| Oba auta stały już tyłami do siebie, pomocnik Earla dał Lucasowi kanister z paliwem jako zapłatę… gdy prosto na Orianę ruszył Cleetus. Łapy miał nieco wyciągnięte przed siebie, by pokazać, iż nie ma w nich nic podejrzanego.
- Przyszymiomi aćka. Byszrzy dy tyrzsza? - Odezwał się do nastolatki okropnym bełkoto-dialektem, który nie było sposób zrozumieć, a zatrzymał jakieś dwa metry przed lekarką. Nie tylko ona z leksza zbaraniała… kumple Cleetusa też, ale po chwili i obaj zarechotali. O co kurwa chodziło?
Medyczka zamrugała, zamykając buzię, bo nie wypadało jej trzymać otwartej. Wzrokiem skakała od obcych mężczyzn do Lucasa i dalej, ku reszcie znajomków tego pierwszego.
- Pan wybaczy - odezwała się, zmieniając wyraz twarzy z zaskoczenia na uprzejmy uśmiech - Niestety nie rozumiem, czy mógłby pan powtórzyć raz jeszcze i odrobinę wyraźniej, jeśli to nie problem?
- By-szy-rzy dy ty-rzrzrz-sza? - Wycharczał Cleetus, a jego kumple znowu umierali ze śmiechu, ten więc na nich spojrzał, po czym ich zjebał "po swojemu" podobnym bełkotem, i minimalnie się uspokoili, choć nadal po cichu się podśmiewali.
Oriana chwyciła szansę, odwracając głowę w kierunku rednecków.
- Panowie się znają i rozumieją. Czy mogę prosić o drobną pomoc z tłumaczeniem? - podniesionym głosem zwróciła się do kumpli Cleetusa.
- Przypominasz mu córkę. Chętnie by cię bzyknął - Powiedział jeden z nich, powstrzymując śmiech - Handelek wymienny proponuje.
- Wy-pie-rda-laj - wycedziła grzecznie i bez krzyku Klara, wstępując pomiędzy Orianę a człowieka, który potencjalnie chciałby ją bzyknąć. Chociaż jej nerwy, właśnie pięły się ku wyżynom. Mierzyła go ostrym spojrzeniem.
Lucas stanął obok Klary w całości zasłaniając Orianę. Lewą ręką trzymał delikatnie dłoń dziewczyny za jego plecami w prawej demonstracyjnie trzymał spluwę. Wiedział, że dziwak odpala ich wieśniackie gadki. Należało jednak wyraźnie na to odpowiedzieć.
- Powiedzcie naszemu bełkotkowi, że ceną za następny krok skoro o targach mowa. Będzie kulka w jego nadgorliwego ptaszka. - spojrzał z ukosa na Cleetusa wyraźnie pokazując, że nie jest to dla grupy temat do żartów.
James uśmiechnął się lekko. Sytuacja była zabawna i ciekaw był, jak sobie Oriana poradzi. Ale, oczywiście, wpieprzyli się obrońcy wdów i sierot. I zrobiło się nieprzyjemnie. Niektórzy zdecydowanie nie mieli wyczucia...
Przez twarz lekarki przemknął grymas zakłopotania. Niby słyszała plotki o tym, że poza Pensylwanią kwestia kazirodztwa jest niby popularna, jednak zetknięcie się z nią na żywo, nawet w formie słownej, nie było czymś przyjemnym. Nie wyobrażała sobie jak można spółkować z własnym ojcem. Wzdrygnęła się.
-Proszę...ekhm - odrzchąknęła, z ulgą i wdzięcznością patrząc na plecy Klary i Lucasa - Proszę nie chować urazy, ale deal z krową będzie wystarczający. Głębsze zapoznanie sobie darujemy - zwróciła się do obcych, zza bezpiecznej zasłony.
- Dziękuję - dorzuciła szeptem.
- Dlaczego wy kurwa macie broń w łapach?? - Warknął nagle Earl - Grozicie mojemu bratu? On głupio gada, no i chuj, ale ja tu już widzę trzy gnaty w waszych łapach, nie przesadzacie czasem?? - Earl aż zrobił się czerwony na gębie… a jego słowa zwróciły uwagę pozostałych rednecków z jego ekipy. Już się tak nie uśmiechali, już nie byli tacy weseli. Jeden czy drugi również sięgnął łapą za pazuchę, czy i za własne plecy.
A Cleetus coś znowu popluł się po swojemu, tym razem prosto do Klary, Oriany i Lucasa, po czym całej trójce pokazał fakalca lewą dłonią… prawą kładąc na rękojeści Magnum wetkniętego za pasek spodni na brzuchu.
- No to żeście kurwa narobili… - Mruknął pod nosem Bob, choć w sumie to nie było wiadomo, do kogo on to gadał.
- Twój braciszek, chciał wyruchać nam Orianę jakby była kawałkiem mięsa na sprzedaż. To jest kurwa ciężka obelga. Gdybyśmy mu grozili na poważnie, gnata miałby już w dupie leżąc na ziemi a srałby śrutem przez tydzień. Więc on głupio gada a my zdecydowanie odpowiadamy, że nam się to nie podoba. Niech spierdala do auta albo zaraz zrobi się dym. Krowa jest cała... Wywiązaliśmy się i nie damy się tu kurwa obrażać. - Lucasowi oczy aż błyszczały z wkurwienia. Nie obchodziło go czy wieśniacy potrafią się zachować czy nie. Zagotował się od razu co praktycznie mu się nie zdarzało.
- Palant - powiedział James. - Taki z ciebie negocjator, jak z koziej dupy trąba.
- Krowa jest cała, dostaliśmy zapłatę. Teraz wszyscy wsiądziemy do auta i oddalimy się stąd - zaproponowała Klara, próbując łagodzić a nie zaostrzać sytuację. Przy okazji rzucając spojrzeniem z błyskawicami w oczach na Jamesa, wewnętrzna kłótnia w tej chwili była zdecydowanie zbędna. Jak skakać sobie do gardeł, to bez towarzystwa osób trzecich.
Lucas spójrzał na Jamesa jak na odpad. Wbijanie klina w grupę było głupotą czystej wody. Nie powiedział jednak do niego ani słowa.
- Lukas? James? Auto i spadamy, misja wypełniona - powtórzyła się Klara. Miała nadzieję, że żaden z nich nie doleje oliwy do ognia i na wymianie spojrzeń się skończy.
Przyczyna całego zamieszania stała wrośnięta w ziemię, mrugając w niedowierzaniu, jakby do jej świadomości nie chciał się przebić fakt, że ktoś w ogóle mógł sobie zawracać głowę jej komfortem psychicznym. Statystycznie ludzie zachowywali się jak James: mieli to gdzieś, a pewnie chętnie się przyglądali cudzemu dyskomfortowi… ale nie Klara. I nie Lucas.
-To nic, nie warto… ale dziękuję. - powiedziała cicho, kładąc dłoń na ramieniu cwaniaka i wbrew sytuacji się uśmiechnęła ciepło - Auto brzmi dobrze, nie ma… nie są warci aby się nimi denerwować.
- Posłuchaj no "Gładki, za chwilę nie będziesz już taki "G… - W oknie Mustanga, do gęby Earla, dołączył niespodziewanie i obrzyn, skierowany prosto w twarz Lucasa.
Ale wtedy też, stało się coś, czego nie spodziewał się nikt.
Harley Boba został odpalony. Bob był jednak od niego oddalony o dobre 7 kroków, no i miał po drodze i jednego z rednecków. Jakiś obcy buc, kompletnie nie powiązany z żadną z pyszczących do siebie właśnie grupek, wskoczył na motor, i odpalił go bez tkwiącego tam kluczyka!
- Kuuuu…!! - Wydarł gębę Bob, wśród ryku silnika własnej maszyny, a koleś o lepkich łapkach dał po gazie, i wystrzelił na motorze do przodu.
- Złodzieeej!! - Darł się dalej Bob.
Grupka Earl-Cleetus-reszta redneców byli równie zaskoczeni, co ekipa z Woodbury. Nikt jednak nie strzelał, nikt nie próbował złodzieja capnąć za kołnierz. Stali od niego za daleko, a oprócz tego, niecelny strzał mógł trafić przypadkowych gapiów całego zajścia. A wtedy z miejscowych-chyba-wam-zrobimy-kuku, z całą pewnością byłby wkurwiony-na-maksa-tłum-miejscowych-co-będą-linczować.
- Ja go znam! Ja go znam! Ma kurtkę "Czerwonych Smoków"! - Wydarł się Earl, gdy złodziejaszek ruszył na pełnym gazie.
- Lucas, schowaj tę pukawkę! - rzucił James, po bardzo krótkiej chwili straconej na zastanawianie się, czy strzelać do złodzieja. - Bob, Lucas, pomóżcie przy krowie i jedziemy za złodziejem - dodał.
Przewiesił sztucer przez ramię i ruszył w stronę Earla.
- Jaja mu urwę! - Wściekał się Bob, po czym puszczając naprawdę mocną wiązankę pod nosem, zabrał się za "przepakowywanie" krowy.
- Czerwone Smoki? Co o nich wiesz? - zapytała Earla Klara. Miała co prawda ochotę biec do auta i w pędy jechać za złodziejem, ale mućka była nie przeprowadzona, więc ten moment zwłoki warto było wykorzystać na zdobycie informacji.
- Banda patałachów, co to tylko patrzą gdzie co, albo komu, zajebać. Ogólnie frajerzy… - Earl schował z widoku obrzyna - Jest ich ledwie może sześciu czy jakoś tak, nikt się nie pcha w ich szeregi.. No bo frajerzy no.
- Gdzie ich znaleźć, gdzie można najczęściej spotkać? - kontynuowała czerwonowłosa, jeszcze mało usatysfakcjonowana z odpowiedzi.
- Pewnie spierdolił do ich dziupli, żeby się reszcie pochwalić łupem? Siedzą w takiej tam ruderze "FiftyForward", to były kiedyś chyba jakieś mieszkania dla staruszków? Blisko dawnego toru wyścigowego... stąd autem to będzie ledwie 10 minut, no może kwadrans - Powiedział jeszcze Earl.
- Czyli nikt nie będzie po nich płakać - raczej stwierdził niż spytał James. - Dzięki. - Wyciągnął rękę do Earla.
Lucas również schował broń z widoku. Cała zamieszanie wydawało się kończyć ich wcześniejszy spór. Jeśli nie zdążą jeszcze do niego wrócić.
-Załatwmy ich w takim razie. Okolice będzie spokojniejsza. - podsumował i czekał na przeładowanie krowy. Po pięciu minutach sprawa była załatwiona, i można było już rozstać się z redneckami, a ruszyć za cholernym złodziejem. Bob wtarabanił się więc na tylne siedzenie, cały czas złorzecząc pod nosem, co on to temu kutasowi zrobi…
__________________ To nie ja, to moja postać. |