Operacja, choć rzecz zdawała się wręcz nieprawdopodobną w warunkach leśnych ostępów, przebiegła nad wyraz poprawnie. Sprawnie unieruchomiony wedle zaleceń
„herr Doctore” ranny nie był w stanie walczyć z przemożną siłą wroga. A sprzysięgli się nań wszyscy. Brigit, Sven, Semen i chudy panicz karzący wołać się Dorianem utrzymywali go w chwilach, kiedy zastosowane znieczulenie nie pomagało. Brunatna, gdy tylko schowała swoje majchry, okazała się być całkiem sprawną pomocnicą i sporo z tego co mówił Hohenstein zdawało się padać na podatne grunta. Kilkukrotnie zdawało się, że pomarszczona niewiasta zacmokała czy to z oporu dla działań Bombastusa, czy to z uznania dla jego fachowości. Rannemu od połowy operacji było to za jedno, bo zemdlał na barłogu, na którym leżał. I jedynie podrygiwania od czasu do czasu dawały znać, że żyje i czuje. A miał co czuć. Hohenstein po całej robocie był pokrwawiony jakby wyszedł z rzeźni i odpowiednio do tego zmęczony. Ale miał jednak satysfakcję. Zadowolenie płynące z tego, że zrobił dla konającego wszystko co tylko w tych warunkach było możliwe.
Nie on jeden widać miał takie zdanie, bo gdy przysiadł zmęczony po robocie pozostawiając opatulenie nieprzytomnego operowanego dwóm niewiastom, złowił pełne uznania. Bo i było co chwalić, albowiem to czego dokonał na tym posłaniu, zakrawało na cud!
- Rzadkość to wielka i szczęście spotkać w głuszy leśnej tak sprawnego medykusa! - pochwała w ustach mężczyzny, który dotychczas pomagał w zabiegach medycznych Bombastusa i przytrzymywał rwącego się co jakiś czas rannego, brzmiała szczerze. Szczerość słów potwierdziła szczerość zachowań, gdy ze skłębionego stosu tobołków wyczarował płaską flaszę i odkorkowawszy podał spracowanemu Hohensteinowi, który siedział przy ognisku powoli dochodząc do siebie po trudnej operacji. -
Winniście na dworach swoje usługi oferować a nie po leśnych barciach szczęścia szukać. No, ale wasza to sprawa co tu robicie a szczęście Pszczółki Moresa żeśmy się społem spotkali. Inaczej by pewnie doszedł do rana.
Może i była to prawda, ale Mores zwany Pszczółką nie wydawał się nadmiernie szczęśliwy. Może zwyczajnie był niewdzięcznym sukinsynem? Choć z tego co zostało i nie zostało wypowiedziane przez jego komitylionów, raczej nie było wątpliwości, że usłyszy o swoim szczęściu. Gdy tylko się ocknie. Bombastus zaś myślał cały czas, jakaż to krzywizna ostrza mogła uczynić takie spustoszenie w ciele rannego. Póki co obstawał za toporem lub kosą. Ale pewności nie miał. Nie znał się aż tak na uzbrojeniu.
Operacja, jaka by nie była udana, nie pozwoliła zapomnieć o powodzie, dla którego Sven, Semen i Bombastus znaleźli się w lesie pomiędzy Starymi Brodami a Erbshauen. Oraz o pościgu, który gdzieś tam na szlaku szukał śladu zbiegów. Brigit, Dorian i Brunatna też mieli własne troski na głowie, bo po opadnięciu emocji związanych z ratowaniem szczęściarza Moresa, wyraźnie nad czymś się zamyślili.
- Prawi jesteście, że się dziwujecie iże na taki to przybytek zbrojni rękę swą podnieśli. Nie zwykła to sprawa czasem pokoju sioła napadać a już o naprzykrzaniu się ogolonym łbom tom zupełnie nie słyszał. - Dorian widać nie darzył mnichów aż taką miłością, bo z jego słów ona nie płynęła. Brunatna spojrzała nań koso i warknęła
„Zawrzyj mordę!”. Ale mleko się wylało. Po lasach pełno było ludzi, którym nie w smak było coraz to większe się panoszenie sigmarytów z ich wszechobecnym Miłosiernym Panem. Ta czwórka pewnie do takowej zgrai należała. Czemu jednak miast przyłączyć się do napadających na klasztor uciekała?
- Nie mieli ci oni barw żadnych. Każden odziany w to co mu wygodnie, ale na pierwszy rzut oka widać było, że wygodnie im w kolczych pancerzach, łuskowych przeszywanicach i podbijanych jakach. A w pochwach i przy pasie brzęczało żelaza tyle, że i hufiec akhamski więcej by nie dźwignął! - Brigit podjęła temat, wyraźnie chcąc zmienić temat. By słowa Doriana przykryć dalszą opowieścią. Ogień wesoło trzaskając płonął oświetlając całą siedzącą przy ognisku szóstkę. I stojące opodal, skubiące trawę ale uwiązane do niewielkich sosenek wierzchowce.
- Nie mieli znaku żadnego, ale kilkoro z nich nosiło czerwone szaty inkwizytorów! Inkwizytorów!! W naszym klasztorze!! I jeszcze wołali między sobą, że nigdy jeszcze Rzeźnik takiej rzezi nie uczynił. To musiał być On sam, Osławiony Rzeźnik z Nuln! I jego justycjariusze! Ale co by oni w klasztorze mieli robić? I czemu mieli by na nas, zwykłych kmiotków napadać? Alibo po co dzieciska brać w jasyr? Bo przecie tych co nie zbiegli, to w pęta wzięli. I na północ z nimi pojechali. Ale z tych co uciekli to do wsi popowracali ludziska. Ale ja nie wracam! Ja bym wam radziła…
Co by radziła Brigit pozostało zupełną tajemnicą wieczoru, albowiem w jednej chwili wydarzyło się kilka rzeczy. Semen, któremu trudy też dały w kość, zareagował pierwszy skacząc w cień z krzykiem do swoich towarzyszy
„Chodu!”. Brunatna i Dorian już byli w ruchu, dobywając oręża, choć jeszcze nic nie wskazywało by na to, że zgromadzonym przy ognisku grozi jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Wnet społem z Semenem przywarli do milczących, trwożnie strzyżących uszami wierzchowców. To właśnie ich nagłe podenerwowanie, parsknięcia nie zwykłe w wieczornej porze wypoczynku, ostrzegły Semena, Brunatną i Doriana. Pozostawieni przy ognisku Brigit, Sven i Bombastus podnieśli się jedynie w porę, by w blasku bijącym od ogniska dostrzec biegnących ku nim pięci odzianych w skóry napastników. Dzierżących ciężkie włócznie zdolne przebić szarżującego odyńca. I trzech innych biegnących wolniej, kryjących się za tarczami. Ci w prawicach dzierżyli solidne siekiery. A ich spracowane ręce sprawiały wrażenie takich, które są biegła w ich używaniu.
Zabiegająca od tyłu parka wielkoludów uzbrojonych w solidne młoty o drewnianych styliskach nabijanych guzami, zdawała się do siebie bliźniaczo podobna. Półnadzy do pasa, o wytatuowanych torsach na których w rytm ich kroków grzechotały jedynie wisiory z kłów pokonanych. Pewnie były tam i ludzkie, ale nie było nad tym jak debatować, bowiem odcinając wszystkim drogę ucieczki wielkoludy ruszyły do ataku na stojących przy ognisku z wzniesionymi do góry młotami. I z rykiem na ustach. Dołączając tym samym do swoich rozwrzeszczanych kompanionów z krzykiem -
Zajebe!!! ****
Z uwagi na dynamikę sytuacji proszę każdego Gracza o 5 k 100. Powodzenia.
.
.