Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2021, 10:33   #66
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Do doków. Wędrowali na piechotę rozprawiając głośno o wszystkim i o niczym. El znalazła się jakoś tak… w centrum pomiędzy oboma braćmi. Co nie uszło uwadze ni niziołka ni diabliczki. W końcu dotarli do celu, niedużego magazynu. Przy jego drzwiach siedział krasnolud o czarnej brodzie i w szerokim kapeluszu na głowie.
- Taaa… czego tu?- mruknął na ich widok, odchylając połę płaszcza by odsłonić krasnoludzką śrutówkę.
- Hirum przysyła nas po towar.- rzekł Johnson wyciągając jakieś pismo i podając je krasnoludowi.
- Dobra…- krasnolud rzucił klucz Manfredowi.- Zabierajcie towar, a ja z waszym szefem dopełnię formalności. Są już nakarmione.
El czekała grzecznie. Nie była pewna czemu bliźniacy ustawili ją między sobą, ale ta sytuacja sprawiała, że jej myśli nieco uciekały ustawiając ją w ich towarzystwie ale w zupełnie innych okolicznościach. Starała się jednak odganiać te wyobrażenia chcąc skupić się na misji.
Niziołek i diabliczka nie czekali tak jak ona. Gregor pochwycił klucz i otworzył drzwi do magazynu, a Mandragora podążyła za nim. Manfred tak jakoś został blisko czarodziejki obserwując brata wypełniającego robotę papierkową. Z magazynu zaś słychać było syki i ryky jakichś bestii. I przekleństwa diabliczki… acz pozbawione nutki paniki.
El podeszła niepewnie do Mandragory ciekawa co przyjdzie im transportować.
- Co to? - spytała cicho stając obok diabliczki.
- Transport.- mruknęła cicho diabliczka, gdy El ujrzała… olbrzymie jaszczury, niektóre osiodłane. Pozostałe z przytoczonymi pakunkami. I właśnie z jednym z nich szarpał się niziołek. Bestia odpowiadała na jego szarpaninę ostrzegawczym krzykiem. Panna Morgan słyszała o jaszczurach wierzchownych, ale żadnego na oczy nie widziała. Nie tak szybkie jak muły, nie tak silne jak konie, nie tak wytrzymałe jak wielbłądy… jaszczury w zasadzie nie były wykorzystywane w transporcie… z jednym wyjątkiem. Używały je wszystkie ludy żyjące pod ziemią. Nic więc dziwnego, że te właśnie bestie wybrano na przewóz pakunków.
- Nigdy… nie jechałam na czymś takim. - Morgan zmartwiła się patrząc na dziwne wierzchowce.
- I dziś też nie pojedziesz. Będziemy prowadzić te uparte gadziny za uzdy. Wy będziecie prowadzić. Te jaszczury mają upodobanie w łapaniu diabląt za ogony. - stwierdziła z przekąsem Mandragora.
- Ach… to dobrze. Chyba… - El podeszła do jednego ze zwierząt i spróbowała chwycić je za uzdę.
Bestia syknęła ostrzegawczo i szarpnęła uzdą za którą trzymała panna Morgan testując jej siłę fizyczną jak i woli.
- Trzeba im pokazać kto tu jest panem. - dodał Manfred wchodząc za nimi.
- To zdradliwe bestie.- fuknęła gniewnie diabliczka, a Manfred kontynuował.- Mamy już trasę z zaznaczonym miejscem spotkania. Pójdziemy do najbliższego kanału burzowego i nim się wślizgniemy pod miasto.
Morgan pociągnęła za uzdę dając znać gadowi, że tak łatwo z nią nie będzie. Było to trochę jak siłowanie się na rękę, ale bestia powoli ustępował sycząc gniewnie. El starała się sobie wyobrazić, że to tylko uparty muł.
- No już spokój. - Mruknęła do zwierzęcia i pociągnęła ponownie. Ruszył za nią, ryknął, naparł na moment i cofnął się.
- Manfred pomóż im. -krzyknął Johnson do swojego brata, a ten spytał z uśmiechem do El. - Może ja go przejmę?
- I będziesz prowadził wszystkie? - Morgan spróbowała ponownie pociągnąć bestię.
- Gregor sobie poradzi.- odparł z uśmiechem Manfred, a Mandragora dodała.- Bo nie ma wyboru.
- Może uda mi się nieco pomóc. - El odezwała się marudnie ciągnąć jaszczura.
- Może… z czasem… w końcu się podda. - pocieszył ją Manfred obserwując jej siłowanie z gadziną, podobnie jak siłowanie niziołka. Obie bestie w końcu dały za wygraną i cała wyprawa mogła ruszyć przez doki w kierunku plaży na której to ciągnęły się pomosty zbudowane na niskich palach. Piasek tam był mokry… bo akurat była pora odpływu.
Celem ekipy była olbrzymia okrągła rura po części zagłębiona w piasku. Z niej wylewała się brudna woda… i pachniało tam za dobrze. No cóż… nikt nie powiedział, że robota awanturnika zawsze jest czysta.
El już czuła, że będzie mieć obolałe ręce po tym spacerku. A tu też jeszcze było spokojnie. Jak sobie poradzi gdy zwierzaki się spłoszą? Musiała pokazać, że ona jest tu górą… jakoś.
Powoli dotarli do dziury… John i Manfred zapalili pochodnie i pierwsi weszli do kanału rozglądając się bacznie.
- Chyba bezpiecznie, możemy iść.- zadecydował John.
El przytaknęła ruchem głowy i spróbowała wciągnąć swoją bestię w tunel.
Nie opierała się szczególnie, więc nie musiała się wysilać, choć podobnie jak Gregor musiała być czujna. Bo gadzina tylko czekała na jej chwilę słabości. Mandragora zaś zamykała pochód podążając za całą czwórką przez tunel. Podróż nie była wartka, szli pod prąd wartkiego nurtu ścieków po śliskim terenie. Na szczęście nie mieli zamiaru cały czas podążać tą drogą. John rozglądał się za boczną odnogą w którą mieli wkroczyć. El cieszyła się z niskiego obcasa i wysokich butów. Starała się także rozglądać za niebezpieczeństwami.
Te jednak pierwsi dostrzegli bracia Johnson. Nic dziwnego, bo szli na przedzie z pochodniami. Pułapka była prymitywna, ot sznurek i deska z ostrzem od noża rozbijająca kamień grzmotów. Niby nic szczególnie groźnego, ale...tu w kanałach taki wybuch z pewnością rozszedłby się echem. I jego dźwięk dotarł do tych, którzy tę pułapkę zastawili.
- Spróbować rozbroić? - El zetknęła pomiędzy braćmi na pułapkę.
- Jeśli potrafisz?- stwierdził Manfred.
- Co nieco… mamy wybór? - Inu podała Manfredowi wodze i przeszła obok braci, ocierając się o Johna docierając do pułapki. Wydobyła otrzymane od Duncan narzędzia i zabrała się do pracy. Po kilku minutach kombinowania udało się jej rozbroić pułapkę i zyskać kamień grzmotów dla siebie.
El spakowała go do podręcznej torby i dała znak, że mogą ruszać dalej.
- Ruszamy dalej.- zadecydował John rozglądając się bacznie. I wkrótce ruszyli podążając tym szlakiem na którym zastawiono pułapkę. Początkowo przemierzali błotniste kanały, potem jednak dotarli do przegniłych drzwi, które Manfred otworzył bez trudu. I zeszli do obszaru jaskiń ciągnących się pod kanałami. Zeszli po starych i często uczęszczanych schodach.
Elizabeth rozejrzała się po tym miejscu z zaciekawieniem. Czy i tu zastawiono pułapki? Zerknęła pomiędzy braćmi na schody przed nimi, ciekawa dokąd prowadzą.
Widoki nie były interesujące, ot ciemność przed nimi… ciemność okraszona kamiennymi soplami zwisającymi z góry.El miała wrażenie że już opuściła rodzinne strony. To był całkiem inny świat. A na końcu schodów… kolejna pułapka.
