Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2021, 23:03   #12
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację

Porta Pedro del Sur, Estalia

Iolanda de Azuara krytycznym spojrzeniem obrzuciła galeon, na który zaraz zamierzała wsiąść ze swoimi ludźmi. Do tej wyprawy wybrała garstkę tych najbardziej zaufanych i lojalnych. W swoim wyborze kierowała się również ich przydatnością w tej wyprawie.
- Pani - ręka Joao znalazła się tuż obok niej gotowa w każdej chwili pomóc i być wsparciem w czasie wchodzenia po śliskim trapie - to dobry statek. Z dobrą załogą - dodał najwyraźniej starając się rozwijać wątpliwości jakich dopatrzył się u swej chlebodawczyni.
- Tak - powiedziała Iolanda i korzystając z pomocy weszła na pokład.
Tam usłużnie przywitał ją kapitan i osobiście wskazał kajutę.

- Mości baronesso -
głos mężczyzny był mocny i wyraźny. Odwróciwszy się ujrzała go. Ubrany w rozpięty grafitowy serdak z jednym tylko rękawem na czarnym dublecie na zawadiacką modłę jak czynili to sangrecalientes. Rodowi awanturnicy będący kolorytem i zarazem zmorą zachodnich księstw. Co jednak nie pasowało do wizerunku zupełnie to fakt, że mężczyzna nie był gołowąsem. Jego czarna broda i włosy choć pociągnięte lekko niemodną już pomadą przyprószała wyraźna siwizna, a on sam mógł mieć około 40 lat. Skłonił się głęboko i zamaszyście jak to czynią Novareńczycy, po czym wyprostował się i powiedział poważnie.
- Za pozwoleniem baronesso. Jestem Cesar Arrarte.

Iolanda powoli podniosła wzrok na mężczyznę. Obejrzała go dokładnie od stóp do głów. Na najemnika nie wyglądał. Na zabijakę też nie. Długów aż takich jej rodzina nie posiadała by wierzyciele mieli powód kogoś takiego posyłać.
- W czym mogę panu pomóc, panie Arrarte? - Zapytała w końcu.

- Dzielimy wspólnego przyjaciela mości baronesso - odparł Cesar - Ojca Nuno de Azuara.

- Wuj.. - Iolanda w ostatniej chwili ugryzła się w język. - Ojciec de Azuara? Tak. Znam. Ale ty panie nie wyglądasz mi na osobę duchową - jeszcze raz obrzuciła mężczyznę badawczym spojrzenie.

- Nie. - przyznał - Nie jestem osobą duchowną. I nie celem posługi mnie wuj pani mości baronesso posłał. Niemniej wolą jego było bym wyruszył z panią na tę wyprawę.
Co rzekłszy sięgnął pod poły dubletu i pod czujnym okiem Joao wyciągnął zza nich tubus. Odkręcił go starannie i wysunął prosty list. Była na nim rodowa pieczęć woskowa de Azuara z dodatkowym motywem kruka i dwie nieskazitelnie wykaligrafowane litery I. i A.
Wręczył go baronessie.
Kobieta złamała pieczęć i zaczęła pospiesznie czytać. Ruchy jej warg układały się w kolejne bezdźwięczne słowa. A gdy skończyła jej wzrok skakał przez chwilę między twarzą mężczyzny, który list jej wręczył a samym listem.
- No cóż panie Ararrte - zwinęła list. - jest jeden problem. Na tym statku nie ma już wolnych kajut. A nie godzi się by szlachcic na pokładzie spał.
Kapitan galeonu cofnął się o krok gdy wzrok baronessy spoczął na nim.
- Chętnie odstąpię swoją kajutę - odezwał się Joao, a Iolanda aż się zapowietrzyła.

- Nie ma takiej potrzeby - Cesar skinął ofiarowującemu się mężczyźnie - Jeden z podróżnych zgodził się oddać kajutę naprzeciwko i popłynąć za tydzień z kapitanem Rebollo. - Pod zdziwionym spojrzeniem kapitana dopowiedział - To zdaje się jakiś kupiec kakao. Santiago Seta. Przesiaduje teraz w tawernie. Baronesso. Jeśli pozwolisz, nie będę już teraz dłużej niepokoić - Skłonił się Iolandzie uznając najwyraźniej, że przedstawienie się dobiegło końca. Zaraz też pojawiła się przy nim dwójka młodych ludzi, którym choć nie poświęcał specjalnej uwagi, musiała mu towarzyszyć. Dziewczyna w zbrojnych szatach adeptki Myrmidii i chłopak wyglądający na sługę.


Sumienna Pilar, Estalia

Nim jeszcze "Sumienna Pilar" opuściła port w San Pedro del Sur Iolanda sama znalazła Cezar. Zapukał do kabiny, którą dziwnym trafem odstąpiona została przez kupca.

- Wejść -
Ozwał się z wnętrza męski głos.
Otworzywszy drzwi zobaczyła Cesara rozpakowującego swoje rzeczy osobiste. Obecnie były wśród nich pugilares, monokl, inkaust… Gdy się odwrócił w jej stronę, minę miał jednak zaskoczoną. Najwyraźniej spodziewał się kogoś innego.
- Baronesso - Wstał z koi - Nie spodziewałem się. W czym mogę pomóc?

- Proszę nie wstawać - Iolanda ruchem ręki podkreśliła jeszcze swoje słowa. - Mój wuj, znaczy się ojciec de Azaura, polecił mi pańską osobą jako towarzysza w mojej podróży. Czy pan wie gdzie płyniemy?

W odpowiedzi podsunął Iolandzie jedyne krzesło jakie się tu znajdowało i spoczął ponownie na koi.
- Oczywiście. Choć nie dowierzałem temu póki... kapitan tego nie potwierdził.

Na twarzy kobieta pojawił się lekki uśmiech zadowolenia i satysfakcji.
- A teraz, gdy pan wie, jest Pan pewnie, że chce tam płynąć? Z tymi wszystkimi niedogodnościami?

Mężczyzna odwrócił wzrok w stronę kilku zwiniętych pergaminów i przez dobrą chwilę nie odzywał się.
- Ojciec de Azuara nie zadał tego pytania - rzekł w końcu - Chciałbym, zanim na nie odpowiem, dowiedzieć się, dlaczego moje osobiste nastawienie jest dla pani istotne baronesso. Zapewniam, że nie wpłynie ono na przebieg wyprawy.

- Chcę mieć pewność, że wie pan na co się Pan decyduje. Że ma Pan pełnym pogląd na sytuację. Jestem pewna, że ojciec de Azuara nie chciał pana w błąd wprowadzić. On jednak nie zna mych planów - odpowiedziała Iolanda.

Brew Cesara uniosła się wyraźnie.
- Znam ogólny zarys Pani przedsięwzięcia mości baronesso. W szczegółowe plany nikt mnie nie wtajemniczał. Ale z chęcią ich wysłucham. Jeśli uzna Pani za stosowne się nimi podzielić.

- Gdy będziemy na pełnym morzu, panie Arrarte - baronessa de Azuara uśmiechnęła się szeroko. - na razie ogólny zarys musi panu teraz wystarczyć. Chyba, że chce się pan jednak wycofać - utkwiła spojrzenie w rozmówcy.

Wzrok Novareńczyka przez chwilę jeszcze był uważny, ale i w jego oczach pojawił się uśmiech. Na krótką chwilę.
- Dobrze baronesso. Jesteśmy więc umówieni na kolejną rozmowę. I bezpośrednie odpowiedzi. A ta brzmi, nie. Nie chcę się wycofać.

- Lubię takich zdecydowanych mężczyzn - mówiąc to klepnęła się w prawą ręką w prawe udo i podniosła z krzesła. - Do następnego razu panie Arrarte.


Róg Obfitości, Lustria

Kolejna pobudka w Porcie Wyrzutków. Źle je z jakiejś przyczyny znosił. Jakiś niepokój go trzymał za grdykę te pierwsze chwile po tym jak otwierał oczy. Za każdym razem. A przecież już lata minęły odkąd sypiał tak źle.

Przy łóżku czekała już przyniesiona przez Javiera, a przygotowana przez niziołki taca z zimnym i orzeźwiającym naparem ziołowym. Po drugim dniu mając złe przeczucie, poprosił o coś takiego lokalną lekarkę, panią Vien. Schłodzony płyn szybciej pobudzał zmysły do prawidłowego odbierania otoczenia i wywoływał delikatny efekt euforii. Swąd, żar i wrzaski spływały po jego przełyku by znów zginąć gdzieś w jego trzewiach. A Cezar mógł zająć się poranną ablucją.

Javier spisywał się bardzo dobrze. Chłopak należał do tej rzadkiej klasy sług, którym nie trzeba było wydawać poleceń, bo w swej naturze odgadywał je zanim dochodziło do chwili gdy trzeba je było wydać. Domyślny i pomysłowy, był niczym dyskretny cień Cezara. Gorzej sprawa się miała z Jordis. Krótko ostrzyżona dziewczyna wyraźnie się nudziła i nie umiała sobie z tym poradzić. A Cezar wcale nie zamierzał poświęcać jej uwagi. Bitny duch szpitalniczki, która była pod jego pieczę, domagał się słusznej sprawy. A tymczasem podczas dwóch tygodni bytowania w Porcie Wyrzutków, w odległej magicznej i pełnej przygód Lustrii... mogła co najwyżej od czasu do czasu zszywać za bezcen rany pijanych bukanierów i leczyć wrzody karczemnych opojów. A i to z rzadka, bo lokalna medyczka była niezła, a jak kogo nie było na nią stać to za kurę, czy garść mąki chodził do dzikuski Mamy Solange. Jordis musiała więc przyswajać tak bezcenną i upadlającą cnotę pokory, którą Cezar już poznał. W samotności. Novareńczyk może ze dwa razy sam postanowił działać. Z czego raz w przypływie dobrego humoru dla tego szulera Moncana, któremu cęgami wyrwał pięknie gnijący ząb mądrości.

Poza tym przez te dwa tygodnie Cezar schodziwszy miasto, najwięcej czasu spędził w Domu Łowcy. Urzekło go to miejsce, które nie starało się jak pozostałe budynki odwzorować mizernie Stary Świat. Zbudowane egzotycznie na wzór chat dzikusów pełne było łowców i ich trofeów. Posłuchał trochę o jaszczuroludziach, orlich wojownikach i rycerzach-jaguarach. Pożuł liści koki z łowcami rozpracowując tym samym sekret napitku medyczki Vien. Nasłuchał o skutkach jakie wywołuje żabi jad i strzałka z kurary. Spisał to i owo. Narysował na pergaminach. I wracał. Do Rogu Obfitości. Do teatru ani zamtuza go nie ciągnęło. Rozważał wizytę w chramie Morra, gdzie często wizytowała baronessa. Ostatecznie złożył tylko datek. Oczywiście nie pomogło.

Ano i właśnie. Baronessa. Mimo tego, że dzielili podróż, nie miał o niej jeszcze wyrobionego zdania. Po tym co usłyszał od ojca de Azuara sądził na początku, że ekspedycja zakończy się w porcie San Pedro del Sur. Ale baronessa okazała się osobą niezwykłą do noszenia swych wątpliwości niczym odzienia wierzchniego. Co było rzadką cechą na ile znał niewiasty. I ciekawiło. Ale nie dlatego miał na nią oko…

Spotkania z Thornem zawsze traktował jako rozrywkę. Większość osób miała Norsmena za szaleńca. Cesarowi coś jednak mówiło przekornie, że prawda jest obłudną w tym przypadku boginką, a jeden biedny Thorn jest ostatnim zdrowym na umyśle człowiekiem, który w Porcie Wyrzutków jako jedyny jest z powołania i na swoim miejscu. Słuchał go więc zawsze chętnie i z przyjemnością stawiał mu warzone przez niziołki tropikalne piwo o nutach tutejszych owoców. Czasem nawet nie słuchał słów, a samej intonacji głosu Thorna, która niczym mantra rozluźniała Novareńczyka z mocą tą samą co balia gorącej wody i ciężkie estalijskie porto. Tym razem jednak posłuchał uważniej. Targi żywym towarem dla znającego Arabię Estalijczyka nie były niczym niezwykłym. Ale póki co Lustria nie pokazała mu niczego nowego. Amazonka jednak… Ona była kwintesencją nowości. I dziwnym trafem objawiła się na targu niemal w przeddzień ekspedycji organizowanej przez wicehrabinę. A Cezar za długo był zmuszony studiować tajniki corpus humanum, by brać dwa różne fakty w jednej tkance za przypadkowe i niezwiązane. Szczególnie, że do ekspedycji zamierzała zdaje się dołączyć baronessa. Postanowił więc odnaleźć Joao i zaproponować, że będzie towarzyszyć baronessie na targu.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 08-01-2021 o 23:34.
Marrrt jest offline