Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2021, 10:59   #9
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
reaktywacja sesji w (prawie) oryginalnym składzie

Tym razem nikt wam już nie towarzyszył w drodze do zgliszcz "nawiedzonego" domu. Trakt był pusty. Nawet mewy były dziwnie ciche. Jedynym, co słyszeliście, był przypływ morza. Po pożarze szkielet posiadłości wyglądał jeszcze straszniej. Bardziej pobudzał skłonną do ponurych fantazji wyobraźnię...

... ale sylwetka czająca się pośród zgliszcz nie była fantazmatem. Sahuagin. Wyglądał jak morski diabeł. Stał na warcie w środku zgliszcz. Miał zielonkawą skórę pokrytą łuskami, bardzo ciemną na grzbiecie i jaśniejszą na brzuchu. Długi, rybi ogon. Czarną płetwę grzbietową. Błoniaste dłonie owinięte wokół długiej włóczni. Usta pełne ostrych, spiczastych zębów. Za jedyne odzienie służyły mu kolczasty naramiennik i skórzana uprząż, na której miał zawieszone jakieś przedmioty. Słyszeliście, jak warknął komendę na wasz widok i schował się za ścianę, cały czas was obserwując. Musiało być ich więcej.

[media][/media]
sahuagin

Tyfos wyczekiwał ze strzałą na cięciwie, aż sahuagiński wartownik wystawi swój łeb przez wypaloną dziurę, w której dawniej znajdowały się frontowe drzwi posiadłości. Taki moment nadszedł. Bezbłędnie wymierzona strzała pozbawiła potwora czarnej, rybiej gały. Bulgoczący jak pod wodą ryk mógł oznaczać tylko jedno: ZABIĆ POWIERZCHNIOWCÓW!

Ze zgliszczy wypadły cztery morskie diabły, w tym ten, który stracił oko. Gnały ile sił w łuskowatych, błoniastych nogach w stronę Tyfosa, z włóczniami uniesionymi nad rybimi łbami, bulgocząc wściekle.

Rakhalim wykrzyczał zaklęcie, ale niepewnie. Pędzący pokracznie sahuagin dostrzegł czarownika i zdążył odskoczyć. Uderzenie zaklętej energii rozniosło ogrodowy bruk w miejscu, w którym przed chwilą stał sahuagin.

George z wrzaskiem popędził ryboludiom naprzeciw i wyszarpnąwszy miecz, ciął dziko rannego sahuagina. Morski diabeł padł martwy, z czaszką rozciętą potężnym ciosem na dwoje.

Zaskoczyła was przewaga liczebna, gdy z ruin spalonego dworku, przez drzwi i okna, wypadł łącznie prawie tuzin przerażających sahuaginów. Nie dość tego, ze środka domu jeszcze było słychać bulgoczące pokrzykiwania!

Andre ruszył na spotkanie z sahuaginami z błogosławieństwem Ojca Świtu na ustach. Sahuagin zabulgotał gniewnie raniony promieniem skwierczącej energii. Tyfos wskoczył na płot i strzelił z łuku. Strzała ledwie drasnęła sahuagina. Morski diabeł kłapnął szczękami George'a prosto w twarz. Krew zalała oczy wojownika, ale dzięki hełmowi rana okazała się zaledwie draśnięciem. Albo aż draśnięciem, gdyż sahuaginy ledwo zwęszyły zapach krwi, niczym głodne rekiny, to wpadły w dziki szał, bulgocząc i rechocząc straszliwie. Włócznia drugiego zatrzymała się na napierśniku, choć impet uderzenia był bolesny, a szczęki trzeciego przez chwilę siłowały się okrutnie ze zbrojnym ramieniem wojownika, ale George odepchnął żarłocznego napastnika. Miecz George'a niefortunnie wyszczerbił się o kolczasty naramiennik sahuagina przy kolejnym ciosie.

Pół tuzina morskich diabłów otoczyło George'a. Dźgany włóczniami aż nie pękła tarcza i rozszarpywany na śmierć, żaden wojownik nie wytrzymał by długo podobnego starcia w pojedynkę. Ze zgliszcz wypadły kolejne cztery sahuaginy. Pędziły prosto w stronę furtki. Andre przełknął głośno ślinę. Zaraz miał stanąć oko w oko z tymi potworami. Zaś ostatnie trzy przekradały się po drugiej stronie ogrodu z zamiarem otoczenia was.

George ledwo utrzymał się na nogach i chociaż poczuł ponownie dotyk magii, która w znajomy już sposób zamykała rany, to mnogość wrogich pysków i tupot wielu stóp przywoływał wspomnienia. Widział już takie sytuacje, chociaż dotychczas z innej perspektywy. Wszystkie przypadki miały imiona i miejsce w zbiorowej mogile. - Te są moje, nie daj się złapać! - Wychrypiał, plując krwią na widok wahającego się Andre i wyszczerzył kły zadowolony, gdy tamten cofnął się w stronę bramy. Jeśli przyszła pora poumierać sobie trochę, to przynajmniej zrobi najpierw swoje. Póki miał siłę, wywinął młynka mieczem i zawarczał dziko, łypiąc uważnie na otaczający go krąg włóczni.

Czarownik Rakhalim zaczął nucić coś pod nosem. Dysonującą melodię słyszał tylko jeden z walczących z George'm sahuaginów, wybrany przez niego. Jego rybia głowa zdawała się pękać od tego plugawego dźwięku. Zamroczony bólem ryboludź zapomniał zupełnie o wojowniku i przez nieuwagę zginął od jego miecza, kiedy próbował uciec.

Przewaga liczebna sahuaginów w końcu i was zmusiła do ucieczki. Morskie diabły nie popędziły za Rakhalimem, Tyfosem czy Andre. Krew George'a sprawiła, że wszystkie niczym wygłodniałe rekiny rzuciły się za nim. Jako wodne stworzenia nie były jednak w stanie gonić go po lądzie długo i szybko, zresztą chyba nawet nie zamierzały zbytnio oddalać się od brzegu. Ciężko ranny George z cudem uszedł z życiem, co zawdzięczał swojej kondycji i odrobinie szczęścia... pościg na dobre skończył się w momencie, kiedy jeden z potworów wywrócił się o wiadro pozostawione przez strażaków, a te biegnące za nim potknęły się o leżącego i również upadły, niemal na jedną, łuskowatą kupę. Jak w przepowiedni Trójokiego. Po pewnym czasie odnaleźliście się wzajemnie w pewnej odległości od spalonego dworku.

Jako ostatni zjawił się Rakhalim. Czarownik podszedł do towarzyszy z kwaśną miną oceniając ich stan. - Wygląda na to, że wszyscy cali. Dobrze... Widać, dłoń masz szybszą niż rozum. - Prychnął patrząc na Tyfosa. - Idę do miasta, szkoda mi czasu na uganianie się za bandą prymitywnych ryboludzi. Mamy ważniejsze rzeczy do roboty.

Tyfos przekręcił głowę. - Dobrze, za to że ty masz nogi znacznie szybsze niż rozum. Jak chcesz z czystym sumieniem patrzeć miejscowym w oczy jeśli nie wykorzystujesz każdej okazji na zabijanie złych i niegodziwych potworów? Myślałem, że jesteś Pogromcą.

- Hahaha! - Czarownik roześmiał się sardoniczne, przygotowując się do drogi powrotnej. - Prawdziwie złota myśl. Szkoda, że pukasz z nią do niewłaściwych drzwi.

Kapłan pomodlił się nad ranami pół-orka. - Ryboludzie nie pojawili się tu bez powodu. Mieliśmy do czynienia z kotowatymi więc możliwe, że to wspólnicy i szukają czy coś się ostało w zgliszczach. Myślę, że dobrze by było ich poobserwować i zawiadomić straże.

Rake odwrócił się w stronę kapłana. Wyglądał, jakby znów miał wybuchnąć śmiechem, jednak tym razem wypuścił gwałtownie powietrze z płuc i wzdrygnął się jakby coś go ukłuło. - Straże? Rada? I co z tym zrobią? Znów wyśpiewasz wszystko ze szczegółami? - Czarownik zrobił krótką pauzę. - Podobno Caradoc ma znajomości. Bierzesz pod uwagę możliwość, że działa we współpracy z kimś z Rady? Jest kupcem, znającym się na magii, do tego być może poznał tajemnicę Złotego Dotyku. Po co miałby handlować z zacofanymi jaszczuroludźmi? Co mają mu do zaoferowania? A może ma ich wykorzystać w czyjejś politycznej rozgrywce? Napływowcy, Morscy Książęta... Nie trzeba tu długo siedzieć, żeby się o tym nasłuchać. Nie baw się zbyt długo z pionkami, bo wkrótce samemu zostaniesz pionkiem.

- Hmm... teraz jak o tym wspominasz, wyjawię wam że Alan słyszał, jak ktoś mówił, że kotoludzie rozmawiały o czymś, z czego Gellan miał być zadowolony. Oczywiście nie wiadomo czy w słowa zbira można wierzyć, ale fakt faktem, wolałem nie rozmawiać z tym radnym. Jeśli działa z siłami zła, nie można mu ufać.

- Ciekawe. Tym bardziej powinniśmy odnaleźć Casworana. Chociaż raczej nie będzie skory do rozmowy, jestem pewien, że sporo wie. - Czarownik zamyślił się przez chwilę. - Święty, wspominałeś, że walczyliście niedawno z nieumarłymi. Może powinniśmy tam się wybrać?

George podziękował Andre za pomoc, teraz i wcześniej. Wciąż zdyszany, rozgrzany, rozbuchany, próbował słuchać rozmowy, ale to było tak nudne pierdolenie, że w końcu nie wytrzymał.

- Radzę Ci po raz kolejny przemyśleć co masz do powiedzenia nim ślina naleci Ci na język. Nie wiem o czym pierdolisz ze śpiewaniem, ale jeżeli uznam, że Twoje konszachty z demonami nie służą dobru to chętnie posłucham jak śpiewasz na stosie. - kapłan cedził zimno słowa - Nie ważne jakie i z kim ma układy, to obowiązek straży i jestem pewny, że bez echa by się nie obeszło gdyby zignorowali bandę zwierzoludzi. Ba, nawet jeżeli byliby tak głupi otwarcie odmówić pomocy to wiedzielibyśmy kto jest nam wrogi. Obawiam się intencji Gellana odkąd zaproponował kupno maski kultystów. Nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby posiadać takiej rzeczy. - tutaj kapłan ponownie zerknął na Rake'a. - Tak, wieża nad wybrzeżem wydaje się dobrą poszlaką.

- DOBRA! To kto tu w końcu jest Pogromcą, kto nie jest i na chuj on tutaj? I nie ma kurwa, opcji, że nie powiemy o rybich pyskach, a co jak rybaki na nie trafią, co? Jak ktoś nie jest to niech zostanie, albo wypierdala, bo dość mam tego pierdolenia, nie jestem tu żeby nadstawiać dla kogoś dupy, tylko potwory zabijać.

- Nie narażaj się na bezpośrednią walkę dopóki nie wrócę ze strażnikami.

- Zaraz, jakie kontakty z demonami...? Eee, tak, jasne, też pójdę bo potrzebuję innej tarczy.

Czarownik uśmiechnął się z satysfakcją widząc wzburzenie Andre. Mimo swojej deklaracji pozostał jednak na miejscu odprowadzając kapłana wzrokiem. - Jest przewrażliwiony. Dużo dzisiaj przeszedł - rzucił z rozbawieniem do Georga. - Zatem poczekajmy na tą straż. A potem do ruin.

George wyraźnie nie był zadowolony z tego jak rozmowa się skończyła, ale miał pilniejsze sprawy na głowie. - Przydałaby się też kusza, jakaś włócznia, parę oszczepów i sztylet. To będzie bitwa. Idę. - George poszedł poszukać strażników (poczeka na Andre jeśli tamten bedzie chciał dołączyć) i sposobności zdobycia potrzebnej broni. Być może straż byłaby skłonna mu ją udostępnić, a jak nie to przepłaci trochę, byle mieć sprzęt na już. Po drodze uprzedzi kogo zobaczy o zagrożeniu i jeśli znajdzie chętnego, to zapłaci za powiadomienie Edy, żeby rybakom nic się nie stało.

Andre ruszył wraz z wojownikiem po pomoc i uzbrojenie tłumacząc George'owi dlaczego magia to zło i konszachty z demonami - poza boską oczywiście.

Wróciliście do miasteczka, uprzedzając napotkanych mieszkańców o zagrożeniu. Wiele nie musieliście mówić, rany odniesione przez George'a mówiły same za siebie. Kiedy uporaliście się z uzupełnieniem rynsztunku i ekwipunku, łapiąc się za głowy na widok cen przedmiotów z żelaza i stali, ruszyliście zdać relację strażnikom. Koszary straży miejskiej i zarazem więzienie - najbardziej ponura budowla w Bagieńsku - znajdowało się naprzeciw "Koziego Chochoła", drugiej karczmy w miasteczku. Obie budowle wzniesione były na niskim wzgórzu niedaleko od bramy. Mieliście niejako szczęście, bo zastaliście znajomego - Morhołta - na służbie. Wydawał się bardziej zrelaksowany od was. Nowa praca mu służyła.


Morhołt - dawniej Pogromca, teraz strażnik

- Sahuaginy? - Morhołt wziął głęboki oddech. - Wyślemy konny patrol. Przekażę też Talekowi i Withellowi. - Miał na myśli weteranów, a w praktyce przywódców lokalnej marynarki, doświadczonych w morskich walkach z piratami i potworami. - Dzięki za cynk. A tak przy okazji... - Morhołt zamierzał odwdzięczyć się przysługą za przysługę - lepiej udobruchajcie naszych kowali. Nocą do kuźni coś wtargnęło i... wyżarło wszystko, co z żelaza czy stali! Mnie to brzmi na rdzewiacza, ale nigdy żadnego na oczy nie widziałem. - Zgadywał eks-Pogromca. - Wylmet i jej syn Jago zamierzają podobno oskarżyć was przed radą, że niby ta paskuda przywędrowała za wami do miasteczka i to wszystko przez was. Naciągane, niedorzeczne, ale jeśli przejdzie, to wysokie odszkodowanie może dać wam popalić po sakiewkach. To powinno was bardziej zaniepokoić od tej bandy sahuaginów - zażartował. - Z tego, czego zdążyłem dowiedzieć się od kumpli to łupieżcze ataki morskich diabłów się zdarzają. Może przyciągnęła je łuna pożaru, musiały ją przecież widzieć spod wody. Ech, jedynym dobrym wyjściem byłoby zamknąć port i wybudować drugie miasteczko w głębi wyspy. A tak to musimy być czujni i trzymać się razem. Po prostu. O Haganie już słyszałem. Szkoda chłopaka, nie? Tyle pieśni pozostanie nienapisanych, niewyśpiewanych.

- Rdzewiacz? - zdziwił się Rake - to dlatego kowale każą sobie tyle płacić? Skąd miały za nami przyleźć?

Morhołt wzruszył ramionami.

- Skąd? Z wyobraźni starej Wylmet! Szkoda, że więcej Pogromców w miasteczku nie ma. Może wtedy ktoś inny by oberwał tą błędną strzałą.

- Dobrze Cię widzieć. Niestety szkoda Hagana, niechaj wieczne słońce wskaże mu drogę... Ludzie z rozpaczy wytkną palcem kogokolwiek byleby mieć winnego na którym mogliby się zemścić. Trzeba upolować bestię zanim więcej szkód narobi. Może po drodze spytam radnych o tą sprawę.

Kiedy odbieraliście nagrodę, radni potwierdzili, że Wylmet i Jago wnieśli takie oskarżenie. Jako że rozpoczęto śledztwo w tej sprawie, nie udzielono wam żadnych dalszych informacji, aby zachować niezależny osąd. Otrzymaliście pięćdziesiąt złotych lwów i zapewnienie, że otrzymacie trzy razy tyle, jeśli położycie kres tej szajce przemytniczej, działającej w zmowie z jaszczuroludźmi i na niekorzyść Słonego Bagieńska. Rada zapłaci również za wszelkie dobra odzyskane z przemytu, szczególnie za rynsztunek, który ma trafić do łuskowatych kreatur. Podziękowano wam również za ostrzeżenie przed sahuaginami, zapytano o planowane dalsze posunięcia, a Gellan zaoferował również, że odkupi jakieś ciekawe znaleziska z kolejnej wyprawy, jeśli będzie miał pierwszeństwo.

Reszta dnia upłynęła wam na niczym szczególnym.

Słyszeliście, że podczas wczorajszej celebracji na waszą cześć, rybacy zaczepiali krasnoludów, żądając, aby wynieśli się z miasteczka. Nieprzychylni Edzie i Gellanowi powiadali, że było to zaplanowane działanie. Ponoć Tradycjonaliści zawsze starali się wykorzystać hucznie wyprawiane festiwale, aby odwrócić uwagę od swoich matactw.

Podobno z północy królestwa do Bagieńska napływała cały czas ludność, co mogło Lojalistom przechylić szalę w kolejnych wyborach do rady miasteczka.

Elfi morderca zwany Setem został szybko osądzony i skazany na śmierć przez powieszenie. Wielu krasnoludów z klanów Kuźniarzy i Młotników wybrało się do Przymorza aby z nieukrywaną satysfakcją obejrzeć ten wyrok. Krasnolud, który tamtej nocy przez kilka bić serca walczył wręcz po pijaku z elfem, po czwartym, piątym kuflu piwa wyraźnie spochmurniał, bo nie był pewien, czy na stryczku widział tego samego elfa. Jednak kiedy został przez pobratymców nazwany znawcą elfiej urody, machnął na tą myśl ręką i szybko wrócił do picia.

Z samego rana ruszyliście w stronę zrujnowanej wieży. Pogoda była nijaka.

Andre po drodze przekazał George'owi i Rakhalimowi relację z pierwszej wyprawy do podziemi pod ruinami.


Nie napotkaliście treanta. Został tylko ślad w miejscu, w którym dawniej tkwiła wierzba. Trop wskazywał, że ruszył na północ, pewnie w stronę Ponurego Lasu. Doszliście nad dziki klif po drugiej stronie zatoki. Znajome Andre ruiny nadmorskiej wieży otoczone były przez wiele grobów, bezimiennych lub o wytartych przez czas nagrobkach. Schowane za sypiącymi się ścianami schody prowadziły do podziemi.

Nagle, Tyfos zatrzymał George'a. Krok dalej i ciężkozbrojny wpadłby do wilczego dołu, zamaskowanego gałęźmi, liśćmi i trawą. Dno pułapki naszpikowano kolcami. Może to dzieło goblina, który przeżył poprzednie starcie z Pogromcami?

- Hola wędrowcze, zatrzymaj się.

Rakhalim wyciągnął ostrożnie latarnię, wlał do środka oliwę i zapalił, rzucając trochę światła wzdłuż korytarza. Dzięki wyczarowanej przez Rake'a dłoni, latatnia polewitowała kilka metrów przed pogromców oświetlając dalszy fragment ruin.

Andre wyciągnął zdobiony sztylet z pochwy. Ostrze zamieniło się blaskiem księżyca oświetlając bliższe fragmenty ruin. - Przed nami legowisko goblinów, które Ultrix podpaliła w swej złości. Wygląda na to, że gobliny zdążyły go ugasić. Dalej są drzwi których nie daliśmy rady sforsować i te za którymi zginęli kultyści. Tych korytarzy po bokach nie zdążyliśmy sprawdzić.

Drzwi prowadzące do legowiska goblinów zostały naprawione od czasu, kiedy je wyważyliście. Pamiętaliście, że miały wizjer. Mniej więcej na wysokości pasa dorosłego mężczyzny, czyli w sam raz dla tych małych okrutników. Któryś z nich mógł zobaczyć wasze światło. Panowała jednak cisza. Póki co. Na prawo od wejścia po posadzce ciągnął się niepokojący ślad zaschniętej krwi znikający pod bocznymi drzwiami, co widzieliście już ostatnim razem. Sam korytarz ciągnął się dalej w ciemność. Zaś drzwi na lewo zdobiła jakaś sylwetka odlana z czarnego żelaza…

- Psiakrew. Naprawiły drzwi od czujki, może nas nie zauważyli. Chodźmy w lewo, już - ponaglał szeptem kapłan.

George poszedł z Andre.

Żelazna pieczęć przedstawiała opasłą sylwetkę o kozim, rogatym łbie, kopytnych odnóżach i nietoperzych skrzydłach. Nietrudno było świętemu rozpoznać tą plugawą personifikację. Książę Nieumarłych. Andre podejrzewał, że cokolwiek znajdowało się za drzwiami komnaty, mogło być pod wpływem nekromantycznych mocy. Komnata mogła być opieczętowana ze wszystkich stron, co często było jednym z warunków podtrzymania zaklęcia.

- Trzeba oczyścić to plugawe miejsce, ale musimy uważać żeby nikt nas nie zaszedł od tyłu. To książę nieumarłych, komnata na pewno jest zapieczętowana magią.

George podrapał się po głowie. - To najpierw idziemy wszędzie indziej, tak?

- Narobimy hałasu, sprawdźmy leżę ścierwa, a potem drugą odnogę.

- Nie da rady, zamknięte. - Szepnął zawiedziony Rakhalim. - Trzeba użyć wytrycha.

- Słyszę wartownika, jest za drzwiami - wyszeptał Andre.

- Dobra, yyy... To się do środka, czy na zewnątrz otwierało? - George przyjrzał się drzwiom i coś tam sobie pomyślał, a jak skończył, to rozpędził się i uderzył barkiem w drzwi, żeby je wyważyć.

Za pierwszym razem drzwi nie ustąpiły. Po drugiej stronie rozległ się piskliwy krzyk. Gobliny wołały na alarm!

Za drugim razem George sforsował drzwi oraz drewnianą belkę i wpadł do szerokiej, ale krótkiej komnaty. Walał się tu jakiś żelazny hełm, typowo keolandzki, tak zniekształcony uderzeniem miecza, że niemożliwy do komfortowego noszenia. Ściany zdobiły złowieszcze symbole wymalowane ciemnoczerwoną substancją. Ich skupisko było wokół kolejnych drzwi, podobnych do poprzednich. Krwiste symbole przedstawiały smagające baty. Nie byliście pewni, czy miały jakiekolwiek znaczenie religijne, ale w wicehrabstwie takie znaki budziły strach w sercach mieszkańców. Posługiwali się nimi goblińscy łowcy niewolników z Ponurego Lasu.

Zapanowała napięta cisza, co mogło oznaczać tylko jedną z dwóch rzeczy. Albo gobliny znowu uciekły przez zaklęte drzwi, albo czekały na was tam w mrokach wielkiej komnaty, z napiętymi cięciwami schowane za kolumnami wyrzeźbionymi w kształt purpurowych robali…

Rake zmarszczył czoło słysząc goblińskie piski po drugiej stronie. Wykonał kilka gestów dłonią, przygotowywał zaklęcie.

George rozejrzał się podejrzliwie, ale nie dostrzegł nic, co znaczyło równie wiele. Jak dla niego poszło zbyt łatwo, więc zamiast szarżować dalej rozejrzał się uważnie, szczególnie przy poprzednich drzwiach i następnych i uważnie ostukał drogę przed sobą. Obstukałby nawet ściany, ale ponieważ jego towarzysze szykowali zaklęcia, nie miał na to dość czasu. Sapnąwszy niespokojnie, ruszył na kolejne drzwi. Może wystarczy wymordować zielone kurduple, w tym był dobry.

Drugie drzwi runęły. Cisza wciąż trwała. Kiedy runęły trzecie, została brutalnie przerwana. Odezwały się syczące cięciwy goblińskich kusz. Większość bełtów utkwiła w tarczy George'a, ale jeden przebił napierśnik i wojownik aż zgiął się w pół z bólu. Będzie z tego paskudna rana. Andre nie wychylając się wrzucił promieniujący boskim światłem hełm, znaleziony w poprzedniej komnacie. Cztery kryjące się za kolumnami gobliny zasłoniły się przed tym blaskiem szponiastymi łapami. Rakhalim po raz kolejny wezwał siły, których żaden śmiertelnik nie powinien. Jednak przywołany promień skwierczącej energii odłupał tylko fragment purpurowego robala, w którego kształt rzeźbiony był filar podtrzymujący sklepienie tej ogromnej komnaty. Strzała Tyfosa gotowa była wykraść życie spomiędzy ślepi goblina, ale jego łeb w ostatniej chwili schował się za kolumnę.

- Pokażcie forsę! Wtedy nikt nie zginie! Kusze Makblota zawsze są po stronie tego, kto da więcej! He, he, czarnoksiężnik płaci całkiem niezłą sumkę, ale może go przebijecie!?

Piskliwy głos goblina krzyczał coś w waszą stronę, ale niewiele z tego zrozumieliście. Pewnie jakiś ciąg mało wyszukanych przekleństw.


- Wycofać się! Musieli wypuścić stwora, który zabił kultystów! - Spostrzeżenie Andre było celne. Drzwi do komnaty, w której coś drapieżnego pożarło kultystów napotkanych w trakcie poprzedniej wyprawy, faktycznie były otwarte.

George nie bardzo rozumiał, o co kapłanowi chodziło, ale był skłonny posłuchać. Wyciągnąwszy bełt rzucił go na ziemię, splunął i osłaniając się tarczą wycofał się za pierwsze drzwi, chroniąc się przed ostrzałem za ścianą. - Co za stwór?

- Nie widziałem go, ale słyszałem jak wpadli na niego kultyści. Brzmiali jakby ich obdzierano ze skóry. Ten goblin brzmiał zbyt pewnie, a strop w tej komnacie wyglądał na uszkodzony. Może chcą nas zakopać żywcem albo napuścić tym czymś. Jak Twoja rana?

Ciężkozbrojni wycofali sie do pierwszych drzwi, które wyważył George, zostawiając z tyłu Rakhalima i Tyfosa. Wtem! Ze ściany czy z sufitu tuż nad drzwiami spadł gigantyczny, czarny pająk. Na swych ośmiu grubych, włochatych nogach, ruszył na Rakhalima, kapiąc jadem z ohydnej paszczęki. Dosiadała go para goblinów o twarzach wykrzywionych okrucieństwem.

Poczwarny strażnik komnaty zacisnął szczęki na czarowniku. Został niemal zgnieciony na krwawą miazgę! Pająk zaczął ciągnąć zdobycz do legowiska, nie bacząc na zagrożenie jakie stanowił zbladły Tyfos… Chciałeś powstrzymać bestię przed porwaniem kompana. Nie zdążyłeś dobyć miecza, więc pozostało próbować pięściami i kopniakami. Wtedy błysnęło goblińskie ostrze! Zadane przez pajęczego jeźdźca cięcie w policzek odrzuciło cię na ścianę.

- Chcecie go z powrotem, co!? Trzeba było się układać z Makblotem, kiedy była szansa! Teraz albo dostanę kilka pękatych sakiewek, albo ktoś stanie się obiadkiem Skrika!

George skrzywił się i spojrzał na Andre. - Mówią, że go oddadzą za złoto. Niedobrze handlować z goblinami, ale lepiej niż umarł.

George nie powiedział nic więcej, gdy kapłan zaczął rzucać zaklęcie, tylko wyciągnął miecz, a potrafił to zrobić niemal bezgłośnie. Nie tylko gobliny zabijały w ciemności. uniósł brwi zaskoczony, gdy Andre nagle zerwał się do biegu, ale też nie wahał się i wyskoczył tuż po nim. Tyfos odkleił się od ściany, jednak zanim dopadł drugich drzwi, padł z dwoma bełtami w plecach.

- A WIĘC ŚMIERĆ!

W progu drzwi pojawił się otoczony boską aurą Andre. Dla kompana był gotów ściągnąć na siebie groty wszystkich goblinów. Ciężko ranny rzuciłeś się na pomoc zżeranemu przez gigantycznego pająka kompanowi. Zobaczywszy biegnącego Andre goblińscy jeźdźcy spuścili cięciwy. Jedna ze strzał raniła kapłana. Od ran słaniałeś się na nogach, ale razem z George'm dopadliście do pająka.

- NIE WYJDZIECIE STĄD ŻYWI!

Rakhalim nagle oprzytomniał, choć rzeczywistość wydawała się koszmarem. Szarpany byłeś z jednej strony przez szczęki wielkiego pająka, którego ujeżdżały dwa gobliny, a z drugiej przez jakąś orczą mordę. Dopiero po chwili uświadomiłeś sobie, że to był George... i to nie był sen! O dziwo, nie czułeś bólu. Nie miałeś w ogóle czucia w członkach. Byłeś sparaliżowany.

Rozjuszony brawurą George'a pająk upuścił Rakhalima jak szmacianą lalkę i ruszył na dwóch dzielnych Pogromców! Jeden z jeźdźców - jak się okazało, goblińskich bliźniaków - posłał celną strzałę w wojownika. Jednak zbroczony George zdołał jeszcze odeprzeć natarcie szarżującej jak odyniec bestii, przyjmując impet na tarczę. Ze wszystkich stron syczały kusze. Trafiany i raniony kolejnymi grotami Andre nie przestawał mamrotać modlitwy, choć już widział jak przez krwawą mgłę.

Ustalając nową zatraconą tradycję, George złapał czarownika i pognał z nim na plecach do wyjścia. Andre i George złapali Rakhalima i wyciągnęli go spod odnóży wielkiego pająka. Sparaliżowany czarownik obserwował to wszystko biernie, nie dowierzając własnym zmysłom w to, co się działo. Ścigani przez piekielny śmiech goblinów i niekończący się grad pocisków, spieszyliście ile sił w nogach w stronę schodów. Po drodze zgarnęliście wykrwawiającego się na śmierć Tyfosa.

- Ha, ha! Czarodziej wiedział, komu zapłacić! Nikt nie pokona kusz Makblota!

Narastał w was gniew. Arcyalchemik Casworan wciągnął was w śmiertelną pułapkę i samemu uciekł. Caradoc i jego szajka przemytników zdołała wam się wyślizgnąć. Banda sahuaginów niemal dopadła George'a. A teraz jeszcze te gobliny. Kariera Pogromców zapowiadała się na wyjątkowo krótką, jeśli nie zdołacie czegoś zmienić. Dlatego kilka kolejnych dni spędziliście na intensywnej burzy mózgów. Kreśliliście plany, podpytywaliście o porady Pogromców, którzy jakimś cudem dobrnęli do emerytury, choć nie zawsze z kompletem kończyn, wznosiliście modły do bóstw nazywalnych, a niektórzy również do tych nienazywalnych, móżdżyliście się nad zaklęciami i zawzięcie ćwiczyliście.

W końcu byliście gotowi znowu ruszyć na szlak.

W międzyczasie przyczepił się do was jakiś chłopiec. Wyglądał na zabiedzoną sierotę. Przedstawił się jako Tom. Przechwalał się, że jest najszybszy z tutejszych dzieciaków. Chciał zostać Pogromcą. Nie przyjmował "nie" jako odpowiedzi. Przyczepił się do was jak rzep do psiego ogona. Nie miał grosza przy duszy, bo raz czy dwa widzieliście jak polował na szczury czy kradł żarcie.

Tyfos przekrzywił głowę. - Czyli lubisz kraść… - Zwrócił się do Toma.

- Nie lubię, ale czasami niestety to jedyne wyjście. Chcę zarabiać tak jak wy! Wynosić skarby z ukrytych komnat, unikać śmiertelnych pułapek i walczyć z potworami! - Młody widać jeszcze nie słyszał o paśmie waszych porażek, ani o śmierci Hagana czy Ultrix.

- Wracaj do swoich zabaw, masz tu gryfa i daj nam pracować. Już dwóch towarzyszy musiałem pochować w tak krótkim czasie, jeszcze dziecka mi brakuje.

- Nie słuchaj takich, bo nic nie zrobisz. Możesz iść ze mną, ja cię poduczę. Opowiadaj jak sobie skórznię skombinowałeś, to musiało być trudne.

Młody złapał gryfa rzuconego przez Andre. Kurta zszyta była we wielu miejscach, jak gdyby wykonano ją z wielu małych płatów skóry. - Ze szczurów robiona. Karczmarka Hanna potrzebowała kogoś do wyłapania gryzoni w piwnicy.

- Dobra robota na dobry początek. Teraz sprawa taka, że do zabijania potworów to więcej trzeba. Więc najpierw na pomocnika będziesz, ale nie że darmo. Zapłacimy. Żeby nie było, że młodego wysyłamy z nożem, bo wstyd by był i śmierć straszy. Wprawisz się, krzepy nabierzesz, to pogadamy wtedy, jak równi. Będzie tak?

- Będzie. To kiedy zamierzamy coś zrobić?

- Pewnie jutro, ile można siedzieć. Zjedz coś. Może dowiedz się o tego metalożernego potwora. Pewnie znów pójdziemy na kurhany, bo tam złe dzieje się.

George upewni się, że młody ma wszystko czego może potrzebować, a potem uda się w poszukiwaniu Starszej Edy, bo jeszcze nie wyrównał z nią rachunków. Wręczywszy jej całkiem pękaty mieszek zawierający sześćdziesiąt złotych monet za wcześniejszą pomoc, spyta o to jak się sprawy rozwiązały z sahuaginami i czy nie jest do czegoś potrzebny. Spyta też co myśli lub wie o potworze pożerającym metalowe przedmioty i oskarżeniu z nim związanym. Zupełnym przypadkiem okaże się, że jeszcze nie jadł odpowiedniego dla pory dnia posiłku.

Dom radnej Edy był ogromną posiadłością. Rozmiar zawdzięczał licznym dobudówkom, zupełnie jakby każde pokolenie dodawało coś od siebie. Staruszka nieraz pomagała potrzebującym, udostępniając im któryś z licznych pokojów aż nie stawali na własne nogi. Zaraz obok domu była przystań z trzema łodziami rybackimi, jednymi z największych w miasteczku. O tym miejscu mówiono różne rzeczy. Z powodu rozmiaru krążyły plotki o ukrytych komnatach, które miały pomagać radnej w przemycie. Podobno ukryte pod domem tunele prowadziły poza bramy Bagieńska.

[media][/media]
radna Eda

- Ta sakiewka należy się Wellgarowi. Ja mogłabym co najwyżej odmówić paciorek. Na twoim pogrzebie, bo pewnie niewiele by to pomogło! - Akurat jadła, oglądając jakąś mapę. Łosoś, groszek, grzyby, marchewka. Do tego morelowy kordiał. Poczęstowała cię. Było lepsze od tego, co dają w karczmie.

- A bo nie wiem czy się by nie obrazili zapłatą. Czasem lepiej dawać, niż tak za coś. Tak bardziej chciałem że dla społeczności i że Starsza podzieli, a nie Pogromca ciska złotem że niby taki pan jakiś lepszy. No pewnie dla kapłana też dużo ale nie wiem ile. No i coś te podatki że złe. - George potrząsnął głową, zgubiwszy się w zeznaniach. - No nie za dobry jestem w tym. Ale jedzenie bardzo dobre, takiej ryby jeszcze nie jadłem. Chciałem spytać też jak te ryboludy i czy pomóc coś trzeba zrobić może.

- Z rybimi mordami chujnia. Do wody zdążyli spierdolić. Nie pierwszy raz. Jaszczurze mordy za to warto byłoby wybadać, gdzie się kryją i co knują, skoro broń kupują. Kowalka i jej syn na was wkurwieni. Ten cały Casworan mówicie też gdzieś się kręci i nie wiadomo co odpierdala. Dużo pracy dla konkretnych rozchujniaczy. Jak ryba dobra, to więcej weźcie. A monet to z dwadzieścia sobie zatrzymajcie. Resztę Wellgarowi na biednych dajcie, pomaga żebrakom. A przynajmniej pomagał, ponoć przestali przychodzić. Może przykład z was wzięli i też się uganiają po jakichś ciemnych kątach? A krasnolud to dla was nie potwór? Moglibyście zajebać kilka. Jeszcze bym zapłaciła.

- No o tych jaszczurach też myślałem, ale nie wiem gdzie takich szukać. Ale w tego potwora od metalu jedzenia, to słabo wierzę, tak sobie myślałem że to raczej te agenty Caradoca jakieś, bo i broń wezmą i nam zapaskudzą. Jakby była okazja, że może rudy nawiozą czy jakaś dostawa, to jakby nam ktoś powiedział, to byśmy takich nauczyli.

- Słone te kurwy, dobre - oblizała się i cmoknęła po skończeniu łososia.

- Za krasnoludy to niestety nadal wieszają, chociaż elfa na to nie szkoda mi było. - George uśmiechnął się po ludzku, w wyuczony sposób nie pokazując za dużo zębów - to nieraz denerwowało rozmówców. - A te żebraki to gdzie nocowali? Widział kto ich ostatnio?

- Ja by ich powiesiła, za głupotę. Pojebani jakieś tunele kopią zamiast tak nowe doki wybudować. Bo co nam by się bardziej przydało? A ciul wie. Wellgara się zapytaj, gdzie mu te nieboraki spierdoliły. Może sam miał ich dość i kijem pogonił, he, he. Przy okazji mu kiesę wręczysz.

- Może lepiej, że w dziurach siedzą daleko, jakby jeszcze tu przylazły kopać, to nie wiadomo co by znalazły. Ciekawe ile takie doki kosztują. - George zamyślił się na chwilę, bo koncept był dla niego nowy i interesujący, ale ponieważ nie chciał poirytować Starszej zasiedzialstwem, wstał zaraz żeby się pożegnać.

- Taniej by wyszło niż kopalnia, szczególnie jak kopią ją takie zadufane bubki. Przyjedzie żelazo, to dam znać - zapewniła w sprawie z rdzewiaczami, widząc, że się zbierasz.

- To tak zrobię, że do Wellgara. Dziękuję za rady dobre i gościnę. Jakby coś trzeba było to też pomogę. Długiego wieczoru. - George pożegnawszy się z Edą poszedł szukać Wellgara, którego spodziewał się znaleźć przy miejscowej kaplicy Władcy Burz, ale popyta po drodze.

[media][/media]
Wellgar, niebieski kapłan Władcy Burz

Nad świątynią i dzwonnicą Bagieńska czuwała połowa tuzina akolitów. Wszyscy zajęci byli malowaniem fresku przedstawiającego Władcę Burz walczącego trójzębem z mackowatym monstrum z głębin. Nie byli zadowoleni, kiedy oderwałeś ich od obowiązków, ale najtęższy z nich poprowadził cię do Wellgara i czym prędzej wrócił do pracy. Jednonogi kapłan przyjmował właśnie jakiegoś szkorbutnika, ale kazał mu poczekać i z uśmiechem na twarzy zabrał cię do innej komnaty. Wnętrze świątyni co jakiś czas wypełniało grzmiące echo. To wiatr uderzał w cienkie arkusze metalu, zasłaniające najwyższe okna. Usiedliście w pomieszczeniu pełnym rycin rekinów, wielorybów i innych morskich stworzeń, nierzadko zupełnie ci nieznanych. Wellgar zapytał się, w czym może ci pomóc.

- Ten, no... Na ofiarę przyniosłem, żeby te freski bardziej były, bo tamten to bardzo dobry jest. Takie walki z potworami to ja rozumiem. - George nerwowo wyciągnął sakiewkę którą wcześniej proponował Edzie, a z której niestety zapomniał odjąć złota - ale prędzej by poszedł na dno morza krakeny liczyć, niż teraz monety odliczał. Słuszny ciężar mieszka kładzionego na stół był jak kamień z półorczego serca, George poczuł się trochę pewniej. - Ale tu macie tą świątynię, to zupełnie inne niż u siebie były. Taka jakby większa niż jest, w środku. I takich stworów wymalowanych to nigdy nie widziałem. Grzmi jak na burzę, bardzo… - Tu Georgowi zabrakło słów na dłuższą chwilę, zamiast czego ostatecznie uderzył pięścią w dłoń żeby wyrazić tą siłę, co to jej nie mógł opisać, a czuć było w budynku. - A jeszcze taką sprawę mam, że słyszałem, że podobno żebraki ostatnio poznikali. I tak sobie myślę, że złe to zawsze najpierw na najsłabszych żeruje, żeby potem, ich krwią opasłe, z silnych mięso zacząć wyrywać. Tak jeden uczony kiedyś mówił, słyszałem.

- Poznikali, prawda. Jedzenia dla nich trochę zebrałem, wszystko się popsuło. Straży miejskiej za żebrakami się nie chce uganiać. Powiedzieli tylko kilka pustych frazesów.

George spochmurniał, ale zaraz przypomniał sobie, żeby się nie krzywić do własnych wspomnień. - A przychodzi jeszcze który? Wie może gdzie nocowali? Zawsze jest miejsce, gdzie ci gorsi trafiają razem. Tak już jest.

- W starym biurze celnika może. Teraz ma nowe. Mówili, że co znajdą to w sejfie trzymają. Widziałeś kiedyś żebraka z sejfem? - Zaśmiał się i myślał dalej. - Niedaleko bramy stoi też taka buda z zawalonym dachem. - Zmrużył oczy w skupieniu. - Zrujnowana wieża, ta nad klifem? Nic innego nie przychodzi mi do głowy. Tak pytacie, bo chcecie się za nimi rozejrzeć?

- Tak sobie myślałem, że to może ten Casworan do jakichś alchemii ludzi sobie nabierał, ale teraz nie wiem. Byliśmy pod wieżą, tam i gobliny, i jakiś czarnoksiężnik co im złoto daje. I krwi dużo. Teraz myślę dlatego, że już nie wrócą. I taki posąg żeśmy widzieli, przed pokojem, że magiczny podobno. - George opisuje posąg Wellgarowi, bo też go widział. - Ale jak mieli więcej miejsc, to może jest jeszcze coś, to zobaczę czy znajdę jakiegoś, to się dowiemy.

- Bo i kiedyś to była wieża czarnoksiężnika… Nazywał się Zenopus i to jedyne, co mi chyba wiadomo... poza tym, że wieżę wzniesiono na resztkach starożytnego cmentarza. Pewnej nocy kiedy byłem jeszcze dzieciakiem wieżę spowiła ognista, zielona aura. Pamiętam to jak dziś. Kilku takich odważnych jak wy zbadało wieżę i stwierdziło, że jest opuszczona. Drzwi na samym dole schodów były pokryte dziwnymi symbolami i owinięte srebrnymi łańcuchami. Któryś z nich próbował otworzyć drzwi, ale coś niby błyskawica prawie go zabiła. Wkrótce potem mówiono o dziwnych duchach i zaklętych istotach nawiedzających wieżę. Po tym, jak kilku kolejnych podróżników zaginęło w pobliżu, rada wysłała galeon. Bombardowano wieżę, aż nie ostały się tylko szczątki... i wkrótce o niej zapomniano. Poczekajcie jeszcze chwilę, zaraz do was wrócę - zwrócił się do szkorbutnika, kiedy ten stanął w drzwiach. Skoro widzieliście tam symbol Księcia Nieumarłych, w tych podziemiach musi czaić się jakieś zło - przyznał Wellgar.

- Żywych trupów jak grzybów tutaj. To chyba jednak nie Casworan. Ale i tak zobaczę żebraków, jak znajdę to powiem. Czy macie coś może pomocnego na takie? Że zdechlaki. Nie opowiadali tam jeszcze co tam było więcej? Jak ich zwali, może memuary jakieś pisali?

- Ta woda wam pomoże tak jak pomogła Władcy Burz, kiedy walczył z Czarnym Przypływem. - Wellgar wręczył George'owi glinianą butelkę na pozór zwykłej wody.

Kapłan podrapał się po brodzie niepewnie. - To bylo tak dawno temu... Nie pamiętam, musiałbym sprawdzić. Wy memuary piszecie?

- Ja to nie. Andre jakiś dzienniczek ma tylko. - George podrapał się po brodzie, bo z jednej strony bohatery piszą memuary, ale przecież on nie miał żadnych. Chętnie przyjął wodę, bo jak kapłan mówi że pomoże, to najwidoczniej tak będzie. Zawahał się jednak i mimo wszystko spytał: - A jak to było dokładnie z tym Czarnym Przypływem, bo tego nie pamiętam?

- Czarny Przypływ... Mogłoby się zdawać, że to prąd morski, a tak naprawdę ciemna siła, żywiąca się śmiercią każdej podwodnej istoty. Raz na wiele lat, może nawet co stulecia, czy nawet rzadziej, cała ta zła energia znajdowała swoje ujście i działy się wtedy takie rzeczy jak te, które moi podopieczni próbują zobrazować.

- To jak się z takim walczy? - Zapytał George zaniepokojony wizją wroga, którego najwyraźniej nie dało się posiekać mieczem.

Wellgar uśmiechnął się, widząc zapał Pogromcy. - Z Czarnym Przypływem nie można walczyć, tak jak nie walczylibyście z naturą, magią, prawem tudzież chaosem. Lecz przeciw kreaturom, w które ta plugawa siła tchnęła nieżycie, wasz miecz może wiele zdziałać. Zdziała, tego jestem pewien. Żywych trupów jak grzybów tutaj, jak powiedzieliście, prawda. To ponure dziedzictwo ur-flańskich czarnoksiężników niegdyś kroczących po tych ziemiach. Nieumarli wyłążą z kurhanów tonących w bagnach. Żadnemu Pogromcy nie udało się tego zmienić.

- No się zobaczy to. Na początek tą wieżę się zrobi porządnie to już będzie lepiej. Dziękuję jeszcze raz. Będę szedł. - George nie bardzo wiedział jak się dobrze pożegnać, więc ni to skłonił głowę, ni to się ukłonił. Ale z szacunkiem było. Ostatecznie miał plany na wieczór - tych bezdomnych poszukać, tak na wszelki wypadek. Może też wpadnie gdzieś na Młodego, to od niego się coś dowie.


Aelin

Aelin po dniach błąkania się po polnych drogach i pytania o kierunek w końcu dotarła do wrzodu na pięknym obliczu natury, jakim był brudny port Słonego Bagieńska. Dlaczego właśnie tam? Wciąż miałaś w głowie obraz pobratymców tamtej nocy, śpiewających dawne pieśni, tańczących radośnie czy przyglądających się magiczno-ogniowym pokazom najzdolniejszych magicznie mieszkańców enklawy… Pragnęłaś zemsty. Zemsty na żądnych krwi jaszczuroludziach, którzy, z tego co zdążyłaś usłyszeć, stawali się powoli zagrożeniem dla całego Gorzkiego Wybrzeża.

Ciasne, gęsto zaludnione miasta mogły być przykładem ludzkiego szaleństwa, ale tam najłatwiej było znaleźć robotę, wsparcie, zasoby i myślących podobnie kompanów. Tak zwanych Pogromców. Elfowie rzadko się nimi stawali. Zanikanie elfiego ludu częściej motywowało jego ostatnich, niemal nieśmiertelnych przedstawicieli do pisania kronik i żałobnych pieśni, w których opiewali potęgę dawnych domen i lasów niż do działania. Tylko nieliczni mieli w sobie na tyle złości i determinacji, by ruszyć w świat z klingą i pociągać do krwawej odpowiedzialności te stworzenia, które przyczyniły się do upadku elfich królestw. Najmniej liczną, owianą ponurymi legendami grupą byli zaś ci, którzy do tych stworzeń zaliczali również ludzi i polowali na nich równie bezlitośnie, co na potwory.

Dla ciebie wszystko było nowością. Nie złożyłaś żadnych ślubów jak to czynili Pogromcy, bo nie miałaś przed kim. Kiedy wyważyłaś drzwi domu, w którym skrył cię ojciec, na zewnątrz w osadzie nie było już żywej duszy. Nie znałaś kodeksu. Ponoć Pogromcy mieli jakiś kodeks, ale jakie prawa i obowiązki były w nim zawarte, nie zdążyłaś się tego dowiedzieć. Ruszyłaś w szeroki świat z mglistą wizją siebie samej jako przyszłej Pogromczyni.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 29-01-2021 o 23:15.
Lord Cluttermonkey jest offline