Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2021, 13:27   #13
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 02 - 2525.XI.33 abt; przedpołudnie

Czas: 2525.XI.33 abt; przedpołudnie
Miejsce: Port Wyrzutków, pensjonat “Trzy palmy”, stołówka
Warunki: jasno, cisza, ciepło na zewnątrz jasno, zachmurzenie, gorąco, umi.wiatr



Carsten



Siedząc przy stole w kuchni gdzie zwykle w tym domu spożywało się posiłki miał dobrą okazję by sobie przemyśleć wczorajszą eskapadę po mieście i późniejszą rozmowę z szefową. Co do eskapady to z tym młokosem Tommym wydawali się dobrani na zasadzie kontrastów. Barczysty i drobny, ciemno i jasnowłosy, młody i już nie taki młody. Chociaż ten młokos był całkiem wyrośnięty jak na swój wiek. Byli podobnego wzrostu. Tylko miał tak młodą i delikatną twarz jakby był młodszy niż wyglądał. Nawet nie miał śladu zarostu na tej buzi. No i pod względem rozmowności i powierzchowności też wydawali się całkiem różni. Ale można było też powiedzieć, że nawzajem uzupełniali swoje braki.

Wizyta w porcie i “Pełnej baryłce” była pomysłem Carstena. I Tommy na to przystał bez zgrzytu. Tam mogli rozpytać się o tą Amazonkę. Pytali tego i tamtego, nawet tamtą. I chociaż wiedza o tym, że schwytano tą dzikuskę i mają ją sprzedawać na najbliższym targu wydawała się powszechna to nikt nie kojarzył aby ktoś ją przywiózł statkiem.

Wieczorem jak wrócił z miasta do “Świecy” i spotkał się z szefową mógł jej przekazać tyle, że na razie nie znalazł żadnych plotek świadczących, że to ewidentna mistyfikacja. Z tego co się dowiedział to wyglądało na to, że ktoś schwytał tą Amazonkę w pobliżu miasta. A niejaki Mark Tramiel ma prowadzić jej aukcję w najbliższy Marktag. Ale to nie on jest jej właścicielem a jedynie wynajętym pośrednikiem jaki ma go reprezentować na aukcji. Samo nazwisko obiło mu się o uszy ale z trudem je kojarzył. Chyba jakiś handlarz. Ale właściwie nie bardzo nawet kojarzył czym właściwie handlował. Ale o dziwo ten drobny młokos dowiedział się od jakiejś barmanki, że ona chyba zna kogoś od tych co złapali i mają tą Amazonkę.

- I chcesz nas opuścić Carstenie? - zapytała brunetka zza swojego biurka gdy poruszył drugą ze spraw z jakimi do niej przyszedł. Pokręciła głową nie kryjąc, że nie jest to dla niej zachwycająca wiadomość. Spojrzała na wieczorny widok za swoim oknem. A jak mogła urządzić sobie gabinet gdzie chciała to oczywiście wybrała sobie najlepszy widok na ten piękny, barwny ogród z fontanną na honorowym miejscu. Pięknie to wszystko wyglądało w słonecznym świetle dnia chociaż o zmierzchu to już barwy nieco zbladły.

- No trudno Carstenie. Będzie nam ciebie brakować ale z niewolnika nie ma robotnika. Idź jak czujesz, że musisz. Przyprowadź jutro tego Lothara. Ufam twojej ocenie sytuacji, że będzie mógł cię godnie zastąpić. No a tobie życzę powodzenia i szczęśliwego powrotu z tej dziczy. - więc właściwie szefowa grała fair. Nie próbowała go zatrzymać wbrew jego woli a nawet okazała zrozumienie i wyrozumiałość dla swojego pracownika. Wstępnie zgodziła się by Lothar go zastąpił na stanowisku ochroniarza. Była jeszcze ciekawa kiedy zamierza opuścić swoją służbę. Tak dla porządku i klarowności sytuacji. I czy może na niego liczyć w ten nadchodzącym dniu targowym czy ma znaleźć już kogoś innego na zastępstwo. Bo dalej była żywotnie zainteresowana tą dzikuską. Chociaż po cichu miała nadzieję, że uda się dowiedzieć o niej czegoś więcej przed wizytą na tej aukcji.

- Proszę i życzę smacznego. - Elke postawiła na stole gar z kaszą jaka stanowiła główną składową dzisiejszego śniadania. Lothar skinął głową i czekał aż szef obsłuży się pierwszy. A szef wiedział, że aukcja tej dzikuski jak i cały targ mają być jutro. A wyprawa o jakiej myślał to była organizowana przez kapitana de Riverę więc do niego musiałby się pewnie zgłosić aby wziąć w niej udział.

- Przynajmniej nie pada. - odezwał się towarzysko Lothar spoglądając wymownie na okno. Rzeczywiście chmury wisiały nad miastem ale zdarzały się prześwity pięknego błękitu. Więc rzeczywiście nie lało jak wczoraj przez większość dnia. Ale mimo pochmurnego dnia było tak ciepło, że aż gorąco. Zwłaszcza jak ktoś był grubiej ubrany albo musiał dźwigać jakiś pancerz.


---


Mecha 02

Carsten; rozpytywanie o Amazonkę (OGŁ); 40+10=50; rzut: Kostnica 29 > 50-29=21 > ma.suk = na aukcji Mark Tramiel ma reprezentować właściciela

---




Czas: 2525.XI.33 abt; przedpołudnie
Miejsce: Port Wyrzutków, dom Evo, kuchnia
Warunki: jasno, cisza, ciepło na zewnątrz jasno, zachmurzenie, gorąco, umi.wiatr



Prirora



Obudziły ją kroki i głosy. Gdy podniosła głowę zorientowała się, że jest u Evo. No tak. Wczoraj jak wróciła z tej eskapady po porcie w jaką udała się z postawnym ochroniarzem ze “Świecy” to los niezbyt jej sprzyjał i w “Przystani” nie znalazło się dla niej miejsca. No ale jak zapukała do drzwi gościnnego, tileańskiego uczonego to otworzył jej, wpuścił i pozwolił zostać. No ale jak się okazało miał gościa. Razem z Koko powędrowali do jego sypialni. No ale dzięki temu ona została sama z resztą mieszkania uczonego do dyspozycji. Więc na jej potrzeby to było aż nadto. Zwłaszcza, że na stole została ich kolacja a wróciła dość głodna z tego łażenia po porcie. To mogła się najeść. No a teraz sądząc po odgłosach z kuchni już musieli wstać i widocznie Koko została na noc.

- Dzień dobry Thomasie. Dobrze, że już wstałeś. Może dołączysz do nas do śniadania? - usłyszała pukanie do drzwi i gdy się odezwała stanął w nich Tileańczyk. W podomce wyglądał mało statecznie, raczej jak jakiś wujaszek niż szacowany uczony. Ale kto by poważnie wyglądał w podomce? No ale przynajmniej nie musiała kłopotać się o śniadanie gdy w końcu zasiedli do niego we trójkę. Evo chyba się powodziło nie najgorzej. Bo do niedawna po prostu wynajmował pokój w “Torto al pomodoro”. No ale ostatnio przeniósł się prawie po sąsiedzku ale już do wynajętego mieszkania w jednej z kamienic. W każdym razie on i czarnoskóra dziewczyna ze “Świecy” wydawali się tego poranka w świetnym humorze.

- Nie uwierzysz Tommy jaki Evo jest szarmancki. I mądry! Właśnie rozmawialiśmy o Amazonkach. Nie uwierzysz co on wie na ich temat! - Koko szczebiotała jakby miała przyjemność spędzić noc z nie wiadomo kim. Ale z kimś kto budził jej sympatię. Czy to ten wczorajszy wierszyk dołączony do zaproszenia czy to w nocy tak się świetnie bawili to przedstawiała uczonego w samych superlatywach.

- Oh to nie są moje pomysły. Jedynie mówię co przeczytałem w księgach. - gospodarz odparł skromnie chociaż takie uprzejmości i pochlebstwa z ust o wiele młodszej i pięknej kobiety zdawały się sprawiać mu przyjemność.

- Wiesz Tommy, że one chyba nie mają żadnych mężczyzn? Same kobiety. A rządzi nimi królowa. I żyją na jakiejś wyspie gdzie nie wpuszczają nikogo. - Koko z entuzjazmem przedstawiała to co widocznie się dowiedziała od uczonego. Ten zaśmiał się cicho.

- To wspominki pewnego mnicha co uczestniczył w jednej z wypraw konkwistadorów w głąb dżungli. I miał szczęście wrócić chociaż chyba umarł wkrótce po tym. Ale zostawił swój opis z tej wyprawy. A ta wyspa Amazonek jest bardziej na południe. Sporo bardziej na południe. Więc ta Amazonka jaką złapano tutaj musiałaby przebyć bardzo daleką drogę z tej wyspy. Nie do końca jestem tego pewien ale wydaje mi się, że one żyją nie tylko na tej swojej wyspie. Więc bardziej prawdopodobne, że gdzieś w pobliżu mają jakąś wioskę czy podobne miejsce zamieszkania i ona pewnie jest raczej stąd. No ale to oczywiście tylko moje przypuszczenia. - tileański uczony pozwolił sobie na drobne sprostowanie a nawet wykład na temat tych Amazonek jakie tak interesowały Koko. A przy okazji wyjaśnił to też młodzieńcowi.

O tej schwytanej Amazonce z wczorajszego chodzenia po porcie i tawernach z Carstenem też wyszło parę ciekawych rzeczy. Wydawało się, że naprawdę ją schwytano gdzieś w pobliżu miasta. W dżungli no ale gdzieś niedaleko. Po drugie to miała być wystawiana na aukcji w najbliższy dzień targowy. Czyli właściwie jutro. A jej aukcję miał prowadzić Mark Tramiel. Chociaż czasem nazywano go też Marko Tramiello. Obrotny cwaniak. Ale to nie on był właścicielem tej Amazonki a jedynie reprezentował jego interesy. Sam Tramiel czy Tramiello przewijał się czasem w rozmowach tu i tam ale jakoś do tej pory los nie zetknął ich ze sobą więc nie bardzo mogła coś więcej o nim powiedzieć. Chyba jakiś był powiązany z cotygodniowym targiem ale właściwie nie pamiętała by miał jakiś stragan czy inne stanowisko. Za to jedna tak trochę znajoma barmana w jednej z tawern powiedziała jej, że chyba zna kogoś od tych co złapali tą Amazonkę. Swoją drogą dobrze, że ten Carsten był w pobliżu bo w jednym z lokali trafiła na mocno rozochocone towarzystwo.

- Hej zobaczcie jaki śliczny chłopiec! - krzyknął jakiś wytatuowany marynarz gdy Thomas przechodził obok ich stołu. - Hej malutki! Chcesz się zamustrować na nasz statek!? Potrzebujemy kogoś do stawiania masztów! Przyda nam się taki śliczny chłopiec okrętowy! Hej! Dokąd idziesz!? Mówię do ciebie do cholery! - podpity marynarz może się zgrywał a może naprawdę miał ochotę na przygodę ze ślicznym chłopcem okrętowym. Nawet zachęcony śmiechami kolegów wstał by ruszyć za odchodzącym Thomasem. No ale Carsten staną mu na drodze niczym żywa zawalidroga. No i z ponurym ochroniarzem ze “Świecy” to ten podpity marynarz chyba jednak nie miał ochoty się zaprzyjaźniać tak jak z Thomasem. Bo coś tam mruknął i usiadł z powrotem na ławie na jakiej siedział do tej pory.

---


Mecha 02

Priora; rozpytywanie o Amazonkę (OGŁ); 45+10+10+10+10=85; rzut: Kostnica 23 > 85-23=62 > du.suk = złapali ją niedaleko miasta parę dni temu, na aukcji Mark Tramiel ma reprezentować właściciela + kto jest właścicielem

Priora; wiedza o Marku Tramielu (INT); 50+10+10+10+10-20=70; rzut: Kostnica 52 > 70-52=18 > ma.suk = jeden z miejskich cwaniaków i załatwiaczy

---




Czas: 2525.XI.33 abt; przedpołudnie
Miejsce: Port Wyrzutków, pensjonat “Złote wybrzeże”, stołówka
Warunki: jasno, cisza, ciepło na zewnątrz jasno, zachmurzenie, gorąco, umi.wiatr



Bertrand



Esmeralda przyniosła ostatnie składniki na dzisiejsze śniadanie po czym wycofała się do kuchni na wypadek gdyby była jeszcze potrzebna zostawiając rodzeństwo w spokoju. Oboje de Truville siedzieli naprzeciwko siebie by móc swobodniej rozmawiać.

- Ładna pogoda dzisiaj. - siostra zagadnęła brata by jakoś zacząć tą rozmowę. Rzeczywiście niebo zasnuwały chmury ale nic z nich nie padało. Nawet pomiędzy nimi były dziury przez jakie widać było błękit ładnego nieba.

- Jak ci się udało spotkanie z baronessą? - zapytała patrząc na niego z wesołym uśmiechem. Jakby wczoraj pojechał na jakąś wieczorną schadzkę.

- Przyjrzałeś jej się dokładnie? Mam nadzieję, że skoro nie masz zastrzeżeń co do jej udziału w tej ekspedycji to skończysz mi rzucać te wymowne spojrzenia jak wczoraj przy Carlosie bym przemyślała jeszcze swoją decyzję. - jego siostra chyba za punkt honoru i ambicji sobie wzięła wzięcie udziału w tej wyprawie. A estalijska baronessa była dla niej punktem odniesienia. Przecież nie była mężczyzną a na wojownika czy awanturnika co łazi przez puszcze i bezdroża też jakoś nie wyglądała. Raczej w tej sukni to na kolejną szlachciankę. Jak i Isabella. Więc pewnie skoro starszy brat nie widział nic zdrożnego w tym by estalijska szlachcianka brała udział w eskapadzie ich kuzynki to i dla siebie widziała w tym miejsce.

- A skoro pytasz o tą dzikuskę to urządziłam sobie małą eskapadę po tawernach i karczmach jak ty pojechałeś do de Azury. Wiesz, że w “Syrence” tańczą prawie nagie kobiety? - powiedziała ze słodką niewinnością jakby dopiero co odkrywała takie ciekawe zakamarki i atrakcje miasta. I przybrała ton jakby to ona odwalała główną robotę no albo po prostu chciała podkreślić swoje zasługi i, że nie jest tak mało przydatna jak mogłoby się to wydawać.

- Ale dowiedziałam się, że tą Amazonkę mają sprzedawać na targu. To już pewnie wiesz. A ma ją sprzedawać Marko Tramiello. On podobno poza targiem często bywa w “Starym piracie”. Załatwia tam różne interesy. Kusi mnie aby tam się dzisiaj wybrać. - Isabella ćwierkała wesoło. A jej brat nic nie wiedział o tym, że ten Tramiel ma coś wspólnego z wystawianą Amazonką. Właściwie samo nazwisko też mu jakoś nic nie mówiło. Za to przez ostatnie miesiące pobytu w mieście słyszał co nieco o “Piracie”. Zdecydowanie to nie było miejsce dla panienek z dobrego domu i nienaganną reputacją. Raczej dla podejrzanych typów spod ciemnej gwiazdy gdzie załatwiało się mroczne sprawki w mrocznych zakamarkach tego lokalu. No a przynajmniej tak o tym słyszał. Nawet jeśli to tylko plotki i mogły być podbarwione to jednak plotki się skądś brały. Prawda?

- A ty mój drogi bracie? Jakie masz plany na ten piękny dzień? - zapytała wesoło zerkając z perspektywy stołu na swoją starszą połowę rodzeństwa.

---


Mecha 02

Bertrand; wiedza o Marku Tramielu (INT) 30; rzut: Kostnica 69 > 30-69=-39 > śr.por = z niczym nie kojarzy nazwiska

Isabella; wypytywanie o Amazonkę (OGŁ) 40+10=50 ; rzut: Kostnica 18 > 50-18=32 > śr.suk = aukcję Amazonki ma prowadzić Mark Tramiel, można go łapać na targu lub w “Piracie”.

---



Czas: 2525.XI.33 abt; przedpołudnie
Miejsce: Port Wyrzutków, karczma “Stary pirat”, sala główna
Warunki: półmrok, cisza, ciepło na zewnątrz jasno, zachmurzenie, gorąco, umi.wiatr



Friedrich



- Może go jeszcze nie być. - Norsman rozejrzał się po karczmie. W dzień to nawet nie wyglądała jakoś strasznie. Wreszcie nie padało. Chociaż było gorąco a niebo zasnuwały nieco podziurkowane błękitem chmury. Ale jakoś nic z nich jeszcze nie padało. Dzisiaj z rana ledwo blondyn wstał, oporządził się i śniadanie a już musiał przejść przez bruk, błoto i deski położone na rozmiękniętej ziemi i kałużach. Różne ulice miasta miały bardzo różną jakość. Ale dotarł bez przeszkód do tego specyficznego lokalu urządzonego we wraku starego statku. I teraz siedział ze swoim znajomym Norsmenem w pomieszczeniu jakie dawniej było ładownią tego statku. Teraz na dawnym pokładzie były ustawione stoły i ławy, wybudowano szynkwas no i można było się czuć jak w tawernie urządzonej w trzewiach statku. Do kompletu brakowało tylko falowania morza. Bo nawet skrzek mew był słyszalny pomimo burt. Za to było dość ciemno. Co nie było dziwne. Te parę okien jakie wywiercono w burtach nie mogły rozproszyć mroku całkowicie. Więc nawet w dzień główne światło dawały lampy i świece.

Kjell zdawał się kojarzyć tego Marka Tramiela. Ale chyba dotąd nie zwracał na niego większej uwagi. Bo ani jakiś ważniak z niego nie był ani ich drogi się dotąd jakoś nie skrzyżowały. Ot znał go z widzenia i ten Mark przychodził tu dość regularnie. Ale trudno było powiedzieć by się jakoś znali ze sobą. No ale wiedział który to więc mógł stwierdzić, że na razie go nie widać. Zresztą o tej dość wczesnej porze późnego śniadania lokal był raczej pusty niż pełny. Zwłaszcza, że śniadań i posiłków to tu chyba nie serwowano za bardzo.

Rano jeszcze musiał szybko skoczyć do “Kordelasa” po obiecany popiół. Wczorajsza moneta dla karczmarza chyba pomogła bo rzeczywiście czekał na niego. Ale raczej woreczek niż worek. W końcu to był tylko popiół z jednego dnia. No i wrócić do wieży a potem szybko zasuwać do “Pirata” na spotkanie z Kjellem no i oby z Tramielem. Ale tego wedle słów Norsmana coś nie było widać. Z drugiej strony było dość wcześnie a większość ruchu pewnie koncentrowała się wokół wieczornych aktywności.

- O. A to niespodzianka. - zdziwił się Kjell gdy drzwi na zewnątrz otworzyły się i do środka wszedł masywny łysielec. A gdy sie wyprostował okazało się, że to sigmarycki kapłan. Do tego ten sam z jakim wczoraj Friedrich rozmawiał w wieży. Kapłan wszedł do środka i zaczął się rozglądać.





- O. I jest nasz wyczekiwany gość. - w pewnym momencie Kjell uśmiechnął się gdy na salę wszedł jakiś jegomość i podszedł do szynkwasu. Jakoś specjalnie groźnie nie wyglądał. I chyba zszedł z górnego pokładu bo na pewno nie przez główne wejście jak kapłan Młotodzierżcy jaki wszedł tutaj przed chwilą.




Czas: 2525.XI.33 abt; przedpołudnie
Miejsce: Port Wyrzutków, karczma “Wesoły kordelas”, sala główna
Warunki: jasno, cisza, ciepło na zewnątrz jasno, zachmurzenie, gorąco, umi.wiatr



Ekthelion



Ambrath w roli posłańca sprawdził się całkiem nieźle. Poszedł i wróćił z wieściami, że zastał de Riverę w “Kordelasie”. Przekazał wiadomość, że Ekthelion chciałby się z nim spotkać. I kapitan wyraził zgodę. Zapraszał na rozmowę bo większość dnia spędzał w “Kordelasie”. Ale mogło być jakoś po śniadaniu, lepiej nie z samego rana. Więc Ekthelion udał się dzisiaj może nie z samego rana ale nadal dość wcześnie do tego “Kordelasa” gdzie miał urzędować człowiek jaki miał poprowadzić tą ekspedycję w głąb dżungli.

Rano miał okazję porozmawiać z Ceyline która zdała mu raport z tego co jej Diego powiedział o ekspedycji wicehrabiny. Wiedział, że się szykuje, właściwie to raczej, że szykuje się de Rivera. Jego było widać częściej tu i tam w porcie, na mieście czy targu. Ale pewnie działał na jej zlecenie bo raz Diego widział jak hrabina przyjechała do portu swoim powozem i rozmawiała z de Riverą. O czym to nie wiadomo bo widział to z dość daleka. No ale widocznie współpracowali ze sobą przy tej ekspedycji. Kapitan robił spory ruch w interesie. Prowiant, liny, osły, muły, sporo tego kupował albo zamawiał. Więc chyba to na poważnie było z tą wyprawą.

A dzisiaj z rana sam miał okazję poznać się i porozmawiać z tym człowiekiem. Tak jak to wczoraj przekazał przez Ambratha rzeczywiście dzisiaj był przy jednym ze stołów w karczmie.



- Kapitan Carlos de Rivera. Do usług. - przedstawił się gdy obaj z Kilrathem dowiedzieli się od karczmarza który to jest kapitan jakiego szukali. W końcu żadnego z nich nie było wczoraj przy rozmowie z tym oficerem. Mężczyzna uśmiechał się oszczędnym uśmiechem i miał nieco zawadiacki lub niechlujny wygląd. Zależy kto jak chciał go widzieć. Niemniej dało się wyczuć, że nie ma mleka pod nosem. Przy stole siedział z trójką towarzyszy. Wytatuowany osiłek, blond białogłowa i no cóż… khazad. Ten ostatni chyba nieco się skrzywił z niechęci gdy oba elfy się dosiadły po drugiej stronie stołu. Ale tego Ekthelion nie był pewny. Może tylko sam się spodziewał, że tamten tak zareagował? W każdym razie ten de Rivera musiał umieć utrzymać posłuch u tej trójki bo na razie to on prowadził rozmowę a tamci się nie wtrącali.

- Twój żołnierz mówił mi wczoraj, że chcesz się ze mną spotkać. W jakiej sprawie? - de Rivera zapytał spokojnym tonem dając okazję by elfy powiedziały z czym do niego przychodzą.

Nocna wycieczka na jaką się wybrał samotnie nie przyniosła mu jakichś przełomowych rewelacji. Co prawda nie było sztuką dowiedzieć się która z rezydencji należy do wicehrabiny jaka była sponsorem całej tej ekspedycji. Ten mur jaki otaczał rezydencję też nie stanowił zbyt wielkiej przeszkody by dostać się do środka. Trochę podskoczyć, podciągnąć się, przeleźć i zeskoczyć po drugiej stronie. Póki nie miało się psów na piętach czy strzał w plecach to była raczej formalność.

Za murem był ogród. Ładny. Zadbany. Kwiaty przyjemnie pachniały. Hrabina musiała mieć zamiłowanie do estetyki. A krzaki i zarośla stanowiły dobre miejsce do ukrycia skradacza. Zapewne mógłby się pokusić o podkradnięcie się dalej. Ale wyczuły go stworzenia jakie były największym wrogiem każdego włamywacza. Psy. Im ciemność nie przeszkadzała. Czy go usłyszały czy wywęszyły to nie wiedział. Słyszał natomiast ujadanie. Dwa czy trzy. Ich ujadanie zaalarmowało strażników i dobrze, że chwilę zwlekali ze spuszczeniem ich ze smyczy. To zdążył wrócić za mur i na ulicę. Słyszał jak czworonogi obszczekują miejsce po drugiej stronie muru. Dobrze, że tamci zwlekali z ich spuszczeniem a on nie zwlekał z odwrotem. To zdążył wydostać się zanim go dopadły.

---


Mecha 02

Diego; wiedza o ekspedycji wicehrabiny; (INT) 40; rzut: Kostnica 52 > 40-52=-12 > ma.por = powszechne info

---



Czas: 2525.XI.33 abt; przedpołudnie
Miejsce: Port Wyrzutków, karczma “Stary pirat”, sala główna
Warunki: jasno, cisza, ciepło na zewnątrz jasno, zachmurzenie, gorąco, umi.wiatr



Gerchart



Pochmurno. I ciepło. Nawet gorąco. Ale przynajmniej nie padało. Po drodze ze świątyni Młotodzierżcy do starego statku osadzonego na lączie w jakim urządzono “Starego pirata” miał aż nadto czasu by o poranku przemyśleć swoje sprawy. Jak choćby wczorajsza msza.

Co prawda był środek tygodnia a nie Festag, tradycyjny dzień wolny od pracy by oddać należytą cześć dobrym bogom. Więc pustki w ławach były zrozumiałe. Ale jednak musiał przyznać, że tych wiernych było raczej mniej niż więcej. Odprawiał msze na tyle często i długo odkąd tu przypłynął, że większość twarzy już rozpoznawał. A oni jego. Zwykle przychodzili ci sami. No i cóż. Leorin chyba miał rację, że wiernych ich patronowi to nie ma w tym mieście zbyt wiele. Najpopularniejszy był chyba Mannan. Co ze względu na portowe miasto i sporą żeglarską brać było dość zrozumiałe. Oczywiście jak ktoś oddawał cześć jednemu bogu nie oznaczało, że neguje innych. Ot, raczej zwykle na daną porę roku czy okoliczność życiową zwracano się o opiekę do danego patrona. Jak kobieta w połogu to prosiła o wsparcie Rhyi czy Shallyi. Jak myśliwi szli w gąszcz to modlili się do Taala. Ktoś zmarł to udawano się do świątyni Morra. Sporo było południowców a ci oddawali cześć Myrmidii i Verenie. Więc Sigmar raczej nie był najpopularniejszym patronem w mieście. Chociaż jak to kiedyś zauważył Leorin i tak mieli lepiej niż wyznawcy Ulryka. Bo ani zimy ani wilków w tym kraju nie było. Więc jego przymioty wydawały się tutaj dość abstrakcyjne. Zwłaszcza dla pokoleń już urodzonych tutaj co nigdy nie widziały ani żywego wilka ani płatka śniegu. No i na mszach to było widać. Zwłaszcza tak jak wczoraj, w środku tygodnia.

Druga sprawa w jakiej prałat miał rację to jakość kadr. No choćby ten “nicpoń” Zachariasz. Do tej pory nawet nieźle się sprawdzał jako skryba, bibliotekarz i miłośnik ksiąg i papierów. Tutaj raczej nie dało się na niego narzekać. A i wczoraj jak wyszedł z nim na miasto to u Zapaty nawet jakby odżył. A tym prawdziwym posiłkiem z prawdziwego mięsa był wręcz zachwycony. Wydawało się, że raczej mało wychodzi poza mury świątyni. Więc na zewnątrz zdradzał mieszaninę ciekawości i obawy. No i jak wieczorem sprawdził jego nieco bardziej praktyczne umiejętności no to cóż…

Chyba właśnie między innymi o tym mówił wczoraj prałat Leorin. Jak wzięli te ćwiczebne kije do treningu to weteran ostatniej wojny w Kislevie i wschodnich kresach Imperium dość szybko zorientował się jak bardzo młody akolita jest zielony w tych sprawach. Nikt z nim nogdy nie ćwiczył? Dzisiaj dotarło do niego, że całkiem możliwe, że nie. Bo kto? Stary prałat był już stary i na takie aktywności już raczej nie miał siły. Ci co coś umieli to jak sam nieraz płakał popłynęli na wojnę do ojczyzny i dotąd nie wrócili. Ci co zostali byli podobnie zieloni jak Zachariasz. To i młodzian chyba za bardzo nie miał z kim ćwiczyć a i sam chyba wolał spędzać czas przy biurku i w bibliotece. No a dzisiaj po śniadaniu posłał go do wieży magów po te składniki jakie wczoraj rozmawiał z mistrzem Ambrosio. Ale już nie miał czasu czekać aż wróci. Musiał udać się do tego “Pirata” gdzie miał przebywać ten Marko Tramiel co to mógł coś wiedzieć o tej sprzedawanej Amazonce. Sama rozmowa z odpowiednikiem prałata w wieży magów też mogła dać do myślenia.

- A tak, myślimy właśnie by desygnować jednego z naszych uczniów na tą ekspedycję hrabiny. To może być bardzo interesująca wyprawa naukowa. Nie wiem jeszcze czy to będzie Friedrich ale przemyślę twoją ofertę. A ty zamierzasz dołączyć do tej wyprawy? Chyba nie jesteś już najmłodszy jeśli mogę tak powiedzieć. - stary mistrz magii z białą brodą pykał ze swojej fajeczki kiwając głową. Widocznie wiedział o tej ekspedycji ale i sam chyba myślał by kogoś ze swoich podwładnych dołączyć. Ale chyba coś nie bardzo mu się uśmiechało by oddać jakiegoś magistra pod opiekuńcze skrzydła srogiego kapłana. No ale nie powiedział “nie” tylko, że przemyśli. No chyba, że to było takie dyplomatyczne “nie”. Tego Gerchart do końca nie mógł rozgryźć. Lepiej władał młotem niż słowami.

- Mark Tramiel? Tak, tak, kojarzę. Korzystaliśmy kiedyś z jego usług. - za to okazało się, że nazwisko Tramiela nie jest dla mistrza obce. Zwykle go można było spotkać albo co tydzień na targu albo w tym podejrzanym “Piracie”. To ktoś taki jak ostrze do wynajęcia. Tyle, że od załatwiania spraw a nie machania tym ostrzem. Wieża kiedyś korzystała z jego usług gdy poszła plotka, że na mieście pojawiły się cenne przedmioty ale nie było wiadomo gdzie dokładnie i czy to prawda. Wówczas właśnie wynajęto Marka by się tym zajął. No i nawet mu się to udało. Ale potem jakoś nie było więcej potrzeby to i ich drogi więcej się nie zeszły.

I tak łysy kapłan przeszedł tego gorącego i pochmurnego poranka całą drogę od świątyni do kadłuba starego statku w jakim urządzono tawernę o niezbyt dobrej reputacji. Musiał się nieco schylić bo główne wejście zrobione w burcie było dość niskie. Wewnątrz było dość mroczno. Pewnie przez tą małą liczbę małych okien jakie wybito w burtach statku. Więc większość światła pochodziło od świec i lamp co zdradzał też zapach.

Jakoś jednak nikt tu nikogo nie mordował. Właściwie to lokal o tej porze był prawie pusty. Barman, paru typków przy tym stole, ktoś siedział przy szynkwasie, tam na końcu chyba jakieś dwie ladacznice ale chyba jeszcze nie w pracy sądząc po dość codziennym stroju i znudzonych minach a jeszcze kawałek dalej… Friedrich. Od razu rozpoznał tego blondwłosego młodzieńca jakiego spotkał wczoraj w wieży. Siedział z jakimś zakapiorem. W oko wpadł mu ruch gdy jakiś mężczyzna zszedł po schodach z górnego piętra i ciężko oparł się rękami o szynkwas prosząc o coś do picia. Właściwie to nie był pewny, że to jest właśnie Mark Tarmiel. Ale miał turban. A jedną z niewielu rzeczy jakie mistrz Friedricha opisał o tym miejskim załatwiaczu to to, że chodził w turbanie czy czymś takim podobnym.

---


Mecha 02

Ambrosio; wiedza o Marku Tramielu (INT) 60+20-20=60; rzut: Kostnica 7 > 60-7=53 > du.suk = załatwiacz, bywa na targu, bywa w “Piracie”, wieża kiedyś korzystała z jego usług


---



Czas: 2525.XI.32 wlt; południe
Miejsce: Port Wyrzutków, karczma “Róg obfitości”, sala główna
Warunki: jasno, cicho, gorąco na zewnątrz jasno, deszcz, skwar, łag.wiatr


Iolanda i Cezar



Oboje spotkali się rano przy śniadaniu jakie podała im osobista służąca. Pogoda się poprawiła w porównaniu do wczorajszego dnia. Przynajmniej nie padało. Chociaż niebo było mocno zachmurzone. Ale zdarzały się przejaśnienia przyjemnego dla oka błękitu. No i było ciepło. Nawet gorąco. Tym razem nie byli sami przy tym stole i mieli towarzystwo.

- Jak sobie życzyłaś piękna pani udałem się wczoraj do kapitana de Rivera i rozmówiłem się z nim w twojej sprawie. Zgodził się ciebie przyjąć. Zapewnia, że na tak piękną i dzielną kobietę czeka z otwartymi ramionami w “Wesołym kordelasie”. - właściwie nie było wiadomo czy de Rivera dosłownie tak powiedział jak to przekazał Ralf. Czy ten może przekazuje ugrzecznioną wersję godną osób z jakimi rozmawiał i za jaką sam się uważał. Ale nie zmieniało to sensu jego wypowiedzi, że droga była gotowa. Wystarczyło się udać do wspomnianej karczmy na spotkanie z tym oficerem jaki w imieniu Corony de Lima miał poprowadzić ekspedycję w trzewia dżungli.

- A przy okazji to nie wiem czy mówiłem. Mam znajomego. A ten znajomy ma sklep z ptakami. Bajecznie kolorowe! Niektóre nawet mówią ludzkim głosem! Taki barwny ptak byłby nie do dostania po tamtej stronie kontynentu. Mogę zaprowadzić jeśli to piękną panią interesuje. - Ralf płynnie przeszedł do kolejnej okazji jaką znalazł na mieście i liczył, że zainteresuje ona uwagę jak nie baronessy to chociaż jej towarzysza. Było całkiem możliwe, że tak było bo zwierzęta i rośliny były całkiem odmienne od tych jakie znali w starym kraju.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline