Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2021, 23:35   #322
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 84 - 1940.V.29; śr; zmierzch; Blangy sur Bresle

Czas: 1940.V.29; śr; przedświt; godz. 04:30
Miejsce: Francja; okolice Abbeville; Blangy sur Bresle; biuro wywiadu wojskowego
Warunki: wioska, noc, cisza, ziąb, pogodnie, łag.wiatr


Noemie (por. Annabelle Fournier)



No to pojechali. Żandarmi nie mieli dla niej kasku ale chociaż ten sierżant jaki za nią odpowiadał dał jej zapasowe gogle. A na siedzeniu w bocznej przyczepce motocykla nie było aż tak strasznie niewygodnie. Chociaż pęd w odkrytej przyczepce wiał nieprzyjemnym chłodem przedświtu w twarz i szyję. Jechali za tym drugim motocyklem. Wyjechali z tej jednej wioski co w ciemnościach wydawała się kolejną bezimienną wioską jaką do tej pory mijała tej czy poprzedniej nocy. Tylko tym razem jechała a nie szła piechotą.

Potem była jakaś polna droga jak obramowana jak nie płotami to żywopłotami albo lasem. Jechali tak jakiś czas aż zatrzymał ich jakiś żandarm. Motocykliści zatrzymali się i okazali dokumenty. Chwilę to trwało gdy ten sierżant Jardine tłumaczył, że jedzie do sztabu. W końcu francuscy żandarmi oddali im dokumenty, zasalutowali i puścili. Ale uprzedzili, że szykuje się atak więc by jechali ostrożnie bo jak się władują na jakiś czołg to sami będą sobie winni.

Motocykliści chyba wzięli sobie to do serca bo przez tą wioskę jechali jakby było duże ograniczenie prędkości. W wiosce rzeczywiście było jednak dużo wojska a zwłaszcza tych wielkich czołgów. Zatrzymali się na jakichś krzyżówkach gdzie kolejny żandarm z lizakiem i latarką kierował ruchem. Musieli przepuścić jakiś czołg który grzmiąc swoim silnikiem i turkocząc po asfalcie przetoczył się przed przodem motocykla. Przy nim motor wydawał się dziecinną zabawką. Strach było myśleć co by było gdyby ten stalowy potwór przetoczył się po nich. Gdy czekali aż przejedzie a żandarm ich puści w pobliżu dostrzegli jakieś postacie. Wysoki mężczyzna w mundurze stał na ganku domu z jakiego właśnie wyszedł dlatego jak błysnęło światło z otwieranego wnętrza to w tych jeszcze ciemnościach przedświtu rzucało się w oczy.



- Pułkowniku de Gaulle! Panie pułkowniku! Telefon do pana! - gdzies po schodach z wnętrza zbiegł jakiś żołnierz i zawołał za tym oficerem nim ten odszedł zbyt daleko od domu. Ten na to wezwanie zawrócił z powrotem do wnętrza domu a żołnierze stojący przed drzwiami zamknęli za nim drzwi. A potem żandarm ich puścił i motocykliści ruszyli dalej. Gdy oddalili się od tej wioski to jechali chyba tą samą główną drogą jaką w nocy przekraczała belgijska agentka. Bo taka całkiem niczego sobie była ta droga. I wtedy gruchnęła skądś salwa artylerii. Działa wysłały w przestrzeń swoje pociski. Ale nie było widać wybuchów.

- Nie bój się! To nasi! Piorą szkopów! Dziś ich pogonimy! - sierżant chociaż sam się wzdrygnął przy pierwszej salwie to jednak wprawiła go ona w dobry humor. Na tyle, że odwrócił się do pasażerki i krzyknął do niej pomimo pędu. Ale z tego właśnie powodu trudno było rozmawiać więc większość drogi raczej milczeli.

Wreszcie zajechali do kolejnej wioski. Może nawet małego miasteczka? A artyleria wciąż grzmiała okładając niemieckie pozycje. Tu znów byli francuscy żołnierze i kolejne posterunki i legitymowanie. Wreszcie sierżant i ten pierwszy motocykl zatrzymali się przed jakimś kamiennym budynkiem w jakim paliły się światła. I tu był jak się okazało połączony posterunek żandarmerii. Z początku wprowadzono ją do jakiegoś pustego pokoju, pewnie czyjejś sypialni i kazano poczekać. Czekała tak może z pół papierosa gdy drzwi się otworzyły i ten sam sierżant zaprowadził ją do dwóch oficerów. Porucznika żandarmerii polowej i kapitana wojsk lądowych. Porucznik żandarmerii Peter Bois i kapitan Claude Metivier. No i sierżant Jardine jaki ją przywiózł. Za oknami już się robiło szaro jako zapowiedź kolejnego poranka. Całkiem słonecznego.

- Proszę usiąść. - kapitan wskazał na miejsce przy zwykłym rodzinnym stole przy jakim pewnie gospodarze jadali posiłki i spotykali się na święta. - Kawy? Herbaty? Jest pani głodna? - zaproponował łagodnym tonem przy okazji częstując papierosem.

- Przyznam, że to co przekazał nam sierżant Jardine brzmi dość niezwykle. - kapitan wskazał na stojącego przy stole podoficera. Na stole leżały jej rzeczy jakie ten przywiózł ze sobą. - Będziemy musieli to sprawdzić. Ale to trochę potrwa. Więc na razie może nam to pani wyjaśni własnymi słowami. - poprosił kapitan. Przedstawił się tylko stopniem i nazwiskiem. Ale Noemie była prawie pewna, że musi być z wywiadu wojskowego sądząc po tym jaki miał posłuch u żandarmów. No i jeńców i wszelkie podejrzane osoby zwykle przesłuchiwał ktoś z wywiadu. Ten oficer był więc pewnie takim pierwszym ogniwem wywiadu jakie miało powiązania z innymi które były wyżej.



Czas: 1940.V.29; śr; przedświt; godz. 04:30
Miejsce: Francja; okolice Abbeville; wioska na pd. od Sommy; wioska
Warunki: linia frontu, noc, cisza, ziąb, pogodnie, łag.wiatr


Birgit (kpr. Mae Gordon)



Zamiast z Mauserem szła z duszą na ramieniu. Sama otoczona przez mroczne sylwetki. Uzbrojone. Mieli też chyba jej karabin, torbę i resztę. Nie odzywali się. Szli szybko ale cicho. Słychać było tylko odłosy kroków, oddechy i czasem stuknęła jakaś sprzączka czy coś podobnego. Mieli ją. Jak dobrze liczyła to chyba ich było pięciu. Jedynym pocieszeniem było to, że mówili po francusku. Chociaż z dość dziwnym akcentem. Ale samo pojmanie do przyjemnych nie należało.

Próbowała się ostrożnie wycofać rakiem by oddalić się od drogi. I starać wrócić do tego lasku z jakiego niedawno wyszła. Ale zorientowała się, że ci co przekroczyli drogę zachodzą ją z flanki. Albo ją jakoś słyszeli albo szli na ślepo biorąc poprawkę jakby właśnie chcieli jej odciąć drogę odwrotu. Do tego jeszcze ktoś był z przodu. Gdzieś tam od strony drogi, pewnie przed. Przez jakiś czas bawili się w tego chowanego po nocy i omacku. Gdzie uszy były znacznie przydatniejsze niż oczy. Gdy się nie ruszała miała szansę, że ją przegapią. Miną albo co. To działało na jej korzyść. Na niekorzyść, że tamci musieli już być pewni, że poza tym dogorywającym Niemcem jest tu ktoś jeszcze. Więc szukali. Szukali w kilku więc skracali tą odległość. Szukali po omacku, słyszała ruch traw jak się czołgali gdzieś niedaleko. Widocznie wiedzieli, że ona wie bo w końcu wyraźnie zaczęli jej szukać rezygnując z dyskretnych podchodów. A może chcieli ją spłoszyć? Gdyby spróbowała się poruszyć mogliby ją usłyszeć i namierzyć. A gdyby została na miejscu mogli na nią w końcu trafić.

Spróbowała się wydostać z tego okrążenia gdy wydawało się, że któryś ją minął. I kolejny z drugiej strony. Dyskretnie się zaczęła odczołgiwać w przeciwną. Chyba nawet zwiększała od nich dystans. Ale usłyszała zbliżające się trawy. Ktoś się czołgał w jej stronę. Znów zamarła licząc, że ją minie jak tamci. Ale ten miał albo lepszy słuch albo więcej farta. Praktycznie wlazł na nią. Poczuła jego rękę na swojej łydce. Chyba sam się zdziwił, że w końcu znalazł tego kogo szukali. Ale złapał od razu mocno i zaczęli się szarpać. Te odgłosy zwabiły pozostałych myśliwych. Ale gdy w końcu niechcący jęknęła głośniej podczas tej szamotaniny to tamci dopiero wtedy zorientowali się, że mają do czynienia z nią a nie z nim.

- C'est une femme!* - szepnął któryś z nich zdumionym głosem. Tak bardzo się tego nie spodziewali, że w pierwszej chwili wszyscy ją puścili. Potem jakby dla sprawdzenia jakaś męska, spracowana ręka wylądowała na jej twarzy sprawdzając to namacalnie. A gdy się to potwierdziło to chwilę szeptali ze sobą co tu teraz zrobić. W końcu zdecydowali się ją zabrać do dowódcy. No to ruszyli. Najpierw czołgając się w kierunku tego lasu do jakiego pierwotnie Birgit planowała dojść nim usłyszała to rzężenie Niemca. O Niemcu też nie zapomnieli. Nie widziała i nie miała gwarancji co tam się stało. Ale jeden czy dwóch odłączyli się i poczołgali się w jego stronę. Po jakimś czasie rzężenie ustało. I czekali na nich już na skraju lasu. Jej kazali usiąść na ziemi bojąc się chyba, że ucieknie. Zabrali jej też broń i torbę. A potem jak tamci dwaj od Niemca do nich dołączyli to ruszyli całą grupką przez las.

Las się skończył, znów było jakieś pole i jakaś wioska. Znów zrobiło się czujnie gdy któryś wysforował się do przodu i coś gwizdnął. Odpowiedział mu podobny gwizd i wtedy ruszyli dalej. Dotarli do jakichś okopów. W linii prostej od tej drogi gdzie ją złapali nie było tak daleko. Może z kwadrans marszu. Może nawet mniej. Ale tutaj już widziała w okopach francuskich żołnierzy. A ci co ją schwytali zaprowadzili ją do jakiegoś domu i oficera jaki tam urzędował w piwnicy. Paliło się światło więc dopiero tam dojrzała, że on co prawda jest Francuzem i ma dystynkcje porucznika. Ale ci z patrolu do wyglądali na jakichś Arabów we francuskich mundurach. Ale porucznik zdziwił się tak samo jak jego ludzie jak ujrzał kobietę z jaką wrócili z przedpola. A zaraz potem zaczęła grzmieć artyleria. Aż tynk i kurz z tej piwnicy zaczął się obsypywać im na głowy.

- Proszę usiąść. Mam nadzieję, że chłopcy byli dla pani mili. Francuzka? - porucznik przedstawił się jako Martin Arbit. Mundur wskazwał, że chyba jest piechociarzem. No nie pancerniakiem w każdym razie. Nalał jej wina do jakiejś szklanki i początkował. Gestem też zaproponował papierosa.

- Ma pani niesamowite szczęście. Zaraz zaczynamy atak. Chłopcy mieli sprawdzić czy Niemcy nie podłożyli min. Teraz tam wali nasza artyleria. - dodał nie mogąc się powstrzymać przed wyrażeniem podziwu dla tego zbiegu okoliczności.

---


C'est une femme! - (fra) To kobieta!

---



Czas: 1940.V.29; śr; przedświt; godz. 04:30
Miejsce: Francja; okolice Abbeville; wioska na pd. od Sommy; stodoła
Warunki: wnętrze stodoły, zapach siana, noc, cisza, ziąb


George (srg. Andree de Funes)




- Ja tu jestem od zadawania pytań. - odparł porucznik Chartier gdy usłyszał co ten schwytany jeniec mu opowiedział. Miał dość nietęgą minę. Jakby akurat takiej historyjki nie przewidział gdy mu go przynieśli jego żołnierze no i oglądał te zdobycze wyłożone na stole. George wyczuwał, że tamten jest nieufny i zastanawia się czy albo w jakim stopniu go okłamuje. Ale jednak papierosem go poczęstował. Nawet zaproponował kubek z winem dla zwilżenia gardła. Faktycznie się przydał.

- Rozbiliście się po tamtej stronie rzeki? A kiedy? Ilu was było? - zaczął zadawać dość standardowe w takiej sytuacji pytania. I cały czas chyba zastanawiał się co powinien zrobić z takim jeńcem. Przeglądał te dokumenty jakie leżały na stole, chyba książeczkę wojskową tego niemieckiego motocyklisty i może dalej by myślał ale zaczęła się nawała artyleryjska. Huknęło zdrowo. I blisko. To pewnie była aliancka artyleria. Bo nie czuł ani nie słyszał wybuchów upadających pocisków. Porucznik widocznie zdecydował, że ma teraz ważniejsze rzeczy do roboty niż przesłuchanie nietypowego jeńca więc rozkazał coś swoim żołnierzom i wyszedł. Ci pilnowali jeńca aż się nawała nie skończyła. I jeszcze trochę. Aż przyszli inni i kazali mu wyjść na zewnątrz. Tam czekali na niego motocykliści. Kazali mu wsiąść do bocznej przyczepki i gdzieś ruszyli w tym granatowym przedświcie.



Czas: 1940.V.29; śr; późna noc; godz. 18:30
Miejsce: Francja; okolice Abbeville; Blangy sur Bresle; biuro wywiadu wojskowego
Warunki: wnętrze domu, jasno, cisza, ciepło na zewnątrz jasno, cicho, zachmurzenie, ziąb, sła.wiatr


Noemie (por. Annabelle Fournier), George (srg. Andree de Funes) i Birgit (kpr. Mae Gordon)



Drzwi do pokoju otworzyły się i pokazał się jeden z uzbrojonych żandarmów. Miał karabin na ramieniu a na nim nałożony bagnet więc musiało mu być niewygodnie przechodzić przez drzwi bo bagnet mu się zaczepiał o górną framugę. Może dlatego nie wszedł tylko stanął w przejściu.

- Kapitan prosi do siebie. - obwieścił trójce zgromadzonej w pokoju rozkaz oficera który do tej pory na raty rozmawiał z każdym z ich trójki. Z samego rana z Noemie jak dopiero robiło się szaro. Jak przywieźli George’a to akurat załapał się na śniadanie. Już było widno. Chociaż do tego pokoju wprowadzili go dopiero po rozmowie z kapitanem Metivierem. Gdy z nim rozmawiał nawet nie wiedział, że jego szefowa jest w pokoju obok. Dopiero jak go tam zaprowadzili no a zaraz potem przyniesiono im śniadanie. Żandarm zostawił je na stole i wyszedł. O ich niemieckiej koleżance nic wiedzieli tyle samo jak w chwili gdy dwie noce temu odkryli, że jej nie ma z nimi. Czyli nic. Aż drzwi się otworzyły jakby żandarm przyszedł zabrać kubki i talerze po śniadaniu i rzeczywiście przyszedł je zabrać. Tylko, że jeszcze oprócz tego wprowadził do środka Birgit.

A ta też nawet nie wiedziała, że jej koledzy są tuż za ścianą gdy motocykliści przywieźli ją tutaj do jakiegoś kapitana gdzie ten ją przepytał kim jest, skąd, co tu robi, jakim cudem znalazła się na francuskim przedpolu. Wysłuchał, podziękował i wezwał żandarma aby ją odprowadził do pokoju. Więc nawet jak a nim szła to póki się nie odsunął od drzwi tego pokoju i nie ujrzała wewnątrz Noemie i George’a to nie miała pojęcia, że też tu są.

Francuzi chyba zorientowali się, że spóźniła się na śniadanie bo potem jeszcze coś jej donieśli na talerzach jakie pewnie zostały po poprzednich mieszkańcach tego domu. Wreszcie spotkali się we trójkę pierwszy raz od paru dni. No i wreszcie byli wśród aliantów. Ale to jeszcze nie oznaczało koniec kłopotów. W sytuacji w jakiej dostali się we francuskie ręce, w stroju, gdzie George wciąż był w niemieckim mundurze nie było dziwne, że dla armii są mocno podejrzani.

Kapitan Metivier jak potem mieli okazję to obgadać z każdym rozmawiał podobnie. Głównie pytał i słuchał. Imię. Nazwisko. Data urodzenia. Stopień. Numer identyfikacyjny. Skąd się znaleźli w Abbeville? Jaki samolot? Jaki numer lotu? Kto był pilotem? Kiedy był start? Z jakiego lotniska? Kiedy się rozbili? Co robili od momentu katastrofy? Czy ktoś wam pomagał przez ten czas? Jakie jednostki niemieckie widzieli po tamtej linii frontu? Gdzie dokładnie? Czy coś w zachowaniu Niemców albo Francuzów po tamtej stronie frontu rzuciło im się w oczy? I tak pytał. Coś czasem zapisał w swoim zeszycie. A stenotypista zapisywał całość na maszynie. Kapitan okazał się spokojnym człowiekiem. Nie podważał słów rozmówcy, pytał, słuchał co mają do powiedzenia na jego pytania, kiwał głową, znów o coś pytał. No a na koniec każdy lądował w pokoju obok i nagle ze zdziwieniem odkrywał, że widzi tam znajomą twarz. Zaś sam Metivier praktycznie nie odpowiadał na żadne pytania. A na koniec powtarzał. “Dobrze, sprawdzimy to”.

Już w pokoju gdy byli we trójkę po tym przesłuchaniu przysłano sanitariusza. Sprawdził ich rany, przemył je, zszył te głębsze i założył nowe opatrunki. Nawet coś mruknął, że chyba ich wszystkich jakiś amator zszywał i opatrywał. Ale nawet nie tak najgorzej. Dobrze jednak, że trafili tutaj bo już się po tylu dniach to zaczynało robić nieciekawie z tymi ranami. Obiecał przyjść wieczorem a gdyby mu się nie udało to dobrze by ktoś inny obejrzał ich rany. A już obowiązkowo jutro rano.

A jak poszedł wreszcie mieli trochę czasu dla siebie. A nawet dobre kilka godzin. Można było się wreszcie poczuć dość domowo. W sypialni były dwa łóżka, stół i jakieś szafy. W nich alianckich mundurów co prawda nie było ale były i męskie i damskie ubrania. Chociaż te damskie na kobietę o zdecydowanie większej tuszy niż obie agentki ale mężczyzna który tu mieszkał mniej więcej był rozmiarów George’a więc mógł zmienić niemiecki mundur na cywilne ubranie.

- Witam ponownie. - kapitan Metivier przywitał tym razem całą trójkę przeprowadzoną przez żandarmów. - Trochę to trwało ale udało nam się połączyć z górą. Londyn potwierdził wasz lot, personalia i resztę detali. W takim razie jesteście państwo wolni. Tu są wasze rzeczy. - wskazał na regał na jakim rzeczywiście leżały te wszystkie lugery, webley’e, książeczki wojskowe i cała reszta jakie im zarekwirowano w chwili schwytania. Brakowało tego Mausera z jakim złapano Birgit no ale ten to nawet nie była pewna gdzie się podział. Może zabrał go któryś z Marokańczyków a może go nawet w ogóle nie brali.

- Londyn poprosił by okazać państwu pomoc w dostaniu się do Beauvais. Niestety Londyn chyba nieco przecenia nasze możliwości. - kapitan uśmiechnął się lekko jakby bawił go pomysł tak dalekiej dla oficera frontowego podróży.

- Mogę zapewnić państwu transport do Neufchatel en Bray. To jakaś godzina drogi stąd. Chociaż z korkami to może być znacznie dłużej. A tam już dalej będą musieli państwo poradzić sobie sami. - oznajmił jakimi dysponuje możliwościami w tej materii. Zerknął na porucznika a ten uprzejmie pokazał gdzie teraz są i gdzie jest to Neufchatel. Obecnie byli w Blangy sur Bresle. Jakieś 20, może 30 km mniej więcej na południe od Abbeville.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline