Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2021, 23:21   #25
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 03 - 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie

Czas: 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie
Miejsce: Port Wyrzutków, Plac Targowy, zaplecze sceny
Warunki: jasno, przytłumiony gwar i tumult, pogodnie, umi.wiatr, ciepło



Gerchart



Nauki Sigmara mówiły, że ten poddaje swoje dzieci a zwłaszcza sługi próbom. Próbom dnia codziennego. By sprawdzić siłę ich wiary i oddzielić ziarna od plew. Zresztą z tego co Gerchart pamiętał z seminarium to nie tylko bóg jakiego obrał sobie za patrona nauczał pokory i cierpliwości. Tak jak dzisiaj. Albo właściwie wczoraj. Jak nie wszystko poszło po jego myśli.

Wczoraj co prawda spotkał w “Piracie” Friedricha ale potem stracił go z oczu gdy rozmawiał z Tramielem. A gdy skończył to blondyna już nigdzie nie było widać. Ale przynajmniej jakoś dogadał się z załatwiaczem chociaż tyle, że obiecał przekazać jego prośbę o spotkanie. A potem była reszta, całkiem zajętego dnia. Przecież zbliżało się przesilenie zimowe co było jednym z niewielu dni świętych celebrowanych chyba przez wszystkich staroświatowców. Nawet jeśli nie celebrowali tego w ten sam sposób. W jego ojczyźnie to był czas zimy i wilków. Od tego przesilenia Pan Wilków zaczynał powolutku, kawałek po kawałku słabnąć i przygotowywać pole na dominację Taala i Rhyii. Tutaj ani śniegu ani wilków nie było ale tradycja była na tyle silna, że nawet w tych tropikach wierni obchodzili to święto. Więc na wczorajszej mszy było chyba więcej wiernych niż zazwyczaj było w Festag. Miał więc pole do popisu jako pasterz tak licznego stada.

Ale zanim wrócił do świątyni by przygotować mszę zaszedł do “Kordelasa”. Musiał przyznać, że kapitan de Rivera postarał się aby rozgłosić gdzie go można znaleźć więc to akurat nie było takie trudne. Oficer który raczej nie pochodził z Imperium chociaż reikspiel mówił całkiem płynnie. Więc mogli swobodnie rozmawiać. I wydawał się być takim samym tyglem sprzeczności jak całe to miasto. Wyglądał trochę jak herszt jakiejś bandy. Albo kapitan piratów. Zwłaszcza w towarzystwie swojej załogi co każdy wydawał się wyjęty z innej bajki. A jednak mimo tego pierwszego wrażenia nie mówił jak pierwszy lepszy cham z gminu ani jakiś opryszek. Przedrostek przed nazwiskiem sugerował szlacheckie pochodzenie chociaż kapitan jakoś się tym nie chwalił.

- I ojciec chce się przyłączyć do wyprawy? - kapitan zapytał trochę chyba zdziwiony, że pyta o to kapłan. A może chodziło i wiek. Przecież nie był to kapłan w sile wieku. Może dlatego zaraz potem uprzedzał, że wyprawa będzie ciężka. Pełno błota i robactwa. Właściwie to chyba uznał, że osoba duchowna i mająca chody u bogów by się przydała o ile będzie miała w pamięci, że wyprawa jest świecka i ma jak najbardziej materialny cel. Zdobycie łupów. No i z przyjmowaniem rozkazów od swojego kapitana. Ale na wszelki wypadek był jeszcze czas do namysłu. Dokładniej do Festag. W Festag w “Kordelasie” będzie zebranie ochotników jacy zdecydują się na dołączenie do ekspedycji.

Po spotkaniu z kapitanem udał się do jego patronki. Wicehrabina zgodziła się go przyjąć chociaż przyszedł bez zapowiedzi. A wypadało się w takim towarzystwie najpierw umawiać. Więc chociaż była wielką panią w tym mieście to jednak okazała mu życzliwość każąc go wpuścić na wizytę.

- Witam wielebny w ten ponury dzień. Cóż cię do mnie sprowadza? - przywitała się z nim uprzejmie chociaż nieco oficjalnie. Bawiła na swoim ulubionym, zadaszonym tarasie jaki dawał przyjemny cień w skwarne dni czy przed deszczem. Wystawiał też swoich gości na przyjemną bryzę jaka biła od oceanu oraz zapewniał miły dla oka widok na błękit tego oceanu, jasny pas plaży i wesołą zieleń dżungli jaka stąd wydawała się bardzo przyjazna i malownicza. A oficjalny ton gospodyni może był spowodowany właśnie tym, że przyszedł bez zapowiedzi więc nie wiedziała czego się spodziewać.

Po wizycie w rezydencji hrabiny nie miał już czasu na nic innego niż przygotowanie tej ważnej mszy. Trening z Zachariaszem musiał sobie darować. Bardziej mu się przydał pomagając przygotować tekst liturgii, potrzebne cytaty i tego typu rzeczy. I młodzieniec w tych sprawach był już bardzo zaawansowanym pomocnikiem i chyba nawet lubił tą część posługi. Jak kiedyś dożyje na tyle długo by jeszcze nauczyć się tak władać mieczem jak piórem i nie zbłądzi w trudnych ścieżkach wiary i posługi to się szykował niezły materiał na kapłana. No ale to kiedyś. Na razie jeszcze czekało ich mnóstwo pracy.

Po mszy podeszła do nich jakaś postać. Noc, nawet w tych tropikach, zapadała w zimie szybko więc po mszy było już ciemno. Postać podeszła wolno jakby z obawą. Pomimo ciemności Gerhart dojrzał, że ma puste ręce.

- Wielebny jeśli można na słówko… - w ciemności bladego owalu Marka Tramiela nie rozpoznał ale poznał jego głos. Załatwiacz wydawał się zakłopotany co zapowiadało, że nie ma dobrych wieści. Ale mimo wszystko przyszedł na to spotkanie. Nie udało mu się nakłonić właściciela Amazonki do zgody na tą wizytę. Nie było szefa a podwładni nie chcieli bez niego podejmować decyzji. Zwłaszcza jak mieli zabronione pokazywać komuś tą dzikuskę. No i nie udało się. Mężczyzna w turbanie z żalem rozłożył ręce w geście bezradności. Ale coś jednak załatwił. Chociaż dopiero na dzisiaj.

Dzisiaj obiecał, że wprowadzi Gerharta na zaplecze by chociaż zdążył rzucić okiem na tą dziką kobietę. I kapłan jak się przekonał dzisiaj załatwiacz słowa dotrzymał. Zanim wyszedł na scenę by prowadzić aukcję to jak sługa boży zjawił się pod umówionymi drzwiami to te się otworzyły i pojawił się uśmiechnięty Mark. Witał go jak stałego albo ulubionego klienta. I prowadził jakimiś korytarzami. Gerchart musiał przyznać w duchu, że gdyby gdzieś tam czekali na niego siepacze by go załatwić bez świadków to Mark idealnie prowadził go w tą pułapkę. I jakieś ponure i podejrzliwe zbiry faktycznie na nich czekały. Ale chociaż byli uzbrojeni to jednak nie mieli tej broni w łapach.

- To ten kapłan o jakim wam mówiłem. - powiedział Mark przedstawiając trzem ponurym zbirom Gerharta. - A to są panowie co schwytali ten jakże rzadki okaz. - mężczyzna w turbanie wydawał się być jedynym który nie dostrzega tych ponurych i podejrzliwych min.

- Kapłan nie kapłan. Broń zostawiasz tutaj. Pokażemy ci ją ale masz nie wchodzić do jej celi. Możesz pogadać do niej, popatrzyć i tyle. Ona nie mówi po naszemu więc nie licz, że ci odpowie. - oznajmił jakiś brodacz co wyglądał na szefa tej trójki. Przedstawił warunki na jakich ma się odbyć widzenie. Od niego i całej trójki wyzierała nieufność i niechęć do tego wymuszonego spotkania.

- No. To wy już tu sobie porozmawiajcie i ustalcie wszystko. A ja lecę zarabiać dla nas karliki. - pośrednik klasnął w dłonie, skłonił się lekko po czym wyszedł zostawiając trójkę mężczyzn by sobie omówili wszystko co uznają za stosowne.




Czas: 2525.XII.01 mkt; przedpołudnie
Miejsce: Port Wyrzutków, Plac Targowy, targ
Warunki: jasno, gwar i tumult, pogodnie, umi.wiatr, ciepło



Bertrand



- Wydaje mi się, że dziś powiedział twoje imię. Myślisz, że to on czy ona? Bo nie wiem jakie imię by było odpowiednie. A nie zapytaliśmy wczoraj pana Holtz’a. - brat nie był pewien ile czasu potrwa fascynacja siostry nową zabawką. Czyli tym kolorowym ptakiem jaki wczoraj sobie wybrała w domu łowców. Ale dzisiaj od śniadania do momentu gdy nie wyruszyli na targ wydawała się zachwycona. Jemu nie wydawało się aby w tych skrzekach usłyszał swoje imię. Albo jakieś inne. Czy w ogóle coś co by można uznać za ludzką mowę. Z drugiej strony nie przesiadywał z tym ptakiem tyle czasu co siostra.

- A w ogóle to nie wpadła ci w oko jakaś nadobna panna z dobrego domu? Z posagiem i w ogóle? - zapytała bez ostrzeżenia jak tak wędrowali przez ten rozkrzyczany i pstrokaty tłum ludzi i zwierząt. Był taki gwar, że nawet idąc obok siebie trzeba było podnieść głos by się nawzajem słyszeć.

- A przyjrzałeś się naszej baronessie? Wiesz, że ona jest chyba wolna. Coś mi się nie chwaliła żadnym mężem ani narzeczonym. Co myślisz? - zapytała z niewinnym uśmieszkiem. Ale chyba nie czekała na odpowiedź bo zaraz ćwierkała dalej.

- Albo taka Leta. Jest taka kochana! No i piękna. A widziałeś rezydencję? No sam powiedz. Nie chciałbyś tam mieszkać? Chyba nie kazałbyś mieszkać swojej ukochanej siostrze w jakiejś karczmie jak sam przeniósłbyś się do takiego pałacu co? Bo ona jest naszą kuzynką ale dość odległą prawda? To już można się w nią wżenić. Ja na twoim miejscu nie traciłabym czasu tylko starała się o jej rękę. Szkoda, że kobiety nie mogą zawierać małżeństw. Wtedy ja bym się z nią ożeniła i zamieszkała w tym pałacu. No ale jak ja nie mogę to jest to szansa dla ciebie. - mówiła szybko i z pełnym przekonaniem jakby miała już wszystko starannie przemyślane i zaplanowane.

- No bo taka piękna i bogata kobieta na pewno nie cierpi na brak adoratorów. Przyszło ci może do głowy czemu Carlos tak się przy niej kręci? Widziałeś jak ją hołubi? Nawet jak jej nie ma. No kto wie co on tam sobie roi w głowie. Tam za oceanem to on może wrażenia by nie robił. Ale tutaj? Tutaj to wielki pan jest. Na pewno większy niż my. A jak wróci z tej ekspedycji i jeszcze obsypie ją złotem? Jak się jej oświadczy? I jak ona przyjmie te oświadczyny? Która dziewczyna by takiemu odmówiła? Przystojny, szarmancki, odważny z wierną załogą na zawołanie, majątkiem i do tego jeszcze zdobywca i odkrywca nowych lądów z kieszeniami pełnymi złota. - Isabella mówiła coraz szybciej i coraz gwałtowniej. Gdy zaczęła wyliczać zalety jakimi w jej oczach mienił się de Rivera to odliczała na swoich palcach. I dało się wyczuć, że bardzo martwi ją taki potencjalny rozwój wypadków. Tylko jej brat trochę nie do końca był pewny czy bardziej się niepokoi o Letę czy Carlosa.

- Mówię ci, że trzeba coś z tym zrobić zanim nie będzie za późno. O. Zobacz. Tam są ubrania. Myślisz, że będą mieli spodnie takie jak dla mnie? Chodź zobaczymy. Ciekawe kiedy będą wystawiać tą Amazonkę. To byłoby straszne jak byśmy byli tuż obok i to przegapili. Myślisz, że my też powinniśmy kogoś sobie kupić? Jakoś nie zwróciłam wcześniej uwagi. To wypada czy nie mieć takiego niewolnika? No bo zobacz, tam ich wystawiają i cały czas ktoś ich kupuje. Czy są spodnie takie jak dla mnie? - młodsza część rodziny de Truville była jak żywe srebro gdy tak przeskakiwała z tematu na temat prowadząc brata w kierunku stoiska z ubraniami. No rzeczywiście spodnie tu też mieli. I możliwe, że nawet któreś by były akurat jak dla niej. Widocznie na poważnie wzięła wczorajsze słowa łowczego i naprawdę zamierzała kupić sobie spodnie na tą wędrówki po dżungli. No ale przynajmniej skończyła swatać swojego brata. Ponad głowami i straganami prześwitywała scena na jakiej toczyła się aukcja. Więc trochę tam było coś widać. No właśnie to, że oprócz zwierząt i rzeczy w obrót szli też i ludzie. Mężczyźni i kobiety sądząc po ubiorze. Ale z tego miejsca nie było widać zbyt wielu detali.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline