Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2021, 14:07   #23
Lord Melkor
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację


przedpołudnie; pensjonat “Złote wybrzeże”


- Iolanda to mądra kobieta, wie czego chce. Nie podjęła jeszcze ostatecznej decyzji udziale w wyprawie, twierdzi że odczuwa ekscytację perspektywą tej przygody. Ale myślę że ma jakieś dodatkowe motywy, może podobnie jak my potrzebuje pieniędzy. - Bertrand odpowiedział siostrze po czym westchnął i wbił w nią spojrzenie:

- Isabelo, doceniam twoją pomóc, po prostu martwię się o ciebie, sam nie do końca wiem jakie mogą kryć się w dżungli niebezpieczeństwa, a jesteś przecież moją jedyną siostrą i nie wiem co bym zrobił gdyby spotkało cię coś złego. No ale się zgodziłem żebyś wyruszyła ze mną, baronowa też mnie do tego wczoraj przekonywała, rozumiem że jesteś gotowa cały dzień iść przez dżunglę? Jak słyszałaś nie wiadomo czy będzie możliwość jazdy konnej.

- Oczywiście! Zobaczysz, nie przyniosę ci wstydu ani naszemu nazwisku! - brunetka siedząca po drugiej stronie stołu momentalnie się rozpromieniła biorąc widocznie słowa brata za dobrą wróżbę i monetę. Jej drobny foszek z rana gdzieś prysnał i znów zrobiła się najsłodszą i najukochańszą siostrzyczką.

Kiedy rozmowa zeszła na temat pobytu siostry w “Syrence” Bertrand żachnął się.

- Dziękuje, że zbadałaś sprawę, ale nie na pewno nie powinnaś chodzić sama po takich miejscach. Rozumiem, że jak prosiłem wczoraj był z tobą Emilio lub inny z naszych gwardzistów?

- Oj chyba nie bierzesz mnie za jakąś niemądrą panienkę? Oczywiście, że poszłam z Emilio. Sprawdził się znakomicie. - siostra nieco się żachnęła na taki pomysł brata ale bardzo lekko. Wciąż uszczęśliwiona wcześniejszymi słowami nadal była miła i kochana.

- Jeśli chodzi o plany na dzisiejszy dzień, proponuje wybrać się poszukać tego Marka Tramiela, a potem chciałbym odwiedzić Dom Łowców, by dowiedzieć się więcej o dźungli i co może nas tam spotkać. Słyszałem że główny łowczy Lerg Holtz jest doświadczony w wyprawach po okolicy.

- Słyszałam o nim. Podobno ma znajomości w samym Altdorfie. I niektóre stworzenia to łapie na specjalne zamówienie. Bardzo chętnie go poznam osobiście. Jestem go bardzo ciekawa. - siostra wdzięcznie poparła pomysł brata na taki plan dzisiejszego zwiedzania miasta oddając się do jego dyspozycji.
************************************************** ************************************************** *****

Południe, Stary Pirat

Ciesząc się z dobrej, słonecznej pogody rodzeństwo de Truvilów dotarło do “Starego Pirata”. Jak zwykle towarzyszyło im dwóch gwardzistów Bertranda, tym razem jednym z nich był jednooki Guilo, brat Emilia, który mocno się od niego różnił usposobieniem - podczas gdy tamten zawsze tryskał dobrym humorem i żartami, ten był ponurym mrukiem. W swojej opasce na oku wyglądał bardziej jak zbój niż żółnierz. Drugi z ochroniarzy, Pierre, był krępym bretończykiem w średnim wieku i miłośnikiem dobrej kuchni.

- Ciągle jemy bretońskie i estaljskie jedzenie, słyszałem że mięso tych wielkich jaszczurów na które odważni łowcy polują w dżungli to prawdziwy rarytas - Pierre wkroczył na swój ulubiony temat, czyli jedzenia.
- Otrujesz się czymś i wykitujesz, choć może i niewielka strata… - burknął jak zawsze “czarujący” Guilo.
- Panowie, dotarliśmy do celu, sprawdźmy czy znajdziemy tutaj tego Tramiella - przerwał im Bertrand, wskazując gestem by otworzyli mu drzwi.

Wnętrze okazało się mroczne. Jak w niektórych świątyniach albo zamkach, z tego samego powodu - zbyt mało okien jak na wielkość pomieszczenia. Ale efekt mógł być nawet przyjemny wizualnie gdy przez wyrżnięte w burtach bulaje wpadały snopy światła dnia. Większość światła zapewniały jednak świece i lampy więc nawet w środku dnia wydawało się jakby było po zmroku. Jednak w środku dnia daleko było do wieczornego szczytu jaki kumulował ruch i gwar we wszelkich karczmach i tawernach więc przy stołach siedziało ledwo parę osób. Nie było dziwne, że chyba wszyscy odwrócili głowy gdy po kolei przez dość niskie drzwi przechodziła po kolei cała grupka Bertranda. Drzwi były na tyle wąskie i niskie, że dało się przechodzić tylko pojedynczo.

- Zapytajcie się przy barze czy jest tu Tramiel, my poszukamy odpowiedniego stolika. - Bertrand polecił swoim gwardzistom, przyglądając się dość sceptycznie zaciemnionemu pomieszczeniu.

Dwaj ochroniarze pokiwali głowami i poszli w stronę szynkwasu i wielkoluda o wytatuowanych ramionach by złapać języka. Pozostali bez trudu znaleźli sobie wolny stół w tej dawnej ładowni statku. W końcu większość stołów świeciła pustkami o tej dość wczesnej porze doby. Po chwili wrócili do nich obaj gwadziści.

- Mówi, że jest. Posłał po niego dziewczynę. Zaraz ma przyjść. - streścił krótko jednooki Gulio. Po czym też rozsiedli się przy tym stole. Czekali tak chwilę we własnym towarzystwie gdy nic specjalnego się nie działo. Aż w pewnym momencie do ich stołu skierował się jakiś młody mężczyzna w turbanie i ubrany na wschodnią modłę. Wcześniej podszedł do szynkwasu i rozmawiał chwilę z oberżystą. Teraz zaś stanął przy stole lustrując szybko całą grupkę jaka tu siedziała.

- Witam państwa. Jestem Mark Tramiel podobno mnie szukacie. - przedstawił się całkiem grzecznie jeszcze chyba nie do końca wiedząc do kogo się powinien zwracać i z kim rozmawia.

- Bertrand de Truvile i moja siostra Isabella, miło nam Pana poznać - szlachic nieznacznie skinął głową, nie wstając od stołu.
- Interesuje nas jeden z towarów które Pan oferuje.

- Miło mi poznać, kłaniam się w pas. - Mark może nie ukłonił się w pas ale nadal dość znacznie. A gdy się wyprostował ciągnął dalej. - A cóż takiego państwa interesuje? - zagaił patrząc raczej na Bertranda niż na jego siostrę widocznie jego uznając za głównego rozmówcę.

- Tajemnicza Amazonka, która podobno będzie jutro wystawiona na sprzedaż, jesteśmy z siostrą niezwykle jej ciekawi.

- Ah, no tak, ta Amazonka, no tak… - Mark uśmiechnął się ze zrozumieniem jakby pytanie aż tak go nie dziwiło. - Tak to prawda ale nie do końca. - spojrzał na chwilę na Isabellę jakby sprawdzał czy ona też słucha.

- Ja nie posiadam tej Amazonki ani nie mam do niej dostępu. Jedynie reprezentuję właściciela i w jego imieniu będę jutro prowadził aukcję na targu. Jestem jedynie skromnym pośrednikiem. - lekko się skłonił skromnie określając swoją rolę w tym przedsięwzięciu.

- Aha, rozumiem czyli o wszystkim zdecyduje jutrzejsza aukcja. - Bertrand podrapał się w zamyśleniu po bródce widać że ma niepełne informacje. Był ciekaw ile jeszcze osób mających pieniądze było zainteresowanych.
- A możesz przynajmniej zdradzić kto jest właścicielem i czy widziałeś w ogóle tę barbarzyńską kobietę na oczy?

- Co do mojego klienta to państwo wybaczą ale życzył sobie zachować anonimowość. Wszystko wyjaśni się na jutrzejszej aukcji. - mężczyzna w turbanie lekko skłonił się i przyjął przepraszający ton, że tajemnica handlowa zmusza go do utajnienia personaliów kogoś kto go wynajął.

- Natomiast tą kobietę tak, miałem przyjemność oglądać. A zapewniam, że było co oglądać. Tyleż w niej piękna co dzikości. Niczym pantera skryta pod ludzką skórą. Drapieżna i wspaniała. Oraz niebezpieczna. Zapraszam państwa na jutrzejszą aukcję nawet jeśli nie zamierzacie jej kupić to chociaż przyjść i podziwiać widowisko. Przecież to Amazonka! Od lat nie było żadnej w mieście a nie pamiętam by jakaś była wystawiana na sprzedaż! A można troszkę odżałować złota i nabyć ten cenny, zywy klejnot nieziemskiej urody jaki będzie koroną każdej kolekcji. - Mark niespodziewanie ożywił się gdy mówił o tej Amazonce i to z takim przekonaniem jakby już zaczynał prowadzić tą akcję. Na pewno musiał być świetnym mówcą i wydawał się odpowiednim człowiekiem do zachwalania swojego czy czyjegoś towaru.

Isabella była pod wrażeniem słów Marka:

- Oh, w takim razie koniecznie musimy ją zobaczyć jeśli nie kupić, pójdziemy tam jutro jak najwcześniej, prawda mój najdroższy bracie? Ciekawe w co będzie ubrana, bo chyba zupełnie nagiej jej nie wystawią, prawda? - Zaczerwieniła się zawstydzona swoją myślą.
Bertrand westchnął i tylko skinął siostrze głową.

- Tak do końca to nie wiem co będzie miała jutro na sobie. Ale nie sądzę by wystawiano ją nago. Nawet zwykłe nałożnice jeśli się ogląda ich wdzięki przez zakupem to raczej nie na głównej scenie tylko bardziej kameralnie. - pośrednik uśmiechnął się wyrozumiałym uśmiechem dla tak młodzieńczej ciekawości i chyba chciał oszczędzić dalszego pąsowienia młodej damie więc udał, że tego nie widzi.

- Można kupić tutaj nałożnice?! - Isabelle jednak nie wytrzymała i ciekawość znów popchnęła ją do pochopnego pytania.

- No zwykle można jakąś kupić. Nie zawsze ale zazwyczaj jest jakaś do kupienia. Będą pewnie jutro prezentowane jako przedsmak dla głównej aktorki jutrzejszego przedstawienia to będą mogli państwo samo się przekonać. - Tramiel szybko wrócił na względnie standardowy trybu mówienia jakby mówił o targu koni, broni czy owoców.

- A wracając do pytania panienki no nie wiem co będzie jutro ta królowa dżungli miała na sobie ale nie sądze by coś na tyle dużego by przykryć jej ponętne wdzięki. A zapewniam, że jest na co popatrzeć. Jakiś amator kobiecego piękna jaki ją nabędzie na pewno będzie miał rozkosz dla oczu. I zapewne nie tylko oczu. - mężczyzna w turbanie płynnie wrócił do swojego handlowego tonu jakim zawczasu tak umiejętnie zachwalał towar jakim obracał.

- No to nas naprawdę zaciekawiłeś, ale zakładam że oprócz hmm..
walorów o których wspomniałeś taka kobieta z dziczy może też mieć wiedzę przydatną dla wybierających się tam podróżników? - wtrącił się Bertrand.

- Zapewne. Przecież one mieszkają w tej dziczy. Dlatego są takie dzikie. No ale co z tego jak nikt nie mówi po ichniemu a ona po naszemu. Więc na bogate dialogi z nią raczej nie ma co liczyć. - głowa w turbanie pokiwała się twierdząco na znak, że domysły rozmówcy są słuszne no ale jednak bariera językowa o jakiej wspomniał mocno musiała ograniczać tą komunikację.

- Nikt tutaj nie zna języka tych dzikusek? -zaciekawił się szlachcic.

- Raczej nie. Bo skąd? One żyją tam a my tu. Onie nie przychodzą tu a my tam. - Mark w dość prosty sposób zilustrował jak to wyglądają relacje pomiędzy staroświatowcami z miasta a dzikuskami z dżungli. Wyglądało na to, że nie wyglądają.

- Czyli to zaiste prawdziwe dzikuski, cywilizacją nieskalane - Bertrand, choć zachowujący się nieco bardziej powściągliwie od siostry podzielał jej zainteresowanie tą egzotyką.
- Jeśli są takie wyizolowane to nie może to być plemię samych kobiet, bo by wyginęły… - w każdym razie jak rozumiem widzimy się jutro na targu?

- Bardzo chętnie, zapraszam państwa serdecznie. - Mark skłonił się uprzejmie czując, że załatwili już co mieli załatwić i zaczął z taktem się żegnać z młodymi Bretończykami.




************************************************** ************************************************** *************

Wczesne popołudnie, Dom Łowców.



Po obiedzie Bertrand wraz z siostrą i ochroniarzami zawitał pod Dom Łowców.
- Ciekawe z jakich to bestii mają tam trofea! - Isabella wydawała się podekscytowana. Bretończyk skinał głową, sam też był ciekaw.

Chata łowcy z jednej strony nie wydawała się jakoś szczególnie rozbudowana czy imponująca. Zdecydowanie nie była to rezydencja szlachecka ale nawet nie kamienica. Ot nieco większa chłopska chata. Chociaż piętrowa i z wysokim dachem a więc pewnie i strychem. Pod tym względem raczej nie imponowała. Ale jednak liczne poroża, czaszki, szczęki, skóry jakimi były ozdobione ściany i płot już jednakz zdradzał, że jednak mieszka tu nie byle kto. I to ktoś związany z naturą i domeną Taala, patrona dziczy, zwierzyny, łowów i myśliwych. Robiło to odpowiednie wrażenie, zwłaszcza jak ktoś był tu po raz pierwszy.

Oprócz chaty były też budynki gospodarcze, jakieś stajnie, szopy, stodoła. Chociaż sądząc po odgłosach to chyba nie tylko konie tam trzymano. Pod okapem chaty było kilka klatek z ptakami i małpami. Takimi w sam raz jako domowe maskotki dla kupców czy szlachetnie urodzonych, jako prezent czy pamiątka z wyprawy do odległej Lustrii. Widocznie główny łowczy zajmował się nie tylko chwytaniem ogromnych zwierząt i bestii.

- Zobacz Bertrandzie jakie one są kolorowe. - Isabella przystanęła przed frontowym wejściem aby z bliska obejrzeć te skrzeczące, gwiżdżące czy piszczące praki i małpki. Te jakby wyczuwając, że na nich skupia się uwaga, zaczęły skrzeczeć i piszczeć jeszcze głośniej. Przedstawienie przerwało skrzypnięcie drzwi i wyszedł przez nie postawny, brodacz ubrany raczej na imperialną modłę. Trudno było powiedzieć czy ich dostrzegł z wnętrza chaty, usłyszał rozmowę czy zwyczajnie akurat wychodził.

- Lepiej niech panienka nie wtyka tam palców. Mogą dziobnąć czy ugryźć. Krzywdy z tego wielkiej być nie powinno no ale po co ryzykować prawda? - brodacz poradził siostrze Bertranda by zachowała należytą ostrożność w postępowaniu z tymi okazami.

- To one są niebezpieczne? Jadowite? - Isabella spojrzała na niego z zafascynowaną miną ciekawa tego wszystkiego.

- Akurat te nie. Ale sporo innych tak. W tym klimacie jednak każde skaleczenie goi się dłużej niż u nas. A tak przy okazji to jestem Lerg Holtz. Główny łowczy. W czymś mogę pomóc? - gospodarz widocznie uznał, że jak przyszli to pewnie w jakimś celu więc przedstawił się no i zapytał właśnie o to.

- Niezwykle interesujące kolekcja - Bertrand nie okazywał tak wyraźnie entuzjazmu jak jak jego siostra, jedna również był pod wrażeniem.
- Słyszeliśmy o twojej wiedzy na temat dżungli Panie Holtz. Ponieważ planujemy wybrać się tam na dłuższą wyprawę, chcieliśmy dowiedzieć się więcej o kryjących się w niej zagrożeniach i jak się do nich przygotować.

- Wyprawić się do dżungli? Znaczy na jakieś polowanie? - gospodarz zmrużył oczy trochę chyba nie do końca wiedząc jak interpretować słowa gości. Ale z pomocą przyszła mu młoda szlachcianka.

- Nie, nie, nam chodzi o wyprawę! Taką w głąb dżungli. Taka dłuższa. - powiedziała szybko Isabelle wciąż z tym młodzieńczym entuzjazmem czytelnym w głosie i na twarzy.

- Aha… Taka dłuższa… - Holtz powoli skinął głową i obrzucił uważnym spojrzeniem obie sylwetki jakie przed nim stały jakby zastanawiał się nad ich możliwościami.

- No tak w parę chwil to ja was niczego nie nauczę. Od ręki to mogę wam doradzić byście nie pili surowej wody. Zawsze trzeba ją przegotować. Jak już trzeba to łapcie tą co spada z deszczem a nie tą z ziemi czy strumieni. - łowca nieco westchnął jakby zdawał sobie sprawę o jaki ogrom wiedzy pytają a jak niewiele jest czasu do jej przekazania.

- Konkretnie mówimy o większej wyprawie, która organizują wicehrabina i Carlos de Rivera, o którym pewnie waszmość słyszał. Ruszy ona najwcześniej za parę dni, więc trochę czasu mamy. Przyznam, że ja i moi gwardziści mamy więcej doświadczenia w walce z ludźmi niż dzikimi bestiami, więc porada znawcy w co się zaopatrzyć i jakie są główne zagrożenia byłaby przydatna. Oczywiście możemy się odwdzięczyć… - Szlachcic stwierdził że za szkolenie łowca pewnie będzie oczekiwać wynagrodzenia.