Morgan podała znów wodze Manfredowi i przeszła na czoło by się nią zająć. Ta pułapka była równie prymitywna, deska zakończona krzesiwem, pod wpływem nacisku ocierała się o drugie krzesiwo powodując iskry i wybuch prochu strzelniczego którego warstewkę rozsypano pod deską. Niegroźna, ale głośna przeszkadzajka.
Elizabeth przyjrzała się pułapce a potem spojrzała na Johna.
- Komuś bardzo zależy na tym by go uprzedzić o naszym nadejściu. - Szepnęła i zabrała się za rozbrajanie kolejnej pułapki.
- W tych okolicach pełno jest rozbójników. - wyjaśnił cicho Manfred pilnując ją, gdy brała się do roboty.
Elizabeth rozbroiła pułapkę i zagarnęła dla siebie to co mogłoby się jej ewentualnie przydać, nim przepuściła mężczyzn, chwytając za wodze swojego gada.

Gdy ruszyli dalej, El zauważyła cień jakiegoś stworka przemykającego wzdłuż ściany jaskini do jej wyjścia. Nie tylko jedna zresztą, także i pozostali członkowie wyprawy. Był zbyt daleko by mogli zareagować i był zbyt mały, by mogli ocenić czym był ów stworek. Jedno było pewne, ktoś już o nich wiedział.
- Przygotujcie się na kłopoty.- zarządził Johnson.
Morgan przytaknęła ruchem głowy nasłuchując. Nie miała tyle doświadczenia co pozostali, mogła więc obiecać sobie jedynie że zrobi co w jej mocy by wszyscy jakoś z tego wyszli. Sięgnęła do swojej różdżki, trzymając ją w jednej dłoni, drugą zaciskała na wodzy gada.
Powoli przemieszczali się jaskinią podążając w kierunku jej zwężenia w tunel. Zwierzęta były spokojne, w przeciwieństwie do ich ochrony i przewodników. Teraz kiedy wiedzieli, że ich obecność nie była sekretem każdy cień zmieniał się w potencjalnego przeciwnika szykującego się do ciosa. Co prawda, głównie w ich wyobraźni.
Bo póki co przemieli korytarzem kolejne metry nie niepokojeni przez nikogo.
- Kto to może być? - Morgan odezwała się szeptem gdy od dłuższej chwili było cicho.
- Koboldy, gobliny, duże węże… szczury, olbrzymie pająki… skolopendry, derro…- zaczął wyliczać cich Gregor i idąca na samym tyle rogata dodała.- Możliwości są nieskończone.
- To wydawało się niewielkie. - El zamyśliła się cały czas bacznie obserwując cienie. - Ja… mogłabym sprawdzić drogę przed nami… po cichu. By nas nie zaskoczyli.
- To ryzykowne.- stwierdzili bracia unisono.- Lepiej trzymać się razem.
- Dobrze. - Morgan przytaknęła i zamilkła spoglądając w mrok. Nie była pewna jak się powinna odbywać taka wyprawa. Ogólnie czuła się nieco… nie na miejscu. O ile lepiej radziłby sobie tutaj Simeon.
Nagle w połowie drogi, odkryli niepokojący obiekt. Szkielet… a właściwie połowę szkieletu półorka, którego czaszka lekko się poruszała.
- To może być pułapka, ty idź to sprawdź. My z bratem będziemy cię osłaniać.- zadecydował John zwracając się do El.
- Dobrze. - Morgan ściskając kurczowo w dłoni różdżkę, ruszyła zakradając się w kierunku szkieletu. Obserwowała nie tylko go, ale też jego otoczenie, spodziewając się, że mógł on jedynie odwracać uwagę od prawdziwego problemu.
Bracia podążyli parę kroków za nią. Czuła ich oddech niemal na plecach. Ze szczelin w ścianach jaskini nic jednak nie wyskoczyło. Elizabeth podeszła do szkieletu by się mu przyjrzeć gotowa w każdej chwili odskoczyć. Szkielet był stary i oczyszczony z mięsa, kości lekko pożółkły i pokruszyły. Panna Morgan nie wiedziała co go zabiło, nie wiedziała czemu brakuje miednicy i nóg i nie wiedziała czemu głowa się chybocze. Ale pułapki żadnej nie dostrzegła.
- Wygląda czysto. - Odezwała się szeptem i spojrzała dalej, rozglądając się za ewentualnymi pułapkami. Powoli zrobiła krok wymijając truposza, czując jakby jego puste oczodoły ją obserwowały.
Nadal nie zauważyła niczego niebezpiecznego, nadal nic się nie działo. Acz czaszka chybotała się coraz bardziej.
- Chyba… coś się zbliża. - El dotknęła ściany ciekawa czy poczuje drgania, które mogłyby poruszać czaszką.
Nie było żadnych drgań przebiegających po ścianie, jak i podłodze. Nie było słychać kroków. Co poddało w wątpliwość jej własną diagnozę. Zresztą bracia też powątpiewali.
- Jesteś pewna? - zapytał John.
- Niepokoi mnie, że jej głowa się porusza. - Morgan wskazała na szkielet. - Nie jestem w stanie sprawdzić czy to magia… bo nie widze pułapki mechanicznej.
- Co więc robimy?- zapytał Manfred, najwyraźniej uznając że to Elizabeth jest autorytetem od pułapek w tej drużynie.
Morgan westchnęła. Autorytetem to ona nie była chyba od niczego, ale ugryzła się w język. Podeszła do czaszki i ostrożnie spóbowała zatrzymać jej głowę.
I wtedy coś z niej wyskoczyło, małe włochate niebezpieczne coś! Szkarłatny pająk. Ukąsił jadowymi kiełkami boleśnie w dłoń i rzucił się do ucieczki chcąc uratować swoje życie.
- Idźmy dalej. - El westchnęła zerkając na ugryzienie. Spojrzała za pająkiem. - Myślicie, że ma tu rodzinę?
- Oby nie był w niej najmniejszym dzieckiem.- stwierdził cicho Johnson i gestem nakazał ruszenie dalej.
- Naprawdę? W sensie… jak duże mogą być?
- Tu pod ziemią? Wielkości kuca nawet.- odezwał się Gregor.- W górach na zachodzie jeszcze większe.
- To… znaczy, że dobrze było go zabić? - El spojrzała pytająco na towarzyszy..
- A czy my się znamy na pająkach?- zapytała retorycznie Mandragora i machnęła dłonią.- Nie przejmuj się tym.
Elizabeth przytaknęła i ruszyła za resztą prowadząc powierzonego jej gada.


Kolejne pół godziny przez podziemia pozwoliły jej zapomnieć o pająku i skupić się na korytarzach wyrzeźbionych głównie przez siły natury. Wkrótce do jej uszu, dotarły dźwięki płynącej wody. I to dość głośne. Ich drogę przecinała bowiem, płytka ale bardzo wartka podziemna rzeka. Nad nią wzniesiono prymitywny mostek. Obecnie w bardzo złym stanie.
- Chcemy po tym przejść? - El spojrzała na braci, zerkając przy okazji na prowadzonego gada.
- Możemy spróbować wpław. Woda chyba sięgnie do pasa… - rzekł John kucając przy brzegu i zanurzając dłoń w lodowato zimnej wodzie.
Elizabeth zadrżała na samą myśl. Nie chciała się sprzeczać z dowódcą ale…
- Może jedna osoba by przeszła i rzuciła linę? Mogłoby być łatwiej? - Zasugerowała, niepewnie zerkając na mostek.
- Można tak. Kto ma linę?- najwyraźniej John Johnson nie miał nic przeciwko czyimś radom.
- Nie mamy? - Elizabeth prawie jęknęła. - Można chyba zgarnąć z gadów… albo wodze dwie spiąć.
- W sumie możemy.- ocenił John, a Manfred sprawdzał liny na pakunkach, czy którejś nie da się użyć. W końcu znalazł taką za cenę poluzowania węzłów ładunku na jednym z jaszczurów.
- To kto? - El rozejrzała się po towarzyszach. - Proszę… ja jestem drugi raz na akcji i pierwszy w podziemiach.
- Ja się przejdę.- rzekł zawadiacko Manfred i ruszył na drugi koniec mostka. Drewniana budowla lekko skrzypiała pod jego ciężarem, ale przeszedł bezpiecznie.
Nagle dookoła nich nastąpiły eksplozje!... Krąg ognia otoczył awanturników i ich zwierzęta. Jaszczury na szczęście nie były stworami łatwo wpadającymi w panikę. Pierścień ognia sprawił jedynie że zaczęły syczeć rozdrażnione.
Krąg ognia odciął ich także od Manfreda, będącego po drugiej stronie mostka. Niemniej ten ogień nie był magiczny i prędzej czy później powinien się wypalić. To nie był więc problem… tylko ci którzy ten ogień podpalili. Gobliny wypełzły z różnych jam i szczelin dookoła. Uzbrojone w prymitywną broń, prymitywne ładunki wybuchowe i równie prymitywną magię ruszyły do boju. Były znacznie liczniejsze od drużyny czarodziejki, było ich koło trzydziestu… były za to małe i głupiutkie szturchając się nawzajem i pędząc ku awanturnikom bez składu i ładu. Elizabeth nie zastanawiając się długo, użyła różdżki posyłając w stronę jednego z goblinów promień osłabienia. A trafiony potworek zamarł z wyrazem zaskoczenia na pysku, jego ręka dzierżąca ciężki tasak zaczęła mocno drżeć, po czym opadła w dół pod jego ciężarem. Potworek z trudem się przemieszczał pod ciężarem kościano-śmieciowego pancerza. Zresztą cały ich ekwipunek składał się z kości, metalowych odpadków oraz kawałków drewna połączonych skórzanymi paskami, sznurkami oraz łańcuszkami. Mimo tak żałosnego ekwipunku nie wyglądali żałośnie… wprost przeciwnie.

Manfred otoczony przez przeciwników, zawirował unikając ciosów włóczni i tasaków. Był szybki i zwinny parując ich ataki, mimo że go osaczyli. I jego ciężki pałasz trafił ciężko raniąc jednego z goblinów w pysk, a potem kolejne trafienie w szyję zabiło stworka.

Otoczeni kręgiem ognia bohaterowie musieli radzić sobie ściśnieci razem. Póki co gobliny nie mogły uderzyć w nich atakując wręcz, co wykorzystali Gregor i Mandragora. Niziołek zamieszał coś pospiesznie łącząc substancje z dwóch fiolek w jedną… po czym cisnął w największy tłumek goblinów. Ognista eksplozja zabiła dwóch, a poraniła resztę. O ile El miała skrupuły, o tyle reszta najwyraźniej nie. Mandragora z głośnym sykiem przywołała i rzuciła kwasową eksplozję, która poparzyła żrącą substancją gobliny. A John sięgnął po rewolwer celując i strzelając do goblinów, z czego jednego poważnie ranił.

Te ataki przerzedziły co prawda szeregi goblinów, ale nie stłumiły ich zaciekłości.
Bo choć nie mogły dosięgnąć uwięzionych w kręgu ognia awanturników za pomocą noży i mieczy, użyły do tego kulek z procy i fiolek z alchemicznym ogniem. Oberwało się tak każdemu. I Mandragorze i Johnowi i samej pannie Morgan. Co prawda uniknęła trafienia ogniem alchemicznym, ale jeden z pocisków do procy zranił ją w czoło, a dwa trafiły w korpus.

El jęknęła z bólu i przetarła krwawiące czoło. Tak po prostu… jej towarzysze tak po prostu zabijali te stwory. Nieco wystraszona splotła zaklęcie i rzuciła w jednego z goblinów magicznym pociskiem. Ten atak zabił stworzenie, magiczne świetliste kule które wystrzeliły z dłoni czarodziejki rozerwały ciało stworzenia które pisnęło głośno przed śmiercią.
Inne również piszczały z bólu, bo Mandragora bezlitośnie cisnęła w nie kulę ognia dla odmiany. Podobnie Gregor rzucił kolejne fiolkę z alchemicznym ogniem, przy którym zwykły alchemiczny ogień wydawał się płomyczkiem. Jaskinię wypełnił zapach pieczonego mięsa.
I gobliny (te które przeżyły) zdecydowały się ewakuować z pola bitwy. Zdążyły niemniej jednak wcześniej poparzyć Mandragorę i Gregora celnym rzutem alchemicznego ognia i zranić Manfreda w plecy dwukrotnie. On sam zdołał jeszcze zdekapitować goblina, który go zranił. Zapora ogniowa wygasać poczęła. A rozdrażnione jaszczury syczały gniewnie starając się trzymać od płomieni. Trzeba było przyznać, że bestie nie wpadły w popłoch na widok ognia, jak i na odgłos eksplozji. Ktoś je dobrze ułożył.
Elizabeth odetchnęła i rozejrzała się po swych towarzyszach ciekawa w jakim są stanie. Jej dłonie drżały więc splotła palce starając się nad tym zapanować.
- Przeklęte pokurcze, że też im się zachciało rozbojów.- syknęła gniewnie diabliczka poddając się obecnie medycznym oględzinom niziołka. Manfred przykucnął i sięgnąwszy do pasa po fiolkę wypił ją chyłkiem. Zaś John podszedł do panny Morgan i spytał cicho. - Wszystko w porządku?
- T..tak. - El spróbowała się uśmiechnąć przy czym zacisnęła mocniej dłonie. - Tylko skaleczyły mi czoło, ale to się zaraz wygoi. Co dalej?
- Ogień za chwilę wygaśnie, przeprawiamy się na drugą stronę i ruszamy dalej. Wolę nie przeszukiwać ciał…- zadecydował Johnson.
Elizabeth powstrzymała wzdrygnięcie. Przeszukiwanie ciał? Spojrzała na leżące niedaleko drobne zwłoki goblinów.
- Myślisz… że zaatakowały przypadkowo czy ktoś je tu wysłał?
- Gobliny to rozbójnicy podziemi, polują na wszystko co wlezie na ich terytorium. Niestety… my przez nie musimy przejść.- wyjaśnił spokojnie Johnson.
Elizabeth przytaknęła ruchem głowy i spojrzała na dogasające płomienie. Jej dłonie pomału się uspokajały. Podobnie jak oddech. Musiała się skupić bo w takim stanie nie rozbroi żadnej pułapki.
- Jeśli chcesz, to mam przy sobie piersiówkę.- zaproponował John sięgając po metalową manierkę bezpiecznie ukrytą w kieszeni.
- Jeśli mam jeszcze coś rozbroić to lepiej nie. - El poklepała mężczyznę po ramieniu i uśmiechnęła się do niego. - Przejdzie mi… jak ruszymy.
- To dobrze… pójdziesz kawałek z Manfredem? Sprawdzicie czy coś się nie czai i rozbroicie ewentualne pułapki. - zaproponował Johnson.
- Jasne. - Elizabeth przytaknęła i dołączyła do drugiego bliźniaka.
- Cześć piękna… z czym mój braciszek posyła?- zapytał na powitanie Manfred.
- Mamy podejść kawałek, sprawdzić czy nic tam nie ma i rozbroić ewentualne pułapki. - Morgan powtórzyła polecenie uśmiechając się do mężczyzny.
- No dobrze. Tylko trzymaj się mnie blisko.- na potwierdzenie swoich słów zagarnął El ramieniem i przytulił do siebie mocno.
- Tak blisko? - Morgan pozwoliła sobie na żartobliwy ton, chcąc ukryć czający się z tyłu jej głowy niepokój.
- Tak blisko. - potwierdził Manfred, ale po chwili puścił czarodziejkę i ruszył przodem.
El szła kilka kroków za nim uznając, że czas na żarty się skończył.


Manfred z orężem w dłoni szedł przodem, rozglądając się co chwila. Rany już na nim znikły, pewnie eliksir leczenia wypił. Nie odzywał się do El, nie zerkał na nią. Nadal byli na terytorium goblinów, a to że przed chwilą poniosły one porażkę nie oznaczało, że nie mogą spróbować ponownie. Elizabeth rozglądała się czujnie w jednej dłoni ściskając różdżkę. Ten krótki uścisk nieco dodał jej otuchy i teraz skupiła się na tym by nie wyładować ich w tarapaty.
Po drodze napotkali sznurek z dzwonkami… rozbrojenie tej pułapki zajęłoby chwilę. Była ona rozciągnięta wzdłuż tunelu który przechodził w kolejną dużą jaskinię oświetlaną przez fosforujące grzyby i świecące kryształy u szczytu jaskini. Sznurek był nowy… pułapkę założono niedawno. I nie była szczególnie groźna. W przeciwieństwie do stworzeń, które panna Morgan dostrzegła wraz z Manfredem. Ni to szczury, ni to psy….
Zwierzaki o wielkości i posturze rosłych psów o pokrytych ropieniami grzbietach, szczurzy ogon obecnie żerowały na padlinie jakiegoś rosłego humanoida. Była to mała sfora… ledwie pięć, żerowało nieco po lewej stronie od El i Manfreda, w głębi jaskini. Niemniej jeszcze głębiej mogło być więcej tych bestii.
Na razie nie zauważyły przyczajonej pary awanturników. Elizabeth kryła się za mężczyzną, nie była pewna co mają robić. Zabić je? Tylko czy wtedy nie uszkodzą pułapki?
- Co proponujesz ?- zapytał ją Manfred. Ją? Przecież była tu nowa i niedoświadczona. Jakże miała mu odpowiedzieć. Czemu miałaby decydować?! No tak. Była w tej drużynie złodziejką, więc Manfred uznał, że zna się na tym fachu mimo, że znała jedynie podstawy poznane u Amelii i do żadnej gildii złodziejskiej nigdy nie należała.
- Osłaniaj mnie. - Mruknęła cicho, nasunęła kaptur i podkradła się do pułapki by ją rozbroić.
- Dobrze…- rzekł cicho Manfred kucając i zerkając na zwierzaki. Panna Morgan zaś dotarła cicho do dzwonków. Po drodze musiała często stawać i czaić się za skalnymi słupkami, bo parę razy stworzenia odrywały się od posiłku i zerkały w jej stronę. Ale chyba jej nie wyczuły bo wracały do posiłku. Potem pozostało El najtrudniejsze… rozbrojenie pułapki. Krok po kroku,dzwonek po dzwonku powoli rozbrajała pułapkę czując na karku kropelki potu. Czy potwory ją zauważą, czy się na nią rzucą… czy Manfred nie jest zbyt daleko od niej, by jej pomóc?
Powoli odłożyła ostatni dzwonek. Pułapka została rozbrojona, a stwory na razie zajęte były posiłkiem. Tylko… co teraz? Elizabeth obejrzała się na Manfreda. Mieli oczyścić drogę czyż nie? Schowała ostatni dzwonek i rzuciła czar w kierunku szczuropsów gdy tylko upewniła się, że jest dość blisko. Z jej dłoni wydobył się stożek ognia.

Płomienisty atak był zaskoczeniem. I dla szczuropsów i dla Manfreda. Objął dwa z pięciu stworzeń raniąc je mocno ogniem. Bestie początkowo się rozbiegły zaskoczone tym atakiem, ale potem od razu ruszyły ku czarodziejce osaczając ją. I Manfredowi, który z wyciągniętym mieczem rzucił się jej na pomoc.
Elizabeth ponownie użyła zaklęcia starając się odsunąć od przeciwników. Kwasowy rozprysk na łbie jednej z bestii zakończył się jej zgonem. Druga jednak dopadła czarodziejkę zacisnęła kły na jej przedramieniu, gdy osłaniała gardło przed paszczą bestii. Zabolało mocno. Ale czarodziejki ten ból nie oszołomił na szczęście. Bowiem musiała uniknąć ataku bestii z drugiej strony. I to się udało.
Tylko skóra nagle zaczęła ją… swędzić. Podczas walki było to lekko drażniące. Kolejnego dopadł Manfred tnąc od tyłu przez grzbiet i zabijając. Ostatni zmienił kierunek i zamiast atakować Pannę Morgan, wybrał jej obrońcę.
Elizabeth posłała w jego kierunku kolejny kwasowy atak starając się nie myśleć o swędzącej skórze.
Było to ryzykowne, ale osaczona czarodziejka nie miała wyboru. Zwierzę które ugryzło czarodziejkę zawyło z ból poparzone na pysku kwasem i puściło rękę cofając się. Manfred zabił kolejnego psa. A pozostałe atakowały nadal. Jeden zdołał ugryźć mężczyznę, a kolejny capnął czarodziejkę w udo… gruby materiał nieco stępił atak.
Tymczasem wsparcie już było dosłownie w drodze. Seria magicznych pocisków Mandragory rozerwała psa, który ugryzł El. Pozostałe niedobitki rzuciły się do panicznej ucieczki.
Skóra zaś El swędziała i pokryła się białymi drobnymi krosteczkami.
El spojrzała na wystające spod ubrania fragmenty skóry. Przyjdzie jej poodwoływać umówione spotkania… jeśli ktoś ją tak zobaczy. Spojrzała na resztę i na Manfreda.
- Przepraszam…. Myślałam, że mamy oczyścić drogę i tak z zaskoczenia dam radę. - Spojrzała na rany przysłaniając je materiałem koszuli. Czuła że nie jest z nią dobrze, że jeśli nie będzie uważać… zostanie tu na zawsze, bo nie miała mikstur leczących.
- Trochę ci się udało. - przyznał Manfred przyglądając się czarodziejce. A rogata spojrzała niziołka mówiąc.- No… Gregor pomóż jej.
- Mógłbym. - przyznał szczerze mały alchemik i dodał wzruszając ramionami. - Ale miksturę leczenia chorób mam tylko jedną przyszykowaną. Wolałbym jej nie zużywać na zwykłą reakcję alergiczną. Jeśli wyjdziemy z tych podziemi bez jej wykorzystywania, wtedy będzie twoja El… pasuje?
- Pewnie tylko… - Elizabeth spojrzała na swoje palce. - Może mi być trudniej rozbroić pułapki. - Skóra swędziała a krostki nachodziły na kłykcie. Mimo ran El szczerze martwiła się co powie Almais widząc ją w tym stanie.
- Leczniczych mam przygotowanych więcej.- stwierdził dobrodusznie Gregor podając złodziejce drużynowej fiolkę. - Wypij to.
- Nieźle wam poszło.- wtrącił się dotąd milczący John i spojrzał na mapę.- Na szczęście jesteśmy już blisko.
El bez marudzenia wypiła podarowaną miksturę. Oby tylko udało się im wyjść… chociaż na razie to chyba głównie ona dawała ciała. Rana na czole i na ręce nieco się zagoiły, gdy mikstura została wypita, ból nieco ustąpił. Tylko to swędzenie nie dawało czarodziejce spokoju.
- Chodźmy. Igło, tym razem trzymaj się blisko Mandragory i Gregora.- zadecydował John.
Morgan przytaknęła i ustawiła się w szeregu między diablicą i gnomem, starając się nie drapać.

Przemierzyli całą jaskinię powoli i ostrożnie. Zamieszkujące ją bestie uznały zapewne, że nie warto atakować karawany… gdyż nie nastąpił kolejny atak. Potem był korytarz ze sznurem i dzwoneczkami. Tym razem za ich usunięcie zabrał się Gregor… nie był tak zwinny i dobry jak El, ale pułapka nie należała do szczególnie trudnych. Kolejny korytarz, zakręt, kolejny korytarz. Najwyraźniej opuścili już niebezpieczne terytorium bowiem nie napotykali kolejnych zagrożeń i pułapek.
 
Aiko jest offline