Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-01-2021, 10:30   #69
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
- Dobra… to chodźmy na górę. Zanim się rozmyślę.- mruknął John wstając od kontuaru. Podał dłoń El. Manfred powstał chwilę później. Morgan przyjęła podaną rękę i przywarła mocno do ramienia mężczyzny. Idąc spoglądała z zaciekawieniem na Johna. Była ciekawa czy bardzo mu nie odpowiada ta sytuacja… choć pewnie wtedy by się nie zgodził, prawda?
Właściwie trudno było ocenić, tak jak trudno było przewidzieć. Problem z fantazją Elizabeth polegał na tym, że żaden z nich nie wiedział jak takie zabawy przebiegają.
Powoli kroczyli po schodkach zapewne licząc, że panna Morgan albo zmieni zdanie, albo… ich poprowadzi. W końcu jednak dotarli do drzwi kwatery El i ją przekroczyli.
- To co teraz?- zapytał Manfred zamykając drzwi za nimi. I to pytanie było skierowane do czarodziejki.
- Ja mam ochotę was, rozebrać, a wy? - Elizabeth odpięła torbę i inny niepotrzebny ekwipunek i wraz z płaszczem i kamizelką rzuciła je na jedno z krzeseł. Podeszła do Johna i sięgnęła do jego stroju. Nie była do końca pewna co ma robić. Dziewczyny z Pączka czasem miewały po dwóch klientów, jakoś sobie radziły… tylko… jej brakowało ich doświadczenia. El nie pozostało nic innego jak zaspokajać własne zachcianki i ciekawość, a teraz była bardzo ciekawa co też skrywają pod strojami obaj bracia.
Gdy zabrała się za rozbieranie jednego brata poczuła jak jej spódniczka podwijana jest przez drugiego z nich. Jak jego dłonie wodziły po pupie okrytej bielizną. Jej “ofiara” zaś grzecznie poddawała się jej ciekawości, zaczynającej się od zdjęcia pasa i kamizelki. Obaj bracia milczeli nie wiedząc co powiedzieć w takiej sytuacji.
Elizabeth poddawała się działaniom Manfreda, drżąc gdy jego dłonie dotykały jej ciała, tak bardzo tego chciała i teraz, teraz byli tu razem. Zdjęła spodnie Johna szukając jego oręża.
Z uśmiechem pochwyciła ów… mieczyk… w pełni gotów do użycia. Manfred zaś zdjął jej majtki do kolan i wodząc palcem pomiędzy pośladkami szepnął wprost do ucha.
- Wolisz mnie tu, czy może… ustami posmakować?
- Tu. - Elizabeth napadła pupą na jego palce przyciągając Johna do siebie i nakierowując go na swą kobiecość. - A ciebie… tutaj.
- Achaa…- odparł John całując namiętnie Elizabeth i zaciskając dłonie na jej piersiach, nadal bronionych warstwami materiału. Manfred na razie kucnął, a panna Morgan poczuła muśnięcia jego języka między pośladkami.
Czując pocałunki na swym ciele El zaczęła się nerwowo rozbierać. Rzuciła na podłogę gorset, a chwilę później koszulę, odsłaniając swe piersi.
Usta Johna skupiły się na piersiach El, dłonie je ściskały i miętosiły zachłannie. Tak samo czyniły dłonie Manfreda ugniatając pośladki, gdy prowokował ją muśnięciami języka.
El zsunęła spódnicę i już po chwili stała pomiędzy mężczyznami w samych pończochach i butach. Szybko powróciła też do rozbierania Johna, pupą napierając na twarz Manfreda. Nie mogła się już doczekać kiedy ją wypełnią.
Manfred też się nie mógł doczekać… dzikus jeden. Ledwo El poczęła się pochylać i wypinać tyłeczek, a już wstał i chwyciwszy za pośladki posiadł ją drapieżnie. Poczuła twardą obecność kochanka, jego bezlitosny atak i ruch ale… tak pochylona nie mogłaby poczuć Johna. Nie między udami przynajmniej.
Miała jednak przed sobą oręż drugiego kochanka i bez zastanowienia objęła go wargami ssąc mocno.
Poczuła jego smak i twardość, tak jak czuła obecność Manfreda w sobie. Poruszała się przenosząc ruchy jednego kochanka na drugiego. John chwycił ją za pukle włosów, trzymał mocno dysząc przy tym głośno. Teraz stali się niemal jednym organizmem drgającym w ekstatycznych ruchach. Piersi El falowały wraz z pchnięciami kochanka, a usta pieściły oręż drugiego.
Ona jednak chciała więcej. Wypuściła Johna i prostując się popchnęła Manfreda na krzesło, chcąc by ten usiadł.
Rozdrażniony tym przerwaniem zabawy Manfred jednak się cofnął i usiadł. Jego męskość nadal stała na straży czujna i gotowa.
Elizabeth sama rozchyliła swoje pośladki i spoglądając ponad ramieniem na rozdrażnione go brata nabiła się na jego oręż. Powoli, celebrując każdy zdobywany fragment jego ciała.
Dopiero gdy jej pośladki dotknęły bioder mężczyzny, rozchyliła nogi zapraszając Johna do siebie.
Jej drugi kochanek ukląkł i na kolanach zbliżył się do El. Sam Manfred nie tracił okazji, jedną dłonią pieszcząc pierś, a drugą wrażliwy puncik dosiadającej go czarodziejki. Czuła nawet jak kąsa jej szyję delikatnie. W końcu i John dotarł. Jego dłonie oparly się o jej uda, jego usta pieściły drugą pierś, a co najważniejsze… męskość zachłannie wbiła się w spragniony dotyku zakątek.
Elizabeth jęknęła głośno. Czuła jak dwa organy miłości ocierają się w jej wnętrzu wywołując fale dreszczy. Otulona męskimi ciałami, pieszczona dziewczyna była teraz więźniem obu braci i rozkoszy jaką sprawiali. Wiła się odruchowo między nimi, pojękiwała głośno… drżała, a oni przyspieszali ruchy nie dbając o to czy ona jest na zwiększenie tempa gotowa. Morgan zasłoniła dłońmi usta. Czuła, że z trudem panuje nad sobą. Naprawdę to robili! Jej wzrok się lekko rozmywał, a jednak widziała ich. Johna nad sobą, czasem migającą przy jej ramieniu twarz Manfreda. Gorąc ich ciał, ich ruchy, sprawiały że gwałtownie zbliżała się do szczytu.
Oddechy ich pełne były alkoholowych oparów… takoż i jej też. Naprawdę wiła się uwięziona pomiędzy dwojgiem kochanków oddając się im obu. I tym razem to ona była powodem tej rozpusty… nie było tu żadnej wyuzdanej rzeźbiarki na którą można było zwalić winę. Niemniej czując te napierające fale ekstazy i drżenie kochanków… mogła czuć tylko zadowolenie. John mówił… tylko raz. Chciała się więc tym cieszyć. Pochwyciła jego twarz i pocałowała namiętnie czując jak jej ciało dociera na szczyt. Pocałunek zdławił nieco okrzyk, który chciał wyrwać się z jej ust gdy jej własne wyuzdane ciało zacisnęło się na obu kochankach. I po chwili… poczuła ich ekstazę w sobie. A po wszystkim… nadal ich dłonie wodziły po jej piersiach i brzuchu. El oparła się o Manfreda łapiąc oddech. Nie miała sił by się im opierać. Ani sił ani ochoty. Była teraz ich cała, a oni to wykorzystywali… całowali piersi i szyję. Ugniatali jej krągłości, bawili się jej ciałem… powoli wracając do sił, tak jak i ona.
Morgan pomrukiwała z zadowolenia uwięziona między nimi.
- Jesteście cudowni. - Wyszeptała w końcu gdy nabrała nieco więcej powietrza.
- Raczej ty… - mruknął… któryś z nich. Nie widziała twarzy żadnego, czując ich usta na swoim ciele, jak i dłonie zachłannie ugniatające krągłości, czy to piersi czy to pośladków.
- Wygodnie wam czy przejdziemy na łóżko? - Elizabeth pozwoliła sobie na to by jedną dłonią pogładzić włosy kąsającego jej ramię Manfreda, a drugą, włosy klęczącego przed nią Johna.
- A co planujesz robić w łóżku?- zamruczał któryś z nich.
- Oddać się wam raz jeszcze? - W głosie Morgan pojawił się cień niepewności. Nie wiedziała czy nie nazbyt wiele sobie pozwala.
- A jak chcesz… tam się nam oddawać… - najwyraźniej im też się to spodobało, bo John uwolnił ją od swojej obecności.
- Na leżąco z jednym z przodu drugim z tyłu… albo siedząc na jednym… lub na nim leżąc… może na klęczka jak tu na początku. - El wyrzucała z siebie kolejne fantazje powoli wstając i uwalniając się od obecności Manfreda.
Jej kochankowie pozbywali się ubrań zdecydowanie zainteresowani jej planami, a może jej kształtną pupą?
Elizabeth także usiadła na łóżku. Rozsznurowała buty i powoli zsunęła z nóg pończochy. Jej wzrok wędrował po obu braciach gdy starała się rozpoznać, który jest który.
W półmroku trudno było powiedzieć. Z budowy byli podobni do siebie, z tonu głosu, postawy… różnili się doświadczeniem i temperamentem. Ale nie entuzjazmem. Nadzy i pobudzeni zbliżali się do niej. Była ich zdobyczą.
Elizabeth czekała na nich na łóżku. Naga… rozpalona. Tak bardzo nie chciała spać tej nocy. Tylko nacieszyć się tą dwójką.
I po chwili… leżała, czując jednego kochanka rozchylającego jej uda… czując jego żar w sobie i widząc męskość klęczącego nad jej głową drugiego. Manfred? John ? Jakie to miało znaczenie… liczyła się prężąca bestia, taka jak ta przeszywająca jej kobiecość. Elizabeth uniosła się na przedramionach i ujęła męskość w usta. Czyja była? Czy miało to znaczenie? Pieściła ją wargami oddając się drugiemu bratu. Mocne ruchy bioder, poruszały jej ciałem, wprawiały piersi w falowanie. Usta smakowały twardy oręż… to chyba była Johna. Noc zapowiadała się gorąco i intensywnie. Oddech Manfreda przyspieszał, a szturmy robiły się coraz bardziej gwałtowne. Ci kochankowie El byli trochę… drapieżni. A jej to nie przeszkadzało. Ta gwałtowność tylko ją nakręcała. Objęła biorącego ją brata nogami i dociskała do siebie ssąc drugiego. Znów czuła się częścią sporego erotycznego organizmu, wijąc się pomiędzy kochankami i pokusą swojego ciała doprowadzając obu kochanków do spełnienia… i siebie przy okazji. Raz po raz… właściwie to pięć razy, nim Manfred uznał, że musi wrócić do swojego pokoju. Zanim wróci Jess. El skuliła się pod kołdrą Johna gdy jego brat się ubierał. Teraz gdy atmosfera nieco ostygła czuła się ciut dziwnie i to chyba głównie przez to, że nie żałowała, że to zrobili.
- To co teraz… śpimy? - Odezwała się do Johna gdy zostali sami.
- A planujemy coś innego?- zapytał John kryjąc zakłopotanie pod zawadiackim uśmiechem.
- Teraz jestem tylko twoja. - El poklepała łóżko obok siebie. - Ale pewnie nieco snu też nam nie zaszkodzi.
- Teraz nie wiem czy byłbym w stanie ci zaimponować.- mruknął mężczyzna kładąc się bliżej niej i tuląc do niej.
- Nie musisz mi imponować. - Elizabeth wtuliła się w ciepłe ciało mężczyzny.
- Mhmm..- odpowiedział sennie John.
Morgan pocałowała go w usta a potem pozwoliła snu nadejść.


Ranek był bolesną agonią, torturą dla ciała. Zwłaszcza oczu… blask poranka wypalał źrenice, wróble jazgotały za oknem, a żołądek próbował przecisnąć zawartość przez knebel na gardle. Wczoraj Elizabeth zaszalała… dziś rzeczywistość wracała do niej z solidnym kacem moralnym i fizycznym. Musiała się jednak zwlec z łóżka i dotrzeć do Almais. Zetknęła jeszcze na śpiącego Johna z zazdrością i zaczęła się ubierać.
Mężczyzna nie był w lepszym stanie od niej. Miał jednak tą przewagę, że nie musiał wstawać. Tak więc ubierała się w towarzystwie widoku gołego zadka i czupryny kochanka. Elizabeth założyła strój w którym opuściła uczelnię a resztę spakowała do torby. Nim jednak wyszła przykryła Johna i pocałowała go gorąco w usta.

Dopiero po tym ruszyła pędem na uczelnię. W tym dniu na uczelni było mniej ludzi i panował spokój. El przemierzała prawie puste korytarze zmierzając do komnat swojej pracodawczyni. Ta, jak się okazało, leżała w łóżku i spała głośno chrapiąc. Elizabeth wzięła prysznic, ogarnęła nieco pokoje i dopiero po tym zeszła po śniadania do kuchni, przechodząc po drodze na pocztę.
O tej porze jednak nic nowego dla niej nie było. Tymczasem półeflka nieco się ogarnęła, bo po powrocie Elizabeth natknęła się na magiczkę przy toaletce, rozczesującą swoje rude pukle i ubraną tylko w sam fikuśny szlafrok.
- Dobrze się bawiłaś?- zagadnęła pannę Morgan.
- Można.. tak powiedzieć. - El uśmiechnęła się do gospodyni i postawiła na stoliku tacę. - Mam kawę i kanapki.
- Nie wyglądasz za dobrze… i powinnaś się nauczyć gotować. Znowu kanapki?.- marudziła półelfka i podrapała się po czuprynie dodając. - Trzeba będzie też uporządkować nieco moją pracownię. Zabierzemy się za to po śniadaniu.
- Dobrze. Przyznaję, że nieco za dużo wypiłam, ale po kawie będzie lepiej. - Elizabeth odpowiadała powoli patrząc na reakcję Almais. Cały czas nie była pewna na ile tytularnie ma się zwracać do swojej gospodyni.
- To mnie cieszy… mamy trochę porządkowania gratów. Potrzebuję by komnata nadawała się do użytku. - zadumała się czarodziejka nie przejmując się poufałością El.
- Szykujesz się Pani do jakiegoś rytuału? - Elizabeth z wdzięcznością napiła się kawy i zjadła nieco, zapamiętując by następnym razem poprosić w kuchni o coś innego.
- Taak… w przyszłości… najbliższej.- przyznała Almais splatając pukle w podręczny warkocz.- Do przywołania czegoś. Ale to sekret… więc zatrzymaj dla siebie.
- Oczywiście. - Morgan uśmiechnęła się przytakując i powróciła do jedzenia.
- Jeszcze nie wiem co dokładnie przywołam. Ciężko mi znaleźć właściwy klucz…- zadumała się płelfka odchodząc od toaletki i przysiadając się naprzeciw jedzącej El.-... kogo wypytać i jak. Na razie błądzę po omacku.
- A jeśli mogę spytać, jakiej natury ma być to… stworzenie? - Morgan spojrzała na półelfkę z zaciekawieniem.
- Raczej demonicznej…choć kusi też przepytać jakoś archona, ale one bywają bardzo… sztywne. - zachichotała Almais.
- A.. rozmawiałam z tą drużyną, o której ci wspominałam, jakbyś czegoś potrzebowała… to są otwarci na zlecenia. - Morgan nalała półelfce kawy.
- Interesujące… a dobrzy są?- zaciekawiła się czarodziejka i przyjrzała niezagojonej jeszcze ranie na czole El. - Nie dość skoro nie obronili mojego kwiatuszka.
- Cóż… to raczej wina mojego braku doświadczenia. - El westchnęła i spróbowała zasłonić ranę włosami.
- Powinni lepiej o ciebie zadbać. Hmm… no cóż później trzeba będzie coś na to poradzić.- oceniła Almais po chwili zadumy.
- Yhym… to… gdzie mam posprzątać? - El spojrzała niepewnie na drzwi do gabinetu.
- Tam… z moją pomocą.- odparła Almais popijając kawę.- Potem będzie lecznicza kąpiel, a potem… ja wrócę wieczorem.
- Dobrze… ja odwiedziłabym rodziców. Nie potrzebuję Pani niczego z Downtown? - El dobiła swoją kawę i odstawiła pustą filiżankę. Czarny napar bardzo jej pomógł, choć głową nadal dokuczała.
- Hmm… nie wiem. Zaskocz mnie. - zażartowała półelfka.
Elizabeth zaśmiała się, nachyliła i pocałowała półelfkę.
- Dobra… to idę się ubrać, a ty załatw jakieś wiadro z wodą i mopy.- odparła Almais wstając.
- Dobrze. - Elizabeth zakazała rękaw y i udała się do najbliższego schowka z przyborami do sprzątania.
Gdy już wróciła, Almais otworzyła drzwi do gabinetu. Tam panował bałagan i mrok. Okna zasłonięte były grubymi kotarami. Almais czarem przywołała magiczne światełka krążące wokół nich. To nieco ułatwiało sytuację, acz dodawało upiornego nastroju… Były tu ślady pazurów na ścianach i podłodze. Plamy… niektóre wyglądające na krew. Magiczne kręgi na podłodze… szlamy i śluzy tu i tam. Na meblach, ścianach i podłodze. Było tu biurko i instrumenty magiczne oraz astrologiczne na nim. Widać jednak było, że Almais nie zajmuje się produkcją magicznych przedmiotów.
Elizabeth rozejrzała się po pokoju z zainteresowaniem. Ślady tłumaczyły czemu okna były zasłonięte.
- Hm… to może zacznę od ścian? - Elizabeth spojrzała na głębokie szramy rozrywające materiał ścian gabinetu. Tego raczej nie naprawi szmata z wodą.
- Ja posprzątam biurko.- stwierdziła Almais biorąc się za porządkowanie tam.
Elizabeth zabrała się za zmywanie śladów krwi i śluzu, kilkukrotnie biegając by wymienić wodę. Przy okazji czyściła meble zostawiając sobie podłogę na koniec.
Almais niezbyt jej w tym pomagała obecnie skupiając się na poprawkach przy magicznych kręgach wyrysowanych na podłodze. El domyślała się, że służą one na zatrzymaniu wrogich stworzeń w środku. Acz ich skuteczność najwyraźniej nie była stuprocentowa.
- Ile podłogi mogę wymyć? - Morgan od czasu do czasu zerkała na to co robiła półelfka, starając się jej nie przeszkadzać.
- Całą… te magiczne napisy są odporne na ścieranie.- stwierdziła Almais, a ton jej głosu nie brzmiał przekonująco.
- No… dobrze. - El pobiegła wymienić wodę i wróciła z pełnym wiadrem i mopem biorąc się za czyszczenie podłogi.
- Ja już skończysz udaj się do łazienki.- odparła z uśmiechem półelfka wychodząc i wynosząc część sprzętu magicznego ze sobą.
Morgan odprowadziła ją wzrokiem nieco zaskoczona, ale szybko wróciła do sprzątania. Była ciekawa co też naszykowała dla niej Almais, więc się nie ociągała, starannie szorując podłogę.
Do łazienki dotarła po dłuższej chwili wyraźnie zmęczona.
Elfka przygotowała jej kąpiel, wanna była pełna ciepłej zielonkawej wody o ziołowym zapach. Piana na powierzchni też była zielonkawa. Morgan nieco niepewnie rozebrała się odsłaniając siniaki po wczorajszej wyprawie i… spotkaniu z bliźniakami. Upięła włosy wysoko i nieco niepewnie zanurzyła nogę w wodzie.
- Może trochę szczypać.- przyznała Almais siadając na brzegu wanny. - Ale powinno pomóc.
- Powinno? - El uśmiechnęła się do półelfki, ale już po chwili zanurzyła się cała w wodzie. - Co to?
- Nie wiem… coś ziołowego.- wzruszyła ramionami półelfka. - Zakupiłam to na wszelki wypadek. Mniej rzuca się w oczy niż ciągłe zakupy eliskirów leczenia.
- Och… - Po chwili wahania El przemyła też twarz. - Wypróbowywałaś to kiedyś?
- Eee… jeszcze nie miałam okazji.- przyznała cicho półelfka, gdy El przekonywała się że rzeczywiście płyn szczypie… ale też i rany zaczęły się goić szybciej.
- Czuję się jak obiekt eksperymentalny. - El zaśmiała się. - Ale działa i chyba nie zmieniam koloru.
- Obawiam się że bycie takim masz w kontrakcie.- odparła ze śmiechem Almais.
- Tym którego nie spisałyśmy? - Morgan mrugnęła do Almais i zanurzyła się w wodzie aż pod brodę. - Dziękuję, za tą kąpiel.
- No… nie zapisany na papierze kontrakt.- przyznała z uśmiechem Almais. - Wiesz dobrze, że taki zapisany papierek mógłby zamknąć nas w więzieniu.
- Wiem, wiem. - Morgan uśmiechnęła się ciepło do gospodyni, jeszcze raz przemyła twarz i wyszła z wody. - Jakie teraz masz plany Pani.
- Wykłady i praca w terenie…- westchnęła smętnie półelfka wstając.- … jestem wykładowczynią wszak.
- A ja jestem bardzo ciekawa twoich zajęć. - El wytarła się ręcznikiem i zawiązała go zasłaniając newralgiczne miejsca.
- Z pewnością, ale nie możesz ich oglądać.- przypomniała jej Almais.-Jesteś pokojówką, a nie uczennicą.
- Niestety. Ale tak… wiem, że nie wolno mi na nich być. - El owinięta ręcznikiem, spuściła wodę i zabrała porządkowanie wanny po kąpieli.
- Niewiele tracisz. - zaśmiała się cicho czarodziejka i ruszyła do wyjścia z łazienki. - Spotkamy się później.
- Dobrze. - Morgan pożegnała elfkę i zabrała się za szykowanie do wyjścia. Planowała odwiedzić rodziców, więc założyła skromny strój. Zajrzała jeszcze do swej księgi przygotowując zaklęcia, zostawiła część gotówki i zebrała się do wyjścia. Po drodze do rodziców zaszła jeszcze sprawdzić czy Charles do niej nie pisał.
Niestety nic nie było na poczcie dla El, ale może się pojawić później. Pozostało więc wrócić do domu.


Jazda tramwajem miała swój urok. Jazda dorożką też. El spostrzegła jak szybko stało się to jej nawykiem. Teraz, kiedy niemal codziennie kursowała między Downtown i Uptown, przestało to na niej robić wrażenie. W okolicy jej rodzinnego domu panował spokój znany jej dobrze. Czasem ulicznicy przebiegali ścigani przez okradzionego naiwniaka. Czasem podejrzany element popijał piwko w zaułkach, ale Elizabeth nikt tu nie zaczepiał. Elizabeth była wszak miejscowa. Podeszła do domu i nie pukając weszła do środka, rozglądając się w poszukiwaniu rodziców. Zauważyła Fullę przy garnkach zajętą pichceniem i zaglądaniem do książki kucharskiej. Pulchnymi acz uroczymi paluszkami wrzucała marchewkę. Urodę niewątpliwie odziedziczyła po kądzieli… wszak matkę miała ładną, a ciotkę… wspomnienie owej ciotki budziło rumieniec na policzkach panny Morgan. Skor Fulla była w kuchni to mama pewnie zajmowała się klientką.
- Cześć! - Elizabeth przywitała sie radośnie z krasnoludzicą, wchodząc do kuchni.
Fulla pisnęła głośno zaskoczona i kładąc dłoń na dekolcie fuknęła niezbyt rozdrażnionym głosem.
- Nie rób tak. Myślałam że mi serce wyskoczy z piersi.-
- Przepraszam. - Morgan podeszła do Fulli. - Co tam pichcisz? U mamy jest klientka?
- Mhmm… i jakaś ważna, bo zamknięte na głucho.- wyjaśniła krasnoludka i dodała.- Gulasz.
- Pachnie dobrze. Jak tam ci idzie? Przy twojej mamie nie chciałam wypytywać. - El przysiadła na krześle, obserwując krasnoludzicę.
- Dobrze… pomijając haftowanie i przyszywanie koronek. Igły i nici do nich używane są strasznie… malutkie.- odparła krasnoludzica skupiając się na przygotowywniu gulaszu i nie przypaleniu go.- A tobie? Mało mówisz o swojej pracy.
- Bo to nic ciekawego. Sprzątam. Dziś musiałam wyczyścić ściany z jakiegoś dziwnego śluzu. Ale nie licząc tego co jest brudem no to.. to nadal brud. - El wzruszyła ramionami. - Zostałam prywatną pokojówką to tyle się zmieniło. Płacą mi tyle samo, ale mam nieco więcej czasu.
- Nic ciekawego? Jakże to. Przecież tam pełno magów. Pewnikiem codziennie jakieś cuda wyczyniają magiczne.- zaśmiała się Fulla słysząc wypowiedź panny Morgan.
- U siebie w gabinetach lub na wykładach. - El zaśmiała się. - Służba nawet nie powinna mieć z tym kontaktu.
- A nie boisz się że cię tam obłapiać będą? Różne skandale się tam na uczelniach wydarzają. - odparła ściszonym głosem Fulla.
- Poradzę sobie jestem z Downtown, a to banda bogatych snobów. - Morgan uśmiechnęła się do krasnoludzicy.
- Ale czarujących snobów. Co się stanie jak oczarują cię do zrobienia czegoś… nieprzyzwoitego. - mruknęła cicho Fulla rumieniąc się lekko.
- Nie wolno im robić takich rzeczy wobec służby i pilnuje tego moja szefowa Pani Waynecroft. - Morgan oparła się o stół obserwując z zaciekawieniem swoją rozmówczynię. - A ty jak tam, wybierasz się na święto, szukać narzeczonego?
- Co?! - niemal wrzasnęła Fulla czerwieniąc się jak burak i machając gwałtownie dłońmi.- Skąd ci przyszedł do głowy taki pomysł?! Nnie… nie będę się…. za nikim uganiać. Na święto pójdę pod opieką rodziców.
- Nie musisz się uganiać. - Elizabeth zaśmiała sie. -Toż wszyscy wiedzą, że to prezentacja panien na wydaniu.
- No i? Ty też pewnie będziesz. - odparła cicho Fulla.- Prawda? Masz już kogoś na oku?
- Nie… teraz nie w smak mi małżeństwo, więc spróbuję się wymigać. - Elizabeth westchnęła. - Tylko tego by brakowało, by moja mama wypatrzyłą okazje na moje zamążpójście. - Przy tych słowach niepewnie zerknęła na drzwi do kuchni.
Na szczęście nikt się w nich nie pojawił.
- No wiesz… teraz jesteś całkiem atrakcyjną partią.- mruknęła cicho Fulla zerkając na El. - Możesz wybrać sobie z lepszych, bogatszych kandydatów.
- A z kogo będę mogła wybrać, mając własny salon? - Morgan mrugnęła do krasnoludzicy. - Pracuje dopiero kilka tygodni… to jeszcze nie czas.
- Ambitne plany.- zaśmiała się Fulla kończąc gotowanie. - Z chęcią bym popracowała pod tobą. Masz już upatrzone miejsce na ten salon?
- Jeszcze nie… nadal nie mam pieniędzy nawet na to by kupić ruderę w porcie. Jak nieco odłożę zacznę się rozglądać. - Elizabeth westchnęła ciężko.
- Nie wiem czy port to akurat miejsce na figlarną bieliznę. Marynarze chyba takich nie noszą, prawda?- zachichotała krasnoludka.
- Tak.. marzy mi się jakiś lokal na Targowej… - Elizabeth rozmarzyła się wspominając jedna z głównych ulic handlowych Downtown. - Tam czasem nawet ludzie z Uptown wpadają...a oni mają forsę.
- Ale i lokale są tam najdroższe. - przyznała krasnoludka w zamyśleniu. - Choć pewnie nie tak drogie jak w Azjatown.
- Mam cel do którego warto dążyć. - El mrugnęła do Fulli.
- Mhmm.. to dobrze, ale mąż z majątkiem… może ci osiągnięcie takiego celu ułatwić.- odparła krasnoludka, a obie usłyszały kroki dwóch kobiet na schodach prowadzących na piętro.
- Mhm… - El zakończyła temat obserwując drzwi do kuchni.
Po schodach zeszła matka rozmawiając z nobliwą kobietą staromodnie się ubierającą. Takie lubowały się w gorsetach, choć… czy akurat dzieła matki nie były dla nich kontrowersyjne.
Kobieta pożegnała się z klientką uprzejmie cichym głosem, a następnie zwróciła do córki i uczennicy.
- O czym głośno szczebiotałyście?
- Tylko opowiadałyśmy sobie jak nam idzie. - Elizabeth wstała i uściskała matkę na powitanie. - Jak się czujesz?
- Dobrze…. bardzo dobrze… Interes kwitnie. Fulla sobie radzi. A ty?- zapytała ciepło Adelaide.
- Jak pisałam, zostałam prywatną pokojówką. Teraz mam nieco lżej. - Morgan uśmiechnęła się do matki.
- Powiedz więcej o tej nowej pracy. I o osobie która cię zatrudniła. Dochodzą do nas bardzo różne niepokojące plotki. - odparła Adelaide siadając, podczas gdy Fulla nabrała gulaszu na talerz i postawiła go przed czarodziejką.
- To czarodziejka, półelfka. Sympatyczna, niewiele ode mnie wymaga. Sporo czasu zajmuje jej uczelnia. - Morgan wzruszyła ramionami. - A jakie plotki?
- No… takie… które nie wypada powtarzać w obecności młodej damy.- Adelaide zerknęła na Fullę, która teraz nabierała dla niej gulaszu. - Nieprzyzwoite. O maga robiących z pokojów swoje… utrzymanki. No ale tobie to nie grozi. Skoro to niewiasta?
- Nie. Z resztą nie mam ambicji bycia utrzymanką. - El uśmiechnęła się.
- To dobrze.- odparła z ulgą Adelaide.- Najlepiej trzymać się z dala od magów i zbierać pieniądze. Magia nigdy niczego dobrego nie przyniosła tej rodzinie.
- Na razie przynosi pieniądze to chyba nie najgorzej. - El zaśmiała się ukrywając zmieszanie.
- Zamierzasz zostać na noc ? - zapytała Adelaide zmieniając temat, podczas gdy Fulla sobie nabrała gulaszu i zaczęła jeść.
- Nie… jutro powinnam być w pracy i lepiej jak wrócę wieczorem. - Elizabeth nałożyła sobie jedzenie. - Zmiany mnie nieco zaskoczyły.. za tydzień bym poprosiła o dłuższe wolne.
- Szkoda… tak rzadko ostatnio widujesz się z rodziną, a jeszcze święto się zbliża.- dodała półgębkiem matka biorąc się za jedzenie.
- Postaram się to nadrobić. - El uśmiechnęła się. - A jak zlecenie taty?
- Trochę go przerasta. Możliwe że zatrudni jakiegoś tymczasowego pomocnika… albo zacznie wciągać Edwina w rodzinny interes. Trochę za wcześnie na to, ale nie można zmarnować takiej okazji.- oceniła Adelaide.
- Prawda… nie potrzebujecie pomocy? Mogę założyć za pomocnika. Potem tata by oddał jak dostanie zapłatę. - El spojrzała na matkę niepewnie.
- Nie. Nie jest aż tak źle, byś musiała się kłopotać. Ojciec jakoś to sam rozwiąże. Poza tym ma dwóch synów. Niech się nauczą cenić ciężką pracę.- dodała żartobliwie na koniec Adelaide.
- Też prawda. - El uśmiechnęła się i wróciła do jedzenia.
- Jeśli pojawią się jakieś problemy, to nie będziemy ich przed tobą ukrywać. Co planujesz na popołudnie? Ojciec co prawda szybko nie wróci, ale twoi bracia powinni pojawić się wkrótce. Będę się musiała nimi zaopiekować, więc może pomożesz Fulli z poprawkami przy bieliźnie? A potem… jest taki miły sprzedawca pasmanterii u którego zamówiłam towary do odbioru.- zarządziła Adelaide.
- Wieczorem muszę jeszcze nabyć coś dla mojej czarodziejki, a do tamtego momentu mam czas. - El uśmiechnęła się. - Zjem i chętnie pomogę.
- Cieszy mnie to. - odparła z uśmiechem Adelaide, a Fulla rzuciła ostrzegawcze spojrzenie Elizabeth.
- Nie próbujesz mnie wyswatać mamo? - El wstała od stołu zbierając brudne naczynia.
- Wyswatać? Nie sądzę. Winnaś jednak poznawać odpowiednich kandydatów. Zwłaszcza teraz, gdy masz pracę.- odparła z uśmiechem matka ni to zaprzeczając, ni to przyznając się do zarzucanego jej czynu.
- Jeszcze będzie na to czas. - Morgan podkręciła niedowierzają głową, biorąc się za zmywanie.
- Na swatanie może… niemniej na zapoznawanie się z lokalnymi przedsiębiorcami zawsze jest czas. Lepiej żeby ci taki zakręcił w głowie, niż niebieski ptak z Uptown.- Adelaide miała kiepskie zdanie na temat tej części miasta.
- Na razie nie poznałam tam nikogo kto… zawrócił by mi w głowie. - Morgan wytarła ręce o szmatkę i spojrzała na matkę. - To w czym pomóc?
- Nie poznasz, jeśli nie będziesz nie będziesz spotykała, prawda kochanie?- spytała retorycznie Adelaide, a Fulla westchnęła ciężko i współczująco.
- Prawda. Ale mogę zacząć za rok. - Elizabeth przyglądała się matce nieco niepewnie.
- Nikt ci się nie każe umawiać na randki, choć parę uśmiechów by nikomu nie zaszkodziło. Zawsze możnaby ugrać jakąś zniżkę.- zażartowała Adelaide, po czym dodała. - Po prostu pójdziesz i odbierzesz z Fullą zamówienie. A i przy okazji obejrzysz sobie inny “towar”. To całkiem zyskowny sklepik, a właściciel miły oku.
- Dobrze. Ale to jak już pomogę nieco z szyciem. - El zaśmiała się ciepło. Jej matka potrafiła być bardziej uparta niż ona.
- Dobrze kochanie.- odparła z uśmiechem Adelaide, a Fulla odstawiła już swój talerz. Bo skończyła się posilać. Za to bracia El wpadli do kuchni jak burza i od razu zaczęli wypytać o magiczne cuda Uniwersytetu i te wszystkie czary jakie musiała widzieć. Ku niezadowoleniu Adelaide.
El opowiedziała im podobne rzeczy co Fulli i matce jedynie napomykając o ukrytych za iluzjami pokojach.
- A potrafisz już czarować?- zapytał się młodszy, co wywołało fuknięcie Adelaide. - Franku Haroldzie, twoja siostra poszła tam do pracy, a nie po to by podglądać magów!
- Mi nawet nie wolno się tam uczyć. - El zaśmiała się. - Mamo pokaż w czym pomóc.
- Skończyłaś już jeść? To pomożesz Fulli, ona ci pokaże.- odparła z uśmiechem Adelaide.
- Dobrze. - Morgan skinęła na krasnoludzicę. - Chodźmy.

Fulla ruszyła na górę pospiesznie, podciągając spódnicę na pół łydki na schodkach. Podążała do pracowni matki, a gdy tam się znalazły.
- Moja jest taka sama. Węszy już za dobrą partią dla mnie.- stwierdziła cicho zamykając drzwi za El.
- Ale ty chyba nie szukasz nikogo sobie, prawda.? - Morgan podeszła do leżących na stole materiałów.
- Nie widzę powodu. Ostatecznie i tak wyjdę za tego, którego wybierze mi ojciec.- odparła krasnoludka podając El niedokończone pończochy, do których trzeba było doszyć leżące obok podwiązki. - Ale to mama wyszukuje pulę potencjalnych kandydatów.
- Widzisz… - El siadła do stołu i od razu zabrała się za delikatną robotę. - Ja chcę się usamodzielnić i sama sobie wybrać męża.
- Nie wiem czemu, ale masz szczęście... bo chyba cię nie zmuszą do ożenku.- przyznała ze śmiechem Fulla biorąc się za swoją robotę.
- Mogliby gdybym siedziała u nich na garnuszku i wiesz… była obciążeniem dla rodziny. - Wprawione palce Elizabeth ostrożnie przyszywały podwiązkę gdy w jej głowie kotłowało się myśl. Kto by ją teraz chciał? Nie była dziewicą, nawet nie chciała jej udawać.
- Ale nie jesteś. - stwierdziła cicho Fulla, której pulchne palce nie mogły pracować tak szybko ja u El. - Niemniej martwią się o twoją przyszłość. Bogaty mężczyzna z fachem w ręku i własnym interesem, to całkiem dobre zabezpieczenie jej.
- Myślisz, że bym się nadawała do takiego małżeństwa? - El zerknęła na krasnoludzicę i wróciła do przerwanej pracy.
- Nie wiem czemu byś miała nie nadawać. Jesteś pracowita.- oceniła Fulla odpowiadając podobnym zerknięciem na Elizabeth. - Choć może trochę za odważna.
El uśmiechnęła się do siebie skupiając się na pracy i zerkając na zegar. Musiała pilnować czasu. Miała dziś jeszcze randkę z Simonem.
- Nie widziałam jeszcze tego sklepikarza, ale myślę że twoja matka wybrała raczej przystojnego. - stwierdziła cicho Fulla.
- Zapewne. - El zaśmiała się. - Wie, że raczej na staruszka bym się nie zgodziła.
- Jeśli byłby dostojnej urody, to czemu nie?- oceniła Fulla w zamyśleniu.
- W sumie… - Morgan zetknęła z zaciekawieniem na krasnoludzicę nie przerywając wykonywanej pracy. - A ty co myślisz o takich starszych partiach?
- Nie przeszkadzają mi. Mają ładnie wypielęgnowane brody i są stateczni.- zadumała się Fulla na moment przerywając pracę. - Młody amant niekoniecznie musi być dobrą partią.
- Może… na razie żaden nie jest dla mnie dobrą partią. - Morgan zaśmiała się. - To po prostu… nie ten czas.
- A po czym poznajesz, że nie to nie ten czas? - zadumała się Fulla.
- Po tym, że mam inne plany. - El zerknęła na Fullę odkładając pierwszą pończochę i biorąc się za drugą.
- Acha… to trochę ci zazdroszczę.- stwierdziła po namyśle krasnoludka i zabrała się do pracy.
- A ty? Chciałabyś niebawem wyjść za mąż, czy wolałabyś robić coś innego? - Dłonie El powoli pracowały odzywając kolejną podwiązkę do delikatnego materiału.
- Ja…. wolałabym się nadal uczyć. Nie mam co prawda planów, ale… nie śpieszy mi się do małżeństwa.- rzekła po dłuższym namyśle krasnoludzica.
- To może napomknij o tym swojej mamie. Rok nas nie zbawi. - El mrugnęła do krasnoludzicę i ponownie skupiła się na szyciu.
- Na szczęście cały proces związany z zaręczynami zajmuje cały rok. I nie wymaga mojego uczestnictwa.- zaśmiała się cicho Fulla.
- Tobie to dobrze, u nas to uścisk dłoni, impreza, datek na świątynię i można dzieci robić. - Morgan zaśmiała się szczerze.
- Eeemmm…- odparła zawstydzona i dodała ze śmiechem.- Masz rację.
- Dobra kończmy to i obejrzymy sobie tego handlarza. - El pochyliła się nad stołem, by dobrze widzieć krawędź tkaniny.
- Mhmm…- mruknęła cicho krasnoludzica zerkając na czarodziejkę. - Ja już prawie zrobiłam co miałam zrobić. Możemy iść w każdej chwili.
El przytaknęła, skończyła swoje zadanie i mogły ruszać.
 
Aiko jest offline