Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2021, 00:49   #324
Vadeanaine
 
Vadeanaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Vadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputację
Poczęstowana przez porucznika Arbita winem, Birgit zameldowała się jako kapral Mae Gordon, Szkotka nie Francuzka, ale potem darowała sobie na chwilę oficjalny sznyt i wychyliła trunek, aby przynajmniej w ten sposób spłukać wspomnienie koszmarnej nocy.
Tytoniu odmówiła.

Następne przesłuchanie dłużyło się już z powodu zmęczenia. Inżynier była jednak ciągle wdzięczna za ciepły kąt i cierpliwie odpowiadała na pytania francuskiego kapitana. Jeszcze raz to samo: Mae Gordon, kapral żandarmerii, urodzona trzeciego sierpnia tysiąc dziewięćset osiemnastego roku w Inverness. Podanie numeru z nieśmiertelnika także przychodziło automatycznie.
Wzdrygnęła się dopiero na okoliczności znalezienia pod Abbeville.

- Przydzielono mnie do dwojga żandarmów francuskich, jako tłumaczkę. Dowodziła porucznik Annabelle Fournier - zaczęła od początku. W większości ogólnikami. Szczegóły, naturalnie, miał znać dowódca, w tym przypadku porucznik Fournier. - Mieliśmy zabrać kogoś za kanał, ale nasz samolot został zestrzelony ledwie dolecieliśmy nad granice Francji – kontynuowała czując suchość w ustach i nieokreślony lęk wzbudzany wspomnieniem katastrofy. - Pilot zarządził awaryjne lądowanie... To była po prostu kraksa. Trzy osoby z pięciu załogi zginęło. Samolot spłonął.

- Jaki samolot?

- Nie znam danych technicznych lotnictwa. Dwusilnikowy. Chyba Welington.

- Jaki numer lotu?

Metivier najwyraźniej zabił dziewczynie ćwieka. Zastanawiała się. Długo.

- Nie pamiętam – przyznała w końcu z zażenowaniem. Na kolejne odpowiadała jednak płynnie, z bladym uśmiechem przebijającym smutek, kiedy zapytał o pilota. - Kapitan Arthur Ashley. On i nawigator przeżyli. Mam nadzieję, że też uda im się do was dotrzeć. Wystartowaliśmy z Norholt około wpół do drugiej w nocy, w poniedziałek, dwudziestego siódmego. Lot był opóźniony z powodu pogody i nie trwał długo. Pierwszy ostrzał rozwalił silnik, potem zauważyli niemiecką maszynę, a pilot zaczął manewrować. Słyszeliśmy rozmowy załogi. A potem się rozbiliśmy.
Zamilkła na moment, układając to sobie w głowie, opanowując emocje.
- Na szczęście miejscowi przybyli na miejsce pierwsi. Rozmawiał z nimi sierżant de Funes. Korzystając z mapy nawigatora przed świtem doszliśmy do pobliskiego Grand-Laviers. To tam zaopatrzyliśmy się w cywilne ubrania. Sanitariuszka z obrony cywilnej pomogła nam też opatrzyć rany. Z wieży kościoła Grand-Laviers widziałam niemieckie stanowiska artyleryjskie wokół Abbeville. Tak, mogę wskazać je na mapie. Widziałyśmy także wasze czołgi i początek bitwy, ale później Niemcy założyli w kościele posterunek łączności. Lotnicy wyruszyli ze wsi osobno. Nam udało się dotrzeć do Abbeville, skąd wieczorem przeprawiliśmy się łodzią przez Sommę i ruszyliśmy w kierunku frontu.

Około kwadransa zajęło żmudne opisywanie konwojów ciężarówek i sprzętu ciągnącego przez mosty, patroli po godzinie policyjnej, atmosfery pośpiechu i niepewności na ulicach miasta oraz kontrastowo triumfalnego tonu i propagandowych, ale zapewne w części prawdziwych informacji ze znalezionej gazety. W końcu Birgit dotarła w zeznaniach do końca:

- We trójkę przekroczyliśmy jeszcze magistralę kolejową, ale w lesie, niestety... Pogubiłam się. – przyznała, wpatrując się otwarcie w Metiviera przez jakiś czas. Ten nie był jednak skłonny do kontynuacji wątku, więc nie pytała. Albo pozostałych Francuzi nie znaleźli, albo nie wiedział, albo nie chciał o tym mówić. – Wtorek spędziłam gdzieś między wycofującymi się Niemcami, kryjąc się, dopiero wieczorem ominęłam najbliższą wieś. Po kilku kilometrach dalej natknęłam się na szosę i spalone Huchenneville. Stamtąd zabrałam rzeczy, z którymi zastali mnie ludzie porucznika Arbita – przyznała szybko, z lekkim wyrzutem sumienia, ale już bez fałszywego wstydu. - Rozumie pan kapitan, nie wiedziałam, jak długa droga jeszcze mnie czeka.


