| Słuchając wywodu Ralf von Hiendenmit Iolanda lekko uśmiechnęła się.
Ralf zawsze dużo mówił. Musiała przyznać, że w czarujący sposób.
- Dobrze. Wypytaj tego de Riverę. Zobaczymy co powie - powiedziała uśmiechając się do mężczyzny. - Będę Ci bardzo wdzięczna.
To był miód na uszy szlachcica i baronessa dobrze o tym wiedziała.
- A teraz wybaczy mi, jestem umówiona - pożegnała się zostawiając go z pytaniami "z kim?", " gdzie?"
Joao zamówił już powóz toteż nie zmokła wcale. Służacy pomógł jej wsiąść, a gdy drzwi zamknęły się stangret strzelił z bata i zaprzęg ruszył.
Zatrzymał się przed drzwiami rezydencji de Truvilleów.
Iolanda pewnym i dostojnym, a także płynym i pełnym wdzięku krokiem przekroczyła progi domostwa de Truvillów. A choć na dworze siąpiło ona sama wyglądała jakby deszcz ją omijał.
- Panie de Truville - przywitał gospodarza delikatnym dygnięciem i nieznacznie wysunęła w jego stronę dłoń. - Cieszę się, że możemy się spotkać - dodała kurtuazyjnie w estalijskim, wszak oboje owym językiem posługiwali się.
Bertrand kurtuazyjnie skłonił się przed szlachcianką i z kurtuazją ucałował jej dłoń.
- Jest mi niezmiernie miło, że odwiedziłaś moje skromne progi baronowo. W rodzinnych włościach na pewno ugościłbym cię godniej, jednak pozwalam sobie zaprosić cię na skromną kolację.
Podszedł do nich lokaj w liberii, który zaprowadził oboje szlachiców do salonu dwupoziomowej kamienicy, aktualnie siedziby Bertranda, gdzie czekał na nich stół zastawiony głównie rybami i owocami, a także butelka dobrego bretońskiego czerwonego.
- Chętnie przyjmę twe zaproszenie. W tych dalekich stronach to niezwykle móc spotkać się z przedstawicielami tak znakomitego rodu - obowiązkowa wymiana uprzyjmości trwała nadal, a Iolanda korzystając z pomocy lokaja, który podsunął jej krzesło, zajęła swoje miejsce.
- Dziękuje baronowo, twój ród jest mi dobrze znany - Bertrand starał się kończyć pustą wymianę uprzejmości. Nasze posiadłości nie są daleko od siebie, choć po różnych stronach granicy.
- Och ta polityka która przygnała nas daleko od domu…- westchnął zastanawiając się jak wiele baronowa wie o kłopotach w które popadł jego ród - choć powiadają że Lustria to kraina możliwości dla śmiałych i pomysłowych, czyż nie?
- Albo miejsce gdzie jeszcze łatwiej stracić fortunę oraz życie - odpowiedziała Iolanda wybierając jeden z egzotycznych owoców. Przez chwilę obracała go w dłoni, a po chwili sprawnym cięciem pozbawił części skórki. - Nie nadające się dla dam. Wiele można powiedzieć o Lustrii. Wszystko będzie i prawdą i fałszem
Betrand skinał głową, podczas gdy służący zaproponował baronowej nalanie wina.
-Zaiste, wiemy, że w Nowym Świecie jest wiele niebezpieczeństw...powiadasz Pani że nie jest do miejsce dla dam, jednak tu przybyłaś, co dobrze świadczy o twojej odwadze… (lub desperacji - pomyśłał).
A Ty siostrę tu przywiozłeś - dodała w myślach podnosząc kielich napełnio przez sługę lekko ku górze.
- Wypijmy zatem za ten Nowy Świat - a gdy oboje dopełnili toastu znów się odezwała - jak go znajdujesz? Wszak jesteś, panie de Truville, dłużej tu niż ja.
-Wcale nie tak długo, nie będzie więcej niż pół roku. Nie widziałem wiele poza Portem i najbliższą okolicą gdzie wybrałem się parę razy na polowania, dużo tu interesujących ludzi z całego świata, choć wielu też desperatów i awanturników na których trzeba uważać. Natomiast te historie o Amazonkach i jaszczuroludziach pilnujących starożytnych skarbów wzbudzają ciekawość, prawda?
- Pobudzają wyobraźnię i nie tylko. To dla takich rzeczy ludzie tu przybywają. By na własne oczy przekonać się, że to prawda te skarby, te Amazonki i tak dalej. Jedną z nich będzie można dzisiaj zobaczyć. Wybierasz się panie de Truville tam? Z siostrą?
- Tak wybiorę się, chętnie zobaczę przedstawicielkę tego intrygującego ludu o którym krąży tyle dziwacznych historii….. ja z kolei słyszałem od Izabeli, że rozważasz Pani udział w wyprawie organizowanej przez wicehrabinę de Limę, którą ma dowodzić Carlos de Rivera?
- Owszem. Ta wyprawa bardzo mnie interesuje. Rozważam udział w niej. Pod warunkiem, że będzie odpowiednio przygotowana - mówiąc to baronessa nałożyła sobie na talerz rybę. - Tak z ciekawości. Długo planujesz tu panie pozostać? Wynajęcie kamienicy musi sporo kosztować.
Bertrand westchnął widząc że konwersacja wchodzi na trudny dla niego temat.
- Z przyczyn politycznych prawdopodobnie będę musiał pozostać jeszcze jakiś czas w Lustrii. Jeśli zas chodzi o wyprawę to rozmawiałem dzisiaj z de Riverą i może ona oznaczać kilka tygodni przedzierania się przez dżunglę, w większości pieszo, więc myślę że trzeba do tego podejść rozważnie. Ja służyłem w armii bretońskiej, więc trudne podróże nie są mi obce, czy ty Pani masz zaś w tej kwestii jakieś doświadczenie? Moja siostra wpadła na pomysł że również wyruszy na tę wyprawę, powołując się na waszą rozmowę na ten temat.
Iolanda przewróciła oczami.
- Znam bretońskich generałów co to na myśl o przemarszu przez las już mdleją. Pańska siostra ma więcej hardosci w sobie niż oni. Także o nią się proszę nie martwić. Tak samo jak i o mnie.
-Oczywiście baronowo, nie wątpię w Pani mądrość i odwagę, by poradzić sobie na tego rodzaju wyprawie. Co do mojej siostry, jest ona odważną osobą, ale jaki był ze mnie starszy brat gdybym nie martwił się o jej bezpieczeństwo? Właściwie to powinienem wydać ją dobrze za mąż, co w takim miejscu nie jest łatwe - westchnął. - Mam wrażenie że ten cały de Rivera przypadł jej do gustu…
- Małżeństwa. Mariaże. Ciężki temat, prawda? - Ioland uśmiechnęła się krzywo. - Panna bez posagu nie ma co liczyć na odpowiedniego kawalera. A ta z posagiem może być łatwym celem dla łowców fortun.
Bertrand zawahał się i jakby nawet nieco zaczerwienił:
- Muszę przyznać że aktualnie moja rodzina nie dysponuje zbyt wielkim posągiem, ale Izabela jest obdarzoną urokiem i wdziękiem młodą damą, no i oczywiście pochodzącą ze znamienitego rodu.
- Uroda przemija panie de Truville - tę prostą ludową mądrość baronessa przedstawiła jak jakąś wiedzę tajemną. - I co wtedy zostaje? Nic. - Rozłożyła dłonie na boki i uniosła nieco lewą brew ku górze. - Zupełnie nic. A kapitan de Rivera… - zrobiła dłuższą przerwę popijąc z kielicha. - Jeżeli chce pan siostrze go hmmm… wybić z głowy… to najlepiej zrobi to pan pokazując jej go w całej okazałości. Dzień i noc. A gdzie jest najlepsza okazja ku temu? Na wyprawie.
Bertrand zmrużył oczy, zastanawiając się czy baronowa sobie z niego nie kpi.
-Możliwe, chociaż ktoś inny by powiedział że w takiej sytuacji nie powinno się dawać możliwości do przebywania im dwojgu zbyt dużo w swojej obecności. Ale na pewno wyprawa byłaby okazją by lepiej poznać tego szlachica-awanturnika - jeśli zakończy się sukcesem, wróci w glorii chwały, podobno jak inni którzy za nim podążą. A planujesz Pani zabrać w tę podróż liczną świtę, jeśli mogę się zapytać? Mi będzie towarzyszyć na pewno kilku zbrojnych.
- Jeżeli się wybiorę, - Iolanda de Azuara wyraźnie zaakcentowała pierwszy wyraz - to również w towarzystwie kilku zbrojnych i pana Arrarte.
-Słusznie - skwitował de Truville. - Na pewno biorąc pod uwagę co słyszałem o tej krainie nie polegałbym jedynie na ludziach Rivery do obrony. Ja też nie podjąłem jeszcze ostatecznej decyzji o wyprawie, choć skłaniam się ku niej, muszę też zdecydować czy pozwolić wybrać się na nią mojej siostrze, to czego droga baronowo wydajesz się mnie namawiać. - wyszczerzył się nieco wyzywająco.
Iolanda przybrała minę niewiniątka
- Nie przedstawiałam jeszcze najważniejszego argumentu - w jej oczach pojawiły się wyniki wesołosci, które wyraźnie kontrastowały z przybraną wyrazem twarzy. - Jeżeli tu zostawisz siostrę, to kto będzie o nią dbać? Służba? Wątpię. Ty jesteś gwarantem jej bezpieczeństwa. Jej i jej czci.
-No tak, dziękuje, muszę przyznać że historie które słyszałem o tej krainie budzą moją ciekawość. Chętnie zapolowałbym na te jaguary i inne bestie o których opowiadają.
- To takie ekscytujące. Ekscytujące i podniecające. Te historie i świadomość, że samemu można to przeżyć, zobaczyć, dotknąć - mówiąc to baronessa wyglądała na naprawę podekscytowaną. Zupełnie jakby oczyma wyobraźni widziała już te sceny.
- Tak, myślę że wrażeń nam nie zabraknie a i też moja szpada nie będzie się nudzić. - Z uśmiechem wzkazał na wiszącę na ścianie pięknie wykonane ostrze.
Iolanda znów przewróciła oczami słysząc o mężczyznach i ich szpadach. Zaraz jednak wzrok jej powędrował we wskazanym kierunku.
- Piękne ostrze - dodała z podziwem.
- Zaiste, nie raz służyło mi w pojedynkach i w boju. Jeśli wyruszymy razem na wyprawę, będzie bronić i ciebie - odparł z dumą Bertrand.
- Dziękuję panie de Truville. To bardzo szlachetne z Pana strony - powiedziała baronessa. Na jej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech, a policzki pokryły się delikatnym pąsem. - Oferować ochronę kobiecie gdy ma się pod swoimi skrzydłami jeszcze siostrę. Bardzo szlachetne.
- W końcu szlachectwo zobowiązuje - odparł z promienistym uśmiechem bretończyk.
Iolanda uniosła swój kielich ku górze.
- Pańskie zdrowie panie de Truville. Szlachetnego mężczyzny - dodała z pełnym uznaniem.
- I zdrowie Pani baronowo, odważnej damy. - Bertrand odwzajemnił toast. Musiał przyznać że Iolanda zrobiła na nim dobre wrażenie, była bystra i wydawała się wiedzieć czego chce. Nie dziwił się więc plotkom o ilości adoratorów których odprawiła, choć oczywiście nie była już w optymalnym do zamażpójścia wieku.
Reszta rozmowy minęła im na przyjemnych i mało kontrowersyjnych tematach.
Opuściwszy gościnne progi domostwa pana de Truville baronessy de Azuara udała się tym samym powoze i tą samą drogą do karczmy w, ktorej od dwóch tygodni rezydowała ze swoją świtą szukając sposobu udania się w głąb lądu. Musiała przyznać sama przed sobą, że wypraw wiceharbiny byłaby bardzo korzystna dla niej. Należało więc dołożyć wszelkich starań aby się tam móc znaleźć.
W międzyczasie można było przyjrzeć się lokalnej florze i faunie. Co akurat było możliwe jutro i Iolanda panowała wybrać się na targ. Kupować rzekomej Amazonki nie zamierzała. Ale zawsze warto ją było zobaczyć.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.
"Rycerz cieni" Roger Zelazny |