Po 30 minutach błądzenia(!) towarzystwo w końcu najpierw natrafiło wśród ruin Nashville
na dawny tor wyścigowy, a niedaleko owego obiektu, na
piętrowy budynek, obmalowany koślawymi śladami jakiegoś czerwonego niby-ptaszyska… smoka, znaczy się. No cóż, malowało to chyba jakieś beztalencie.
Z daleka już, nawet i ze 100 metrów, słychać było ostro napierdalającą muzykę gdzieś z piętra kryjówki bandziorów, oraz odgłosy gazowania motoru Boba! pewnie cholerne złodziejaszki właśnie gdzieś sobie go podziwiały, i się nim bawiły…
- Zabiję wszystkich - Warknął Bob, przeładowując swoją strzelbę gładkolufową.
- Hałas gazowanej maszyny i ostra muza zagłuszą nasz podjazd. Stańmy gdzieś z boku i się podkradnijmy. - zaproponował Lucas. - Załatwimy tych na dole z zaskoczenia. Tych na górze będzie trzeba wykurzyć lub wziąć na sposób. Miejmy nadzieję, że jak najwięcej z nich jest na dole. - zakończył telepata.
- Daj mi kluczyki - powiedział James do Oriany. - Trzeba schować gdzieś auto, żeby nie rzucało się w oczy - dodał.
Medyczka podała mu je, drapiąc się po nosie. Wzrok jej uciekał ku siedzibie złodziei.
- Nie będzie to wysoko humanitarne rozwiązanie, ale mam jeszcze granat fosforowy w razie czego. Wolałabym użyć… dymnego - skrzywiła się - Jednak paradoksalnie ten pierwszy zaoszczędzi nam amunicję. W razie czego - wbiła ręce w kieszenie, patrząc na sypiące się budynki i westchnęła cicho - Wzięłam dwie krótkofalówki, linę… tak na wszelki wypadek.
- Zapalający? - James ze zdumieniem ale i z uznaniem spojrzał na Orianę. - Super... - Pokiwał głową. - Ale lepiej zostawmy go na czarną godzinę. Szkoda go na tych łachmytów. No i... - spojrzał na ścianę że smokiem - jeszcze byśmy spalili ich miejscówkę. I harleya Boba - dodał ciszej.
- Przedstawię brykę i wracam - zapewnił wsiadając do forda.
- Zawsze zostaje opcja z dymnym - Oriana wzruszyła ramionami, uśmiechając się sztywno - Przez okno i wystrzelać gdy będą uciekać… albo z nimi pogadajmy.
- Będziemy mieli niezłą łączność. Też mam dwie profesjonalne krótkofalówki. Zsynchronizujmy się na 446,15625 MHz - Lucas ustawił pierwszą sztukę i wręczył ją Klarze. Jednocześnie patrząc na Orianę - No i żeby podobieństwa na tym się nie skończyły mam dwa granaty odłamkowe - wyszczerzył zęby. - Mamy jeszcze jakiś dodatkowy sprzęt o którym warto teraz wiedzieć? - krótkofalówkę Gładki zatknął przy pasku. Odbezpieczył i przeładował pistolet. Po czym wziął ją ponownie do wolnej lewej ręki.
- Pojebało was z tymi granatami? - Warknął Bob - Z dala z tym od mojego motoru! I proponuję się rozdzielić, żeby ich zajść z dwóch stron, wtedy ich weźmiemy jak co w ogień krzyżowy.
- W takim razie... Klaro, może pójdziesz z Lucasem, a ty, Oriano, popilnujesz schodów? - zaproponował James. - Lepiej żeby nikt nas nie zaszedł znienacka, schodząc z pięterka.
- Granat dymny nie uszkodzi motoru, Bobby. Zresztą to na razie sugestia - medyczka popatrzyła na mechanika, kręcąc pokrętłami krótkofalówek wedle wskazówek Gładkiego, uśmiechając się do tego drugiego - Ewentualnie mam jeszcze lornetkę, a reszta w tej fazie potyczki na niewiele się przyda… i tak, oczywiście - przeniosła uwagę na Jamesa - Byleście nie zagnali wszystkich na te schody. - zamyśliła się i przytaknęła - Jest winkiel, będzie osłona.
- Zostawmy granaty na inną okazję - zasugerował James. - Na poważniejszych, liczniejszych przeciwników - dodał. - Według Earla to tylko kilka osób.
Przyjął krótkofalówkę od Oriany.
- Dobra, idziemy? - zapytała Klara, której wydawało się, że wszystko zostało ustalone i nie ma już na co czekać. W międzyczasie przypinając krótkofalówkę do paska.
- Uważaj na siebie Oriano. Jakby co będziemy niedaleko z Klarą. Bob James obejdziecie ich z drugiej strony? - zaproponował końcowy podział ról Lucas na chwilę przed wyruszeniem.
- Wy z lewej, my z prawej. - James skinął głową, ruszając w stronę siedziby "Smoków".
- Dobrze - medyczka pokiwała głową, próbując się do Gładkiego uśmiechnąć, ale wyszedł nerwowy grymas - Ty też uważaj, bardzo cię proszę… ekhm - kaszlnęła w pięść, aby ukryć zmieszanie i dodała -Wszyscy uważajcie. Będę bardzo… niepocieszona, jeśli coś się komuś stanie - wzruszyła sztywno ramionami, ruszając aby zająć miejsce - Wolę aby mi nie dokładać pracy.
- Popieram takie podejście do sprawy - stwierdził James.