- Ah tak, ta ekspedycja wicehrabiny… - brodacz powoli uniósł i opuścił głowę gdy widocznie coś też już słyszał na ten temat. Spojrzał jeszcze raz na oboje swoich rozmówców. - Ale to właściwie czego oczekujecie po mnie? - zapytał gdy już widocznie mniej więcej wiedział po co go odwiedzili.

- Po pierwsze interesuje nas twoja porada co wziąć ze sobą na wyprawę poza takimi oczywistymi rzeczami jak żywność czy woda pitna, o które zresztą ma się zatroszczyć organizator wyprawy. Po drugie, jeśli byłbyś łaskaw wymienić trzy największe twoim zdaniem zagrożenia dla podróżujących przez dżunglę i jak ich unikać?

- No i może byśmy kupili jednego z tych kolorowych ptaków? Podobno umieją mówić- wtrąciła się Isabella.

- Tak, tak umieją mówić ale nie wszystkie. - brodacz przytaknął i spojrzał na te klatki zawieszone pod okapem. Podszedł do nich i wskazał na trzy z nich w których były jakieś ptaki o barwach nie spotykanych w Starym Świecie. Wyglądały też inaczej.

- Te można nauczyć mówić. Właściwe to one same się uczą. Potrafią powtórzyć dźwięk jaki słyszą. Te jednak są świeżo złapane to na razie tylko skrzeczą. Ale mogą się nauczyć zwroty i słowa. - łowca zaczął od czegoś bardziej oczywistego a może chciał sprawić uprzejmość młodej damie by wpierw odpowiedzieć na jej pytanie. Nad kolejnym się zastanowił głębiej trochę machinalnie przesuwając palcem po drucikach jednej z klatek chyba nie zwracając uwagi jak to płoszy kolorowego ptaka w środku.

- A co zabrać… Hamaki zabierzcie. Lepiej je rozwiesić i w nich spać niż na ziemi. A jak już musicie na ziemi to rozbijcie się na trawie i gałęziach. Podłożyć trzeba pod namiot czy derkę byle nie spać na samej ziemi. Robactwo was wtedy zeżre na samej ziemi. - powiedział po tej chwili zastanowienia. Potem podniósł głowę spoglądając gdzieś ponad najbliższymi dachami i znów chwilę milczał.

- Coś od deszczu. Płaszcze czy takie narzuty. Ponczo na to tutaj mówią. Bo nawet w zimie będzie często padać. Jak macie broń palną to olej. Tutaj wszystko rdzewieje jak głupie. Miecz czy kilof to najwyżej patyną się pokryje ale lufa i proch to już bardziej wrażliwe. Proch też trzeba trzymać w czymś szczelnym bo wszystko wilgotnieje. I zapasowe cięciwy do łuku bo jak deszcz i wilgoć to łatwo rozmiękają i z łuku też trudno strzelać albo w ogóle. Najbardziej odporne to chyba kusze i to co się po prostu rzuca. - powiedział nieco więcej jakby jedna myśl przypominała mu kolejną jak trudno jest bytować, zwłaszcza dłuższy czas w tej tropikalnej krainie.

- A czego unikać, no wszystkich węży, pająków, mrówek, skorpionów. To jest wszędzie. Bezpieczniej jest założyć, że jeśli nie są jadowite to ukąszenie jest bolesne. Nawet jak nie zabije to osłabi, boli albo po prostu przeszkadza. Tak naprawdę i tak was coś użre no ale to chociaż można się starać to minimalizować. Te hamaki no i moskitery. Takie rzeczy. Jest oczywiście jeszcze wiele różnych rzeczy ale spotkacie je a może nie. A te problemy z wodą, bronią, prochem i robactwem to czekają każdego kto wybiera się tam na dłuższą wycieczkę. - brodacz popatrzył gdzieś na widoczne korony drzew jakie otaczały miasto w dość bezpiecznej odległości. W końcu jednak wrócił do swoich rozmówców.

Bertrand zastanowił się. Łowczy powiedział o kilku rzeczach o których nie pomyślał, na przykład ta broń palna.
- Dziękuje. A co z większymi zwierzętami, słyszałem na przykład o drapieżnych kotach, jaguarach. Rozumiem, że jak ktoś się nie będzie oddalał to będą unikać dużej grupy?- Bertrand wydawał się bardziej zainteresowany stworzeniami na które można było zapolować.

- A koty. Tak koty są. Całkiem sporo i całkiem spore. Piękne skóry mają, wspaniałe trofea. - pokiwał głową uśmiechając się z rozrzewnieniem jakby bez trudu mógł zrozumieć zainteresowanie tymi pięknymi drapieżnikami.

- Ale z tymi kotami to trochę jak u nas z wilkami. Czyli póki obie strony nie wchodzą sobie w drogę to raczej się omijają. I tak, masz rację młodzieńcze, jeśli już to raczej nie atakują całej grupy. Właściwie to dość rzadko atakują ludzi. Ale jednak się zdarza. Jeśli spotkacie takiego kota to przypadkiem albo z dalszej odległości. Bo jak będzie chciał zaatakować to widać dopiero jak wyskakuje z krzaków albo skacze z drzewa. Wtedy już raczej niewiele da się zrobić. - pokiwał głową na znak, że z tymi drapieżnikami to nie jest taka prosta sprawa.

- Niemniej skupuję tak żywe okazy jak i skóry jeśli by wam się jakieś trafiły. - dodał jeszcze tak na wszelki wypadek a propos swojej zawodowej działalności.

Bertrand przetrawiał informację z mieszanką ekscytacji i niepokoju związanego z tym że jego siostra będzie wystawiona na takie niebezpieczeństwa…

- Dziękujemy, przydatne informacje nam przekazałeś, możemy też kupić jednego z tych niesamowitych kolorowych ptaków które można nauczyć mówić. Mam jeszcze taki pomysł, że skoro do wyprawy jest wciąż czas, może mógłbyś nas zabrać na jeden dzień na wycieczkę w dżunglę, żebyśmy byli lepiej przygotowani?

- Zabrać? Was? Do dżungli? - Holtz po raz kolejny obrzucił ich sylwetki spojrzeniem jakby znów szacował ich siły, możliwości i słabości. Po czym zastanawiał się chwilę widząc, że siostra energicznie poparła pomysł starszego brata a ona zdawała się być słabszym ogniwem.

- No mógłbym. Zamierzam w Backertag przejść się do dżungli. Taki mały rekonesans. Jeśli macie ochotę możecie mi towarzyszyć. Ale wówczas zdajecie się na moją komendę. Będziecie moimi podwładnymi i macie wykonywać moje polecenia. Jeśli wam to nie pasuje znajdźcie sobie kogoś innego. - główny myśliwy z Imperium po zastanowieniu wyraził zgodę ale postawił swoje warunki.

- Czyli pojutrze, czemu nie? No i rozumiemy, to twój teren więc w dżungli dowodzisz, w granicach rozsądku oczywiście. - Bertrand nie wydawał się zachwycony perspektywą słuchania się poleceń nieszlachcica ale postanowił na razie schować dumę do kieszeni.

- Dobrze. Wyruszam z samego rana, zaraz po śniadaniu. Czekam do 8-go dzwonu. Potem ruszam z wami lub bez was. - brodacz przyjął do wiadomości taką decyzję młodego szlachcica.

- Powinniśmy coś zabrać? - Isabella pokiwała głową na zgodę ze słowami obu mężczyzn i wyglądała na całkiem podekscytowaną taką przygodą.

- Spodnie. - rzekł lakonicznie Holtz wymownie rzucając spojrzenie na jej długą suknie.

- Spodnie? Ja też? Mam ubrać spodnie jak mężczyzna? - nawet brat nie był do końca pewny czy siostra jest tym pomysłem bardziej zaciekawiona czy zgorszona. W końcu spodnie były domeną mężczyzn a damom, wypadało chodzić w sukniach do samej ziemi. To co skryte pod nimi było przecież zarezerwowane dla tego jednego i wybranego mężczyzny. Przynajmniej tak oficjalnie.

- Spódnice nie są zbyt praktyczne do chodzenia po błocie i krzakach. Pętają nogi i spowalniają, zaczepiają się o krzaki i rwą. Chyba, że ma panienka jakąś krótką spódnicę, tak góra do kolan. - łowczy wyjaśnił skąd taka sugestia na temat spodni i mówił jakby to wynikało z praktyki chodzenia po zarośniętej dziczy. Jednak było to mocno sprzeczne z etykietą panującą na salonach i chyba zdawał sobie z tego sprawę więc nie upierał się a jedynie sugerował.

- Poza tym a chcecie na coś zapolować to możecie wziąć broń. Właściwie to jak nie to też lepiej weźcie. Pancerzy odradzam. Ugotujecie się w nich. I trudno w nich podejść zwierzynę. - dodał kolejną sugestię. Mówił spokojnym, wręcz rutynowym tonem jakby przerabiał ten schemat już nie wiadomo ile razy.

- No to jesteśmy umówieni. Jutro zrobimy zakupy w niezbędnym zakresie, wezmę dwóch moich gwardzistów więc nas będzie czwórka. A teraz możemy jeszcze wybrać papugę dla mojej siostry - Podsumował Bertrand.

- Oczywiście. Niech młoda dama się przyjrzy i wybierze sobie coś odpowiedniego. - brodacz zaprosił gestem w stronę zawieszonych pod okapem klatek nie mając nic przeciwko takiej propozycji. A ucieszona siostra bretońskiego szlachcica z ochotą z tego skorzystała.

************************************************** *********

Kiedy wracali z kolorową papugą w klatce, Isabella była ukontentowana i nie mogła się doczekać by zacząć nauczać mówić to kolorowe ptaszydło. Bertrand stwierdził z nutą irytacji że wydawała się tutaj bardziej szczęśliwa niż w domu, chociaż z Bretonii musieli przecież uciekać a nie wyjechali na jakąś wycieczkę. Może ojciec za bardzo ograniczał jej wolność, która teraz uderzyła jej do głowy?

-Słyszałem, że dzisiaj to ty spotykasz się z baronessą u niej. Nie mów jej wszystkiego o nas może, nie jestem pewien jej intencji, ale pewnie na wyprawie jej ludzie byliby wsparciem. Ja przejdę się wieczorem do El Pomodoro.
Nie dodał, że będzie tam się widzieć ze swoją aktualna kochanką, pracującą w tej karczmie Elizą, która choć była z pospólstwa potrafiła być naprawdę urocza....

- A jutro rano pójdźmy na targ przed aukcją Amazonki. Po aukcji możemy zrobić też zakupy na podróż do dżungli i zobaczymy co dalej ten dzień przyniesie.


************************************************** *********************

Wieczór, odwiedziny Isabelli de Truville u baronowej Iolandy

Baronessa uśmiechnęła się promiennie na widok młodej przedstawicielki rodu de Truville. Gdy tylko Isabella przekroczyła progi "Rogu Obfitości " Iolanda ujęła ją pod ręką, wpierw tradycyjnie obcałowując powietrze koło uszu.
- Cieszę się, że przyjechałaś - powiedziała z uśmiechem na twarzy i zaprowadziła swojego gościa do loży. Karczma to nie dom, ale jakieś namiastki prywatności dawała.
W sporej izbie, którą baronessa zarezerwowała na ten wieczór czekał już suto zastawiony stół. Lekkie potrawy jakie najlepiej było spożywać w tej części świata.

-Ah, jak miło, droga Iolando! - rozpromieniła się Isabella. -Wiem, że wczoraj byłaś na kolacji u mojego brata, szkoda że mnie nie zaprosił.

- A jego dzisiaj - uśmiechnęła się baronessa.
Gdy obie kobiety wygodnie usiadły w wielkich, czy wygodnych krzesłach z cienia wyłoniła się młoda dziewczyna o egzotycznej urodzie i takim ubraniu. Uzupełniła kielichy obu dam i znów cofnęła się w cień by dać spokojnie porozmawiać.

- Dzisiaj możemy swobodniej porozmawiać. Wypijmy zatem za tę swobodę. Tu w Nowym Świecie jest jej więcej niż na Starym Kontynencie.
- Tak zupełnie inaczej niż w domu….-Izabella uśmiechnęła się tajemniczo odprowadzając wzrokiem oddalającą się służkę.
- Ona też nie jest że Starego Świata, prawda?
- Pilar? Ależ jest - odpowiedziała Iolanda. - Chyba z Arabii. Ale jest ze mną już tak długo, że uważa się za Estalijkę.
- Arabia...słyszałam o tej egzotycznej krainie piasku i dżinnów, odwiedzałaś ją?
- Nie. Mój ojciec, który tam często bywał nie opisywał jej zbyt, hmmm…, jako krainy wartej zobaczenia. Piasek, kurz, gorąco. Ale może? Po tej wyprawie? - Baronessa zamyśliła się na chwilę. - To też dobre miejsce na roztrwonienie odrobiny pieniędzy - dodała wesoło.
- No tak, wyprawa, nie mogę się doczekać, nigdy nie sądziłam że przeżyje taką przygodę...dziękuje że przekonałaś brata by mnie zabrał. - dziewczyna odpowiedziała z przyjaznym uśmiechem, popijając łyk wina.
- Jeżeli miałam w tym swój udział, to niewielki - powiedziała Iolanda starając się zmniejszyć swoją zasługę, która w oczach młodszej kobiety zdawała się być ogromną. - Twój brat to bardzo roztropny człowiek, który bardzo się przejął rolą twego opiekuna. Co mu oczywiście za zaletę poczytuję - z tonu wypowiedzi wynikało, że baronessa szczerze wychwala zalety Bertranda.

- No tak, nasza rodzina miała ostatnie trochę problemów i biedny Bertrand ma sporo na głowie, dużo się tym przejmuje. Może to ja powinnam się dla odmiany nim zaopiekować i znaleźć mu jakąś żonę? - zachichotała - Wiem że ostatnio spotyka się z jakąś dziewką karczemną z El Pomodoro, nawet ładna ale oczywiście to nie jest dla niego żadna partia. A pomyśleć że miał pretensję jak tańczyłam na balu z de Rivierą, który jest przecież szlachcicem, choć nie takim jak my, prawda? - Zmrużyła oczy, skarżąc się na podwójne standardy obowiązujące kobiety i mężczyzn w ich świecie.

- O tak. Powinnaś to zrobić - również zachichotała. - On sam, zajęty tyloma sprawami nie ma czasu o tym pomyśleć. Jesteś tu wystarczająco długo by wiedzieć kto byłby odpowiedni dla niego - Iolanda nałożyła sobie na talerz kilka smakołyków przygotowanych przez niziołki. - Taniec to nic zdrożnego. A ze szlachetnie urodzonym tym bardziej. Nawet jeżeli ów szlachcic nie może pochwalić się tak znamienitym rodem. A właśnie. Co myślisz o kapitanie de Riverze?

Isabella zawahała się na moment zanim odpowiedziała, inaczej niż wcześniej:
-Rivera jest szarmancki i wie jak odzywać się do damy, ale z drugiej strony…. jest w nim też taka dzikość, której nie ma w szlachcicach z moich stron, no i dowodzi takimi różnymi śmiałymi awanturnikami, widziałam nawet krasnoluda i kobietę. Trochę jak bohater z książki, którą kiedyś czytałam. Myślę, że jak on i mój brat będą z nami na wyprawie to damy sobie radę.

- Hmmm…- starsza z kobiet zamyśliła się na chwilę smakując wino, które znalazło się w jej kielichu i tym samym dając sobie nieco czasu na odpowiedź.
Analiza przymiotów de Rivery była krótka i nacechowana osobistym nastawieniem młodej szlachcianki do owego awanturnika. Życie to niestety nie książka. A bohaterowie jak z książek mieli zwykle jakieś skazy. Pytaniem było jakie.
- Umiejętności i przymioty kapitana będzie można zweryfikować w trakcie wyprawy.
- No, na pewno będzie dużo czasu żeby go lepiej poznać -Isabella wydawała się zadowolona z tej perspektywy.

-A to kto tu uważasz byłby odpowiedni dla Betranda?

- Tu? - Upewniła się dziedziczka fortuny de Azaurów.

- W Port Reaver niewiele jest panien na wydaniu, których pochodzenie dorównywałoby waszemu droga Isabello. Na palcach jednej ręki można je policzyć - dla podkreśla tych słów pokazała swoją dłoń zdobną w pierścienie i poruszała palcami. - Kilka więcej znalazłoby się rodów kupieckich, które swoją fortunę chętnie związałyby z tak znakomitym rodem.

-Tak właśnie myślałam, chociaż na przykład wicehrabina byłaby świetną partią dla Bertranda, może jak odniesiemy sukces na wyprawie to będzie łatwiej. - Isabella uśmiechnęła się z optymizmem.

- No - powiedziała z podziałem w głosie de Azuara. - To bardzo dobra partia. Zdajesz sobie sprawę, że w kolejce do jej ręki stoi cała reszta mniej lub bardziej szlachetnych mężów?

- A kto tutaj może dorównać nam pochodzeniem? - Isabella nagle uniosła się dumą.
- No a poza tym jakby to wyprawa się powiodła, to mielibyśmy tez bogactwo i sławę, prawda?

- Jestem tu kilka dni i nie zdążyłam poznać jeszcze towarzystwa - zauważyła rzeczowo baronessa. - A bogactwo i sława to nie wszystko. Nie dla każdego. Nie wiem ilu ludzi musiałoby przynieść złoto z tej wyprawy, żeby ród de Truville mógł mówić, że się znacznie wzbogacił - dodała pół żartem.

Isabella napiła się wina, zastanawiając się nad słowami baronessy.

 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 16-01-2021 o 19:57.
Lord Melkor jest offline