Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-01-2021, 13:43   #1
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
[Warhammer 2] - Skarby Lustrii

Czas: 2525.XI.32 wlt; południe
Miejsce: Port Wyrzutków, wieża Ambrosio, gabinet Ambrosio
Warunki: jasno, szum liści, ciepło na zewnątrz jasno, deszcz, skwar, łag.wiatr


Friedrich “Sonneblume” Zimmer


Wchodził właśnie po krętych schodach by dotrzeć do gabinetu szefa tej placówki. Schody nie rozpieszczały swoich użytkowników. Akurat dwie osoby mogły się swobodnie minąć czy iść obok siebie ale nie więcej. Usłyszał otwarcie i zamknięcie drzwi z góry. Ktoś wyszedł. I zaraz pojawił się jako idąca z góry i z przeciwka postać. Postać obdarzyła go przelotnym spojrzeniem i minęła go idąc w dół za swoimi sprawami. Zazwyczaj tak to wyglądało. Odkąd pojawiła się z miesiąc temu w tej wieży. Morna na młodego ucznia tutejszego mistrza jadeitu nie zwracała większej uwagi. Chociaż ona sama dość wyróżniała się w tłumie. Była blada. Co przy tym klimacie nawet w porze deszczowej było nie lada sztuką. Nie miał pojęcia czy to sprawka jakiegoś pudru, kosmetyku czy czego innego. A może to to wpływ shyish? Podobno było to było jedno jedno z piętn jakim objawiał się fioletowy wiatr śmierci, rozpadu i przemijania. No ale ona była już pełnoprawnym magistrem to nawet jak pozycją i autorytetem nie dorównywała Ambrosiusowi i zwracała się do niego z szacunkiem to już jego uczniem raczej głowy sobie nie zawracała. No a teraz poza gabinetem szefa to właściwie niewiele było innych pomieszczeń na tym piętrze. On sam dostał wezwanie do jego gabinetu to pewnie szef miał jakąś sprawę do niego.





- O już jesteś chłopcze. Dobrze w samą porę. Spocznij. - mistrz przywitał go z przyjemnym uśmiechem wskazując na jeden z wygodnych foteli dla gości po drugiej stronie biurka. Nawet laik by poznał, że gospodarz lubi rośliny. Żywa, mocna, soczysta zieleń jaką charakteryzowały się tutejsze rośliny ładnie kontrastowała z barwnymi kwiatami. I było jej tyle, że miało się wrażenie jakby się siedziało wewnątrz jaskini uplecionej z tych roślin. A te poruszały się i falowały delikatnie chociaż nie było czuć żadnego wiatru. Albo błyszczały jak posypane brokatem chociaż światło wpadające przez okna i z lampy wydawało się, że nie powinno dawać aż takiego efektu.

- Rozważyłem twoją prośbę w sprawie dołączenia do tej wyprawy w głąb dżungli. Uznałem, że przyda się tak obrotnemu młodzieńcowi nieco praktycznego doświadczenia. A taka okazja może się prędko nie powtórzyć. Więc skoro i tak masz ochotę na tą wyprawę to proszę bardzo. Droga wolna. - siwowłosy, brodaty mężczyzna rozłożył ręce na znak, że nie widzi przeszkód spełnieniu tej prośby z jaką młodzieniec do niego przyszedł dzień czy dwa dni temu. Wtedy pokiwał mądrze głową, pyknął ze swojej fajeczki i powiedział, że się zastanowi. Widocznie tak było i podjął decyzję a do tego przychylną.

- A skoro już i tak byś przeżywał swoją wielką przygodę z dżunglą i jej tajemnicami to szkoda abyś czegoś nie zrobił dla nas prawda? - uśmiechnął się dobrodusznie i wsadził w zęby swoją fajkę aby mieć wolne miejsce. Sam sięgnął po jakiś brulion, przeleciał go jeszcze wzrokiem po czym podał uczniowi.

- To jest parę rzeczy na jakie lepiej byś zwrócił uwagę podczas podróży. Naprawdę wielce by nas ucieszyło gdybyś zdołał przywieźć z wyprawy coś wymiernego. Poza swoimi doświadczeniami i zdobytą wiedzą oczywiście. - mówił gdy blondwłosy uczeń miał okazję zapoznać się z tym co było na kartkach. Wyglądało trochę jak zielnik. Tylko zamiast zasuszonych roślin były ich rysunki. Większość nie rozpoznawał. Chociaż w tej dzikiej i obcej krainie miał z tym tak często. O ile w swojej rodzimej, lesistej krainie w Ostermarku nie było łatwo go czymś zagiąć to tutaj odkrył, że wszystkiego musi się uczyć od nowa. Flora i fauna tego nowego świata były kompletnie inne niż to co znał do tej pory. Zupełnie jakby robione wedle innego projektu. Niemniej ostatnie kilka deszczowych miesięcy nauk u mistrza Ambrosio sprawiły, że zdołał zapoznać się chociaż z tymi najpospolitszymi okazami jakie rosły w mieście albo bliskiej okolicy. Mistrz często powtarzał, że tam, w głębi trzewi dżungli to nie wiadomo co się tak naprawdę kryje. Bo tutaj to stoją zaledwie na progu otwartych drzwi. A przecież był tutaj już chyba ze 20 lat czy podobnie. Blondyn nie poznał żadnego magistra co byłby tu dłużej od Ambrosio a nawet na mieście nie tak łatwo było poznać kogoś z takim stażem. Zwłaszcza uczonego. A nawet on zdawał się mieć podziw i ciekawość dla tego co było za tymi otwartymi drzwiami w jakich właśnie stali. I w tym zielniku widocznie był właśnie skrawek wiedzy co może być tam, w głębi dżungli. Zdążył przejrzeć tylko pobieżnie ten brulion ale większość okazów była dla niego całkiem nowa.

- A z tego co słyszałem to ta ekspedycja ma na celu dotarcie do jakiejś piramidy. Pewnie chodzi o jedno z miast jaszczuroludzi. Zdumiewająca rasa o zdumiewających możliwościach. Niestety tak bardzo obca dla nas. Mówi się, że elfy są obce i wyniosłe. To chyba ktoś nigdy nie spotkał tych jaszczurów. W każdym razie reszta pewnie będzie koncentrować się na złocie i kosztownościach. Tobie oczywiście nie zabraniam. Ale nas najbardziej by ucieszyły artefakty. Przedmioty wykonane ręką tych jaszczurów. O umagicznionych nawet nie śmiem marzyć nie mniej takie artefakty są dla nas bardzo cenne. Bardzo byśmy byli radzi gdyby udało ci się przywieźć coś takiego. - mistrz często mówił w liczbie mnogiej. Zwłaszcza gdy uważał, że mówi w imieniu ich rodzimego kolegium albo o braci uczonych w magii ogólnie. Teraz pewnie też tak było i Friedrich bez trudu wyczuł, że bardzo by zyskał w oczach mistrza gdyby wrócił z takimi łupami.

- No? I jak? Podekscytowany? Masz jakieś pytania młodzieńcze? - mistrz dał chwilę zapoznać się uczniowi z tym brulionem, przemyśleć sprawę no i teraz oddawał mu pałeczkę dając znać, że jest okazja na dialog między uczniem a jego mentorem.




Czas: 2525.XI.32 wlt; południe
Miejsce: Port Wyrzutków, zamtuz “Czerwona świeca”, korytarz
Warunki: jasno, cicho, gorąco na zewnątrz jasno, deszcz, skwar, łag.wiatr



Carsten Esein


Szedł korytarzem gdy wracał od wewnętrznych kwater “świeczuszek” jak to się tak familijnie mówiło o pracownicach tego lokalu co miał świecę w nazwie. Właśnie wpuścił tego młodego. Mouse. Albo Maus jak go zwykle nazywały dziewczyny. No rzeczywiście chłopak nawet wyrośnięty jak na swój wiek ale trudno go było nazwać mięśniakiem czy twardzielem. I jakoś tak się chyba wszyscy przyzwyczaili tutaj do niego, że przymykali oko nawet jak właził na zaplecze gdzie właściwie klienci nie mieli wstępu. Z drugiej strony nie był klientem. Ale pracownikiem też nie. Znów miał dla kogoś zamówić którąś z dziewczyn.

Wracał właśnie na swoje stanowisko gdy na od schodów najpierw zobaczył cień sylwetki a gdy ta wyszła na korytarz zorientował się, że to szefowa. Ta też go dojrzała, uśmiechnęła się i przywołała go z gracją gestu i słowa jakie były jej firmowym znakiem.





- A tu jesteś Carstenie. Właśnie miałam po ciebie posłać. - Eliana poczekała aż do niej dojdzie. Słyszał kiedyś, że uchodziła za jedną z najpiękniejszych kobiet w mieście. Do tego miała ten swój tajemniczy magnetyzm jaki sprawiał, że intrygowała otoczenie w naturalny sposób. Posługując się ulicznym językiem to właściwie była burdelmamą i szefową burdelu. A jednak chociaż nie tylko ulica tak uważała to jednak nikt tak ani o niej, ani o tym miejscu a tym bardziej do niej tak nie mówił. A i sama Eliana zachowywała się jak prawdziwa dama. Z tego co pamiętał z dawnego kraju to gdyby ją zobaczył gdzieś w sali balowej u boku któregoś rycerza zapewne nigdy nie przyszłoby mu na myśl czym się zajmuje. Słownictwo i maniery miała jak jakaś oczytana i wykształcona dama z dobrego rodu. Co tylko jeszcze bardziej wzmagało aurę tajemniczości wokół jej osoby. Bo przecież szlachcianki nie prowadziły burdeli prawda?

- Słyszałeś może coś o tej Amazonce co to ją mają na targu wystawiać na sprzedaż? - zaczęła rozmowę zerkając nieco na niego. Był od niej wyższy i masywniejszy więc musiała nieco zadrzeć do góry swoją ciemnowłosą głowę by na niego spojrzeć uważnymi, ciemnymi oczami. To też było dla niej charakterystyczne. Że znała chyba każdego pracownika lokalu z imienia i do każdego zwracała się po imieniu. A i tak było wiadomo kto tutaj rządzi.

- Przyznam, że jestem zainteresowana taką inwestycją. Prawdziwa Amazonka! I to właśnie u nas. Ktoś tak wyjątkowy na pewno by podziałał motywująco na wielu ciekawskich by odwiedzić nasze skromne progi. - uśmiechnęła się z uznaniem dla swojego pomysłu. Bo chociaż mieli tutaj mnóstwo różnych dziewczyn chyba na każdy możliwy gust i charakter no to Amazonki jeszcze rzeczywiście nie mieli. I chociaż Esein był nadal dość nowy w mieście to jakoś nie słyszał by gdzieś na mieście ktoś miał jakąś Amazonkę. Albo by w ogóle taka pojawiła się gdzieś w mieście. Niby gdzieś tam były w tej dżungli ale bardziej jako koloryt lokalnych opowieści a nie ktoś kogo można zobaczyć czy spotkać na własne oczy. Teraz zresztą też tak było. Dlatego taka sensacyjna wydawała się ta wieść o tej Amazonce co miała być wystawiona na aukcji.

- Ale przyznam też, że mam pewne wątpliwości. - uśmiech zszedł z jej twarzy zastąpiony przez zastanowienie. Przerwała bo tymi samymi schodami co ona weszła przed chwilą teraz weszła Koko. Z niej też była egzotyczna piękność. Chodziły plotki, że była córką jakiegoś króla z Czarnego Lądu za oceanem czy jakąś szlachcianką. Albo czarownicą. Właściwie to nie wiadomo kim była a biorąc, że jedynym źródłem tych informacji była sama Koko to było to dość trudne do zweryfikowania. Teraz jednak czarnoskóra świeczuszka była ubrana zaskakująco skromnie, jak zwykła mieszczka.

- O, Koko, dobrze, że jesteś. A jak było? - szefowa obrzuciła pracownicę szybkim spojrzeniem i jej widok jakby jej coś przypomniał. Podwładna uśmiechnęła się bielą idealnego uśmiechu i sięgnęła do kieszeni na pasku sukni.

- Przyjemnie i satysfakcjonująco. - odpowiedziała z uśmiechem dziewczyna i wyjęła niewielką brzęczącą sakiewkę podając ją szefowej. Ta pokiwała głową, zważyła na szybko w dłoni ciężar po czym zwróciła się do nich obojga.

- Dobrze mi to słyszeć Koko. A teraz pozwól tutaj na chwilę co? Proszę stań sobie tutaj obok okna. - szefowa poprosiła a pracownica trochę zdziwiona ale wykonała polecenie. Zaś madame Eliana stanęła obok swojego ochroniarza ta by oboje mogli na nią patrzeć z kilku kroków.

- I tego właśnie się obawiam Carstenie. Spójrz na naszą Koko. Gdyby ją ubrać i pomalować jak trzeba byłaby prawdziwa dzikuska z dżungli. Prawdziwa Amazonka. Taki mam właśnie plan swoją drogą. Jednak to co mnie martwi to to, że nie tylko ja mogłam wpaść na taki plan. A nie chciałabym kupować kota w worku. Mogę kupić Amazonkę ale prawdziwą Amazonkę. A nie jakąś pomalowaną i ucharakteryzowaną dziewczynę. Ah, Koko, dziękuję za pomoc, byłaś niezawodna jak zwykle. Idź teraz odpocznij sobie. - szefowa wskazała na ich egzotyczną ślicznotkę zupełnie jakby widziała ją w czymś innym niż ta dość zwyczajna suknia w jakiej była. I zaczęła tłumaczyć ochroniarzowi dlaczego ma takie a nie inne wątpliwości. Dopiero po chwili zorientowała się, że Koko wciąż stoi przy tym oknie więc zwolniła ją na wychodne. Ta skinęła głową w podziękowaniu i nie chcąc im przerywać poszła dalej korytarzem do tych kwater jaką zajmowała z innymi dziewczynami. A szefowa przeszła do sedna.

- I dlatego Carstenie mam do ciebie prośbę. Do tego targu jest jeszcze trochę czasu. Chciałabym abyś się rozejrzał za tą Amazonką. Powęsz trochę. Wystarczy mi wiedzieć czy to prawdziwa Amazonka czy jakiś szwindel. - wyłuszczyła czego od niego oczekuje. Z początku bowiem zaczynał jako zwykły strażnik. Taki od pilnowania posesji by nikt nie przeszkadzał dziewczynom ani klientom. Część chłopaków z jakimi pracował dalej miała tą fuchę. To była robota dla wykidajło czy nocnego stróża. Ale jak się sprawdził to niejako awansował i dostał przydział już wewnątrz właściwego lokalu. Tu jak był kontakt z klientami, często dobrze urodzonymi i majętnymi to wypadało o jakiś poziom kultury i zachowania nawet jeśli trzeba było kogoś takiego wyprowadzić za drzwi. Ale to nie było aż tak częste. Lokal cieszył się pewną estymą i renomą na mieście zwłaszcza w towarzystwie. Takie miejsce gdzie ludziom na pewnym poziomie wypada czasem bywać. Zwłaszcza mężczyznom. Albo zamówić sobie do siebie taką świeczuszkę na wieczór czy noc. Więc groźba zamknięcia drzwi przed takim klientem była całkiem skuteczna. Zwykle wystarczała by wymusić odpowiednie zachowanie nawet w takim lokalu i z taką klientelą jaką uchodziła zwykle za niesforną i nie do opanowania. Sama madame Eliana też potrafiła bez podnoszenia głosu i wulgaryzmów sprowadzić większość przypadków do odpowiedniego poziomu. No a jeśli nawet to nie pomagało albo nie było okazji to właśnie wówczas do akcji wkraczał ktoś taki jak Carsten. I szefowa musiała nabrać do niego zaufania przez te ostatnie deszczowe miesiące na tyle by właśnie jemu zlecić to zadanie.

- A tu masz jeszcze coś na pokrycie kosztów i fatygę. - powiedziała podając mu sakiewkę z monetami sądząc po odgłosie. Chociaż inną niż ta jaką oddała jej Koko.




Czas: 2525.XI.32 wlt; południe
Miejsce: Port Wyrzutków, świątynia Sigmara, gabinet przeora
Warunki: jasno, cicho, gorąco na zewnątrz jasno, deszcz, skwar, łag.wiatr



Gerchart Uber





- A niech to… - siwowłosy i krótkoostrzyżony mężczyzna z obrzydzeniem spojrzał na przechyloną butelkę. Potrząsnął w nadziei, że coś to zmieni ale niewiele pomogło. Z szyjki butelki nie chciała oderwać się ta ostatnia kropla. A tak to wiało pustką. Stary kapłan odłożył pustą butelkę i spojrzał na dno kubka to co zdołał tam przelać. Z tego co widział gość niewiele tego było. Tak akurat na skromny łyk.

- W ogóle o mnie nie dbają te gamonie. No w ogóle! Jak oni mnie traktują!? No zobacz. No sam zobacz! - ze złością zwrócił się do łysego gościa jaki siedział po drugiej stronie biurka. I z wyraźną skargą w głosie i spojrzeniu pokazał mu tą tak okrutnie pustą butelkę.

- Zgniuśnieli. Całkiem zgniuśnieli. Gnuśność i sromota! To całe te nowe pokolenie! Przecież jestem waszym przełożonym! To niedopuszczalne tak traktować własnego przełożonego! A ja tu dla was jak własny ojciec żyły sobie wypruwam! - no tak, przeor Leorin był najwyższą i ostateczną władzą w ich świątyni. I w całym mieście. A kto wie? Może i na całym kontynencie. O ile bowiem Gerchart zdołał się zorientować to we względnym pobliżu była ta osada barbarzyńców z Norsci, Skeggi na wybrzeżu tylko trochę dalej na północ. I kolejna tym razem bliższa o dzień czy dwa drogi w głąb dżungli. Ale też norsmeńska. No i Swamp Town. Ale z tego co słyszał o tym miejscu to Port ponoć przy niej wyglądał jak wielka metropolia. Więc to całkiem możliwe było, że dla sigmarytów przeor Leorin był władzą najwyższą po tej stronie oceanu. No i właśnie był zły bo wypijał ostatni łyk wina tego poranka. W to południe.

- Zachary! Zachary nicponiu dlaczego nie dbasz o gości!? Gdzie jest wino dla gościa na poczęstunek!? Ile razy mówiłem, że nie godzi się przyjmować gości i rozmawiać o sprawach bożych o suchym gardle!? - przeor był mocno rozeźlony na ten nietakt. Chociaż Gerchart mógł iść o zakład, że większość z tej butelki jego przełożony wypił osobiście. Może dlatego wyglądał na nieco wczorajszego tego deszczowego południa. Usłyszał dobiegające z korytarza kroki i jakieś przepraszające słowa młodego akolity o talencie pilnego skryby. Musiał przybiec z pełną butelką bo przeor gdy tylko ją uzyskał zaraz zapomniał o całej sprawie i nagle znów wrócił mu dobry humor.

- A w ogóle to po co przyszedłeś? - przełożony zapytał wracając na swoje miejsce za nieco nieuporządkowanym biurku. Z lubością odkorkował butelkę i zaczął rozglądać się za drugim kubkiem. Co go nieco zajęło ale zaraz znalazł i poczęstował gościa. Upili pierwszy łyk i do szarej twarzy przeora zaczęły wracać kolory a rozdrażnienie zdawało się już tylko wspomnieniem. Pamięć też mu się jakoś poprawiła.

- A tak. Sam cię wezwałem. - uniósł palec do góry i upił kolejny łyk. Rzeczywiście tak było. Chwilę wpatrywał się we wnętrze kubka jakby zbierał myśli po czym chyba mu się udało bo przeszedł wreszcie do rzeczy.

- No sam widzisz co się dzieje Gerhardzie. - powiedział rozkładając ręce na te nieco zaniedbane biurko, dość oszczędnie urządzoną komnatę i chyba całą tą sytuację.

- Gnuśność i marazm. Widziałeś kogo nam teraz przysyłają? I nie zanosi się na poprawę. Przysłali mi odpowiedź. Nie będzie lepiej. - dopił ze swojego kubka stanowczym gestem i rozlał z butelki kolejną porcję dla siebie i swojego gościa. Gerchart też był podwładnym ale w ich niewielkiej kapłańskiej społeczności wyróżniał się wiekiem i doświadczeniem. Więc nawet jeśli nie służył na tej egzotycznej placówce najdłużej to w naturalny sposób stał się prawą ręką przeora. Ten nie miał dla niego dobrych wieści. Gdy była wojna tych kilku najwartościowszych braci posłali z posługą do ojczyzny by dołożyć swoją skromną cegiełkę do wojny z odwiecznym wrogiem. Wojna się w końcu skończyła. Ale z wojny żaden z tych braci nie wrócił. Jak już to same młodziki jak ten Zachariasz za ścianą. Albo jacyś młodzi co poczuli powołanie z tutejszych. Dopiero Gerchart okazał się kimś na miarę swoich poprzedników.

- Prosiłem o wsparcie dla uniżonego sługi na tym wygnaniu. Odmówili. Kraj w ruinie, trzeba to wszystko odbudować to zajęcie na lata. Nie mogą obiecać żadnych nowych ludzi. Ani pieniędzy. Właściwie to nawet zasugerowali, że jestem bezczelny i to my powinniśmy ich wspomóc. Czym?! Sam wiesz jak tu jest! To trudny teren. Zbieranina z całego świata. Na każdym rogu inna świątynia. Nie tak jak u nas w starym kraju. Tutaj jesteśmy tylko jednymi z wielu. - Leorin zmarkotniał ponownie. Tym razem nie z powodu pustej butelki. Ale i Uber wiedział, że tak właśnie jest. Dla duchownego tutejsza sytuacja była trudna do wyobrażenia póki się tutaj nie znalazł. Tutaj nawet rodacy z Imperium stanowili tylko jakąś tam część społeczności. O ile jeszcze Myrmidia, Morr, Shallya nawet Taal i Rya nie wspominając o Mannanie były dość uniwersalne dla całego Starego Świata to Sigmar był czczony głównie w Imperium. Poza granicami też zwykle przez obywateli Imperium. Tak było i tutaj. Więc naturalna pula wiernych nie była zbyt duża. Zdecydowanie mniejsza niż w imperialnym mieście podobnej wielkości. A bez wiernych nie było wsparcia, datków a i o tych co by czuli powołanie do stanu kapłańskiego było niewielu.

- Jesteśmy zdani na siebie Gerhardzie. - zasępił się przełożony obracając w sękatej dłoni swój zwykły, gliniany kubek. Nawet o tym winie wewnątrz zapomniał.

- Dlatego musimy poradzić sobie swoimi siłami. I pomyślałem o tobie. - powiedział unosząc palec najpierw do góry a potem wskazując nim na łysego rozmówcę. Mówił jakby miał jakiś pomysł który dawał nadzieję, na odmianę losu.

- Słyszałeś może o tej ekspedycji do dżungli? Ta co ją organizuje bogobojna wicehrabina. Szkoda, że ona nie jest bogobojna w naszej wierze. Ale to nic! Potrzebujemy złota. Klejnotów. Przypraw. I co tam w ogóle będzie w tych ruinach. Wiem jak to brzmi. Ale nie ruszymy z miejsca bez środków finansowych. Trzeba naprawić dach a najlepiej położyć nowy. I nowy dzwon. Co to za świątynia bez dzwonu? I wiele innych wydatków. Z tych wiernych co mamy trudno liczyć na przełom. A na ojczyznę nie mamy co liczyć. Więc zostaje nam wyprawa po skarby. Właściwie tobie. Bo ja już jestem za stary i słaby by się porywać na takie wycieczki. Ale ty. Ty jesteś młodszy i widzę, że aż cię rozrywa energia do działania. To działaj! W imię Sigmara działaj! - stary przeor zaczął mówić całkiem szybko jak na niego. A i plan wydawał się brzmieć sensownie. Gdyby udało się przywieźć z dżungli coś cennego mogłoby to dać większego rozmachu ich działaniom. Przecież nie chcieli tego złota dla siebie! A i świątynia i wierni mieli swoje potrzeby. Takie jakie przerastały możliwości garstki kapłanów i niezbyt wielu wiernych.




Czas: 2525.XI.32 wlt; południe
Miejsce: Port Wyrzutków, zamtuz “Czerwona świeca”, garderoba świeczuszek
Warunki: jasno, cicho, gorąco na zewnątrz jasno, deszcz, skwar, łag.wiatr



Thomas Mouse


Właściwie to chyba wielu mężczyzn z chęcią znalazłoby się w tym miejscu. I oglądało takie widoki. Garderoba dziewczynek z “Czerwonej świecy”. Świat kobiet do jakiego mężczyźni zdawali się nie mieć wstępu. I to pełna tych dziewczynek. Trochę wczesna pora jak na standard lokali tego typu ale i pewnie dlatego większość dziewczyn właśnie była na tym etapie pośrednim między porządkowaniem się po ostatniej nocy a przygotowywaniem się do kolejnej.

- I jak Tommy? Na którą z nas masz dzisiaj ochotę? - zagaiła do niego Aldi, szczupła brunetka co właśnie rozczesywała sobie włosy. Siedziała przed lustrem ale zerknęła na niego filuternie. Wydawało się, że wszystkie tutejsze dziewczynki mają do niego słabość. Trochę jakby był jakąś ich maskotką. Taką by się trochę podroczyć, pośmiać, poflirtować i spróbować sprawić by się zarumienił. Aldi musiała wiedzieć, że przecież nie zamawia ich dla siebie tylko dla kogoś. A jest tylko posłańcem. Tym razem dla Evo. Tileańczyk znów miał ochotę na nieco przyziemnej rozrywki z jakąś młodą i utalentowaną dziewczyną a te ze “Świecy” nadawały się do tego wyśmienicie.

- A powiedz Tommy całowałeś się już z kobietą? - Gisele z blond włosami co miała go właśnie minąć zatrzymała się i nachyliła się do niego. Tak jakby chciała mu się lepiej przyjrzeć. A on mógł się lepiej przyjrzeć jej twarzy. I dekoltowi też. Zwłaszcza, że była tylko w halce.

- Możemy ci pokazać jak to się robi. Tak cię wyszkolimy, że każda jaką będziesz całował będą jej mięknąć kolanka i w ogóle. Możemy ci pokazać wszystko. - obiecywała Gisele pewnie podobnym tonem jakim kusiła swoimi wdziękami klientów. I była dosłownie na wyciągnięcie ręki a reszta koleżanek ciekawie na nich zerkała rozbawiona tym widowiskiem.





- Co za banda wyuzdanych ladacznic! Nawet biednemu chłopakowi nie przepuszczą! Dajcie mu spokój! - drzwi otworzyły się i do środka weszła rudowłosa owinięta ręcznikiem. Włosy też miała jeszcze mokre jakby dopiero co wyszła z bali. I pewnie tak było. Mówiła pół żartem a pół serio chyba nieco poczuwając się do trzymania strony dawnego współpasażera. Jakby nie patrzeć to zaczynali w tym mieście razem. Oboje tak samo młodzi i bez grosza przy duszy stojący na zalanych słonecznym blaskiem nabrzeżu na drugim krańcu oceanu. Nie znali tu nikogo i nikt ich nie znał. Ona miała zostać krawcową bo miała zręczne palce. Te zręczne palce rzeczywiście jej się przydały chociaż niekoniecznie do szycia.

- Nie zgrywaj świętoszki Ewe. Co? Chcesz go dla siebie? - Aldi zrewanżowała jej się nieco kpiącym uśmiechem, tonem i spojrzeniem.

- Jak chcesz to ty mu pokaż co i jak. Jak byś wolał Tomy? Z Ewe czy ze mną? A może nas obie? - Giselle nie straciła rezonu a nawet wykorzystała przybycie rudowłosej koleżanki by kontynuować swoją zabawę. Ale znów jej przerwały otwierane drzwi. Tym razem weszła do środka Koko. I jak na tak wczesną porę była całkiem kompletnie ubrana. A nieco mokry dół spódnicy świadczył, że musiała wrócić z zewnątrz bo padało.

- Słyszałyście tą nowinę? - zaczęła zerkając na swoje koleżanki z miejsca przykuwając ich uwagę. Bo mówiła jakby to było coś ważnego. Te zaintrygowane takim wstępem dały znać, że nie wiedzą o co jej chodzi i by mówiła dalej. Więc mówiła.

- Szefowa chce kupić tą Amazonkę co ją mają sprzedawać na targu. Chyba posłała Carstena by zbadał sprawę. - sprzedała swoją rewelację z ostatniej chwili. O tej Amazonce co ją mieli sprzedawać w Marktag nie dało się nie słyszeć. Wszyscy chyba słyszeli. Mouse też. Ale, że szefowa “Świecy” myśli o takim zakupie to była nowość.

- Mam nadzieję, że nie. Ja słyszałam, że to kompletne dzikuski. Składają krwawe ofiary swoim bogom. A jak nas pozarzyna we śnie? - Aldi z miejsca wyraziła dezaprobatę do takiego pomysłu. Ale te plemiona dzikich kobiet nie wzbudzały w mieście zaufania. Ciekawość i fascynację owszem, zwłaszcza mężczyzn jednak jakoś mało o nich było pozytywów.

- To idź do szefowej i wyjaśnij jej, że jak się zapaliła na ten pomysł to głupio robi. - Koko wskazała kciukiem do drzwi prowadzących na korytarz przez jakie właśnie weszła. No i to jakoś ucięło dyskusję na ten temat.




Czas: 2525.XI.32 wlt; południe
Miejsce: Port Wyrzutków,
Warunki: jasno, cicho, gorąco na zewnątrz jasno, deszcz, skwar, łag.wiatr



Bernard de Truville





Czasami to się można było zastanawiać czy ona zdaję sobie sprawę jak bardzo podobna jest do swojej matki. Ich matki. A jak jeszcze zaczynała uderzać w te swoje wyniosłe tony to już w ogóle mówiła do niego jakby była jego matką. A nie siostrą. I to młodszą. Do tego wciąż panną na wydaniu. Więc z braku ojca w tym dalekim kraju no niejako naturalnym było, że brat i to starszy, przejmował rolę opiekuna. A przynajmniej po tym dzisiejszym poranku można było mieć takie wrażenie. Bo zaatakowała go właśnie przy śniadaniu.

- Wczoraj rozmawiałam z naszą uroczą kuzynką. Wiesz co ona mi powiedziała? - zagaiła dość niewinnie przy tym śniadaniu. A “urocza kuzynka” to było jej zwyczajowe określenie na Leticię. Czasem się tak spoufalała, że nazywała ją zdrobniale “Leta”. Chociaż nie przypominał sobie aby to robiła przy niej. A “Leta” chociaż pochodziła raczej z estalijskiej niż bretońskiej części rodu i byli ze sobą kuzynami z piątej wody po kisielu to okazała się im zaskakująco przyjazna odkąd zjawili się u niej niedługo po przypłynięciu do tego miasta. Przynajmniej tak jak to wypadało w relacjach między sąsiedzkich i rodzinnych ludziom na takim poziomie jak ona i oni. No i właśnie z tym poziomem to była istotna różnica.

Nie do końca był pewny czy Izabella zdaje sobie z tego sprawę. Tam, po tamtej stronie oceanu, jak wszystko było dobrze i byli u siebie to pewnie Leticia by była u nich gościem i to szacownym a oni panami i gospodarzami. Ale czasy się zmieniły. Fortuna przekręciła się kołem. No i byli tutaj. A tutaj ona była wielką panią. A oni przy niej wyglądali na ubogich krewnych. Trzeba było jednak jej przyznać, że tego nie wykorzystywała i zachowywała się fair. Jakby przyjęła na siebie rolę ich protektora. Zawsze wydawała się cieszyć z ich wizyty i witała ich z uśmiechem. Pytania czy czegoś nie potrzebują jednak wskazywały, że zdaje sobie sprawę z różnicy w ich statusie. Ale jak tradycja nakazywała póki nie prosili jej o pomoc ona im jej nie oferowała. Na razie była im przyjazna i łaskawa. Ale nie musiała taka być. I to się mogło skończyć w każdej chwili. A tymczasem Izabella czasem zachowywała się jakby były siostrami i koleżankami. A przecież oni nie mogli się zreważnować Leticii zaproszeniem do własnej rezydencji bo takiej nie mieli. I to była ta różnica w poziomie.

- Powiedziała mi, że ta baronessa z Estalli, ta co niedawno przypłynęła, zgłosiła chęć wyruszenia na tą jej wycieczkę po skarby. Naturalnie jej powiedziałam, że też pojedziemy. Przecież Bretończycy nie są gorsi od jakichś Estaliczyków prawda bracie? - słyszał o tej baronessie z Estalii jaka przypłynęła ze dwa czy trzy tygodnie temu. To wiedział o kim siostra mówi. No ale mówiła jakby naprawdę miała zamiar wziąć udział w tej wyprawie. Tylko jeszcze nie wiedział czy to tylko taki ekscentryczny pomysł jaki wypada mieć młodej szlachciance na dany dzień czy ona tak na poważnie. Właściwie to odkąd skrzyżował szpadę z de Riverą to nie bywał już u de Corony tak często jak Isabelle. To i zwykle od niej się dowiadywał co tam u wicehrabiny słychać. Zwłaszcza, że sam przecież właśnie też miał chrapkę na tą ekspedycję. Kto wie jakby z tymi łupami wyszło? Może też by starczyło na jakąś rezydencję albo chociaż kamienicę? Tylko, że szefem wyprawy miał być właśnie Carlos de Rivera. Bernard musiałby służyć pod jego komendą. A jego właściwie też nie widział od tamej sprzeczki. Siostra za to jakby czytała mu w myślach.

- A wiesz kto będzie kierownikiem tej wyprawy? Carlos! - zaśmiała się wesoło jakby to miało być najlepszą częścią tej wiadomości. - Mówiła, że ma doświadczenie w takich ekspedycjach i w ogóle jest odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu. - ćwierkała radośnie dalej jakby chodziło o zorganizowanie jakiegoś polowania z sokołem niedaleko dworku a nie wyprawę w głąb obcego kontynentu. Chociaż z tego co słyszał o Riverze to rzeczywiście był z niego kapitan i konkwistador pełną gębą. Lub niezły gagatek i cwaniak jak mówili inni. Niestety przez tamtą sprzeczkę nie bardzo miał okazję zweryfikować te plotki na jedną czy drugą stronę.

- Tylko miała wątpliwości czy jej nie naciąga. Namawiał ją aby kupiła tą dzikuskę co ją mają na targu sprzedawać. Jako przewodniczkę no i kogoś od tej dżungli. Albo jak mu przekaże fundusze to on ją kupi w jej imieniu. Ale Leta powiedziała, że musi to przemyśleć. Podobno to nie taka tania sprawa a przygotowanie wyprawy już ją sporo kosztowały. I nie ma do końca przekonania czy ta dzika jest po coś potrzebna. Mówił przecież, że ma jakiegoś przewodnika. - przy tym kawałku Isabelle zmarszczyła nosek gdy relacjonowała bratu te rozterki ich odległej kuzynki. Sama nie zamierzała widocznie ruszać w odmęty parnej i błotnistej dżungli więc zdała się na de Riverę jaki służył jej od jakiegoś czasu i spisywał się widocznie nieźle.




Czas: 2525.XI.32 wlt; południe
Miejsce: Port Wyrzutków; dom elfów; sala główna
Warunki: jasno, cicho, gorąco na zewnątrz jasno, deszcz, skwar, łag.wiatr



Ekthelion Aesdranil


- Popytałem na mieście. Tą ekspedycję organizuje de Lima ale raczej tylko jako sponsor. Rzeczywistym szefem w terenie ma być Carlos de Rivera. To z nim trzeba gadać. - Finreir powiedział sięgając po łyk wina do zwilżenia gardła. Zdążył już zawiesić swój płaszcz ale buty nadal zostawiały mokre ślady na podłodze. W końcu na zewnątrz od rana padało. Właściwie to nawet była niezła ulewa. Ale sezon deszczowy powinien się lada chwila skończyć. Ostatni miesiąc w roku jaki miał się zacząć za parę dni powinien być już suchszy. To na wypady w głąb dżungli powinno być lepszą pogodą. Teraz były takie miejsca, że lepiej było przepłynąć niż przejść. Wszędzie było pełno błota i wody. A mimo to było ciepło.

- Sprawa wygląda na poważnie. Więc raczej wkrótce powinni ruszyć z miasta. Jak zbiorą wystarczająco wielu chętnych. Zbiórka ma być w południe za dwa dni. W dzień targowy. Marktag jak oni mówią. Ale sam kapitan przebywa w “Przystani żeglarza”. Więc można z nim pogadać. - dodał numer dwa w ich oddziale. Jeśli mieli zrealizować swój plan dołączenia do tej wyprawy to musieli się dogadać z tym ludzkim kapitanem jaki miał stanąć na jej czele. Tylko tutaj już nie było pewne czy przyjmie całą ich grupę czy tylko część. Albo w ogóle? Niektórzy nie lubili lub nie ufali elfom na tyle by z nimi współpracować. Ale to już raczej trzeba było się spotkać z samym kapitanem.

Odwrócili głowy bo drzwi znów się otworzyły i do środka weszła kolejna postać w elfim płaszczu. Też otrzepała go z nadmiaru wody i powiesiła na wieszaku obok też mokrego płaszcza Finreira. Ceyline podeszła do stołu i też zaczęła od zwilżenia gardła winem.





- Poszłam tam gdzie mówił Jurgen. - rudowłosa tropicielka zaczęła relacjonować co wynikło z jej patrolu. Wczoraj rozmawiali z pomocnikiem Holtza i ten mówił o dziwnych śladach jakie odkryli niedaleko miasta. Ale już w dżungli. Zaciekawiona Ceyline poszła to sprawdzić ale nic nie znalazła. Po powrocie uznała jednak, że albo deszcz zrobił swoje albo nie trafiła w opisane miejsce. W końcu “na wpół uschnięte drzewo trafione piorunem” położone przy strumieniu wydawało się dość dokładną lokalizacją. Nawet w dżungli. Tak wczoraj sądziła elfka więc ruszyła wzdłuż strumienia. No ale nie znalazła ani tego drzewa ani śladów, zmokła, uwalała się błotem i liśćmi i nic z tego. Ale ambicja i brak innych alternatyw sprawiły, że dziś pomimo deszczowego poranka spróbowała ponownie.

- I co? - zapytał Finreir widząc, że koleżanka coś zwleka z kontynuacją tej relacji. Szybko spojrzał na Ektheliona by sprawdzić jak on reaguje na to wszystko. Ale rudowłosa wznowiła swoją opowieść.

- I dziś znalazłam to drzewo. Jurgen zapomniał dodać, że ten piorun to chyba walnął już jakiś czas temu w to drzewo. Całkiem zarosło mchem i bluszczem. Tej spalenizny w ogóle prawie nie widać. Dziś też to prawie przegapiłam. - uśmiechnęła się na tą swoją prawie dzisiejszą powtórkę z wczorajszej porażki szukania tego rozłamanego drzewa. Teren jednak znacznie bardziej sprzyjał ukrywaniu niż wykrywaniu. Można było przegapić coś z parunastu kroków. Tak jak wczoraj musiała to zrobić ich tropicielka.

- A te ślady co mówił? Znalazłaś? - zastępca szefa skinął głową na znak, że rozumie w czym tkwiła trudność zapytał o te ślady. Bo właściwie to trafione piorunem drzewo miało być tylko punktem orientacyjnym a nie celem samym w sobie.

- Tak. Rzeczywiście dziwne. Wyglądały jak ludzkie. Znaczy jakiegoś dwunoga. - doprecyzowała szybko zdając sobie sprawę, że zabrzmiało dość dwuznacznie.

- Znalazłaś ślady? Od wczoraj? W takim deszczu? Nie zmyło ich? - Finreir nie ukrywał zdziwienia takimi okolicznościami. Po wczorajszej rozmowie z Jurgenem chyba nie przywiązywał zbyt wielkiej wagi do tych jego ciekawostek o śladach.

- Też się zdziwiłam. Nie mogłam pojąć jakim cudem ich nie zmyło. A potem pogrzebałam tam patykiem i już wiedziałam dlaczego. Były takie głębokie! - tropicielka zaczynała zdradzać ekscytację gdy zbliżała się do sedna swojego odkrycia. A na koniec pokazała coś jakby z pół metra. Jeśli ślady by były aż tak głębokie to właściwie ktoś by musiał być tam zagrzebany prawie po kolana.

- Ktoś szedł przez jakieś bagno? Bardzo miękka ziemia tam była? - elf pokręcił głową ale starał się widocznie znaleźć jakieś wyjaśnienie dla tak nietypowych śladów.

- Miękka. Ale nie aż tak. Ja sama zapadałam się może po kostki. Nawet jak ten ktoś był cięższy ode mnie to aż taka różnica chyba by być nie mogła. Albo to był ktoś bardzo ciężki albo stał tam bardzo długo. Chociaż nie wiem po co by miał stać jak mógłby się położyć czy usiąść. I po co stać w dżungli w środku deszczu? Bez ogniska ani obozu. - pokręciła głową na znak, że nie bardzo może to sobie jakoś wytłumaczyć.

- A co u was? To podłączamy się pod tą wyprawę co ją mają robić? - nie bardzo mogąc znaleźć wyjaśnienie zagaiła o to czym oni mieli się zająć jak rano wychodziła na ulice zalane deszczem i potokami błota.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 02-01-2021 o 09:37. Powód: Post :)
Pipboy79 jest offline