Podziękował. Tylko tyle. Inżynier odwdzięczyła się podobnym podziękowaniem, skinieniem. Po maglu przesłuchań, jakie przeszła u Anglików, spodziewała się kolejnych rozmów. Setek powtarzania tych samych pytań i tych samych odpowiedzi. Bezsensownego utknięcia w miejscu, ale przynajmniej w cieple i z pełnym brzuchem. To nie była dobra chwila na planowanie. Oczy prawie zamykały jej się ze zmęczenia. Nie spodziewała się jednak tego, co, a raczej kto czekał w sąsiednim pokoju, dokąd zabrali ją żandarmi. Nie licząc, oczywiście, sanitariusza.

***

Po dłuższej chwili spędzonej z Woodsem pojawiło się kolejne zaskoczenie. Brigit! Noemie podniosła się z zajmowanego przez siebie krzesła i podeszła do Niemki.

- Gordon! - Z uśmiechem podeszła do Birgit. - I ty tu dotarłaś

- Udało się
- inżynier zdawała się równie zaskoczona widokiem towarzyszy. - Pierwszej nocy chyba pobłądziłam, ale potem walili tak, że nie dało się pomylić kierunku - uśmiechnęła się trochę blado, lecz z ulgą.

- Od dwóch dni potwierdzają moją tożsamość, więc jest szansa, że niebawem będziemy mogli ruszyć dalej. - Noemie przekazała w skrócie to co wcześniej omówiła z Woodsem.

- To dobrze - Birgit odwróciła wzrok, zawstydzona nagle tym, że jak ostatni tchórz siedziała w jamie cały dzień, podczas gdy porucznik dotarła już do francuskich szeregów.

Woods nie odezwał się ani jednym słowem. Podszedł tylko powoli do Niemki, zmierzył ją spojrzeniem od stóp do głów, po czym… uśmiechnął się lekko i poklepał ją po ramieniu. To, że tutaj była, dowodziło, że nie zgubiła się umyślnie, że nie próbowała dostać się w ręce swoich rodaków i ich zdradzić. Była w porządku, przynajmniej jak na kobietę w służbie mundurowej.

- Witaj z powrotem
- powiedział, nietypowym dla siebie, miłym głosem. Nie byłby jednak sobą, gdyby trochę nie ponarzekał. - Napędziłaś nam strachu, a co ważniejsze zmusiłaś do niepotrzebnego wysiłku, o ryzykowaniu życia nie mówiąc. No, ale przynajmniej się odnalazłaś, więc jeden problem z głowy.

Skończywszy, przycisnął do ust palec wskazujący, którym następnie wskazał na własne ucho, po czym nakreślił w powietrzu kilku kółek, jakby wskazywał wszystko wokół. Noemie nie musiał przed tym ostrzegać, ale Birgit, jako żółtodziób, mogła o tym nie pomyśleć. W każdym razie miało to znaczyć: “Uważaj co mówisz, ściany mają uszy”. Nie mogli wypaść ze swej roli, a przede wszystkim zdradzić niczego na temat ich misji osobom postronnym.

- To teraz nie pozostaje nam nic innego jak czekać na wieści.
- Noemie wróciła na swoje miejsce siadając na jednym z krzeseł.

"I odpocząć" miała dodać Birgit, ale jeszcze tkwiła w lekkim osłupieniu zachowaniem agenta Woodsa. W końcu potrząsnęła głową, odgarnęła włosy z policzka i uśmiechnęła się raz jeszcze. Nawet jeśli wszystko było tylko grą, preludium następującej potem pantomimy, będzie mogła pamiętać choć kilka dobrych słów.

- Nie przypuszczałam... To znaczy, miło, że pan się o mnie martwił, panie sierżancie - dodała trochę niezręcznie, bardziej dziarsko i sama zajęła miejsce siedzące. W porównaniu z warunkami zeszłego dnia było tak wygodne, że ktoś chyba musiał ją szturchnąć i obudzić z drzemki, kiedy ponownie wezwano, całą już trójkę, przed oblicze kapitana.

***

Wreszcie mogli ruszyć dalej. Wolni. Z odzyskaną bronią i mundurem, który udało się przemycić. Choć, patrząc na Woodsa, Birgit zastanawiała się w duchu, czy stary uparciuch dalej uważa, że powinni kryć się pod pozorami cywilów, a jeśli tak, to jakie zagrożenia przewiduje. Postanowiła oboje podpatrywać i uczyć się, zachłannie. Jak najwięcej.
 
Vadeanaine jest offline