Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-12-2020, 17:15   #487
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Katerina miała rację. Nie musiał podejmować decyzji od razu i oczywiście jej nie podjął. Miał na przemyślenia mnóstwo czasu, szczególnie podążając przez bagna otaczające Herrendorf na piechotę. Sam też nie wiedział, czego spodziewał się po służbie u czarodziejki. Nie spodziewał się zbyt wiele, kiedy stanął przed drzwiami jej pokoju w Remerskiej karczmie, uzbrojony w opatulony wikliną gąsiorek bretońskiej brandy i dwa zgrabne kubeczki. Roboty jednak w końcu nie przyjął. Oboje wiedzieli, że wspólna noc to jedyne, co mogą zaoferować sobie nazwajem. On, rzezimieszek i człowiek drogi nie nadawał się w gruncie rzeczy na ochroniarza, ona zaś, zupełnie z innej bajki nie nadawała się zbytnio na jego szefową. Związek innego typu w grę nie wchodził. Ona, wysoko urodzona, szacowna członkini kolegium, on prosty zbój i zawadiaka. Zbyt dużo pytań, zbyt dużo komplikacji. Upojne zaś chwile musiały nimi pozostać, i jak każde chwile również szybko się skończyć. Niers nie lubił ckliwych pożegnań, i rozsądnie, zgodnie z obyczajem, zniknął z jej pokoju nad ranem, oszczędzając swojej niedoszłej szefowej scen, plotek i nieobyczajnych komentarzy. Spacerując w mglisty poranek, otulony szczelnie płaszczem nie mógł się jednak nie uśmiechnąć. Jakieś przeczucie, że kobieta dokładnie to właśnie zaplanowała nie opuszczało go aż do południa.
Potem zabił człowieka, i wszystko inne przestało się liczyć.

Zaczęło się klasycznie. Wpierw przeczucie, te niepokojące drażnienie na karku, jak źdźbło trawy które tkwiąc w rondzie kapelusza drapie skórę, swędząc i nie dając spokoju. Potem cień. Człowiek, który zbyt wiele razy przystanął pod tym samym straganem co Karl, i skręcił w ten sam zaułek.
Sama walka nie była może najdłuższa, ale nie była również łatwa. Cień był całkiem sprawny. Sztych rapiera dwa razy niemal przebił rondo kapelusza Niersa, który operował swym ciężkim ostrzem na granicy swoich szermierczych możliwości. Za trzecim razem jednak pałasz Niersa z metalicznym zgrzytem zagłębił się w piersi napastnika aż po sam jelec. Rzezimieszek schował okrwawiony pałasz do pochwy, rozglądając się czujnie. Innych napastników jednak nie było.
Konający, ciągnąc za sobą krwawą smugę czołgał się w stronę głównej ulicy. Gdyby Niers nie robił nic, może po kilku litaniach do Sigmara Pana, mogłoby mu się udać. Było jednak mgliście, a ulica była zbyt daleko, a rzezimieszek zbyt blisko. Zadzwoniły okute ostrogami buty, a ciało konającego z jękiem uderzyło w śmierdzące uryną ściany zaułka.
- Reinhard...kopę lat – Karl pochylił się nad swoim niedoszłym zabójcą – Miło cię widzieć. Naprawdę miło - rzezimieszek uśmiechnął się szeroko, powoli, jakby z lubością wyciągając długi sztylet. Człowiek nazwany Reinhardem zakasłał, plując krwawo i próbując odsunąć się od Karla. Daremnie jednak, bo dla dokonania takiej sztuki, musiałby zostać duchem.
- Już uciekasz? Pogadajmy – kolejny charkot, potem szarpnięcie.
- Kto cię nasłał? - Karl widział, że czas nagli. Kałuża w której leżał Reinhard powiększała się z każdą chwilą.
- Pierdol się, Altdorfski kutasie – Reinhard spróbował splunąć, ale rana w piersi była już zbyt poważna, i jedyne, co udało mu się zrobić to posłać kolejną krwistą strugę. Karl pokręcił głową. Sztylet zgrabnie ominął twarz i sięgnął pod rękę Reinharda. Ten zawył z bólu.
- Co za maniery, Reinhard. Ale do rzeczy. Kto...cię...najął... - wyszeptał rzezimieszek pochylając się nad zakrwawionym łotrem. Kolejny ruch sztyletem, kolejne jęki i zawodzenia. Krople krwi pryskały na wszystkie strony, niczym w jatce czy rzeźni.
- Kto...cię...najął... -
Kiedy Karl wyszedł z zaułka, było już dobrze po południu. Sądząc po zapachach sporo po obiedzie. Reinhard zasługiwał na pewien rodzaj szacunku, bo wytrzymał naprawdę bardzo dużo. Pękaty mieszek, który przy nim znalazł upewniał Karla, że mocodawca Reinharda również przyłożył się do swojej roboty.
Tym bardziej było mu szkoda, że musiał dokończyć swoją. Klaus był mu przyjacielem, a przynajmniej jednym z nielicznych ludzi po tej stronie Reiku, którym mógł zaufać. Reinhard miał jednak przy sobie jego złoto i rozkazy, a Karl rozumiał motywację Klausa.

Nie było nic zaskakującego w fakcie, że zaskoczył go w łożu z dziewką. Kiedy zna się każdego wartego poznania zbira w promieniu kilkuset mil, wie się o nim wystarczająco wiele, by znać jego zwyczaje. Kiedy człowiek ma przyłożony do gardła pałasz, powie wszystko. Będzie obrażał, groził, potem przejdzie do negocjacji aż w końcu zacznie błagać o życie.
Ruch ostrzem po gardle, wysłuchanie przedśmiertnego gulgotu Klausa, wciśnięcie w ręce zszokowanej dziwki rękojeści sztyletu, kradzież osiodłanego wcześniej konia. Wyjazd w kierunku bram Remer. Moneta dla ledwie stojącego, opartego o partyzanę strażnika przy bramie.
Żal, że tak właśnie musiał zamykać ten rozdział.

Koń, leniwie stukając po bruku stanął przed drewnianym drogowskazem. Jakiekolwiek litery były wygrawerowane na zbutwiałych deskach drogowskazu, nie były czytelne, a przynajmniej nie o tej porze dnia. Rzezimieszek nie musiał się tym przejmować, bo czytać nie umiał.
- No to co...północ? Południe? - zapytał sam siebie na głos, klepiąc konia po szyi. Ten zaparskał radośnie.
- No,no, tylko mi się tu nie zesraj. To południe... - rzezimieszek chuchnął w zmarznięte dłonie, ściągnął wodze, ruszając naprzód. Skulony w siodle, zasłuchany w stukot końskich kopyt, i krakanie wron. Mógł nawet zasnąć. Szlak był prosty a on po prostu jechał przed siebie.
Zawsze przed siebie.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline