Sven nie widział nawet Bombastusa, gdy rozpoczął swój szaleńczy bieg. Nie słyszał również jego przemowy, bo i nie słuchał.
~Iść na śmierć głupota. Pozostawić potomstwo na śmierć też głupota.~ przeszło przez myśl Svenowi i już wstawał ze swojej kryjówki, gdy nagle potężny ryk dobywający się z centrum lasu ogłosił światu kontynuację bitwy, której nikt już nawet nie pamiętał. Ryk zagłuszył dziwaczne świszczenie, ale nic nie osłoniło cieni przesuwających się z dużą prędkością w kierunku klasztoru. Pierwsze uderzenie nastąpiło już w momencie rozpoczęcia biegu Svena, a po pierwszym rozpoczęła się kawalkada. Spadających drzew.
Sven był za bardzo napompowany adrenaliną, aby zdać sobie sprawę w jak wielkie gówno wdepnął. Biegł ile sił w nogach licząc, że dobiegnie do prowizorycznej szubienicy i przewróci ją ratując przy okazji wszystkim życie. I może... może jakoś to przeżyje, a nie tylko będzie kolejnym dyndającym ciałem jak naprawią konstrukcję. A może jakieś bełty polecą w jego stronę? Nie. Nie myślał nad niczym innym jak tylko dobiec i zniszczyć ten lichy płotek. Wbrew wcześniejszym obawom nie było żadnego kusznika w zasięgu wzroku. Było natomiast ośmiu siepaczy, z których żaden nie miał broni dystansowej, a ponadto sześciu z nich zbytnio obserwowało przybierający na sile opad drzew, aby nawet zwrócić uwagę na Svena.
Wydawać mogłoby się starożytne kamienie klasztoru zaczęły emanować fioletową energią, gdy drzewa spróbowały zapuścić korzenie i gałęzie w szparach ścian i dachu. Kilka z nich spadło i na dziedziniec, a ich uderzenia były na tyle potężne, że prowizoryczna szubienica rozpadła się zanim jeszcze Sven do niej dobiegł. Krzyki siepaczy powoli do niego docierały, gdy ogłuszający ryk w końcu zamilkł, a ostatnie drzewa spadły na klasztor. Niczym pasożyty przykleiły się do murów... jakby nieruchome robale, z których wypełzają gałęzie i korzenie. Trójka siepaczy, jeden niedoszły wisielec dorosły i dwójka dzieci (na szczęście nie Svena) nie miała szczęścia, gdy zbytnio zbliżyli się do drzew i te natychmiast poprzebijały ich... następnie wtłaczając w nich jakąś zgniłą zieloną substancję, aż z ich oczu, ust, nosa, uszu i odbytów wylała się. Szybko zaczęli przepoczwarzać się w coś nieludzkiego, a Sven myślał tylko o jednym: uwolnić wszystkich i uciec...
W tym czasie nastąpił błysk fioletowej energii i dwa drzewa zleciały z muru niemalże zabijając wszystkich przy szubienicy. Zrzucone drzewa nie wydzielały żadnej zielonej substancji, a ich konary były martwe tak jak normalnie to jest przy ścięciu drzewa. Nie do końca przepoczwarzeni, zainfekowani niedoszli wisielcy zaskrzeczeli, a dwójka z nich zaczęła dymić. Trzeci - dorosły - odskoczył od murów na drzewo z zieloną wydzieliną. Błyskawicznie zaczął owijać się jakimś zielonym kokonem produkowanym przez drzewo i jego własną wydzielinę.
Sven poznał, że jedyny ratunek to szukać schronienia wewnątrz klasztoru. Choć ten był ewidentnie celem ataku koszmaru z lasu.
Nie wiedział, czy podobnie rozumowali siepacze, ale dwóch z nich zajęło się siekaniem swoich dotychczasowych towarzyszy zmieniających się teraz w coś potwornego, a jeden uciekł do wnętrza porzucając za sobą swoje uzbrojenie. Pozostali stali i rozglądali się wyraźnie przerażeni tym co się stało.
Sven żałował, że nie był cyrkowym akrobatą, bo taki bez problemu ominąłby te spaczone chaosem drzewa. Przynajmniej nie chodziły i tylko leżały, ale wijące się gałęzie i korzenie wyglądały na śmiertelne zagrożenie.
- Klasztor otoczony jest magią. Uciekajmy tam. - powiedział, ale dbał tylko, żeby jego dzieci z nim poszły.
Ostatnio edytowane przez Anonim : 11-01-2021 o 21:25.
|