Nadświat, gdzieś w górach
Kiedy gdzieś na przesłoniętym grzbietami górskich masywów horyzoncie nieboskłon zaczął jaśnieć w niepokojący sposób, Altego poczuła pierwsze ukłucie niezrozumiałego lęku. Naciągał świt, a wraz z nim wszechobecna światłość, na którą wychowani w głębokim półmroku i mętnej poświacie elektrycznych żarówek ludzie zupełnie nie byli przygotowani. Nie mając dotąd sposobności wystawienia stopy poza granice podziemnego miasta, dziewczyna mogła polegać wyłącznie na enigmatycznych przestrogach Krwawego i Cichego, obu sugerujących, że światło słoneczne oddziaływało w jakiś niebezpieczny i bolesny sposób na odsłoniętą skórę albinosów i że Altego we własnym interesie winna była się go wystrzegać tak bardzo jak tylko było to możliwe.
Ogołocone z wszelkiego życia góry wywierały na dziewczynie dziwne wrażenie, będące mieszaniną podziwu i niepokoju. W skalnych iglicach i stromych turniach drzemała jakaś majestatyczna potęga, uświadamiająca ludziom ich mikre miejsce w świecie.
Szlak obrany przez Cichego nie należał do łatwych, nie był też ścieżką w zwyczajnym tego słowa znaczeniu - Altego sądziła, że penetrujący okolicę Enklawy Łowcy wybrali dla swoich potrzeb naturalne ukształtowanie terenu przypominające z grubsza skalistą ścieżkę, pełną zdradliwych kamieni i dziur. W pewnej chwili przed oczami wędrowców otworzyła się majacząca w świetle przedświtu przepaść, zdająca się sięgać ku pogrążonym w smolistej ciemności trzewiom ziemi.
- Jak tam jest głęboko? - wyszeptał młody biofreak nie okazując najmniejszego zamiaru do podejścia ku krawędzi uskoku.
- Nie skoczysz, nie sprawdzisz - prychnął w odpowiedzi Cichy budząc w gardle Świrka lękliwy pomruk - Uważajcie, gdzie stawiacie nogi, bo jeśli ktoś tam spadnie, już go nie znajdziemy.
Obciążeni baniakami z wodą i plecakami ludzie przycisnęli się czym prędzej do porowatej ściany stoku po przeciwnej stronie szlaku, ustawicznie walcząc z pokusą zerknięcia w kierunku przepaści.
- Kiedy okrążymy ten kawałek zbocza, półka zacznie się obniżać w stronę jeziora - dodał Cichy spoglądając niespokojnie w stronę jaśniejącego horyzontu. Ciemne jeszcze wierzchołki gór wyrastały wysoko ponad głowy podróżnych, niemal namacalnie przygniatając ich swymi rozmiarami.
- Do osady już niedaleko, teraz zachowujcie się jeszcze ciszej - Łowca obejrzał się ponad ramieniem przybierając surową minę.