Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2007, 19:58   #120
g_o_l_d
 
g_o_l_d's Avatar
 
Reputacja: 1 g_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znany
Ciężki głos Yriviana spowodował, że dźwięk turlającego się ze śmiechu Acheonta nagle się urwał. Kula zatrzymała się w bezruchu. Leżąc na chłodnej dębowej posadzce lampion dopiero dostrzegła jak okazale piętrzy się przed nim postać centaura. Jego mocarne nogi pozwalały mu wygrywać wyścigi z wiatrem. Posągowy tors zdradzał drzemiącą w nim siłę, a jego potężne dłonie trzymał w żelaznym uchwycie drzewiec włóczni. Acheont nie rozumiał czemu w mocarnym głosie tejże majestatycznej postaci wyczuł zatroskanie i lęk. Nie rozumiał tego nie dlatego, że nigdy wizja stracenia tego, co kocha się w życiu nad wszystko, była mu obca. Przecież wielokrotnie jego własna skóra była w nie lada tarapatach. Ale mimo to świetlista kula w chwili, gdy centaur urwał swoją opowieść, nadal nie rozumiała i jeszcze długo nie zrozumie uczuć targających sercem Yriviana, no chyba, że w końcu ktoś mu wyjaśni czym jest balor.

Gdy centaur ponownie zaczął snuć opowieść i napomniał o starożytnym artefakcie "Obrońca Lasu" świetlista kula wzięła głęboki wdech. Przez mały rozumek Acheonta przewijały się zamazane obraz. Wielkie pole bitwy. Liczne powalone pnie tylko napominają, że kiedyś kwitła tu puszcza. Morze czarnych istoty wylewająca się falami tuż za horyzontu. W centrum mała osada w środku, której grupka niedobitków próbuje przedłużyć swój żywo o parę chwil wypełnionych krwią i odgłosami walki. Tu nagle zjawia się on. Tytaniczna postać kuli światła dzierżącego w dłoni święty oręż. Jednym cięciem rozpruwał setki o ile nie tysiące hebanowych ciała. Po paru cięciach dociera, do ogromnej wyrwy w ziemi, z której wydzierają się mrokom podziemi kolejne bestie. Wtem świetlisty heros wskazała swym ostrzem na górę i rzekł:

- Powiadam ci wstań! – a góra podniosła się niczym antyczny żółw, wysunąwszy ze swojego kamienno pancerza cztery prastare łapy.

- Rozkazuje ci podejdź! – a góra posłusznie ruszyła w jego stronę stawiając wielo milowe kroki. A gdy stawiła się przed jego obliczem on znów przemówił.

- Wypluj złotko, srebro i diamenty maleńka, a potem klapnij sobie gdzie tam chcesz.

Ona ponownie uczyniła wedle jego woli, a swoim majestatycznym kamiennym ciałem, nie przyćmiewającym oczywiście ciała świetlistego herosa, osiadła na ranie matki ziemi skąd wypełzały pomioty ciemności. Wtem ciemność odeszła. W krainie nastał spokój. Zielone pędy zaczęły wznosić się nad spopieloną ziemię. Wioska hucznie powitał swojego wybawcę. Młode i powabne kobiety centaurów, zaczęły stroić świetlistego herosa wiankami laurów, inne sypały mu „pod stopy” delikatne płatki kwiatów i rodzynki, które on bez opamiętania wyjadał z pomiędzy kłosów ocalałej trawy. Nagle postać zaczęła się krztusić i wypluwać z „ust’ to co przed chwilą pochłaniała, gdyż przypomniał sobie co wytarł w ową zielona trawkę pewien okuty żelazem but.

Gdy Acheont przebudził się ze swoich gdybań, cała sfora była ponownie w drodze. Świetlista kula przeczuwając, że coś ważnego umknęło jej uwadze jak zwykle w takich sytuacjach zaczęła od zadawania pytań o mało istotne sprawy:

- Dokąd zmierzamy i czy daleko jeszcze? Od tych ciągłych wędrówek pięt nie czuje!

Widząc, że jego skarga znikła bez echa w toku żywo prowadzonej dyskusji, postanowił się jej przysłuchać. Cos czuł, że od teraz, gdy Astaroth i Dakkar grają pierwsze skrzypce i swoimi docinkami całkowicie absorbują uwagę drużyny, on sam będzie zmuszony wymyślić coś naprawdę dobrego, aby ich przebić. Prawdopodobnie zajął by się tym teraz, gdyby nie słowa Oraesa, które pochłonęły wszystkie procesy myślowe świecącej kuli:

- Musimy ustalić kto ma władać ostrzem...

Acheont wnet przypomniał sobie te sceny, które miał przed „oczyma” jeszcze parę chwil temu. Potem rzucił okiem na śpiący w pochwie gadający miecz i ciężko wypuścił ze swojego wnętrza powietrze:

- Oj chyba wiem co teraz zrobię. Zamienię cię na lepszy model...

Po krótkiej chwili na pytanie złotowłosego elfa, gdzieś z pomiędzy członków drużyny dobył się długo milczący melodyjny głos:

- Ja! Ja chcę! Mnie wybierz! Ja! Chcę! Wybierz mnie! Mnie wybierz!

Głos Acheonta nagle został stłumiony przez stanowczy słowa Astarotha:

- Logiczne się wydaje, że ostrzem powinien władać najbardziej biegły wojownik z pośród nas. To automatycznie wyklucza mnie i Acheonta...

Na te słowa Acheont pierwszy raz żałował, że los obdarzył go tylko jednym pierścieniem gotowym stworzyć w każdym momencie magiczną dłoń. Pomimo tego, ze był wręcz naiwnym optymistą nie mógł liczyć, że zdoła udusić Upadłego jedna ręką. Miał na to tak wielką ochotę, że przez chwilę jego poświata zrobiła się czerwona ze złości.

Pewien, że jego towarzysze nie umieją docenić jego wszechstronnych umiejętności, postanowił działać na własną rękę. Bez większy ceregieli, ruszył przed siebie z prędkością jaką nabierał tylko wtedy, gdy któryś z nieszczęsnych goszczących go gospodarzy, właśnie wołał go na posiłek. Acheont dokładnie wiedział czego potrzebuję, by docenili go jego kamraci. Potrzebował świętego miecza, do tego musiał zdobyć go przed nimi. Podczas tego nieokiełznanego pędu, małym rozumkiem świetlistej kuli targały różne myśli i uczucia. Był tam złość, podniecenie oraz barani upór, lub jak kto woli to może nazywać to determinacją.

Pośród wszystkich problemów, które dopiero miały zacząć piętrzyć się przed Acheontem, świetlista kula jak zwykle nie wzięła pod uwagę tych najistotniejszych jak chodźmy zabicie w pojedynkę balor, czy nie znajomość drogi do Matecznika Larethiana. Jak zwykle w małym rozumku Acheonta gorzała jedna myśl, pobudzona przez słowa Yriviana:

„Już dawno zdobyli byliśmy ten pradawny artefakt, lecz jest pewien szkopuł, kaplica znajduję się w koronach potężnej sekwoi, a centaury kiepsko chodzą po drzewach.”

- Na szczery uśmiech Grumsha! Ile bym ja dał, by umieć chodzić po drzewach...
 
__________________
Nie wierzę w cuda, ja na nie liczę...

Dreamfall by Markus & g_o_l_d
g_o_l_d jest offline