Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2021, 01:17   #330
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 86 - 1940.V.30; cz; popołudnie; Beauvais

Czas: 1940.V.30; cz; popołudnie; godz. 17:30
Miejsce: Francja; pn Francja; Beauvais; szpital miejski
Warunki: główne wejście, jasno, gwar, zachmurzenie, łag.wiatr, ziąb


Noemie (por. Annabelle Fournier), George (srg. Andree de Funes) i Birgit (kpr. Mae Gordon)



- No to jak do szpitala to jesteśmy. - dorożkarz ubrany w gruby płaszcz zatrzymał dorożkę przed dużym budynkiem. Odkąd wysiedli z pociągu na stacji niebo było zasnute chmurami. A wcześniej to tak pogoda była w kratę. Trochę padało, trochę świeciło Słońce a trochę było tak, że chmury wisiały ale nic z nich nie padało. Chociaż wewnątrz pociągu to nie miało aż tak wielkiego znaczenia. Ot, kwestia doboru palety barw w widokach za oknem.

Jazda pociągiem zdecydowanie odbiegała od standardu. Wedle rozkładu jazdy jaki już wczoraj mieli okazję rzucić okiem to pociąg do Beauvais odjeżdżał o 08:15 i gdzieś godzinę później powinien wjeżdżać na stację gdzie chcieli wysiąść. Tymczasem gdy po śniadaniu podanym przez w pensjonacie “Pod wierzbą” przyszli na stację żadnego pociągu nie było ani widu ani słychu. Ale zrobiło się głośniej i tłoczniej niż wczoraj późnym wieczorem. Oprócz rannych żołnierzy czekających na transport do szpitali na frontowym zapleczu doszli też zwykli ludzie jacy też mieli nadzieję załapać się na jakiś pociąg który zabierze ich do rodzin czy po prostu z dala od frontu.

Nawet już na śniadaniu było tłoczniej niż wczoraj na spóźnionej kolacji. Dzisiaj nie tylko oni siedzieli przy kawiarnianych stolikach i jedli dość ubogie śniadanie. Była wojna. I w ubogim daniach serwowanych przez dwie gospodynie też to dało się wyczuć. Potem właśnie wrócili na stację i zastali ten cywilno - wojskowy chaos oczekujących nadziei na transport.

Pierwsze dwa pociągi jakie zatrzymały się na stacji zabrały tylko tych rannych żołnierzy o pojechały chyba do Paryża. Pociąg do Beauvais jaki miał przyjechać o 08:15 wjechał na stację nieco po 12-ej. Ale przyjechał. Sporo ludzi próbowało się do niego dostać i wewnątrz dało się to odczuć. Trudno było znaleźć miejsce siedzące bo wszędzie siedzieli jacyś cywile, matki z dziećmi, starcy, młodych mężczyzn było niewielu. Tam i tu trafili się jacyś lżej ranni żołnierze lub rekruci jadący do swoich jednostek. Ale dominowali cywile uciekający przed wojną.

Przed wojną pociąg pokonywał tą trasę w jakąś godzinę. Tym razem jechał 4 godziny. Kilka razy zatrzymywał się aby przepuścić wojskowe eszelony o wyższym priorytecie. Raz ponoć chodziło o groźbę zaminowania torów przez niemieckich spadochroniarzy. Czy tak było nie wiadomo. Ale czekali aż przyszedł sygnał, że można ruszać. Jak wreszcie wysiedli na stacji w Beauvais zrobiło się to pochmurne popołudnie. Przed stacją na szczęście stały gotowe do użycia dorożki i jedna z nich przywiozła ich właśnie przez miasto do tego szpitala miejskiego.

Z dokumentów jakie dostali w londyńskim biurze przed misją w ostatni weekend wynikało, że właśnie w tym szpitalu był przetrzymywany belgijski kapral jaki wcześniej służył w Eben Emael. Kapral Joffrey Lejen. O ile to nie była jakaś pomyłka z podobnymi nazwiskami to akta wskazywały, że trafił właśnie tutaj. Ten drugi, niemiecki spadochroniarz, miał też tu przebywać bo też oberwał. Jednak to wszystko były dane w tej chwili prawie sprzed tygodnia. Trudno było zgadnąć jak to się teraz sprawy mają.

A i szpital był bardzo wojenny jak na szpital miejski. Na skośnym dachu widać było wielki, czerwony krzyż oznaczający szpital właśnie. W oknach parteru było po kilka worków z piaskiem a same szyby były zaklejone paskami taśmy. Przed głównym wejściem widać było pacjentów. Dało się poznać po piżamach i szlafrokach. W większości młodzi mężczyźni. Z kulami, temblakami, opaskami z bandaży. Siedzieli, palili papierosy i rozmawiali. Podjechała jakaś wojskowa karetka i wyładowano nosze z kolejnymi rannymi. O tym, że szpital został zmilitaryzowany świadczyło dwóch francuskich MP jacy stali przy wejściu. Mieli karabiny z nałożonymi bagnetami ale raczej nie spodziewali się kłopotów bo stali obok siebie, karabiny mieli zawieszone o ramię i rozmawiali ze sobą paląc papierosy. Jeden coś powiedział do drugiego obserwując jak sanitariusze wnoszą tych nowych rannych do środka.

Obu tak bardzo zaskoczył widok kobiety - oficera jaka wysiadłą z dorożki, że w pierwszej chwili po prostu się tak gapili. Mogły ich ostrzec zachowanie najbliżej stojących pacjentów.

- To już jest tak źle, że werbujemy kobiety do wojska? - jeden z nich, z ręką na temblaku powiedział do kolegi też widocznie zdziwiony widokiem kobiet w mundurze.

- Hej dziewczynki! Coście takie sztywne! Nie chcecie się rozerwać z weteranem wojennym! - inny za to z zabandażowanymi dłońmi przyjął tą wizytę całkiem inaczej. Jego bezpośrednia uwaga rozbawiła kilku innych sąsiadów.

- Zobacz stary jaka ładna Angielka. A ja myślałem, że one wszystkie to takie blade brzydule. - kolejny francuski pacjent wyraźnie zdziwił się gdy tak w miarę z bliska zobaczył przechodzącą kobietę w angielskim mundurze.

- Ale nasza ładniejsza. - kolega obok zaraz poczuł się do patriotycznego obowiązku aby nie odmówić atutów swojej rodaczce. A cała trójka agentów zdążyła wejść przez główne wejście obok nagle wyprężonych żandarmów jacy w stopniu kaprala i starszego szeregowego zasalutowali przed starszymi stopniem. Nawet jeśli jedną z nich była kobieta. Wewnątrz zaś powitał ich szpitalny chaos.

- Ale nie trzymajcie nas tu! My musimy wracać do jednostki! Niech ktoś ich przejmie i już sobie ich gdzieś ulokujecie. My musimy wracać po następnych. Rozumie pani? - tłumaczył jeden z wojskowych sanitariuszy którzy przed chwilą wnosili rannych z karetki do środka. Obie strony wyglądały jakby posądzały tą drugą o brak dobrej woli i celowo złośliwe działanie. Pielęgniarka co mogłaby być pewnie w wieku matki sanitariusza miała minę jakby po raz nie wiadomo który zetknęła się dzisiaj z wojskowym betonem a on jakby to samo przerabiał ze złośliwą babą z cywilbandy.

- Rozumiem doskonale. Proszę chwilę poczekać, zaraz ktoś po nich przyjdzie. No nie widzi pan jak to wygląda? Nie mamy wolnych miejsc, wszystkich nam tutaj zwożą. Gdzie ja ich panu położę? Na podłodze? - też była sfrustrowana tą całą sytuacją. Wskazała na podłogę i korytarz. Tam też widać było wózki i łóżka na jakich leżeli pacjenci. Z głębi szpitala dochodziły jakieś jęki boleści, ktoś gdzieś tam krzyczał na całego jakby go rżnięto żywcem przebiegła przez korytarz jakaś pielęgniarka i całość rzeczywiście nie wyglądała zbyt pokrzepiająco.

- Chłopie weź wyluzuj. Co robisz, co zrobisz? No nic nie zrobisz. Chodź zapal, daj ludziom pracować. Tu robią dobrą robotę. - jakiś pacjent z bandażami widocznymi pod piżamą zawłał zachęcająco do obu sanitariuszy. Wyciągnął do nich paczkę papierosów. I co po chwili wahania pokiwali głowami i podeszli do niego.

- Masz pan rację. Możemy strzelić jednego szluga. Cholera od rana tylko jeździmy w tę i we w tę. Nawet nie ma kiedy po dupie się podrapać. - mruknął zrezygnowany sanitariusz biorąc tego papierosa. I po chwili wszyscy trzej zapalili a przy recepcji zwolniło się miejsce dla trójki żandarmów.

- Tak? Słucham? - pielęgniarka zwróciła się do nich a widząc osoby w mundurach wojskowych chyba nie spodziewała się niczego dobrego.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline