| Przeszli przez główny plac, prowadzeni przez strażnika. Pod statuą Sigmara spostrzegli Bertę Schwarz, wymieniającą zwiędnięte już kwiatki na świeżo zerwane. Pozdrowiła ich lekkim skinieniem głowy, jak zawsze z poważną miną i bez śladu uśmiechu. Gerhardt zakonotował sobie w głowie, by z nią porozmawiać. Ratusz, tak jak i całe miasto, widział już lepsze czasy. Tu i ówdzie odpadał tynk, ściany wymagały malowania, a dywany i zasłony prania. Urzędnik wprowadził ich do pokoju burmistrza. Ten nie podniósł wzroku znad czytanego z przejęciem pergaminu. Pokiwał tylko zagiętym palcem zapraszając ich do środka. Widzieli błyszczący się czubek całkowicie łysej głowy i śmiesznie poruszający się - o dziwo gęsty - wąs. Gdy burmistrz oderwał się wreszcie od lektury, popatrzył na nich z wysoko uniesionymi brwiami. - Ahh, śledczy hrabiego. Pani de Beauchene-Otzlowe, jak mniemam. Witam w Krassenburgu, moje miano Ralph Keder. - Przed biurkiem stało tylko jedno krzesło, wskazał na kolejne umieszczone pod ścianą. - Panowie, przysuńcie sobie siedziska.
Gerhardt skinieniem głowy i ruchem oczu posłał Garila po krzesła, a sam najsampierw usłużył Pannie Pergundzie. Etykieta obowiązywała zawsze. Tak jak i “porządek dziobania”. Burmistrz był ważny, ale szlachetnie urodzeni mieli jednak większe możliwości utrudnienia mu życia. - Pani Pergunda de Beauchene-Otzlowe - przedstawił ją najpierw, dając burmistrzowi drugą szansę na podniesienie się zza biurka. Przy szlachcie, a już zwłaszcza przy kobiecie się w końcu wstaje. - Gerhardt Richter, Garil z klanu Jotunsson - dokończył prezentację. Podszedł bliżej do biurka i przedstawił papiery uwierzytelniające. - Miło poznać. - Włodarz nie zerknął nawet na dokumenty, za to z nieodgadnionym wyrazem twarzy przyglądał się krasnoludowi. - Wszystkich.
- Hrabia usłyszawszy o problemie wysłał nas do pomocy. Pamięta bowiem o wszystkich swoich poddanych. Nie spodziewaliśmy się, że będziecie w pracy tak późnym popołudniem, zamierzaliśmy przyjść dziś, by umówić się na spotkanie. Tym radośniej odebraliśmy zaproszenie - szlachta się nigdy nie tłumaczy. Robią to za nich ich słudzy. - Raduje mnie niezmiernie chęć hrabiego Pfaffenberga do niesienia pomocy Krassenburgowi i jego mieszkańcom. Zaiste, chwalebne to. - Głos Kedera ociekał sarkazmem. - Równie mocno cieszy mnie, że zamierzaliście mnie odwiedzić już trzeciego dnia waszego pobytu tutaj. Tak czy owak, chciałem jedynie poznać śledczych i życzyć im powodzenia. Jak rozumiem, kapitan Mehyem zaoferował wam już swoją pomoc. W razie potrzeb nie wahajcie zgłosić się do niego lub do mnie. Mam nadzieję, że będę informowany o postępach w śledztwie. Będziemy zobowiązani i wdzięczni, jeżeli sprawa ta zostanie rozwiązana, a zaginięcia dzieci ustaną.
Końcówka wypowiedzi burmistrza brzmiała już szczerze. Hrabianka robiła wszystko, co hrabiance robić wypadało. Weszła, przywitała się, usiadła i słuchała. Odrobiła też zadanie dodatkowe zmierzające do odnotowania tego, czego burmistrz nie zrobił, a powinien i nie powiedział, a chciał. W pierwszej kwestii dość łatwo przełknęła obrazę notując ją jednak w swojej pamięci w rozdziale pod tytułem “odegrać się, gdy trafi się okazja”. Nie żeby nie była niezwłocznie złośliwa. Była, i to jeszcze jak. Tym razem jednak za bardzo interesowała ją część druga: - Pan Burmistrz - “B” zabrzmiało tutaj trochę jakby zachowując grację próbowała wypluć śrucik z bażanciej tuszki - w obliczu tej trudnej sprawy zapewne nie tylko wykazuje daleko idący niepokój oraz troskę, ale również ma swoje podejrzenia, co do winowajców tych wszystkich nieszczęsnych zdarzeń, a i do ich ogólnego przebiegu. Kompetentny człowiek na takim stanowisku, posiadający doświadczenie, wykształcenie i wiedzę widzi więcej niż inni - a jej zachęcający wzrok dodał na koniec “Czyż nie jest to prawda?”
Keder nie był strażnikiem Bauerem, nie dawał się łatwo zbić z pantałyku. - Nie ma, droga pani. A nawet gdyby miał, to jego podejrzenia nie miałyby szczególnego znaczenia. Jak tuszę, w śledztwie liczą się twarde fakty i dowody, a nie przypuszczenia. Wiecie już, że z faktów mamy jedynie zaginięcia, a z dowodów… Obyście wy - tu popatrzył na Garila i Gerhardta, oficjalnych śledczych wymienionych w piśmie Pfaffenberga - poradzili sobie lepiej niż Mehyem i jego ludzie.
Pergunda przez chwilę milczała. Burmistrz w wyjątkowy sposób łączył w sobie brak profesjonalizmu z brakiem etykiety. Jak więc dostał się na to stanowisko? Musiał służyć komuś większemu. Być może to robił dobrze. - Panowie śledczy mogą mieć jeszcze jakieś pytania - dodała hrabianka spoglądając na obu mężczyzn. Gdyby temperatura tego zdania mogła oddziaływać na otoczenie, wszyscy musieli by założyć futra. - Z kim powinniśmy porozmawiać, spośród służb świątynnych, jeśli chodzi o religijność mieszkańców tego miasta? - zapytał Garil prosto z mostu, strzepując szron z brody. - Większość mieszkańców, w tym i ja, uznaje Sigmara za swego głównego patrona. Jeżeli chcecie o tym porozmawiać, ojciec Teofil z pewnością znajdzie czas dla was.
- Gdzie go szukać? Wypytywanie przez śledczych, o których gmin plotkuje nie uspokoi nastroju. Wolelibyśmy zostać zapowiedzeni, dla dobra miasta.
- W naszej świątyni, rzecz jasna, z pewnością widzieliście z rynku wieże. Jeśli chcecie, mogę posłać tam gońca.
- Uprzejmie dziękuję, merze - odparł krasnolud i zamilkł. - Pani, czy życzy Pani sobie mieć zapewnione jakieś atrakcje w trakcie pobytu w naszym mieście? Mało ci u nas rzeczy, które mogłyby wzbudzić wasze zainteresowanie, ale spróbujemy dogodzić waszym życzeniom.
Hrabianka skłoniła się uprzejmie. - Wielce to miłe ze strony pana Burmistrza, składać taką propozycję. Jestem jednakże pierwszy raz w tych stronach, chętnie więc usłyszę jakież to atrakcje są warte zainteresowania i uczestnictwa - uśmiechnęła się przy tym zgodnie z etykietą. - Świątyni Sigmara jest naszą dumą, Pani. Jeśli jesteście zainteresowani sztuką, znajdziecie tam sporo religijnych dzieł, malowidł i rzeźb.
__________________ Bajarz - Warhammerophil. |