Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-01-2021, 22:25   #30
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Chata Mamy Solange
Przebrana młoda dziewczyna odwiedzająca czarownicę. Niby świat stary i szeroki nawet tu w Lustrii pewne rzeczy odbywały się utartym już przez setki takich dziewczyn i czarownic szlakiem.
Novareńczyk wstał z ławy odgarniając z włosów suszące się wszędzie zielsko i podszedł do trzymających gar kobiet. Jakkolwiek rycerskość i galanteria nie pasowała mu do pomagania paniom przy przelewaniu trucizn, czy innych miszkulancji, tak już sama miszkulancja go zaciekawiła.
- Pomogę z tym kotłem - powiedział gdy jędza zmierzyła go wrednym spojrzeniem.

- Dziękuję. - cicho odpowiedziała ta młodsza. W przeciwieństwie do gospodyni miała bardzo przyjemny dla ucha głos. Odsunęła się od pieca by zrobić dla niego miejsce. Stanął więc obok pieca i chwycił ten gar. Aż tak ciężki się nie wydawał ale jednak trzeba go było trzymać dłuższą chwilę nim ten gęsty, ciemny płyn o dziwnym zapachu przelał się przez lejek do stojącego dzbanka. Ale poszło dość gładko.

- Wystarczy. - burknęła stara dając znać głową, aby gość wracał na swoje miejsce. Sama wyjęła lejek i zaczęła zakręcać ten dzban.

Tak też Cezar uczynił. Zanotował też sobie w pamięci głos dziewczyny i nie przeszkadzając więcej poczekał aż wymiana dobiegnie końca.

Wymiana dość szybko dobiegła końca. Stara przekazała młodej ten pełen dzbanek a ta wręczyła jej sakiewkę. Po czym pożegnała się i wyszła. Stara gospodyni więc teraz mogła się skupić na tylko jednym kliencie i to właśnie zrobiła z typową dla siebie kurtuazją.

- No? Po co przylazłeś głowę zawracać zapracowanej kobiecie? - zapytała kładąc dłonie na swoich biodrach i obdarzając go surowym spojrzeniem.

- Znasz tych co mieszkają w głębi dżungli? - zapytał wprost gdy został już ze staruchą sam. Przyglądał się jej i jej domowi, ale nie potrafił na razie ocenić czego mogłaby chcieć w zamian. - Potrzebuję ich pomocy.

- A co ci do tego kogo znam a kogo nie? - prychnęła stara wiedźma nie bawiąc się w żadne uprzejmości. - Po co ci takie znajomości? - zapytała chwilę potem patrząc podejrzliwie na brodacza.

- Potrzebuję pójść w głąb lądu. - odpowiedział przeglądając kolejne składniki walające się pod powałą - Przecież wiesz czym miasto żyje. Co się na targu dzieje… Na pewno niejedno słyszałaś mieszając te dekokty na podagrę i mikstury poronne.

- Co słyszałam to słyszałam nic ci do tego. A ty chcesz gdzieś iść to idź. Nic mi do tego. - stara zielarka spojrzała na niego spod przymrużonych powiek i podejrzliwość nie schodziła z jej twarzy. Na razie wyglądało, że nijak nie widzi siebie w planach Estalijczyka. On jednak dostrzegł wśród pęków suszonych ziół jedne całkiem swojskie, znane ze Starego Świata. Nie miał jednak pojęcia czy te tutaj są zza oceanu czy może stara jakoś zdobyła je już tutaj.

Pokiwał głową akceptując jej słowa, które niby zbywały, ale czuł, że jednocześnie sprawdzały go. Sondowały. Solange była nie tylko wredna. Była też chytra i cwana. Nie da się łatwo podejść o ile w ogóle. Ale na początek sprawdzi co jest na szali. Cezar więc zbyć się nie zamierzał dać. Przesunął kilka wiechci ziół by znaleźć w końcu takie, którego szukał. Ono pozwoli mu zbudować szalę. I może skusić jędzę…

- Digitalis - powiedział do nieporuszonej tym starej, która klasycznego języka przecież nie znała - Naparstnica. Odwar jest doskonałym przyjacielem otyłych wielbicieli wina i kobiet. Albo ich ostatnim wrogiem, prawda? Nie interesuje mnie to jednak. Mógłbym ci zorganizować trochę suszu różności zza wielkiej wody. Wrotycz, Glistnik, Biedrzeniec… Nie uświadczysz ich pod tutejszym słońcem. A statkiem mogłyby przypłynąć nawet sadzonki… Co więcej, znam herborystę u szpitalników Myrmidii, który z chęcią zaopatrzyłby się w część tego co to masz. Z opisem rzecz jasna… Mógłbym to zrobić. Ale do tego muszę wrócić żywy z dżungli. Muszę... Co bez pomocy jej mieszkańców będzie trudne.
Wyjął z sakiewki mieszek z dziesięcioma złotymi monetami i postawił go na stole.

- To w geście dobrej woli. Za wysłuchanie. Przyślę wieczorem chłopaka po odpowiedź. A Ty Solange pomyśl czego chcesz. Nie cierpisz portowych. A oni ciebie w ogóle nie dostrzegają. Jak już muszą, widzą starą wredną wariatkę i pędzą tylko gdy płód trzeba spędzić, lub napar miłosny zrobić… Bo po to do Estalijki nie pójdą. Ale jakby twoje sadzonki poszły w świat? Kupcy by do ciebie, a nie do niej chodzili. A za nimi portowi.
Co rzekłszy skinął starusze głową i ruszył do wyjścia.

- A ty to niby jesteś inny niż oni? Też do mnie przychodzisz tylko po to by coś zyskać. Nie oszukasz starej Solange. Wszyscy jesteście tacy sami. - stara prychnęła ironicznie nie dając się kupić na ładne słówka. Ale sakiewka przykuła jej uwagę. Otworzyła ją i sprawdziła. Wyjęła jedną monetę, zajrzała do środka sprawdzając co tam jest i obracała w swojej sękatej dłoni.

- Czego ty właściwie chcesz? Nie ględź mi tu, że nagle moje dobro stało się dla ciebie najważniejsze bo być może kiedyś wrócisz i być może będziesz o tym pamiętał. - stara zdradzała jawny brak zaufania, zwłaszcza do dobrych intencji rozmówcy który do niedawnia dla niej nie istniał póki nie wylądował w porcie.

Cezar zatrzymał się w drzwiach i odwróciwszy uśmiechnął się przez swoją przyciętą, acz nadal gęstą, siwiejącą brodę.
- Przecież oboje wiemy, że dobrem to się nikt nie naje. Muszę wkrótce pójść do dżungli. Po prostu muszę. I nie twoja sprawa dlaczego. Ale potrzebna mi pomoc tych którzy ją znają. A ty znasz ich. Mogę teraz kupić od ciebie tę wiedzę. Jeśli masz jakąś, która mi się przyda. Ale potem. Jeśli wrócę. Możemy zrobić interes, o którym ci mówiłem. Pod rozwagę Mamo Solange. Teraz muszę już iść.


Jeszcze w progu karczmy zdybał go zziajany Javier. Chłopak ledwo dech łapał i wyglądało na to, że skądś przybiegł. Uwalane błotem spodnie i koszula świadczyły o tym, że zaliczył przy tym kilka upadków na błocie.
- Panie…! - zawołał do Cesara i stając przy nim oparł się dłońmi o swoje kolana by odzyskać równy oddech. Po czym zaczął mówić. Ściszonym głosem opowiadać. A, że oko miał dobre i rozum jak na sługę lotny, wiedział co w relacji pomijać, a na czym się skupić. Uprzedzić pytania…
- Za ile?? - Przerwał mu Novareńczyk nie dowierzając w słowa młodzika. Zaraz jednak jego wyraz twarzy stracił znamiona zaskoczenia. Pokiwał głową - Jeszcze raz. Od początku. Mów gdy będziemy szli.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline