”, i pomagała w czym się dało Edowi i Bobowi. Po pewnym czasie z kolei dało się zauważyć, iż obie kobiety łączyło coś więcej niż jedynie przyjaźń...



Złomowisko “Schowek” to z kolei siedziba miejscowego klanu McKenzie, którzy ponoć mają szkocką krew z dziada pradziada. Rodzina jest naprawdę duża, i jej trzy wspólnie tam mieszkające generacje to jakieś niemal 30 osób. Zajmują się oni z kolei wszystkim i niczym, lub jak to oni wielce się chwalą “u nas kupisz wszystko i sprzedasz wszystko”, choć to oczywiście gruba przesada… handlują jednak w miarę uczciwie, nie podkładają nikomu świń, i da się w sumie z nimi dogadać.


Wśród nich z kolei jest niejaki Lucas “Gładki”, który wyrobił sobie już całkiem niezłą opinię gościa od interesów. Załatwi co trzeba, sprzeda co trzeba, kupi co trzeba… informacje, przysługi, gadka-szmatka, i nieco cwaniactwa, ale wbrew pozorom, da się go lubić. I to on, już kilka razy, organizował robotę dla kilku swoich ziomali-od-przygód, nie przekładając interesów rodzinnych ponad właśnie znajomość.


W miasteczku zarządano w oparciu o Radę Starszych, a była nią właśnie grupka sześciu osób, mieszkająca tu od pokoleń… o porządek dbała z kolei samozwańcza milicja, która składała się z 20 zbrojnych, podlegających bezpośrednio Radzie. Owa milicja miała zaś wielu pomocników, i jednym z nich był właśnie James Bridger. Wszyscy oni wspólnie zajmowali się dbaniem o bezpieczeństwo zarówno w - jak i poza - Woodbury. Bandyci, mutanty, groźne zwierzęta… a często i wykonywali tak przyziemne zajęcia, jak upolowanie zjadliwej zwierzyny, w zamian za wikt i opierunek, no i oczywiście wytwarzaną amunicję. Robota jakich wiele w obecnych czasach, i w sumie nic niezwykłego...


***

Któregoś dnia, Bob zwołał wszystkich znajomków do warsztatu, mając z nimi niby do obgadania ważną sprawę… zjawili się więc o wyznaczonej godzinie wszyscy, zaciekawieni możliwością sporego zarobku, jak to im zdradził jedynie na początek mężczyzna.


- Heeeeeej J.B. !! - Przywitał się z Jamesem Bob, biorąc kumpla nawet w ramiona.
- Czeeeść mała - Mrugnął do Oriany mechanik.
- Witaj “Gładki” - Podali sobie z Lucasem dłonie, i tak dalej i tak dalej...

Gdy powitania już minęły, każdy wyraził nieco swoich “ochów i achów”, na fakt, iż Cora poruszała się o kulach z powodu banalnego skręcenia kostki u nogi, i każdy się rozsiadł wygodnie na czym było w hali warsztatu, mając i szklaneczkę domowej roboty procentów w dłoni, Bob od razu przeszedł do konkretów:

- Słuchajcie no, mam wam do opowiedzenia małą historyjkę, jaka mi się dzisiaj rano przytrafiła… pojechałem fordem z Giną(jego niby dziewczyna, ale bardziej raczej laska do numerków) do Manchester, drogą 53, w interesach no. I jak stamtąd wracaliśmy, to jak przejeżdżaliśmy mostem nad stanową autostradą 24, to zauważyłem… faceta człapiącego po niej na piechotę. No to mnie to kurde zaciekawiło, i postanowiłem sprawdzić o chuj chodzi - Bob się na chwilę uśmiechnął - Okazało się, że ten facet to tak naprawdę dziadek, i ledwie już lezie, i zmęczony w pytę, i w ogóle no… na wykończeniu, bo tam stary jest. Błagał o wodę, to mu kurde trochę dałem, w końcu skurwielem nie jestem. Nie wyglądał podejrzanie, to zaryzykowałem… Harold Carslon się nazywał, i był przed “Plagą” tym... no... inżynierem, i budował tam różne rzeczy po całych PSA. No i mi gadał, że wraca z północy do South Carolina, auto mu się spieprzyło, drogowe bandziory go goniły, postrzelili go nawet w plecy, drałuje już na piechotę 3 dni i takie tam… no i on serio był na wykończeniu, i nie chciał do żadnego lekarza, i zaczął przeklinać swoją rodzinę, że głupcy, że już prawie wszyscy umarli, że jego wnuczka to suka i takie tam, że się zadaje ze złymi ludźmi, i tyle zrozumiałem z tych bełkotów… no i Harold mi nagle gada, że wyglądamy z Giną na… jak on to nas nazwał… na “potrzciwych” ludzi, i że musi nam coś opowiedzieć - Bob zrobił przerwę i napił się, a wszelkie pytania, komentarze, i uniesione brwi zebranych, zbył machnięciem dłoni.

- No i dziadek mi gadał, że kiedyś pracował dla rządu, zanim się wszystko spieprzyło. I laaaata temu, zbudowali wielgachny, ogromny, tajny bunkier w Wyoming, i on stamtąd wraca! To miał być bunkier dla polityków i innych ważniaków, jakich pełno, zbudowany na wypadek wojny atomowej z ruskimi, chińczykami, czy tam wie cholera kto by nas wtedy owymi atomówkami zaatakował. Mógł pomieścić 200 osób, i zapewnić im przetrwanie przez 35 lat! Rozumiecie?? Przez 35 lat dla 200 osób, zdajecie sobie sprawy, ile tam może się znajdować sprzętu i żywności?? - Bob nagle zaczął mówić bardzo przejętym tonem - I Harold tam był, bunkier znalazł, wejście jest nietknięte, nadal zaryglowane, nikt tam nie wlazł ani przez ostatnie 18 lat, ani wcześniej, bo nikomu się nie udało na czas tam dotrzeć, gdy wszystko się spierdzieliło! Więc to może być nasza szansa życiowa, nasza możliwość ustawienia się naprawdę do końca życia! Uff… - Mężczyzna znowu się napił procentów.

- Harold nie żyje - Powiedział po chwili mechanik już nie tak podekscytowanym tonem - Leży za warsztatem, tam go położyliśmy, trzeba go jeszcze pochować… ledwie mi o wszystkim opowiedział, kilka minut później już wyciągnął kopyta. Chyba zdawał sobie sprawę, że jego godziny są policzone, i nie chciał, by ta informacja przepadła, wyśpiewał więc wszystko za litr wody, i w akcie desperacji. Dał mi też to… - Bob wyciągnął wymiętolony zeszyt - ...to są jego notatki na ten temat, i różne informacje, które nam się tam mogą przydać. Umierając, powiedział mi, że ma nadzieję, że to wszystko trafia w dobre ręce, heh… to co na to wszystko powiecie? Bo ja tam jadę! - Bob rozejrzał się po zebranych.







***

Komentarze jutro
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 19-12-2020 o 20:43.
Buka jest teraz online