Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2021, 09:15   #7
Dhratlach
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Rozmowa z Carlosem de Rivera
{{Podziękowania dla MG za scenkę.}}

Czas akcji: 2525.XI.32 wlt; zmierzch
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, “Wesoły Kordelas”

Spojrzał na człowieka który najprawdopodobniej był liderem grupki stając w niedalekiej, ale nie niebezpiecznie bliskiej odległości i zapytał rzucając okiem na zgromadzonych w świcie przy stoliku.

- Jak bardzo mogę zająć krótką chwilę? Kapitan de Rivera, prawda?

- Tak, a o co chodzi? - brunet z niezbyt zadbaną brodą odpowiedział spoglądając na młodzieńca stojącego niedaleko stołu. Te kilka osób jakie mu towarzyszyło również.

Sonnenblume położył dłoń na sercu i lekko się ukłonił mówiąc formalnie, ale z pogodą ducha.

- Friedrich “Sonnenblume” Zimmer. Kolegia Magii pragną zaoferować swój udział i należytą pomoc w mającej się odbyć ekspedycji. Jak bardzo jest to akceptowalne i mile widziane w oczach pańskich i szlachetnej patronki?

- Kolegia Magii? - kapitan zapytał nie ukrywając swojego zdziwienia. Chociaż jego rozmówcy trudno było zgadnąć co dokładnie go tak zaskoczyło. Spojrzał po swoich kompanach a krasnolud z przepaską na oko wzruszył ramionami, wytatuowany mięśniak lekko rozłożył dłonie a jak blondynka jakoś zareagowała to blondyn tego nie dostrzegł bo siedziała do niego tyłem.

- Ale właściwie to o czym mówisz? Co właściwie oferujesz? - de Rivera wrócił spojrzeniem i słowem do młodzieńca stojącego przy stole.

Blondyn stał dumnie o nienagannej, wyprostowanej posturze, choć bez arogancji i ekscentryczności typowej co dla niektórych. Ah! Jak babcia kazała mu chadzać z kijem i karciła za najmniejsze zgarbienie! Mówił pewnie, niezachwianie. Był fachowcem… a przynajmniej miał taką nadzieję.

- Jako reprezentant Kolegiów i członek Kolegium Życia oferuję ekspertyzę od wszelkiego co z fauny i flory pochodzi. Włączając to znawstwo roślin leczniczych, trujących i pożywnych, oraz zwierza. Choć to nowe gatunki naszym zainteresowaniem jest je poznać dla dobra Starego Świata i Portu Wyrzutków. Z mojej strony oferuję dodatkowo solidną, choć podstawową ekspertyzę medyczną i wsparcie w sferze arkan sztuk tajemnych. Jestem również dobrym, intuicyjnym lingwistą z pewną swobodą komunikującym się w obcych językach, choć na poziomie podstawowym i łamanym.

- Nie interesuje mnie Port i Stary Świat. Interesuje mnie ekspedycja. - kapitan odezwał się całkiem szybko i krótko ledwo blondyn skończył mówić. Postukał palcami po stole przyglądając się uważnie sylwetce rozmówcy.

- W czyim imieniu mówisz? Reprezentujesz kogoś? Kto z tego Kolegium chce iść na tą wyprawę? - zapytał wracając spojrzeniem do twarzy Friedricha.

Młodzik odpuścił formalny ton i spojrzał na kapitana z trudnym do odgadnięcia wyrazem twarzy i stanął luźno.

- Ja. Mistrz Ambrosio jest przychylny tej ekspedycji i zgodził się na mój w niej udział. Nie, nie jestem żołnierzem i wojownikiem, ale kimś kto posiada użyteczną wiedzę i bystry umysł wyspecjalizowany w sferach które na pewno spotkamy. - przewrócił oczami - Nie, właściwie to będziemy nimi otoczeni. Plus jestem medykiem, moją specjalnością jest leczenie trucizn, a tych choler od niemała tam. Mam też szansę dogadać się jakoś z tubylcami, więc może nie stracimy głupio ludzi na samo dzień dobry jeśli ich spotkamy.

- Mhm. - kapitan pokiwał głową i trawił w zamyśleniu słowa ochotnika. Znów spojrzał na swoich kamratów jakby sprawdzał ich reakcję. Coś tam poruszyli brwiami czy ramionami ale trudno było to Friedrichowi jakoś zinterpretować. Czy de Rivera to jakoś zidentyfikował to też nie wiedział. W każdym razie znów spojrzał na niego.

- A powiedz mi magu. Umiesz chodzić? - zapytał tak jakby miał co do tego wątpliwości. - Umiesz chodzić cały dzień? Przez błoto i dżunglę? W deszcz, moskity i bagna? Bo szczerze mówiąc wyglądasz mi dość mizernie. A nie chciałbym mieć takiego uzdolnionego i wykształconego człowieka na sumieniu. Tropikalna gorączka uczonych zżera tak samo jak zwykłych marynarzy. Co mi po twoich mądrościach jak będziesz się trząsł w febrze. - de Rivera wyłuszczył na czym polegają jego wątpliwości odnośnie kandydatury młodzieńca.

Sonnenblume uśmiechnął się lekko patrząc na niego nieustępliwie. Nie było mowy o odwrocie. Nie mógł zawieść Mistrza… a przede wszystkim swoich planów.

- Friedrich, lub Sonnenblume. Obawiam się, że jakoś tu doszedłem, więc chodzić umiem. W tropikach trochę jestem to do wilgoci i gorąca przywykłem. Błota też tu pod dostatkiem. Po bagnach za ziołami chodziłem. Na moskity znajdzie się rośliny których soku nie trawią i trzymają się z dala. Chorobę jak się pozna można ostatecznie zwalczyć, a sam zauważyłeś, że bierze wszystkich bez wyjątku. Tam na kontynencie poruszałem się tylko pieszo. Prawda, może nie jestem idealnym kandydatem, ale proszę powiedz mi szczerze Kapitanie… czy można mieć wszystko? Bezwzględnie wszystko?

- Taakk… Zapewne masz rację… - mimo słów twarz i głos de Rivery jakoś nie wyrażały zbyt głębokiego przekonania. Znów popatrzył po swoich kamratach przy stole. Dziewczyna lekko pokręciła głową i spojrzała gdzieś w bok. Wytatuowany popatrzył na kapitana i wzruszył ramionami po czym zainteresował się tym co ma w kuflu jakby coś mu tam wpadło. Khazad tylko prychnął i upił ze swojego naczynia.

- Zaiste Friedrichu cenne są twoje talenty i umiejętności. A hart ducha i wiara niezłomne. Ciało jednak to nasza słabizna a trudno się bez niego obejść. Przeto bardzo byś mi pomógł i jeśli to poważna oferta to chciałbym pismo od mistrza Ambrosio. Takie w którym zezwala na twój udział w wyprawie. Oraz nie będzie rościł żalu i pretensji jeśli będziesz miał ogromnego pecha nie wrócić z tej wyprawy. Jeżeli byś dostarczył to pismo do Festag to by nam bardzo to pomogło. Wolałbym wcześniej ale rozumiem, że mistrz Ambrosio to bardzo zajęty człowiek więc bynajmniej nie ośmielam się go popędzać. - kapitan w końcu dał swoją odpowiedź. Całkiem wyszukaną jakby był wykształconym człowiekiem albo chociaż z odpowiednią porcją manier. Rozmowę zakończył tak jakby ten glejt od mistrza za jego ucznia uważał za kluczowy przy rozważaniu kandydatury tego ucznia.

Młody Magister pokiwał powoli głową.

- Wielce rad me serce słysząc wasze słowa Senior. Jeśli byśmy mieli dżentelmeńską umowę, że dokonacie starań ku temu bym wrócił z tej wyprawy pewnym będę wspomnieć dobre słowo o waszych zasługach dla Kolegiów. Czym sposobnie zaskarbić życzliwość Mistrza Ambrosio będzie i wdzięczność moją wielką i pamięć.

- Ależ naturalnie Friedrichu. Dokładnie tak samo jak ty dokonasz starań abym ja i pozostali członkowie ekspedycji wrócili z tej wyprawy. - kapitan uśmiechnął się jowialnie kiwając głową na znak zgody.

- W istocie, Senior. - odpowiedział szczerze i uprzejmie blondy - Proszę wybaczyć, jednak sprawunki wzywają.

Po tych słowach ukłonił się lekko jak poprzednio i udał się w swoją stronę… pora była się zapowiedzieć Mistrzowi Ambrosio… Głupi. Mógł się tego spodziewać. Ten de Rivera był nietypowym kapitanem. Przez myśl mu przechodziła szkoda, że nie miał okazji przyjrzeć się tej blondynce.

Rozmówki z Georgij Kusznierewicz (właściciel przybytku)
{{Podziękowania dla MG za scenkę}}

Czas akcji: 2525.XI.32 wlt; wieczór
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, “Przystań Żeglarza”

Słońce powoli ciemniało, a on siedział przy kontuarze rozmawiając ze swoim partnerem w odbiorcą herbatek ziołowych i właścicielem przybytku. Georgij… Kislevczyk jakich mało. Mieli cichy układ, a Chiara była z niego nadej szczęśliwa kręcąc się przy stałych i nowych bywalcach… pewnie już dziewuszka liczyła kasę i przyjemności z oskubania kolejnego frajera…

- Georgij… a w rzyć z tą pogodą, blyat. - powiedział znad piwa z bóg wie czego w jego rodzimym języku - Już się przyzwyczaiłem, ale tawarzjisz powie, co nowego w mieście i co z tą wyprawą co się szykuje? Wiesz, kręcę nadzieję z nią… Chciałbyś coś z czeluści zieleni?

Wyciągnął drewnianą, wiśniową fajkę i zaczął ją nabijać suszem prosto z ukochanych rodzinnych stron za którym wielu tęskniło. Rarytas można powiedzieć. Tam opalają się tym co tu, tu? Tym co tam… dobrze trafił.

- No a kto by nie słyszał? Wielka pani zorganizowała wycieczkę do lasu to kto jej zabroni? - Gieorgij rozłożył dłonie na znak, że on i ci bogaci to całkiem inne światy. I to takie jakie raczej się nie schodzą ze sobą. Więc coś co działało tam nie musiało działać tutaj. I na odwrót.

- Podobno ten de Rivera teraz dla niej robi. I on wszystkim kręci. Więc jak myślisz by się załapać to raczej czeka cię rozmowa z nim. - powiedział drapiąc się energicznie po policzku. - Naprawdę chcesz iść? To nie w kij dmuchał taka wycieczka. Mało kto z takich wraca. A ty główkę to masz nie od parady ale na chodzenie po dżungli to ty mi nie wyglądasz na mocnego. Byłeś kiedyś tam głębiej? - karczmarz pokręcił głową przypatrując się niezbyt muskularnej sylwetce młodzieńca z dość krytycznym spojrzeniem. Zapytał jednak z życzliwością jakby wolał by ten przemyślał jeszcze tą decyzję.

Młodzik wzruszył ramionami bezradnie i rozbrajająco się uśmiechnął.
- Wiesz jak my to my, Magistrowie, uczeni, parający się plugawą magią… ciężko byśmy byli wielkie chłopy, ne? - pokręcił przecząco głową - Nie nada, Mistrz chce mnie w terenie. Widać pora bym zrozumiał o co dokładnie chodzi z tym Nowym Światem i go doświadczył.
Spojrzał na niego niepewnie i upił łyk piwa by zwiesić głowę. Po chwili bezradnego wiszenia spojrzał na mężczyznę.
- Nie, nie byłem i za kurwę nie wiem co mnie tam czeka. masz kogoś na myśli kto by mi opowiedział coś więcej? Cokolwiek co by pomogło mi przetrwać?

- No da… prikaz to prikaz… Żal mi cię… Dobry był z ciebie herbatnik… Mogłeś jeszcze tyle pożyć… - Gieorgij zasmucił się. Położył ojcowskim gestem swoją dłoń na wątłym ramieniu i pokiwał głową. Friedrichowi trudno było to zinterpretować. Czy on tak na poważnie czy tylko jakieś kislevskie żarty sobie z niego stroi. Ale wydawał się być poważny. Bardzo poważny. Te rozmyślania przerwało mu dalszy ciąg.

- Widzisz chłopaku to właśnie w tym szkopuł, że aby o czymś wiedzieć i opowiedzieć to trzeba to widzieć i poznać. A mało kto stamtąd wraca. To i mało kto może coś opowiedzieć co tam jest. Ot i cała filozofia. - rozłożył swoje łapy i uśmiechnął się z tym fatalistycznym, kislevskim uśmiechem.

- Myślę, że największe szanse masz u de Rivera. Co prawda nie słyszałem tak dokładnie by zapuszczał się w głąb. Przynajmniej gdzieś u nas. Ale jak organizuje wyprawę to może się zgłosi ktoś kto wrócił z takiej wyprawy. - poradził młodszemu i szczuplejszemu mężczyźnie swoją filozofię.

Blondyn spojrzał na Kislevczyka tym spojrzeniem zwiastującym rychły koniec. Po czym wzruszył ramionami.

- Przynajmniej wiem, że Chiara jest w dobrych rękach… - powiedział z nostalgią - ...może powinienem się z nią porządnie pożegnać, bez tych słów… w sumie to jak się sprawuje?

- Robi swoje a ja robię swoje. Jak masz do niej jakiś romans to idź załatwiaj póki jeszcze możesz. - skinął głową na znak zgody dalej ciągnąc tym tonem jakby żegnał się ze skazańcem.

- Tej… - zaczął jakby go olśniło.

- ...a co jeśli wrócę? - zapytał z cwanym uśmiechem.

- Wrócisz to wrócisz. Wrócisz to będzie jak teraz. Dobrze będzie jak wrócisz. - Kislevita dla odmiany uśmiechnął się jowialnie jakby taka myśl wcześniej w ogóle nie przyszła mu do głowy. Ale widocznie była mu miła sądząc po tym jak się rozpromienił.

- Mam zamiar wrócić i jak bogi dadzą wrócę. - odpowiedział z szczerym uśmiechem blondyn - Porażka nie wchodzi w grę, ale cyka wie co tam jest. Jak wrócę wszystko opowiem.

Rozejrzał się po zgromadzonych.

- Wiesz Georgij. Tak z ciekawości, co robisz z popiołem? Jak Tobie bezużyteczny i na stracenie idzie, to bym z chęcią przytulił i zabrał do siebie. Byleby był całkowicie suchy i nigdy mokry? Prosto jak ostygnie w wór? Jak mokry choć trochę to jest do niczego kompletnie, a worki dostarczę. Pomożesz?

- Popiół? Taki z pieca? No jak co? Wyrzucam. Po co mi stary popiół? - Gieorgij miał minę jakby nagła zmiana tematu zaskoczyła go dość mocno. Ale do samego popiołu chyba nie przywiązywał zbyt wielkiej wagi. Przynajmniej do tej pory.

- Mi by się przydał… pakowałbyś do wora? Jak wrócę z ekspedycji, to każdy mi się przyda - odpowiedział z lekkim uśmiechem blondyn - Da radę? Jak będzie suchutki i nie zazna wody to super. Worki dostarczę. przechowałbyś do mojego powrotu?

- No zaraz, zaraz, ja tu mam karczmę a nie skład popiołu. Mogę wysypywać popiół do worka i go sobie zabieraj. No ale nie będę składował całej szopy worków. Nie mam miejsca. - Gieorgij pokręcił głową. Może był zgodny na coś w rodzaju niewielkiej przysługi dla kolegi ale nie uśmiechało mu się zapychać przestrzeń magazynową czymś co było mu całkowicie zbędne i normalnie po prostu to wyrzucał.

- Oj tam, tylko na czas mojej nieobecności.. Zresztą, trochę potrwa nim się worek uzbiera nie? Potem będę zabierał na bieżąco. No i odpalę monetkę za przysługę na ten czas… Upchniesz na poddaszu czy coś. Stoi?

- No dobra. Niech będzie. Jak nie wrócisz do końca roku to wszystko wywalę na ulicę. - Kusznierewicz zgodził się chociaż bez przekonania. Jakby z typowo kislevskim fatalizmem nie wróżył temu wszystkiemu pomyślnego końca i już się szykował na straty i przykrości.

Mag uśmiechnął się szeroko.

- Jasna sprawa. - powiedział - Zainteresowany ziołami kuchennymi ze Starego Świata?

- Pewnie. A co masz? - człowiek ze skutych lodem stepów Kislevu skinął głową na znak zgody i zainteresowania.

- Zależy co wyrośnie. Wiesz, ja jestem specem od tego, a uprawa w tych warunkach nie jest łatwa. Co najbardziej potrzeba?

Ah, słodkie słowo “wyrośnie”! Magister Życia nie zdziwiłby się gdyby jego towarzyszowi na źródło stałego dostępu do ziół i przypraw z kontynentu zapłonęły oczy!

- To nic nie masz? Dopiero będziesz sadził? - w głosie oberżysty dał się słyszeć cień zawodu. - No to jak już byś coś miał sadzić to czosnek by się przydał. I ten zwykły i niedźwiedzi. Tutaj za gorąco na to to nie rośnie zbyt dobrze. - Kusznierewicz odpowiedział po chwili zastanowienia. Ale znów z tym fatalizmem w głosie i spojrzeniu jakby nie wróżył sukcesu takiemu przedsięwzięciu.

- Poza tym? Kmin? Koper? Rozmaryn? Tymianek? Majeranek? Mięta? Fakt z czosnkiem jest problematycznie, ale nie takie rzeczy się robiło. Wiesz, partię mam już posadzoną. To nie jest łatwa robota.

- A co niby jest łatwą robotą? Za co byś się nie wziął to jak ma być porządnie zrobione to potrzeba serca i czasu. Łowienie ryb. Szycie gaci. Prowadzenie karczmy. Gospodarka. Na wszystko trzeba zapracować. - Gieorgij wydawał się mieć dość filozoficzne nastawienie do tego tematu więc jakoś nie był zdziwiony tym co mówił młodzieniec. - A te co mówisz, tak, jak już wrócisz i ci to wyrośnie to przyjdź. To pogadamy. - odparł krótko skoro mowa była o mocno przyszłościowym projekcie z założeniem, że pomysłodawca wróci cało z wyprawy jaka w oczach Kislevczyka chyba nie rokowała mu zbyt dobrze.

- Jasne. Wiem coś o łowieniu ryb. Szepnij choć słówko co najbardziej chciałbyś mieć. Jak nie ja, to może załatwię na jutro. Wiesz… “coś” mam. Mało, ale... - powiedział z tajemniczym uśmiechem Friedrich.

Na co dostał odpowiedź. Krótkie proste słowa o tym czego używa się w kuchni kislewskiej… co ciekawe pojawiło się wspomnienie o warzywach. Ku jego radości oczywiście, bo jak tu pić kislewską gorzałę nie przegryzając kiszonym ogórem? Albo jeść pirogi bez kapusty, grzybów? Kmin, czosnek, chrzan… królowała cebula, a to była tylko część tego na czym zależało jego jakże ulubionemu… klientowi!

Rozmówki z Kjell “Blodig” Stogge (Raketer)

Czas akcji: 2525.XI.32 wlt; wieczór
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, “Przystań Żeglarza”

Stolik, a'la kislevicka wóda na czymś i talerz jadła. Magister Jadeitu był zadowolony. Tym bardziej, że niedawno dosiadł się Blodig… to była cholera… ale swoja cholera, choć kto był kogo było pojęciem względnym. Mieli prosty układ. Ten dawał ochronę, tamten palenie i inne cuda. Co z tego, że co niektórzy nieswoja się poczuli i zrobili miejsce? Widać po nim było, że będą problemy. Cud miód.

- Blodig, jak jest po twojemu “Rozjebie ci łeb ty niewychędożona, cherlawa pizdo?” - zapytał z szelmowskim uśmiechem - Lubię waszą gadkę. jest cudownie brutalna. Macie jaja, a nie to co te wysoko urodzone panusie. Zdecydowanie chciałbym częściej w niej nawijać.

Nors się zaśmiał gardło i spojrzał na blondyna z tym spojrzeniem które mówiło tysiąc słów.

- Fitte, Sonnen, Ciebie pojebało? Chcesz by ktoś ci dał w mordę? Sam jesteś jebana pizda. - znów się zaśmiał.

- Dzieciaku, nawet nie myśl skakać norsowi, czy go nie zaczepiać, bo ci tak wpierdoli, że tylko z drakkaru wrzucić morza i rybki nie muszą pracować paszczami. Po kiego ci to wiedzieć?

Uśmiech maga był krzywy i cwaniaczkowaty kiedy mówił mocno łamanym norskim gestykulując przy tym.

- Słuchać. Nauka. Słuchać to mowa. Gadka więcej słuchać, więcej lekcja. Umieć lepiej, coś..

Blodig skrzywił się niemiłosiernie.

- Jak ty to kurwa kaleczysz… aż uszy krwawią...

[i]- Oczywiście. - odpowiedział po staro światowemu Zimmer - Lepszej jednak niż nic. Swoją drogą, ponoć Mark Tarmiel przesiaduje ostatnio w Starym Piracie?

Reketer spojrzał na czarodzieja z podejrzliwością.

- Czemu nim się interesujesz?

Friedrich nie odpowiedział od razu, tylko upił duży łyk pienistego i otarł pianę z ust rękawem, by zaraz potem odetchnąć. Uśmiechnął się cwanie.

- Ponoć orientuje się w sprawie tej amazonki. Mam do niego sprawę w tej sprawie. Jak dobrze pójdzie uda mi się sprawić, że z łatwością pobije zarobek na licytacji. Czysty biznes.

Nors spojrzał na niego z niedowierzaniem i się zaśmiał szyderczo.

- Ty ledwo co zakładasz właściwy but na właściwą nogę! Niby jak chcesz to zrobić, co?

Lisi uśmieszek zawitaj na twarzy Magistra Jadeitu. Powiedzieć czy nie? Zdecydował się na proste: Tak.

- Czy to nie oczywiste? Porozmawiać z amazonką… jestem w tym dobry, co nie? Coś się dowiem, a każda informacja, każdy szczegół, to historyjka którą licytujący łykną jak młode pelikany. To gorący towar, ta amazonka, ale można pobić cenę. Ktokolwiek poprowadzi licytację będzie to ogarnięta bestia, ogarnięta w chuj, a ja mogę dać tej gadatliwej cholerze materiał z którego uszyje coś co każdy będzie chciał nosić. Nic się nie sprzedaje jak dobra historyjka. Szczególnie prawdziwa.

Zbir spojrzał na niego tępo trawiąc jego słowa.

- Ty to jesteś kurwa, pierdolony langusta, ale jak ty się z tą dzikuską…

- ...dogadam, przytulę monetę, odpalę ci działkę. Stoi?

Obywatel Lustrii z sporym stażem patrzył na czarodzieja kalkulująco.

- Stoi. - powiedział po dłuższej chwili i wyciągnął w jego stronę rękę. Sonnenblume chwycił go za przedramię, ten sam gest odwzajemnił Blodig, skinęli sobie głowami i tak chwilę trzymali opuszczone. Kiedy jesteś w towarzystwie norsa, zachowujesz się po norsku, tyle.


Rozmówki z Chiarą Clarenzzo (poplecznik własny)

Czas akcji: 2525.XI.32 wlt; wieczór
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, “Przystań Żeglarza”, Pokój Chiary


Czasy się uspokoiły. dzień zmierzał stanowczo ku końcowi, więc można było odpocząć. Jakie inne miejsce ku temu jak nie w otoczeniu i ramionach cudownej istotki która zresztą należała do jego “świty”? Jak on nie lubił tego słowa… oczywiście, nie ograniczał się tylko do niej, ale trzeba dbać o swoich podopiecznych. Tym bardziej, kiedy znalazł jej miejsce do życia spełniające jej potrzeby za które była mu wielce wdzięczna...


Choć miał już parę głębszych za sobą i uśmiechał się dużo bardziej niż zwykle… wiadomo, moc alkoholu buzowała w żyłach i rozpierała od środka… tak teraz siedział z kielichem wina na łóżku z nią wtuloną w bok. Razem powoli popijali śmiejąc się.

- No malutka… to kto zasługuje do tej pory na miano najlepszego kochanka w Porcie? - zagaił leniwie patrząc jej głęboko w oczy mrucząc przyjemnie - Opowiedz mi jak Tobie dzień minął… coś ciekawego?

- Najlepszy kochanek w Porcie? Poczekaj to bym musiała poważnie się zastanowić...- dziewczyna udawała, że naprawdę zafrapowało ją to zagadnienie. Tak jakby miała zaraz zacząć jakieś studia czy chociaż wykład w tej materii a on miał być tylko słuchaczem.

Przymilała się gładząc jego tors przez koszulę

- Myślę, że ty ogierze… - zamruczała cicho i z kocim uśmieszkiem, a młodzik spojrzał na nią rozbawiony.

- To kto zajmuje drugie miejsce?

[i]- Alonzo z doków. - odpowiedziała bez wahania. - Może nie jest utalentowany, ale zdecydowanie ma odpowiedni sprzęt.

[i]- Coś ciekawego się działo?

[i]- A dzień jak dzień. Padało. Sporo. To i wszędzie błoto i kałuże. A tak w ogóle to nudy straszne… - przybrała pozę jakby nic specjalnego się nie działo. Jakby. Tylko lekko niespokojna mowa ciała zdradzała, że coś było na rzeczy.

Blondyn się zaśmiał. Upił wina i położył kielich na stoliku nocnym. Dłoń powędrowała do jej policzka który pogładził patrząc na nią cwanie, twardawo i mówiąc przyciszonym głosem..

- Bujać to my, ale nie nas kotku. Widzę, że coś jest na rzeczy, bo unikasz tematu… - pogładził ją i lekko, ale stanowczo chwycił ją za włosy i pociągnął do tyłu patrząc głęboko w oczy - ...nie podoba ci się tutaj? Za mało… wrażeń? Nikt nie mówi nic interesującego kiedy leży obok zrelaksowany i swobodny? Nic sama nie dopytujesz, podpuszczasz? Mysza… znam ciebie zbyt dobrze.

Ciche stęknięcie wydobyło się z jej ust i patrząc na niego nadgryzła wargę niepewnie.

- Jest taka jedna sprawa… nie spodoba Ci się… - powiedziała słabo patrząc przy tym na niego błagalnie.

- Zła wiadomość pierwsza, potem reszta. Teraz. - rzucił oschle pochylając się ku niej.

Wysypała w czym była sprawa. Jak zawsze lubiła grać niewinną, nieszkodliwą, bezbronną ofiarę. Zabawne… Sonnenblume nie był pewny, ale zdawało się, że miała pewną przeszłość. Tylko się domyślał, ale… skoro taki miała system obronny? Jeśli ten akt sprawiał jej przyjemność kim on był by jej zaprzeczać? Szczególnie, że była naprawdę dobra w te klocki… Ta drapieżność tkwiła w niej i pragnęła się wyrwać. Zaledwie czasem dochodząc do głosu i przejmując kontrolę. Jeszcze się nauczy… nauczy się… jednak co jeśli to była jej poza dobrana pod niego? Ta nowa myśl zapaliła świeczkę w jego umyśle. Czyżby jej nie doceniał?

Widział w niej potencjał na drapieżną kocicę. Teraz wiedział, podejrzewał, że to kwestia czasu i nakładu pracy, lub po prostu jest lepsza niż myślał. To była zadowalająca myśl. Wracając z uśmiechem spełnienia do Wieży zdawał sobie sprawę z ilości roboty przed nim. ‘Zła wiadomość’ była zła i bił się w myślach która skrajność była prawdziwa. Tylko eksperyment empiryczny wykaże. Ważne, że jego udział w interesie narkotykowym był właściwie cichą tajemnicą. Bycie nową konkurencją na rynku było zawsze wielkim zagrożeniem. No i Ambrosio był przeciwny. Szczęśliwie, jej starania i zabiegi przysparzały się do budowania jego pozytywnej w oczach ogółu marki i reputacji. Usypianie czujności przed podjęciem stanowczych kroków miał nadzieję w bardziej korzystnej przyszłości.

Rozmyślania nad dniem minionym i plany na następny, oraz dalej

Czas akcji: 2525 - późny wieczór
Miejsce akcji: Port Wyrzutków, Dormitoria Wieża Magów, Przydzielony pokój uczniowski

Friedrich miał mieszane uczucia kiedy późną porą zwlókł się do swojego pokoju. Zapalił świeczkę na stoliku i pogrążył się w myślach sięgając po akademickę książkę zielarską którą ze sobą przywiózł. Jedna z niewielu rzeczy które tak naprawdę były jego i tylko jego. Musiał doczytać i przemyśleć nad rewelacjami swojej panienki na użyczeniu u Georgija…

Czy dawka była za słaba czy za mocna? Czy proporcje były dobre? Czy czegoś nie spierdolił? Może to było tylko pierdolenie? Musiał sprawdzić w teorii i sporządzić nową próbkę na ten wieczór. Jeśli test okaże się dobry… Mogło być w końcu, że w przypływie chciwości za bardzo ograniczył pewne składniki, a innych dał za dużo co sprawiło, że eteryczne oddziaływania korespondencji zielonej energii Ghyran zawartej w ziołach były niekorzystnie zaburzone.Kiedy upewnił się w swej wiedzy przystąpił do dzieła. Komponentów miał dość. Problem leżał gdzie indziej...

Nabił fajkę i odpalił ja zaciągając się słodkim smakiem. Wracając krótką myślą do przebiegu dnia czuł błogie rozluźnienie, oraz zarówno tą klarowność jak i otumanienie zarazem. Parę głębszych wdechów dla sprawdzenia działania. Było dobrze. Więcej nie pociągnie na tych składnikach, to było pewne. Szału nie robiło, ale było dobre.

Ambrosio i jego znajomy kapłan byli ciekawie dobraną parą. Niepokoiły go słowa Mistrza… samowystarczalność znaczyła, że mógł palić co chce. Nie mógł tylko wynosić… obawiał się, że to będzie ostatnia partia dla młodej w najbliższym czasie i czasie po wyprawie. Na uzytek własny tylko. Zagryzł zęby w niezadowoleniu. Nawet to było mocnym naginaniem rozkazu. Zdecydowanie zbyt szybko podszedł do tematu. Zdecydowanie! Wszystko rozbijało się o renomę Kolegiów… Na szczęście, można było to obejść… bardzo prosto. Oj bardzo, ale do tego potrzebował renomy człowieka uczciwego, oraz zasobów i odpowiedniej pozycji. No i ogólnie sformułowanego pozwolenia od Magistra Naczelnika… na rzecz medyczną i sprzedawać jako napary, odwary i tinktury, ale takie co można palić? Albo w większej nieco dawce ma się odlot? Nic trudnego! Było tyle szkodliwych i narkotycznych właściwości roślin towarzyszących właśnie tym dobrym i leczniczym! Sprzedawca-zielarz zawsze otwarcie poprzyucza ludzi! Może… hmm… wejść z kimś w komitywę sklepu zielarskiego? Zdecydowanie potrzebował ludzi! Zaufanych ludzi… albo… Ha, może nawet nie wiedzieć o swojej prawdziwej swojej roli! Interes pod przykrywką legalności i do tego w pełni legalny!

Za to przygotowania do rozwoju i lepszej uprawy roślin zapowiadały się nieźle. Z samego rana odebrać popiół, sprawdzić nośność potashu… i już ma się wspomaganie dla biednej spragnionej życiodajnej mocy tego składnika ciężko i w trudzie rosnących roślin… że też o tym zapomniał i dopiero widok popiołu skąpanego w blasku ognia go olśnił. Do tego cała możliwość działań alchemicznych! Jakby odbierał codziennie i codziennie po prochu robił… proces granulacji substancji zaoszczędziłby miejsce magazynowe. Mydło, detergenty, przyszłościowo proch strzelniczy i w pełni profesjonalny Jadeitowy nawóz dla roślin. Tak, to był dobry plan.

To była właśnie ta otwarta kwestia rozwoju Portu Wyrzutków poprzez uprawę roślin leczniczych, ziół kuchennych i warzyw… tu wszystko rozbijało się o czas. Dużo czasu. Miał obawy, że bez odpowiedniego wsparcia finansowego nie uciągnie. Nawet po wyjątkowo udanej i przeżytej wyprawie. Tylko z kim wejść w komitywę? Najbezpieczniejszym strzałem był Ambrosio, lub jakiś lokalny kupiec. Zbyt był prosty. Lokali było dość i każdy byłby chętny dawać znane i kochane przyprawy w zamian gotówkę i ten bezwartościowy popiół..;. Do tego medycy i handlarze też będą łakomi na wszelkie zioła lecznicze, a nawet i toksyczne. Toksyczne? Tak, bo to dawka czyni różnicę między trucizną, a lekiem..

To jednak wszystko były plany na daleką przyszłość, ale przygotowania mógł czynić. To była wszystko kwestia czasu. Czasu, pieniędzy, pozycji. Wstępnie jednak mógł działać. Teraz najważniejszy był Mark Tarmiel i to co mogli dla siebie zrobić w sprawie amazonki… Pierwszy kontakt z całkowicie obcym językiem tego świata go nakręcał. Tak, może i był ‘ślicznym chłopcem’, ale to był jego atut. Niemal wszyscy wokoło to były zakapiory, paniska, albo inne ‘męskie’ elementy. Jego inność powinna dać mu pole manewru niedostępne dla wielu.

Poranny odbiór popiołu, testy potashowe, od ręki nawożenie, potem Mark. Lubił plany proste, ale był gotowy działać ponad miary. Co z tego, że często gęsto ta prostota się komplikowała i rozwijała w trakcie działań? Słodycz minimalizmu zapewniającego mniejszy stres… a żelazo się kuje póki gorące.

Uśmiechnął się leniwie i zmęczenie. To był długi dzień… dzisiaj będzie dobrze i szczęśliwie spał. Tego był pewny. Zdejmując buty i płaszcz położył się do łóżka z niemą w myśli dziękczynną za dzień i błagalną o przyszłość modlitwą do Handricha, oraz Randala. Boga legalnego handlu, oraz boga łotrów w aspekcie boga ‘handlu’.

Rozmówki z Hans Herrlmann (felczer okrętowy)

Czas akcji: Retrospekcja, południe, okolice trzeciego tygodnia żeglugi z Jałowej Krainy do Lustrii
Miejsce akcji: Statek “Krwawa Róża”, Deck


Okręt, morze, bujanie… trzy tygodnie już chyba? Nie liczył. Pierwszy tydzień był paskudny. Oj, bardzo paskudny. Wystarczająco paskudny by nawet felczer się zainteresował… tylko dlaczego był taki miły? Zdecydowanie za miły…

Hans, powiedzmy, że wskazówka jego kompasu wskazywała inny azymut niż większości żyjących w zgodzie z bogami bogobojnymi ludźmi. Sonnenblume? Nie żeby mu to przeszkadzało, ale to tłumaczyło, dlaczego kobitki czuły się tak swobodnie w jego towarzystwie… chyba.


Teraz, stali wsparci o reling bakburty patrząc na rozciągające się bezkresne morze. Nie wiedział czy je kochał czy nienawidził. Było, tak trochę, nudne i puste. Małpka bosman Camarro wzniosła alarm… po raz kolejny. Paranoiczka napędzająca paranoiczkę. Cóż, załoga miała wesoło, a on chyba zaczął się przyzwyczajać..

- Nie wiem co jest z tą małpką, ale czasami myślę, że cierpi z tęsknoty za stałym lądem… nie próbowała nigdy dać nogi? - zapytał jednego z niewielu mężczyzn na pokładzie. Stanowili nieliczną grupę i coś czuł, że chyba wszyscy byli… no, byli, albo się ukrywali. Cholera wie.
- ...albo jada coś co jej szkodzi. - dodał po krótkim namyśle. **

Mężczyzna spojrzał na Magistra i wzruszył ramionami.
- Zdaje się, że po prostu się dobrały. Nigdy nie uciekała, a je to co je. Z tego co wiem nie wybrzydza. - odpowiedział z lekkim uśmiechem - Demoniczne nasienie jak nic, ale może po prostu tak ma?

- Albo po prostu brak jej towarzystwa? W ogóle to on czy ona?

- Bosman pytaj, ja tam nie zaglądałem… wiesz, to małpa, nie interesuję się. Da się nawyknąć… w sumie po co płyniesz do Lustii? Nie pamiętam byś o tym mówił?

- Rozkazy z góry. - powiedział wymijająco Czarodziej - Potrzebują kogoś kompetentnego do pomocy z roślinami.

Felczer uniósł brew, a następnie pokręcił głową.

- Nie brzmisz na przekonanego do tego.

- Kto by był? Zostawiasz wszystko co znasz i ruszasz w nieznane. Mi to rybka, ale będę tęsknił za paroma osobami…

- Ktoś miły sercu? - dopytywał Hans.

- Oj taak… choć może i lepiej, bo sytuacja się nieco uspokoi, a kto wie? Może zobaczę syna za jakieś dziesięć lat czy coś jak przetrwam i pozwolą mi wrócić?

Pozwolą wrócić… kluczowe słowo w ustach Sonnenblume… aż ugryzł się w język. Ta akcja była zdecydowanie zbyt dużym przegięciem nawet jak dla niego. No, ale… nie jego wina że się ludziom popłynęło. Nie jego, że nie sprawdził tych ziół. Nie jego, że… miał mały woreczek nasion w kufrze…

- Przejebane… - zauważył lekarz pokładowy - Tylko nie daj się zabić. To twardy świat jest. Tu na morzu lepiej, ciszej, bezpieczniej niż tam.

- Cóż… zastanawiam się nad tym. Zdecydowanie zbyt dużo poświęcasz uwagi mojemu tyłkowi, a jakoś nie zawieszasz oka na dziewuszkach…

- Ee… emm… ja…

- Spoko, jestem Magistrem Życia. To naturalne. Nie jestem popierdolonym ortodoksem jak ta ignorancka, świętsza-niż-wszyscy-święci tłuszcza. - odpowiedział z uśmiechem rozbawienia Friedrich i poklepał go po ramieniu przyjaźnie - Jak coś nie było tej rozmowy, nie?

Medyk był lekko skołowany, ale uśmiechnął się przyjaźnie po chwili.

- Jakiej rozmowy? - zapytał z głupkowatą miną.

- Nie wiem o czym mówisz. - odparł z niezrozumieniem Zimmer po czym zerknął na kręcące się dziewuszki przy linach wędrując wzrokiem po krągłościach - ...ale możesz mi powiedzieć coś więcej o…

Rozmówki z Lucia Bianchi (kuk okrętowa)

Czas akcji: 2525 - retrospekcja, noc, okolice piątego tygodnia żeglugi z Jałowej Krainy do Lustrii
Miejsce akcji: Statek “Krwawa Róża”, Koja Lucii

Krwawa Róża… trochę zajęło Magistrowi by pojąć skąd wzięła się ta nazwa i nawet do tej pory miał wątpliwości. Czy chodzi o zdawałoby się żelazną dyscyplinę wśród załogi i niemalże celibat, czy o bojowe nastawienie i wyszkolenie? Czy o coś jeszcze innego? Naprawdę nie miał pewności…

Zresztą, teraz to nie miało znaczenia. Siedział przy stoliku rozmawiając z Lucią przy kielichu wina i ziołowej używce. Okrętowa kuk była nader uroczą istotką o pewnych atutach którym nie dałoby się zaprzeczyć… i prawdę mówiąc nie miał zamiaru. Nie wiedział czemu, ale lubił ją. W sumie to lubił całą załogę. Właściwie, to zastanawiał się czy był ktokolwiek na świecie kogo by z założenia nie lubił… nie raczej nie… a nie… fanatyków religijnych.


- Naprawdę nie wiem jak to robisz Lucio, ale przyznam cicho, że rybkę robisz obłędną… Jak się nazywała ta co ją dzisiaj złowiliśmy? Okzza? Okzca? Nie wiedziałem, że takie dziwa prosto z dna wód Mananna mogą tak wyśmienicie smakować. Nigdy bym nie przypuszczał…

Uśmiechał się uroczo spoglądając na nią z ciekawością i podziwem. Lekko przechylona głowa z zamyślonym wyrazem twarzy. Dłoń uniosła fajkę do ust. Zaciągnął się i wypuścił dym który leniwie powędrował pod sklepienie, a następnie wyciągnął dłoń z suszoną, tlącą się zawartością w jej kierunku… nie żeby musiał sięgać daleko.

Kobieta pochyliła się w jego kierunku praktycznie się o niego ocierając by odebrać żarzący dymkiem nośnik radości. Zaciągnęła się i wypuściła dym jak on. Zapach słodkich ziół roznosił się w powietrzu.

[i]- Wiesz to całkiem proste. Sekret dobrego przygotowania Okczy jest odpowiednie filetowanie. Jest taki paskudnie szkodliwy woreczek, grudka w środku co jak ją przebijesz to nie dość, że paskudne to jeszcze trujące, a reszta to przyprawy i odpowiednie smażenie…[i] - powiedziała w zadumie przyglądając się czerwonemu żarowi w koszyczku wiśniowej fajki.

“Trujący woreczek?” To pytanie uciążliwie zagnieździło się w jego umyśle walcząc o dominację z drugą myślą i uczuciem. Bliskości i ciepła przeciwnej płci u swego boku.

- ...kwestia praktyki i tego by nie przesadzić. To się czuje.

- Tak jak to co jest między nami? - zapytał niewinnie i słodko Friedrich pochylając się przymilająco ku niej. Dłoń opuszkami palców znaczyła szlak opuszkami palców w dół jej kręgosłupa.

Kobieta się lekko zaśmiała i skarciła go pięścią w ramię.

- Daj spokój. Wiesz, że nie powinniśmy. To złe dla morale… - broniła się radośnie i przyciszonym głosem.

- No nie wiem… - powiedział cwanym szeptem nachylając się ku jej ustom - ...Twoje zdaje się poprawiło… od początku wojaży…

- Spadaj, wiesz, że nie o tym mówię. Co jeśli…

- Cii… zioła, Hans, nikt się nie dowie... - odpowiedział kładąc przy tym dłoń na jej policzku w którą się lekko wtuliła. Choć chciała coś powiedzieć w przebłysku oporu i wahania nie miała możliwości. Jej usta były zajęte, a ramiona już splecione wokół jego szyi…

Kończąca się, wymierająca żarem fajka dogasała, odstawiona w metalowe puzdereczko stojące na szafce obok. Szum morza i kołysanie fal w bladym świetle Morrslieba padającym przez bulaj były jedynymi ich towarzyszami tej nocy...
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 08-01-2021 o 21:28. Powód: lit.
Dhratlach jest offline