Brunatna uznała widać, że krzyki niosące się od odległego o dobrych kilkaset metrów klasztoru nie mogą wpłynąć na jej plany, bo ruszyła w gęstwinę wkrótce znikając pozostałym z widoku. Nawet chaszcze swoim ruchem nie wskazywały miejsca, gdzie może się ona w danej chwili znajdować. Las, sądząc po sprawności z którą się poruszała, musiał być jej drugim domem.
Semen nie poszedł w jej ślady tylko dla tego, że wiedział, iż nie jest w stanie tak sprawnie skryć się wśród paproci. Nie mniej jednak nie miał zamiaru wyłazić na pustą przestrzeń, wystawiać się na ewentualny strzał potencjalnie skrytym za murami kusznikom. Wolał z tyłu obserować poczynania innych „zwiadowców”. Bombastus świadom tego, że w skrytym podejściu żaden z niego pożytek, postanowił iść w jego ślady. Obaj stanęli na skraju lasu z gęstwiny podziwiając ostrożnie ruszającego Svena, Doriana i Brigit. Ci ruszyli skrajem traktu wiodącego prosto przez mały drewniany mostek, jak z łuku strzelił na klasztorne podgrodzie i widoczną wyraźnie bramę. Przez chwilę. Później Brigit i Sven, jako autochtoni, przejęli przywództwo idąc skrycie opłotkami pola Mathiasa Rabe, ogrodem Matyldy Ohmann i pod płotem Dressmanów i „Trzeciego” Karla. Tak dotarli na czworakach niemal do samej bramy skryci przy żywopłocie, okryci pasmami porannej mgły i snujących się jeszcze po pogorzelisku dymów. Wystarczająco blisko by ujrzeć dziedziniec.
Miejsce kaźni.
Sven był klasztoru najbliżej, wiedziony nie tyle zdrożną ciekawością a troską o swoich bliskich. Przez to pierwszy dojrzał prowizoryczną, uczynioną z drewnianego szkieletu dla winorośli okalającej dziedziniec klasztorny, szubienicę. Szubienicę na której wisiało społem kilkoro wieśniaków i dwóch zbrojnych. Sven zamarł widząc skrępowane z rękoma z tyłu, stojące na palcach walcząc o każdy oddech, postaci. Nawet z takiej odległości nie mógł ich pomylić z kimkolwiek innym. Thomas i Gunter, jego synalkowie, ledwie niedorostki. Zawsze pierwsze w wiosce do bitki i wszelkiej innej psoty. Zawsze zadzierżyste, kolczaste, przekorne i niepokorne. Ale kochane. Jego. Teraz jednak wylękłe, spłakane. Bezradne i pewne niemal śmierci. Tak jak i kilkoro innych dzieciaków. Wszystkich ich znał Sven, młokosów którzy psotami nie raz dali mu się we znaki. Teraz jednak serce rwało się mu z piersi by ich ocalić. Albo choć Thomasa i Guntera. Dwaj zbrojni byli ludźmi Lorda Jonasa. Ich profesje i barwy można było wyczytać po pancerzach, jakach, pustych jaszczurach wiszących u pasa i poszarpanych, znaczonych świeżymi ranami skórzniach z trzema czarnymi orłami - znakami tego komu służyli. Nie mieli oni prawa przyjść dzieciakom z odsieczą bo jak i one spętani z rękoma za plecami i powrozami na szyjach wisieli z desperacją walcząc o każdy oddech. Do płotu stało uwiązanych pięć wierzchowców. Trzy ciała w barwach Lorda Jonasa wskazywały na to, że zbirom bawiącym się na dziedzińcu z oddziału „pościgowego” nie umknął nikt.
Siedzieli rozwaleni na pozdejmowanych z koni siodłach, wyraźnie pewni swego. Było ich co najmniej ośmiu, bo tyle siodeł zwalili pod ścianą. Choć tylko połowa ich zajęta była przez siedzących na nich siepaczy. A ci sprawiali wrażenie wyraźnie rozluźnionych i pewnych siebie. Uzbrojeni jak najlepszy komunik najemniczy: w kolcze pancerze pamiętające lepsze czasy, z tarczami, mieczami i długimi nożami. Zatknięte za pasem buławy i oparte o łęk siodła topory dopełniały obrazu. I czarne płaszcze z purpurową kometą o dwu ogonach. Sigmaryccy słudzy. Wołali do kogoś, kogo przez rozwartą na oścież bramę widać nie było, gdzieś za krużganek dziedzińca, do ogrodów. Z tamtąd też dochodził krzyk. Krzyk błagalny. Przejmujący. Pełen cierpienia i boleści.
- Litości!!!! Błagam, zmiłujcie się!!!!
Krzyk, który spłoszył żerujące na padlinie wrony i kruki.
***
Semen i Bombastus skryci na skraju gęstwiny obserwowali z odległości Doriana, Svena i Brigit, którzy skradali się do klasztornej bramy idąc opłotkami spalonej osady. W końcu stracili ich z widoku i jedynie domyślali się, gdzie mogą się znajdować.
Trwało to wystarczająco długo, by Semen poszukał zwalonego konaru i siadł na nim spokojnie czekając na rozwój sytuacji. I pewnie siedział by tak długo, gdyby nie zwróciły jego uwagi nagle zrywające się na skraju osady kruki. W miejscu, gdzie nie miało prawa być Doriana, Brigit i Svena…
.