Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-01-2021, 17:07   #18
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
XI.362.4.33,Karczma Kordelas w Porcie Wyrzutków

Poranek dla elfów nie różnił się specjalnie od wielu innych. Wpierw apel w pełnym rynsztunku, przeprowadzony przez Ambratha. Wojownicy, w skórzniach i pod bronią prężyli się w równym szeregu, stojąc na polance niecałą milę od osady.
Potem zwyczajowa przebieżka, utartym już szlakiem, kilka mil w jedną, kilka mil w drugą. Kilrath specjalnie opracował tą trasę, aby trzeba było miejscami zmieniać szybko kierunek i tempo biegu, by nie wywalić się prosto w grząskie błoto poniżej ścieżki, lub nie wbiec w gęsty gąszcz śmierdzących niczym wychodek krzaków o specyficznych, lepkich liściach wabiących owady.
Potem chwila odpoczynku przy strumieniu, i strzelanie do rzutków, przygotowywanych przez Nimue, jedną z wojowniczek której talenty we władaniu igłą i nicią nie miały sobie równych. Dopiero, jak kołczany wojowników stawały się puste, a rzutki nie nadawały się do użytku, zbierano strzały z polany i zaprawa się kończyła. Tym razem Ekthelion zmuszony był skrócić ją wyjątkowo o kilka kwadransów, z uwagi na spotkanie w kordelasie. Przy bramie więc rozdzielili się. Ekthelion wraz z Kilrathem ruszyli do Kordelasa, a Finreir, poprowadził wojowników prosto do kamienicy w porcie.

Słońce stało już całkiem wysoko, choć południe jeszcze nie dochodziło, kiedy dotarli w końcu do karczmy. Szczęśliwie, człowiek którego szukali już tam był, więc nie trzeba było na niego czekać. Szczęśliwie, on również długo nie czekał na nich.
- Jestem Ekthelion, syn Emratha z rodu Dranil, a to jest Kilrath Vinindruu, mój tropiciel i łowca, do usług twoich, i twojego rodu. - Ekthelion podniósł brew, słysząc pytanie kapitana. Najwyraźniej pozorami nie należało oceniać kapitana, odzianego niczym estalijski czy tileański pirat, jakich wielu było w tej części świata. Dobre obyczaje nakazywały chwilę zapoznawczej rozmowy, konwenanse dopuszczały nawet drobne uszczypliwości, lub żarty, wskazany był też popis elokwencji, by pokazać rozmówcy, że ma się do czynienia ze szlachtą. Konwenanse jednak, jak większość cywilizowanych fragmentów życia, zostały najwyraźniej po drugiej stronie wielkiego oceanu, a przynajmniej tej części zatoki. Ekthelion westchnął cicho i przeszedł również do rzeczy, ignorując chrapliwe parsknięcie khazada.

- Słyszałem, że szykuje się wyprawa w głąb dżungli i jesteśmy zainteresowani dołączeniem do wyprawy - Ekthelion z wprawą władał imperialnym dialektem staroświatowego, reikspielem. Dialekt kapitana, nieco bardziej śpiewny i melodyjny przypominał mu niektórymi frazami i zwrotami eltharin, szczególnie jego kontynentalna odmianę używaną przez Asrai, leśny lud, ale był wystarczająco zrozumiały.
- Dysponuję dziesięcioma wojownikami. Lekka piechota, łucznicy, dobrze radzący sobie w ciężkim terenie. Warunki? - zapytał bez ogródek Ekthelion i pociągnął siarczysty łyk z kubka. Wino było podłe i cienkie, jak większość rozrywek w Porcie Wyrzutków, ale czymś trzeba było zwilżyć gardło, które wręcz murszało od duchoty panującej w osadzie.
- Zysk z wyprawy. Ćwierć dla sponsora, ćwierć dla mnie, reszta do podziału między resztę uczestników. Śmiałków. Jeszcze nie wiadomo, ilu ich będzie - wyjaśnił bardzo zdawkowo. Co mniej więcej oznaczało, że zysk będzie tym większy, ilu padnie po drodze. Niebezpieczeństwo, jak i zysk były wkalkulowane w taką umowę.
- Skąd są Ci wojownicy? Mają jakieś doświadczenie? - kapitan uśmiechnął się, i nalał sobie kolejny kubek wina.
- Walczyliśmy pod lordem Aislinnem, w czasie ostatniej wojny z Chaosem. Przez rok odcięli nas w Nordlandzie i działaliśmy na tyłach armii Surthy Lenka. Później wycofywaliśmy się wraz z innymi, ku Middenheim, aż działania się skończyły - wyjasnił Ekthelion a Kilrath przytaknął mu głową, osuszając powoli swoją porcję wina.
- Koniec wojny, tak? - upewnił się kapitan.
- Z Chaosem? Ta wojna nieprędko się skończy. Ale można powiedzieć, że jedna z wielkich bitew została wygrana. Na razie - Ekthelion spojrzał na khazada, który wyglądał na zamyślonego, słysząc opowieść elfa.
- Byłeś tam - stwierdził Ekthelion, a khazad jedynie przytaknął, jakby nie miał ochoty rozmawiać z kolejnym długouchym.
- Aye. Widziałeś może upadek Saltzenmund? - khazad spojrzał na kapitana, a potem twardo na elfa, który kiwnął głową twierdząco - Był tam jeden taki Skaelig. Miał naszyjnik z odciętych dłoni, i ramiona pokryte pierścieniami, aż po barki - ciągnął dalej khazad i siorbnął ze sporego kufla. Jako jedyny nie pił wina.
- Hrothghar syn Thorghara. Znamy i przydomki. Pies Khorna, Łowca Palców. Żelazoskóry. Zabrał głowy wielu dzielnych elfów. I mnóstwo ludzi. Ale już nie zabierze. Wpadł w zasadzkę, naszą i hrabiego von Oldenlitz, nieopodal brodu wychodzącego na Srebrne Wzgórza. Wrony pewnie do dziś nie są w Oldenlitz głodne - Ekthelion zasępił się nieco, wspominając okropności poprzedniej wojny. Khazad kiwnął kapitanowi głową, jakby potwierdzając opowieść.

- Pańskie warunki kapitanie, są do przyjęcia. Może nas pan ująć w swoim liście rekrutacyjnym kapitanie. Poczynimy niezbędne przygotowania, i od jutra będziemy do dyspozycji pana, lub wicehrabiny, ktokolwiek obejmuje dowództwo po waszej stronie. Czy cel naszej wyprawy jest tajny, czy też możemy go poznać, celem przygotowań oczywiście? - Ekthelion dopił swoje wino i spokojnie, nie spiesząc się, czekał na odpowiedź kapitana.




Z Dziennika Ektheliona, z rodu Dranil.
XI.362.4.33, “Port Wyrzutków”

Nareszcie wymarsz. Morale znacznie wzrosło, kiedy padła wieść o rychłym wymarszu. Praca dla łowczego, mimo, iż wymagająca skupienia i dokładności, może wpędzić w monotonię, szczególnie młodsze elfy. Ambrath i Kilrath przygotowują sprzęt do polowania, przynęty, groty na mniejszą zwierzynę, i ciężkie na grubego zwierza. Nimue pruje sienniki, próbując zgromadzić tyle lnianego włókna ile zdoła. Zarządziłem polowanie, które rozpoczniemy wcześnie rano. W czasie treningu widziałem ślady tapirów. Duże stado. Musi mieć leże w pobliżu. Może uda się wymienić nieco surowych skór na jakiś suchy prowiant u Holtza, ale na lepsze sprawienie zwierzyny może nie być czasu. Thairis będzie jutro wędkował. Ma najlepszą robotę i wszyscy mu zazdroszczą, bo się nie namęczy. Reszta pakuje się i zabezpiecza broń i narzędzia. Jutro, zależnie od wyniku polowania, czeka nas pracowity dzień.

 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline