Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-01-2021, 19:25   #65
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Kolejny poranek zaczął się sennie. Ani Almais, ani sama El nie chciały otworzyć oczu… ni wyjść spod ciepłej kołdry. Niemniej wypadałoby, żeby pokojówka w końcu wzięła się do roboty. El usiadła na łóżku i przeciągnęła się spoglądając na swoją gospodynię.
- Dzień dobry, czy życzy sobie Pani kawy?
- Acha… kawy… tak… życzę… sobie. - wymruczała Almais przeciągając się w łóżku.
Morgan wstałą z łóżka i owinęła się szlafrokiem. Odruchowo pozbierała leżące na podłodze ubrania.
- Gdyby był tu samowar, mogłabym ją sama zaparzyć. - Powiedziała składając ubrania i chowając je do szafy. - Ach i.. skorzystałam z prysznica nie pytając. Czy będzie to kłopot?
Odpowiedzią było machnięcie ręki półelfki, oznaczające: “wszystko mi jedno”. Najwyraźniej wstawanie tak wcześnie nie leżało w naturze czarodziejki. Elizabeth wzięła więc szybki prysznic, nie ubierała się jednak w strój pokojówki, a jeden z kostiumów, które nosiła zazwyczaj w domu z nieco dłuższą spódnicą, skórzanym gorsetem i białą koszulą. Tak wyszykowana ruszyła zdobyć śniadanie z kawą. Dla dwóch osób. Potem spyta Almais czy może tak robić.
Rozczochrana i w niedbale zawiązanym szlafroku Almais wygrzebała się z łóżka ruszając za zapachem kawy. Po drodze poprawiła na nosie okulary pytając El.
- Jak tam noc ci minęła?
Nim zasiadła przed filiżanką.
- Dobrze. Wróciłam chyba chwilę po tym jak mag wyszedł. - Morgan usiadła naprzeciwko czarodziejki i nałożyła jej śniadanie. - Wzięłam też dla siebie… jeśli to nie problem. Zaraz zabiorę się za porządki.
- Nie wydaje mi się, żebyś wróciła tak wcześnie.- odparła Almais wzruszając ramionami.- Ale nie przeszkadza mi, że wymykasz się do kochanka czy kochanki.
- Dziękuję. - El uśmiechnęła się do swojej pracodawczyni. - Rzeczywiście… automatony już działały. - Przyznała cicho i nie słysząc protestu odnośnie jedzenia zabrała się za posiłek. - Czy masz dla mnie jakieś szczególne zadania, Pani?
- Nie wiem… nigdy nie miałam pokojówki… nigdy nie planowałam mieć.- przyznała półelfka szczerze. - Nie bardzo wiem co masz robić.
- Mogę ci zrobić zakupy jeśli czegoś potrzebujesz. Znam Downtown, więc nawet tam. Odebrać zamówienie. - El zaproponowała kilka rzeczy popijając kawę. - Gdyby był tu samowar mogłabym ci zrobić kawę rano.
- Nie jadam śniadań w tym domu, więc… sama rozumiesz. Poza tym nie znam się na gotowaniu. Co do szczególnych zadań to te są… ale na horyzoncie.- odparła tajemniczo Almais i zadumała się dodając cichym tonem. - Za dwa trzy dni… przejdziemy na Plan Cienia. Na małą wycieczkę.
- Rozumiem, ja mam kilka sprawunków swoich w najbliższych dniach, bo jednak nie spodziewałam się, że to wszystko odbędzie się tak szybko. - Morgan uśmiechnęła się ciepło i dolała kawy półelfce. - Mam też książki od Clarice.. chętnie je przeczytam jeśli to nie kłopot.
- Jak tam randka z Clarice? Opowiadaj ze szczegółami.- odparła z uśmiechem półeflka i machnęła ręką.- A wyprawa na Plan Cienia jest w planowaniu. Możliwe że… przygotowania zajmą mi to dłużej niż trzy dni.
- Rozumiem. A co do randki z Clarice… myślę, że byłoby jej przykro gdybym opowiadała o naszych spotkaniach. - El uśmiechnęła się przepraszająco do swojej gospodyni.
- No co ty… przecież nic jej nie powiem. - mruknęła Almais nadymając policzki jak mała dziewczynka. Po czym wstała, podeszła do pokojówki i usiadła na jej kolanach. Oplotła ramionami jej szyję mrucząc.- To będzie nasz sekret.
- To naprawdę nie było nic.. wielkiego… Pani Clarice jest bardzo nieśmiała. Dopiero odważyła się mnie sama pocałować. - El przemilczała na razie to co sama robiła z bibliotekarką, mając nadzieję, że gospodyni nie będzie drążyć tematu.
- Nie bądź taka.. jest ciekawa jak dobrze działają te pachnidła… niewiele ci już chyba ich zostało.- mruczała Almais tuląc się do niej i muskając ustami wargi czarodziejki.
- Tak.. niewiele. - El kusiło by pocałować półelfkę ale grzecznie odpowiadała. - Działają.. ciekawie. W sensie Clarise wyraźnie czuje pociąg do mnie, widzę, że jest rozpalona. Nie protestuje gdy jej dotykam, ale… nie przełamują jej nieśmiałości. Sama nie chce wykonywać żadnych kroków.
- To będzie problem… bo nie bardzo mam jak zrobić kolejną porcję. Mój alchemik, cóż… już mi nie pomoże.- zamruczała Almais prowokując El muśnięciami języczka na jej wargach.
- Och… a kto nim jest? - Morgan spojrzała na półelfke z zaciekawieniem. - Przyznaję, że… kupiłam od jednego maga na uczelni eliksir.
- Jest wydalony… nazywa się Gregorius i cóż… obecnie przebywa w areszcie. - westchnęła smętnie Almais. - Nie wiem za co go przymknęli.
- Rozumiem. Mi pomógł mag David McNamara. Bardzo życzliwy człowiek. - El uśmiechnęła się ciepło. - Ale.. chyba nic się nie stanie jak mikstura się skończy. Mam wrażenie, że Clarice i tak.. w sensie że chyba się jej podobam.
- Pewnie tak, ale może nie być tak śmiała. Niestety receptura mikstury była znana tylko Gregoriusowi. - zadumała się Almais.
- Czy nie można odtworzyć receptury gdy ma się jeszcze eliksir? - El spojrzała na czarodziejkę z zaciekawieniem.
- Ugh… za dużą cenę… nie każdy alchemik jest na tyle zdolny by to uczynić. - westchnęła ciężko półelfia czarodziejka. - Musiałabym zaciągnąć duży dług u paru osób. Nie warto.
- Oczywiście. - El przytaknęła ruchem głowy. Była ciekawa czy David lub ktoś z gildii Charlesa by się tego podjął. Czy ona sama mogłaby spróbować? - Przyznaję, że sama chętnie nauczyłabym się nieco alchemii.
- Aa.. aa...aaa…- Almais pogroziła palcem przed nosem Elizabeth.- Zapomnij o tym. To niezdrowa ambicja. Alchemia rzuca się w oczy Elizabeth. Żadnych więc takich pomysłów w przyszłości, żadnej alchemii.
- Co znaczy, że rzuca się w oczy? - El żartobliwie pocałowała grożący jej palec.
- To znaczy że wymaga stanowiska do pracy, substancji, narzędzi… wszystkiego co da się łatwo namierzyć. Gildie nie lubią konkurencji.- mruknęła poważnie półelfka.
- Spokojnie.. jeśli mówisz, że to niebezpieczne to ci ufam. Tylko jestem ciekawa jak wobec tego magowie zajmują się alchemią.. też należą do gildii? - Morgan przyglądała się czarodziejce z zaciekawieniem.
- Są licencjonowani, kontrolowani i część należy do Gildii. Reszta, jeśli wychodzi przed szereg jak Gregorius… kończy jak on.- wyjaśniła poważnym tonem czarodziejka.
- Rozumiem. W Downtown… gildie nie są tak silne. - Morgan przytaknęła ruchem głowy.
- Nie wiem. Acz na twoim miejscu nie powinnam przeceniać gildii. Nie wszystkie grają uczciwie.- odparła cicho czarodziejka.
- Cóż… ja raczej nigdy w żadnej nie skończę. - El pozwoliła sobie na nieznaczny uśmiech. - To może.. zabiorę się za sprzątanie?
- Może…- odparła figlarnie półelfka jakoś nie mając ochoty na zmianę położenia. Wygodnie jej było, tam gdzie się znajdowała.
- Czy masz może inne życzenia? - Dłoń Morgan przesunęła się po udzie czarodziejki.
- Może? - zamruczała Almais kokosząc się na udach El i pocałowała szyję pokojówki.
Elizabeth powędrowała palcami dalej, sięgając pod szlafrok gospodyni i szukając jej kobiecości. I wkrótce znalazła swój cel, zdecydowanie spragniony pieszczoty, Almais tymczasem zaczęła całować i delikatnie kąsać szyję swojej służki. Morgan zagłębiła swoje palce w kobiecości półelfki, pieszcząc przy tym kciukiem jej wrażliwy punkcik.
Cichy jęk wyrwał się z ust Almais poddawanej tej pieszczocie. Jej ciało zaczęło wić się nerwowo, pod tym dotykiem. A jej pocałunki robiły się coraz bardziej chaotyczne. El pieściła ją coraz mocniej, prowadząc gospodynie na szczyt. Drugą dłonią pochwyciłą twarz kochanki i pocałowała ja namiętnie. Nie musiała czekać długo nim poczuła jak Almais drży pod wpływem wzbierającej rozkoszy. Jak się wije i jak dociera na szczyt całując żarliwie usta Elizabeth. El pozwoliła kochance się uspokoić nim wyciągnął palce z jej wnętrza i oblizała.
- To też prace dodatkowe czyż nie? - Rzuciła żartobliwie i pocałowała kochankę raz jeszcze.
- Och… a ja sądziłam że to akurat dodatkowa korzyść związana z pracą dla mnie. - “oburzyła” się teatralnie półelfka. I pokręciła głową. - Nie. To nie są prace dodatkowe.
- Żartowałam, to dla mnie też przyjemne. - Morgan klepnęła delikatnie pupę elfki.
- To dobrze… bo lubię być rozpieszczana.- stwierdziła figlarnie Almais, a potem zsunęła się z nóg czarodziejki.- Należy tu wysprzątać i… przygotować obiad i nie wiem na razie. W razie czego dam ci znać, ale obecnie nie mam jeszcze tajnych zleceń dla siebie. Bądź jednak cierpliwa, już wkrótce takie się pojawią.
- Dobrze. To przystąpię do pracy. - Elizabeth wstała fotela, czując że jej własną bielizna jest wilgotna.
- A ja idę się umyć, jak i przebrać. A przy okazji… jak bardzo nieśmiała jesteś?- zapytała Almais zerkając na El.
- Chyba.. niezbyt. Ale też nie lubię zwracać na siebie przesadnej uwagi. - El obejrzała się na gospodynie z zaciekawieniem. - A czemu pytasz?
- Bo czasami towarzystwo w sypialni może być liczniejsze, a rytuały… nieprzyzwoite. Więc… - wzruszyła ramionami półelfka dodając. - ... trzeba będzie grupowego splecenia ciał. Ale o tym się pomyśli, jak już coś takiego zaplanuję.
- Dobrze. - Elizabeth przytaknęła ruchem głowy i zabrała się za sprzątanie.

Docierały do niej odgłosy kąpieli pracodawczyni, głośne i wesołe. Almais z pewnością była wesołą osóbką i straszną bałaganiarą. Więc akurat zatrudnienie pokojówki przez nie wydawało się pozbawione sensu. Po kąpieli półelfka przebrała się i zabrała za przygotowanie notatek. Nie przeszkadzała więc El w zadaniach. Potem opuściła czarodziejkę udając się na wykłady i panna Morgan została sama. Owszem miała jeszcze do uprzątnięcia łazienkę, ale co dalej? Skończy do południa, zje posiłek i miała wolne przez resztę dnia. No chyba że weźmie swoje zajęcia na poważnie, bardziej niż jej pracodawczyni. Na razie uprzątnęła wszystko, wyszorowała łazienkę. Chwilę poczytała lekturę dla profesora nim zebrała rzeczy do prania i zastawę po śniadaniu, by je wynieść do pralni i kuchni. Gdy już się tym zajęła udała się na pocztę, ciekawa czy przyszła jakaś wiadomość od Charlesa z terminem wyjścia do teatru. Był tam już list od ojca i matki, dopytujących się kiedy znów ich odwiedzi. Był też list od Charlesa… proponujący pójście jutro, co mogło nieco skomplikować plany czarodziejki.
Postanowiła odpisać mu pytając czy Niedziela byłaby dobra. Napisałą też do rodziców, że wpadłaby może na obiad w sobotę. Mogłaby u nich pobyć i zobaczyć się z Simeonem. Choć nadal nie była pewna czy to dobry pomysł. Jednak… chyba była dla łowcy nikim. Wygodną towarzyszką do zbliżeń. Ale nie chciała też odchodzić bez słowa. Zobaczy co Charles odpowie. Zapłaciła za wysłanie obu listów i wróciła do pokoi Almais.

Wyprawa miała być wieczorem. El przekąsiła coś z zakupionych zapasów i wróciła do lektury. Miała nieco dodatkowych informacji dla Duncan, ale też obawiała się codziennego kontaktu by nie ściągnąć na swą dawną pracodawczynię kłopotów. Czytając sporządziła jeszcze list do Mel pytając do u niej i czy wybiorą się w przyszłym tygodniu na zakupy. Chyba potrzebowała chwili rozmowy.


Obowiązki zatrzymywały Almais z dala od mieszkania, więc czarodziejka spakowała się szykując na ponowne spotkanie z Johnsonem i jego drużyną. Pozostało też jeszcze zjeść obiad na mieście, tylko… gdzie? Miała dość pieniędzy, by zafundować sobie ucztę w najlepszej knajpie w Uptown, acz… przecież nie zamierzała aż tak się wykosztować.
Postanowiła opuścić bogatą dzielnicę i zjeść w jakimś sympatycznym miejscu w Downtown. Brakowało jej tego mniej snobistycznego światka gdy była na uczelni. Zdecydowała się na knajpkę zaledwie przecznicę od Uptown. Niby nie była tania, ale w sumie dostała trochę dodatkowej forsy i mogła sobie pozwolić na wypoczynek i smaczny posiłek. Była tu kiedyś z rodzicami, gdy ojciec zakończył duży kontrakt i chciał uczcić to z rodziną. Prowadziło ją starsze małżeństwo przy pomocy swych licznych synów.
Morgan zajęła miejsce na uboczu i zamówiła sobie dwudaniowy obiad i wino do tego.
Jak zwykle było tu tłoczno i jak zwykle przeważali tu kupcy i bogatsi rzemieślnicy. Hojnie opłacana ochrona, zarówno w postaci dwóch permanentnych rezydentów przy jednym ze stolików jak i jak łapówek dla organizacji przestępczych oraz straży miejskiej, zapewniała spokój w tym miejscu. Nic więc dziwnego, że klientela przyjazna rodzinom. Nie można tu było natknąć się na złodziejaszka (gangi o to dbały), żebraka (tym zajmowały się służby porządkowe), czy też damę negocjowanego afektu.

Tworzyło więc to przyjazną i rodzinną atmosferę. Tym bardziej że właściciele byli purytanami oddanymi starej wierze w Boginię Czystości Ashtalante. Co prawda sama bogini od lat się nie odzywała, a jej kler nie potrafił wymodlić nawet najprostszego cudu, niemniej oni trwali w swojej wierze i wychowywali w niej swoich synów. Takoż więc żadne nieprzyzwoite przyśpiewki, żadne nieprzyzwoite zachowania czy stroje nie mogły się pojawić w tej karczmie. Na szczęście dla El, to musiały być naprawdę prowokacyjne stroje… których czarodziejka nie miała w swojej garderobie.

- Elizabeth? Co za spotkanie? Jak ci się wiedzie?- posilanie się przez pannę Morgan przerwał przyjazny i ciepły głos. Galina Krugh przyszła tu wraz z córką na posiłek. Fulla lekko zawstydzona kryła się za matką.- Ostatnio tak rzadko odwiedzasz nasze strony. Kariera w Uptown musiała cię wciągnąć.

- Dostałam nową pracę i wypełnia mi szczelnie czas. - Elizabeth uśmiechnęła się ciepło do krasnoludzicy. - Właśnie.. świętuję nieco pierwszą wypłatę. A jak się u Was wiedzie?
- Bardzo dobrze.- odparła Galina obejmując czule córkę.- Fulla już jest na tyle obeznana z profesją, że twoja mama zostawia jej garderobę klientek do reperowania.
- O.. to wspaniale. Gratulacje. - Morgan uśmiechnęła się do swojej sąsiadki. - Jeszcze trochę i sama zaczniesz szyć.
- No… jeszcze długa droga przed nią, ale … kto wie… może w przyszłości? - odparła wesoło Galina i zadumała się. - Ale to oczywiście komplikuje sprawy związane z kuźnią.
- Maaamooo.- pisnęła cicho Fulla trącając bok matki.
- Ach… racja.- zaśmiała się Galina i spytała.- Zamierzasz uczestniczyć w święcie ku czci światła? Najkrótsza noc wszak wypada za dwa tygodnie i jak zwykle będzie ucztowanie na ulicach, tańce… -
I zaręczyny. Najkrótsza noc to czas zrękowin i często też, poszukiwań przyszłych małżonków. Czas nieformalnych układów między rodzinami. Zwyczaj ten, choć krasnoludzkiego pochodzenia, rozpowszechniony był też i u ludzi.
- Nie wiem czy dostanę wolne. - El uśmiechnęła się nieco zmieszana. Wszak nie planowała żadnych zrękowin w najbliższym czasie.
- To by była szkoda. Ale też nie powinno być z tym problemu. Ci u góry też szanują tradycje. - odparła z uśmiechem Galina. - W końcu w tym dniu świętują wszyscy…-
- Ci z Azjatown nie. - wtrąciła Fulla, a Galina dodała z ironicznym uśmiechem.-... wszyscy którzy się liczą…
- Może… jednak ludzie dla których pracuję są mocno.. oderwani od rzeczywistości. - Morgan starała się nadal uśmiechać. Nie wiedziała czemu ludzi z azjatown mieliby się nie liczyć.
- No tak. Magowie. - mruknęła Galina przykładając dłoń do piersi, obfitych i z dekoltem który był na granicy dobrego smaku. - Ponoć to nieprzyzwoite bestyje… tak przynajmniej głoszą plotki, ale… ja akurat nie wierzę w takie bajki. Nie widzą nic poza swoimi czarami. Nie dostrzegliby gołej niewiasty, nawet gdyby weszła im do łóżka.-
- Mamo. -skarciła ją córka speszona jej słowami.
Galina zaś zaśmiała się wesoło wprawiając swoje piersi w poruszenie. To ją łączyło z jej siostrą, piersi rude włosy i prowokujące stroje. Galina co prawda była ubrana skromnie w porównaniu ze skandalicznymi strojami Amaralde, ale i tak lubiła podkreślać swoją urodę. I z tego co pamiętała El, była głośno w łóżku… a teraz gdy znała ciało siostry Galiny, nietrudno było czarodziejce wyobrazić sobie… co się tam działo.
- Och nie jest tak źle. Mają swoje partnerki, partnerów. Ale jest spokojniej niż mówią plotki. - Elizabeth zaśmiała się ciepło. - Mają dość dużo pracy, mają swoje kłopoty jak wszędzie gdzie są gildie.
- No tak… gildie. - niechęć do nich była powszechna. Galina także była do nich uprzedzona. - Niemniej pewnie widziałaś ciekawe rzeczy na uczelni. Będziesz mogła tymi anegdotkami zabawiać towarzystwo podczas święta, prawda? I posłuchać tych z rodzinnych okolic.- odparła przyjaźnie Galina.
- Jeśli tylko będę mogła przyjść. - Morgan przytaknęła ruchem głowy.
- Powinnaś, to rodzinne święto, a nic nie jest ważniejsze niż rodzina.- stwierdziła Galina poważnym tonem.
- A ciocia Amaralde ?- zapytała Fulla wbijając metaforyczną szpilę w matkę.
- Ona… ona… będzie świętować z przyjaciółmi.- odparła szybko Galina i zwróciła się do córki. - Chodźmy już. Ojciec pewnie już na nas czeka.
I zwróciła się do El z uśmiechem. - Odwiedź nas czasem. Fulla tak rzadko miewa gości.
- Chętnie. - El pomachała krasnoludzicom i zabrała się za swój posiłek.
Obie krasnoludzice wychodziły, gdy Fulla obróciła się by spojrzeniem przeprosić za swoją matkę.


Za kontuarem w Gorzkim Pocałunku stał ten sam barman udający żywego trupa, a może to był żywy trup udający barmana? W każdym razie pod tym względem karczma się nie zmieniła. Także i teraz nie było tu zbyt tłoczno. A i Johnson tu by… a nie, to nie on.
To jego brat Manfred siedział przy stoliku.
- Część. - El uśmiechnęła się do Manfreda. - Jest może John?
Manfred się uśmiechnął widząc dziewczynę. - Niech zgadnę… Igła? Uroczo wyglądasz bez maseczki.
I zaprzeczył głową. - Jeszcze nie wrócił.
El przytaknęła ruchem głowy. No tak, maska!
Przysiadła się do Manfreda.
- A… gdzie jest? - Spytała nieco niepewnie.
- Załatwia kolejną misję u znajomego… kupca. Szykuje nam się ochrona transportu ponoć.- stwierdził cicho Manfred.
- O… jakąś dłuższą trasa, czy nocna robota? - Morgan zaciekawiła się, jednak pewnie nie mogła sobie pozwolić na dłuższe niż nocne bieganie.
- Raczej nocna robota, albo wieczorna… raczej krótka trasa. Za to niebezpieczna.- ocenił Manfred. - Zważywszy z jakimi ludźmi ów kupiec handluje.
- Jak to? - El pomachała barmanowi by ten nalał jej piwa.
- Nie chciałbym psuć niespodzianki, ale na wszelki wypadek radzę wybrać wysoko sznurowane buty i spodnie raczej… niż sukienkę.- zasugerował Manfred z uśmiechem.
El sięgnęła do torby i wydobyła z niej maskę nakładając ją na twarz.
- Liczyłam, że John da mi się u siebie przebrać i tak jeszcze nie zgarnęłam swojej części za ostatnią robotę. - uśmiechnęła się do Manfreda już z twarzą osłoniętą maską.
- Mam klucz do jego pokoju, mogę ci dać swój jeśli chcesz.- uśmiechnął się zawadiacko Manfred.
- Nie obrazi się? - El spojrzała na Manfreda z zaciekawieniem.
- Na co miałby się obrazić? - zapytał z niewinną miną Manfred.
- To skorzystam. - El zaśmiała się. - Najwyżej spróbuję go udobruchać.
Manfred dał czarodziejce klucz z ciepłym uśmiechem. - I pamiętaj by zamknąć za sobą drzwi.
- Bo jeszcze by cię kusiło by wejść? - Morgan mrugnęła do mężczyzny przyjmując klucz. - Zaraz wracam.
I udała się na górę. Nieco niepewnie otworzyła drzwi do pokoju Johna i zajrzała do środka. Widząc że jest sama zamknęła za sobą drzwi i zabrała się za przebieranie. Pozostawiając gorset i mocno wycięte majtki, wcisnęła się w ciasne spodnie i jedną z czarnych koszul, które sobie kupiła, zakładając na nią skórzaną kamizelkę. Potem dłuższą chwilę wiązała długie buty na niskim obcasie, by na koniec związać włosy w kok i narzucić płaszcz. Torbę zabrała z sobą. Zostawi ją u Johna po naradzie.

Tak naszykowaną wróciła do Manfreda i oddała mu klucz.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. - odparł z uśmiechem Manfred w towarzystwie swojego brata. Johnson uśmiechnął się zaś do czarodziejki.
- Miło cię widzieć.
- Mi ciebie też. - Elizabeth przysiadła się do braci i sięgnęła po piwo, które za mówiła przed przebierankami.
- Więc…- Manfred zwrócił się do Johna. A ten podrapał się po karku.- Mamy to. Dzisiaj trzeba odeskortować towar do celu i odebrać zapłatę na miejscu. Myślę że musimy ruszyć zaraz po zebraniu drużyny.
Spojrzał na El.- A to oznacza wędrówkę kanałami i niżej.
- Może dla odmiany będzie spokojnie, skoro z tego spotkania ze szczurami wyszło to co wyszło. - Morgan była ciekawa co oznacza "niżej" na pewno nie było bezpieczne skoro wynajmowano awanturników.
- Nie liczyłbym na to.- ocenił Manfred ponuro i spojrzał na czarodziejkę. - Piszesz się na to? Tym razem może być krwawo.
- Pytanie co oznacza to niżej. - El spojrzała z zaciekawieniem na obu mężczyzn.
- Pod kanałami są tunele… część z nich jest naturalnymi jaskiniami, inne… takie jak podczas naszej ostatniej przygody. - wyjaśnił Johnson.
- Cóż… nie spodziewałam się, że to będzie spacer po parku. - Elizabeth przytaknęła.
- Wchodzisz w to?- spytał Johnson.
- Tak. - Morgan przytaknęła ruchem głowy.
- Dobrze… oby pozostali wykazali tyle samo entuzjazmu. - odparł z uśmiechem Johnson.

Nie wykazali. Zwłaszcza Jess była niezadowolona z tego pomysłu. Uważała bowiem, że w kanałach i podziemiach będzie tylko obciążeniem dla reszty.
- Johnson…. ostatnio nie załatwiasz sensownych misji. - stwierdziła z przekąsem rudowłosa.
- Ma trochę racji.- stwierdziła Mandragora karmiąc okruszkami z kanapki swojego gryzonia.
- To nie wchodzisz w to?- zapytał John diabliczkę.
- Nie. Ja wchodzę.- stwierdziła rogata.
- Ja nie.- rzekła Jess.- Byłabym tylko zawadą? Manfred?
- Ja wchodzę.- odparł Manfred i obaj bracia na niziołka.
- Ech… niech będzie.- stwierdził przyciśnięty ich spojrzeniami alchemik.
- Dobra… więc ruszamy natychmiast. - zadecydował Johnson. I ruszyli.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline