Osada nad jeziorem, gdzieś w górach
Cichy odprowadził czołgającego się Łasicę bacznym wzrokiem, potem zerknął z ukosa na leżącą u jego boku albinoskę.
- Póki co, tutaj jesteśmy bezpieczni - wyszeptał mężczyzna - Musimy tylko pilnować, żeby nikt nas nie podszedł od tyłu. Ci na dole czują się bezpieczni i pewnie nawet nie pomyślą, że ktoś im się przygląda.
- A co, jeśli nas zauważą? - wysyczała Altego.
- A co, jeśli nas zauważą na szlaku do Enklawy? - odparł pytaniem Cichy - W tej chwili najważniejsze jest to, żebyśmy nie wskazali im drogi do bazy. Jest jasno, dzień dopiero się zaczął. Jeśli zaczniemy się stąd teraz wycofywać, ktoś może nas dostrzec, a tak siedzimy bezpiecznie za kamieniami.
- Oj kurwa, nie wiem, sama nie wiem - pokręciła głową albinoska, z nutą zwątpienia w głosie - Oni mają pierdolone karabiny, a my twój żałosny rewolwer. Nie będziemy mieli żadnych szans...
- Nie zauważyli nas i nie zauważą - ostro uciął rodzącą się kłótnię Cichy, wychylając się ponownie ostrożnie zza osłony i przykładając do twarzy lornetkę. Altego poszła w jego ślady, bez trudu wyczuwając targające Łowcę emocje, przede wszystkim zaś ogromną ciekawość.
Sama w zupełności ją podzielała, mimo swego niepokoju wręcz zafascynowana obcymi.
Starając się poruszać jak najwolniej, dziewczyna dołączyła do obserwacji spoglądając w dół przez szkła gogli chroniących jej wyjątkowo wrażliwe na światło dnia oczy. Początkowo odniosła wrażenie, że mężczyźni nosili jakieś hermetyczne kaski, ale szybko pojęła, że były to zwyczajne hełmy z podwieszonymi metalowymi maskami, najpewniej wytwarzane w równie chałupniczy sposób jak nieporęczne zbroje. Wszyscy zachowywali się jakby starszyzna sprezentowała im dzień wolny od pracy, leniuchując i strojąc z siebie nawzajem niewybredne żarty.
Do uszu albinoski dobiegały czasami dźwięki ich rozmów, ale nie rozumiała ani jednego słowa.